Lena. Po prostu II - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Lena. Po prostu II
A A A
Szybko porozkładałem garderobę na półkach w szafie. Anna w tym czasie prześliznęła się wzrokiem po pokoju.
- Pan ma taki sam układ jak i u mnie – powiedziała.
- Chyba jednak nie – odparłem. – Ty masz lustrzane odbicie. Tak tu jest, niemal w całym hotelu, o ile dobrze pamiętam. Te pokoje występują naprzemiennie.
Zastanowiła się i przyznała mi rację.
- To chyba ten fakt, że tutaj są takie same meble, sugeruje identyczność układu.
- Masz rację. Ja po prostu o tym pamiętam więc się nie mylę.
- A nie wie pan który pokój ma szefowa?
- Wiem – odpowiedziałem. – Ale to nie pokój. To apartament. Chcesz zobaczyć?
- Teraz? A niby jak?
- Normalnie – roześmiałem się. – Otworzymy drzwi, wejdziemy i pooglądamy!
- To tutaj można otwierać cudze drzwi?
- Jeśli się ma właściwą kartę, to można. Szefowa mi ją zostawiła – wyjaśniłem, widząc jej zdumioną minę.
Była kompletnie zaskoczona.
- Ale pan to ma układy z szefową!
- A tam, zaraz układy – bagatelizowałem jej słowa. – To tak dla wygody. Po prostu wróci dzisiaj później niż ja i poleciła mi na siebie czekać.
- W swoim apartamencie?
- A dlaczego nie? – zdziwiłem się. – Przecież chyba kiecek jej nie zabiorę!
Anna parsknęła śmiechem i aż usiadła na łóżku..
- No nie… wyobraziłam sobie pana w sukience… – śmiała się w głos.

U Dorotki było posprzątane, a po naszym śniadaniu nie było śladu.
- Tu jest salon – tłumaczyłem Annie – obok łazienka, a z tej strony sypialnia. A za łazienką są schody na piętro. Tam też jest łazienka, mały przedpokoik i jeszcze dwie sypialnie…
- Skąd pan to wie? – przerwała mi. Jej głos wyrażał niedowierzanie. – Pan już to oglądał?
- Teraz nie, ale mówiłem ci, że ja ten hotel znam doskonale z dawnych lat.
- A wie pan, że wtedy, w Pokrzywnie, jakoś nie mogłam uwierzyć, że pan w ogóle zna Moskwę. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że w ogóle ktoś tu mógł przebywać i mieszkać. Moi znajomi zawsze nas wschodem straszyli. Że tu strzelają, że biją, że bieda, że strasznie…
- A teraz sama widzisz. Nie słuchaj ludzi. Ja też to słyszałem przed laty. Mało tego, byli tacy, co mnie już po moim powrocie przekonywali jak tutaj jest. I tłumaczyli, że oni dobrze wszystko wiedzą. A jakich rad mi udzielali! Z czasem, to już nawet nie mówiłem, że ja właśnie stamtąd wróciłem i sam najlepiej wiem jak wygląda rzeczywistość. Bo moje relacje mało kogo interesowały. Było w nich za mało sensacji, natomiast przede wszystkim była normalność. A to ludzi nie interesuje.
- Ja już też zorientowałam się w tym wszystkim. I o ile na początku, to jednak naprawdę się bałam, to teraz czuję się tu zupełnie bezpiecznie.
- I fajnie. Chodźmy, pojedziemy do siebie. Pogadamy sobie na miejscu. Dzwoniłaś do swojego Krzysztofa?
- On jeszcze nie jest mój! – zaprotestowała, ale wyraźnie żartobliwie. – Na razie to tylko się stara!
- Nieważne, to są szczegóły, które mnie akurat mało interesują – machnąłem ręką. – Ważne jest to, że być może wieczorem będziesz potrzebować towarzystwa. A do tego celu, może ci posłużyć.
- A może, może…
- To zaproś go, chociaż na razie tylko warunkowo. Jeśliby coś uległo zmianie, niech przypadkiem się nie obrazi. Odrobię to z nim, możesz go zapewnić.
- Może lepiej niech pan już nie odrabia, co?
- Nic mu się nie stanie, będzie żył! – śmiałem się z jej zastrzeżeń.
Wyszliśmy z apartamentu i zamknąłem drzwi. A potem zjechaliśmy na dół. Samochód czekał na nas, ale jazda nie poszła nam tak gładko.
Ogromny ruch w centrum powodował, że co chwilę zatrzymywaliśmy się w korku. I dopiero tuż przed drugą byliśmy w banku. Ale i tak było jeszcze sporo czasu do godziny wyznaczonej przez Dorotę. Zajrzałem do sekretariatu Lemiechowa i zapytałem co się zmieniło. Kobiety odparły, że nic. Nadal wszyscy siedzieli w gabinecie. Znaczyło to, że Dorota realizuje swój plan. I dobrze.
Mieliśmy jeszcze godzinę czasu, dlatego wyciągnąłem Annę do pobliskiej kafejki na jakąś przekąskę. Znajdowała się po przeciwnej stronie ulicy. Zjeść coś było trzeba, bo nie wiadomo, kiedy będziemy mieli na to czas. Wróciliśmy tuż przed trzecią i teraz już spokojnie można było oczekiwać na wezwanie.
Było dwadzieścia minut po piętnastej, kiedy doczekaliśmy się. Tatiana Aleksandrowna powiadomiła nas, że jesteśmy proszeni do prezesa Lemiechowa. Rozmowę trzeba było zakończyć w pół zdania i zameldować się w sekretariacie. Ale zauważyłem, że Grycynin nas wyprzedził. Czyli pierwszy dowiedział się o wezwaniu.

Swietłana Władimirowna bez wahania wskazała na drzwi gabinetu. Weszliśmy do środka i zobaczyłem, że Dorota siedzi za stołem konferencyjnym obok Lemiechowa, przy niej bankowa tłumaczka, a dalej Olga Zwieriewa i Wichariew. Grycynin po wejściu usiadł obok Wichariewa. Natomiast wolne miejsca pozostawały po drugiej stronie stołu. Dorota wskazała Annie miejsce właśnie tam, a ja usiadłem trochę dalej, bliżej końca stołu.
Zaczęła Dorota. Mówiła po angielsku, a tłumaczka półgłosem przekładała to na rosyjski.
- Ponieważ są jakieś problemy z dostępem do materiałów źródłowych działów analiz oraz do opracowań, poprosiłam tutaj państwa, aby poznać te problemy i je rozwiązać. Proszę pana prezesa o przedstawienie całej sprawy.

Pierwszy raz słyszałem Dorotę podczas oficjalnego wystąpienia, nie licząc jej przemówienia na bankiecie. I od razu pomyślałem, że lepiej jej nie mieć po przeciwnej stronie. Głos miała miły, lecz nie pozostawiający nikomu cienia wątpliwości, kto tutaj rządzi.
- Właściwie… to nie ma większych problemów – pojednawczo zaczął Lemiechow. – Chodzi tylko o to, że skoro mamy dwa piony, to one powinny wymieniać się informacjami bazowymi. A pan Tomasz zamieszcza w systemie swoje materiały albo po polsku, albo wcale… no i jeśli nawet coś jest, to dla naszych pracowników jest zupełnie nieprzydatne. Gdyby one były po rosyjsku, albo angielsku…
- Czy jeszcze ktoś chce zabrać głos w tym temacie? – przerwała mu Dorota. Zapadła cisza. Ani Olga, ani Wichariew nie przejawiali ochoty na dyskusję. Chyba coś czuli.
- Panie prezesie – kontynuowała Dorota. – Skoro nikt nie ma nic do powiedzenia, to ja pana poproszę o udzielenie mi kilku informacji. Parę tygodni temu wydałam polecenie udostępnienia Tomaszowi materiałów działu analiz. Dlaczego moje polecenie nie zostało wykonane?
- Ja pani już meldowałem, mieliśmy problemy z informatykiem, wyjechał na jakiś czas… – tłumaczył się Lemiechow.
- To wiem. Jeszcze coś? – Dorota bezceremonialnie rozdawała karty w tej grze, nie bawiąc się w grzeczności. Grycynin podniósł rękę.
- Proszę mówić Pawle Wasiliewiczu – popisała się pamięcią.
- Dlaczego pan Tomasz ma mieć dostęp do wszystkiego, co wypracowali moi ludzie, a sam nie chce udostępnić niczego z tego co on wie?
- Dziękuję, czy jeszcze ktoś chce coś dodać? – Dorota nadal nie pozwalała na paplaninę. Ucinała sprawy króciutko. Rzuciła okiem na wszystkich dookoła, mnie nie wyłączając, ale trwała cisza. Nikt się nie wychylał.
- Więc proszę pań i panów, odpowiadam wszystkim po kolei – zaczęła. – Pana, Pawle Wasiliewiczu informuję, że w tym banku strategię działania, jak również to wszystko co z tej strategii wynika, ustala właściciel. I to właściciel decyduje między innymi o tym kto i w jakim zakresie uzyskuje dostęp do informacji niejawnych i poufnych. Na razie to ja reprezentuję właściciela i ja wydaję polecenia. Nie tylko jako przewodnicząca rady dyrektorów tego banku, ale również jako szef departamentu nadzorującego inwestycje w tym regionie. Dlatego też ja zadecydowałam, że pan Tomasz ma mieć swobodny dostęp do tego wszystkiego, co wypracują pana ludzie, bo to bank im płaci, a nie pan. Czy to jest jasne? I jeszcze jedno. Jeśli się dowiem, że stwarza pan jakiekolwiek trudności w kontaktach pana Tomasza z pracownikami pana działu, to zażądam od Igora Stiepanycza odwołania pana ze stanowiska. To samo dotyczy kontaktów pani Anny. Nie po to pracują tutaj daleko od domów i rodzin, by tracić czas na dziecięce podchody z panem i z pana poglądami. A o tym, czy pan i inni będą mieć dostęp do ich materiałów, to również zadecyduję ja. I nie sądzę, bym wyraziła na to zgodę, więc proszę jej nie oczekiwać. To nie są materiały przeznaczone dla pana, a wyłącznie dla mnie. A ja nie mam zamiaru dzielić się nimi z panem.

Nastąpiła krótka przerwa. I cisza niemal sterylna. Gdyby tu były muchy, to na pewno byłyby najbardziej słyszalne. Ale to nie trwało długo, Dorota wzięła oddech i kontynuowała:
- Pana, Igorze Stiepanyczu, informuję o moim postanowieniu i czynię odpowiedzialnym za jego wykonanie. A to postanowienie brzmi następująco: Pan Tomasz i pani Anna do najbliższego poniedziałku mają mieć dostęp do wszelkich informacji bankowych, oprócz obsługi finansowej bieżącej, czyli detalu i kredytów klientów. To im niepotrzebne. Poza tym, powtarzam, do wszystkiego, łącznie z kredytami inwestycyjnymi. Czyli zarówno do informacji pionu Pawła Wasiliewicza, jak i do analiz finansowych Borysa Nikołajewicza. I zapowiadam, że jeżeli w poniedziałek rano nie zobaczę na swoim biurku w Nowym Jorku pana sprawozdania o wykonaniu mojej decyzji, to tolerowania tego nie może się pan spodziewać. Pan może najwyżej wykorzystać różnicę czasu pomiędzy Moskwą a Nowym Jorkiem, więc jeszcze raz: poniedziałek wieczór tutaj, to dla mnie rano i początek pracy. I na początek dnia chcę dostać od pana meldunek o wykonaniu polecenia. Myślę, że to jest dla pana zrozumiałe? – popatrzyła na Lemiechowa.
- Czyli mam jeszcze poszerzyć dostęp w porównaniu z pani poprzednią decyzją? – upewniał się Lemiechow.
- Tak, panie prezesie. Dokładnie tak! – potwierdziła Dorota. I zaraz mówiła dalej. – Chcę, żebyście państwo zrozumieli, że Tomasz i Anna są mi tu bardzo potrzebni i nie po to, żeby wam patrzyć na ręce. Oni się wami zupełnie nie zajmują. A co tutaj robią, to jest już moja sprawa. Mogę tylko dodać i was zapewnić, że nie robią niczego, co byłoby naruszaniem prawa Federacji Rosyjskiej. I powiem wam jeszcze jedno: otóż pełnicie panie i panowie swoje funkcje dlatego, że mam do was zaufanie. Gdy tego zaufania mi zabraknie, nie będzie tu was ani jednego dnia dłużej. A skoro ja wam ufam, to proszę również o minimum zaufania do mnie i do moich decyzji. I proszę więcej nie lekceważyć moich instrukcji, bo na to sobie nie pozwolę. Tego wszyscy państwo możecie być pewni. I mam jeszcze jedną sprawę z tym związaną. Otóż proszę już teraz wystąpić do odpowiednich władz o przedłużenie wiz pobytowych dla Anny i Tomasza, oraz o zezwolenia na ich pracę. Być może jeszcze też dla dodatkowo trzeciej osoby. Dane tej osoby przekażę później. I zapowiadam, że jeśli ktoś coś zaniedba, albo będą jakieś trudności z załatwieniem tych dokumentów, to nie zawaham się przed wyciągnięciem konsekwencji w stosunku do całego zarządu. Niech tu nikt nie szuka pretekstu do załatwiania jakichś swoich wyimaginowanych problemów i nie próbuje utrudnić mi realizacji planów. Mam nadzieję, że więcej nie będę musiała się tym zajmować i obejdzie się bez niespodzianek. Czy jeszcze ktoś chciałby czegoś się dowiedzieć?
W gabinecie panowała cisza.
- Skoro nikt już nie chce niczego mówić, to i ja pominę milczeniem pytanie, skąd ogólnie wiadomo, co pan Tomasz ma w swoich raportach i w jakim języku jest to napisane? Przecież kod dostępu powinien mieć tylko pan prezes, no i pan Tomasz, prawda? – Dorota patrzyła na Lemiechowa. Ten siedział w milczeniu. – W ogóle, to cieszę się, że wypływ informacji niejawnych miał miejsce tylko w obrębie banku. Chyba zdajecie sobie państwo sprawę z tego, że gdyby tak wypłynęły informacje o klientach, a jeszcze poza bank… Wtedy raczej nikogo z państwa tu już by nie było. Mam nadzieję, że jestem dobrze rozumiana – Dorota znów spojrzała po zebranych. – I chyba już nie znaleźlibyście państwo pracy w sektorze bankowym. Dlatego nie sądzę, że będzie zaskoczeniem, jeśli na koniec zażyczę sobie przeglądu kwestii dostępu do tajemnicy bankowej, stosowanych tutaj procedur, oraz ich przestrzegania. Jak się panie i panowie w zarządzie podzielicie tym zadaniem, to już wasza sprawa, ale po dwóch, a najpóźniej po trzech tygodniach chcę otrzymać raport o analizie całego tematu, o przyczynach zaistniałego zaniedbania, a także o proponowanych zmianach w procedurach, oraz kwestię wyciągnięcia wniosków łącznie z zastosowanymi konsekwencjami wobec osób winnych. I również proszę tego nie zbagatelizować. To nie są żarty, chciałam wszystkich uprzedzić. Wszyscy członkowie zarządu proszeni są o podpisanie raportu. I jeśli już nie ma więcej spraw, to ja wszystkim dziękuję, chyba, że pan prezes coś jeszcze chciałby dodać.
Lemiechow rozejrzał się po siedzących.
- Ja również dziękuję już przybyłym. Prosiłbym jednak panią dyrektor jeszcze o chwilę spotkania z samym zarządem…
Wstałem od stołu. Nic tu po mnie.
- Tomek! – usłyszałem cichy głos Doroty. Popatrzyłem w jej stronę. – Poczekaj na mnie.
Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem i wyszedłem. A za mną Anna i Grycynin. Po nich zaś tłumaczka. Nie zatrzymywali się w sekretariacie, przechodząc obok w milczeniu, ja jednak przystanąłem, bo nie bardzo wiedziałem gdzie mam czekać. Kiedy drzwi za nimi się zamknęły, zrobiło się jakoś cicho. Sekretarki spoglądały na mnie z zainteresowaniem.
- Jak się panu spodobała pani dyrektor, bardzo ostra? – konfidencjonalnym tonem i tak jakoś łagodnie zapytała Swietłana. Aż się zdziwiłem, bo dotychczas nie prowadziliśmy takich rozmów. Ale miałem świetny nastrój, więc postanowiłem pobawić się z nimi odrobinę. Pokręciłem głową, jakbym sam nie dowierzał.
- Igor Stiepanycz to przy niej łagodna owieczka – odparłem. – Naprawdę! Ależ ta jej uroda jest myląca! – westchnąłem. – Jaka ładna, taka ostra. Jak skalpel!
- Rzeczywiście, jest bardzo ładna, to trzeba przyznać! Modelka po prostu – przyznała Swietłana. Była teraz znacznie łaskawsza dla mnie, jakby przeczuwała wynik narady.
- Mnie się ona też bardzo podoba! – udawałem, że żartuję. – Chętnie bym się z nią ożenił!
- Ho, ho, ho… wysoko pan zamierzył, panie Tomaszu – roześmiała się. – A nie zapytał pan przypadkiem tej pani dyrektor co ona o tym myśli?
- O ożenku ze mną? Jeszcze nie zapytałem, ale myślę, że powinna się zgodzić.
- Taki pan pewny? Pewnie niejeden by tego chciał – lekceważącym i ironicznym tonem zauważyła Alona, włączając się do naszej rozmowy.
- Alona, panowie w pewnym wieku to zawsze tak… są tacy bojowi! – Swietłana nie kryła tego, jakie ma zdanie o moim pomyśle.
- Ciekawe, jak długo by się śmiała, gdyby pan naprawdę tak zrobił! – głośno zastanawiała się Alona.
- Myślę, że wcale! – odparłem krótko, udając naiwnego. – Bo to przecież poważna decyzja. Wręcz życiowa!
Roześmiały się obydwie.
- Niech pan uważa, bo jak się zgodzi, to będzie miał pan poważny kłopot! – Swietłana kpiła sobie w żywe oczy, a Alona śmiała się niemal w głos. Ale ja nadal grałem swoją rolę.
- A tam zaraz kłopot… Nie z takich kłopotów się wychodziło w życiu!
- To ile razy był już pan żonaty? – Swietłana drążyła temat nadal. – Proszę się przyznać.
- Tylko jeden – odparłem, bezradnie rozkładając ręce. – Od dzieciństwa mam ciągle jedną i tę samą żonę.
Znów się roześmiały.
- O, to wcześnie pan zaczynał! – stwierdziła Alona.
Szczęk otwieranych drzwi gabinetu przerwał jej wypowiedź. Z gabinetu wyszli Zwieriewa i Wichariew, a za nimi Dorota w towarzystwie Lemiechowa. Jeszcze idąc, dopinała płaszcz, czyli było po nasiadówce. Pewnie teraz pojedzie do ambasady. Wszyscy mieli dość spokojne miny, czyli tematy ostatnio poruszane nie należały do najważniejszych.
Dorota, poza pobieżnym rzutem oka w moją stronę, nie poświęcała mi specjalnej uwagi, więc wyszedłem z sekretariatu, ale nie zamykałem drzwi. Słyszałem teraz, jak Lemiechow dzwoni gdzieś z komórki, pewnie dzwonił po jej samochód, potem jeszcze chwilę rozmawiali, wreszcie Dorota pożegnała się po rosyjsku z sekretarkami i wyszła na hall, gdzie na nią czekałem.
- Jesteś – powitała mnie cichym głosem. – Słuchaj, mamy małą zmianę planów.
- Oho, coś się jednak wydarzyło!
- A żebyś wiedział! – roześmiała się. – Musiałam się zgodzić, żeby im trochę osłodzić mój występ. Wiesz, samym batem daleko się nie zajedzie. Trzeba też dać trochę marchewki.
- To mów o co chodzi, bo pewnie się spieszysz.
- Ale jesteś niegrzeczny, tak mnie popędzać – aż cofnęła się o krok, patrząc na mnie z przymrużonym jednym okiem.
- Jeszcze jak niegrzeczny! – potwierdziłem ironicznie. – Przed waszym wyjściem z gabinetu, powiedziałem sekretarkom, jak bardzo mi się podobasz i że chętnie bym się z tobą ożenił.
- A one co na to?
- Powiedziały, żebym bardzo ostrożnie zapytał ciebie, co ty o tym sądzisz.
- Dlaczego ostrożnie?
- Dlatego… żebyś ze śmiechu nie padła.
- No widzisz, nie padłam – roześmiała się. – Szkoda, że wcześniej tego nie wiedziałam.
- A po co miałabyś wiedzieć?
- Chociażby po to, żeby ciebie objąć w sekretariacie! Nie chciałbyś? – patrzyła na mnie uważnie. Ale całą frazę powiedziała tak sztucznie, że nie wiedziałem jak to potraktować: jako żart, czy jakąś próbę wysondowania mojej opinii. Udałem, że w to wierzę.
- Chciałbym! Pewnie, że chciałbym! Ale by im szczęki opadły!
- No właśnie! Zrobię to, ale innym razem – skomentowała moje słowa beznamiętnie. – Nie będziemy teraz tam wracać. Chodź, odprowadź mnie do samochodu, wszystko opowiem ci po drodze.
Ruszyliśmy, a Dorota kontynuowała.
- Po pierwsze, idę dzisiaj na kolację z zarządem. Nie wypadało odrzucić zaproszenia, więc je przyjęłam, ale jako dwuosobowe, z osobą towarzyszącą. Pewnie nie planowali tego wcześniej, ale skwapliwie się zgodzili. Więc idziemy, a właściwie jedziemy wieczór na kolację i tym razem to ja nie wiem gdzie. O wpół do ósmej ma czekać na nas samochód. To jest pierwsza sprawa. A druga jest taka, że poprosiłam ich również o zaproszenie Anny z jej partnerem, pod pretekstem tego, że chcę go poznać, a nie mam kiedy, bo miałam to zaplanowane na dzisiejszy wieczór. Więc przyjęto to wprawdzie bez zachwytów, ale i bez problemów. Dlatego idź zaraz do Anny, niech załatwia to jak chce, ale wpół do ósmej mają być gotowi we dwoje z tym Krzysztofem.
- A Lemiechow to nie uważa, że wybierasz się na kolację z Markiem?
- Pewnie tak, ale teraz mnie mało interesuje co on sobie myśli. Ja miałam na względzie ciebie i na kolację wybieram się z tobą. Jasne? A w ogóle, to powiedz mi jak ci się podobało zebranie?
- O Boże, jakbym nie widział i nie słyszał, to chyba bym nie uwierzył! Myślałem, że ja ciebie znam, a tu guzik! Takiej to jeszcze nigdy cię nie widziałem!
Dorota śmiała się serdecznie.
- Widziałeś, widziałeś, tylko przy tobie nigdy tak długo nie przemawiałam.
Odwróciła się na pięcie i przytrzymując mnie za rękaw, lekko uścisnęła moją dłoń. Po chwili wyszliśmy z budynku.

Samochód już czekał na podjeździe. Ochroniarz otworzył drzwi, Dorota wsiadła i przez otwarte drzwi pomachała mi ręką.
- Jedźcie z Anną do hotelu i zajmijcie się przygotowaniami.
- Ok. Będę czekał!
Też pomachałem jej ręką, ale drzwi szybko się zamknęły i samochód odjechał. Poprzez ciemne szyby Audi nie widziałem nawet jej sylwetki.
Wszedłem na górę, zahaczając o pokój Anny. Przekazałem jej informacje od Doroty i wtedy zaczęła zbierać się do wyjścia. Nie miała zbyt szczęśliwej miny. Samochodu tutaj nie mieliśmy i przyszło nam do hotelu pojechać metrem. Chociaż akuratnie mnie to nie przeszkadzało! Nawet lubiłem metro, pomimo ogromnego tłoku i konieczności niewygodnego stania w wagonie podczas jazdy. Przypominało mi dawne czasy, kiedy często podróżowałem z Leną i na ruchomych schodach całowaliśmy się tak samo, jak mnóstwo innych par...

Pamiętam jak byłem zaskoczony pierwszym razem, gdy Lena poleciła mi stanąć o stopień niżej i odwrócić się do niej, a potem zarzuciła mi ręce na szyję, jednocześnie wpijając się w usta. A gdy oderwałem się od niej łapiąc oddech, powiedziała, bym rozejrzał się dookoła.
Rzeczywiście. Nieważne, czy na schodach jadących w dół, czy do góry, mnóstwo par stało tak jak my, czule się obejmując. I nikomu nie przeszkadzała obecność innych ludzi. Mało tego, nikt nie zwracał na ich uwagi, a jeśli już, to patrzono na takich z sympatią.
Tym razem byłem z Anną, więc żadnego całowania nie było. W dodatku mieliśmy sporo problemów, żeby trzymać się niedaleko siebie, bo tłok był potężny, jak zwykle zresztą. Ale przecież udało nam się dojechać do stacji Majakowskaja i wydostać na powierzchnię. A tutaj spacer od stacji do hotelu był już czystą przyjemnością. Przypominałem sobie te wszystkie budynki po drodze… Jak ja dawno tu nie byłem! Ale teraz przynajmniej mogłem to wszystko oglądać spokojnie. Postać Leny już mnie nie straszyła.

W hotelu rozeszliśmy się do swoich pokojów. Nie dlatego, żebym próbował kamuflować się przed Anną, tylko chciałem zabrać swoje kosmetyki i coś do ubrania. Bo postanowiłem wziąć prysznic w apartamencie Doroty i najspokojniej zdrzemnąć się w jej sypialni. Niech się dzieje co chce. Najwyżej mnie wyrzuci. Należało jednak wcześniej zadbać o koszule i spodnie na wieczór. Zadzwoniłem po pokojówkę, a kiedy przyszła, poprosiłem, aby wszystko mi wyprasowała. I kiedy jej płaciłem, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.
Dowiedziałem się, że pracuje tutaj czwarty rok. Czyli Leny nie znała, bo znać nie mogła. Na wszelki wypadek jednak zapytałem czy zna kogoś, kto pracuje tutaj od początku, bo potrzebuję informacji o kimś, kto pracował przed laty. Uzyskałem tyle, że obiecała spróbować czegoś się dowiedzieć. Z identyfikatora dowiedziałem się, że na imię ma Roksana, więc jeszcze tylko obiecałem jej, że jutro też będę miał dla niej zlecenie i zabrawszy przygotowane rzeczy, wyszedłem z pokoju. Roksana miała klucz uniwersalny, więc da sobie radę sama.
Poszedłem do apartamentu. Zaniosłem kosmetyki do łazienki, rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. Woda leciała mi na głowę a ja zastanawiałem się dlaczego to Lena ciągle przychodzi mi na myśl? Przecież już tyle lat minęło! W dodatku nawet wtedy zbyt intensywnie jej nie szukałem...
Po goleniu i wysuszeniu włosów, założyłem jeden ze szlafroków i wyszedłem. Zbliżała się piąta, mogłem przez chwilę poleżeć. Garnitur miałem już przygotowany, koszule też, pozostawało tylko wiązanie krawata, a z tym nigdy nie miałem kłopotów. Wyrabiałem się w pół minuty. Poszedłem więc do sypialni i zrzuciwszy szlafrok, nago zanurkowałem w chłodną pościel ogromnego, podwójnego łoża. Było chyba większe, niż te w naszych pokojach. I większe nawet niż tamto w Pokrzywnie…
Zachowywałem się teraz trochę bezczelnie, bo tak naprawdę, to nie wiedziałem które ze słów Doroty były prawdziwe, a które miały być ironią. Ale pomyślałem, że nawet jeśli przesadzam, to przecież głowy mi nie urwie, najwyżej wyśmieje. A od tego się nie umiera.
Na co miałem czekać? Od lat nie byliśmy tylko we dwoje. I od miesięcy nie spałem z żadną kobietą. Nie interesowały mnie, bo czekałem nie wiadomo na co. Przecież Dorota nie robiła mi w zasadzie żadnych nadziei. Aż do dzisiaj… Zresztą, czy naprawdę, to się jeszcze okaże. Jednak przed samym sobą nie musiałem ukrywać, że pożądanie czułem już na lotnisku, na sam jej widok. I ten zapach…
Przez chwilę leżałem, wspominając tamte wieczory i noce w Pokrzywnie, aż oczy mi się zamknęły i zasnąłem. Wtedy przyśniła mi się… Lena. We śnie ją odnalazłem, po tamtym jej telefonie do Polski… i Lena obiecywała mi we śnie, że wróci…
A przecież wtedy nie wróciła. I nigdy jej nie odnalazłem. Działo się to po ponad trzy i pół rocznej wspólnej idylli, zakończonej tak gwałtownie…

Na początku, jeszcze w „Salucie”, zaczął się wręcz bajkowy okres mojego tam pobytu. Dwa na trzy wieczory, Lena spędzała ze mną, a kiedy w ten jeden jej nie było, bo jechała do domu do matki, to zawsze w pokoju czekała na mnie gotowa kolacja i coś na śniadanie. Obiady jadałem w kafejce, niedaleko mojego przedstawicielstwa.
Bo ja tu przyjechałem, żeby przejąć przedstawicielstwo naszej firmy po koledze, który zjeżdżał do Polski. Miałem miesiąc, żeby wszystkiego się nauczyć i wszystko od niego przejąć. I po miesiącu ja zostałem tutaj szefem. Miałem do pomocy tylko jednego tubylca, który zresztą z pochodzenia okazał się Ukraińcem, oraz dojeżdżających okazyjnie później kolegów z firmy. Ale na razie sam miałem wszystko na głowie. Zarówno pilnowanie realizacji podpisanych już kontraktów, czyli terminów dostaw, wysyłek, realizacji płatności, załatwianie dodatkowych dokumentów, których nagle życzyli sobie celnicy, prowadzenie za rączkę nowych, przyjeżdżających kierowców TIR-ów, którzy nie znali tutejszych zwyczajów, jak i szukanie nowych możliwości handlu, negocjowanie kontraktów, podtrzymywanie starych kontaktów, czyli przeważnie mniejsze, albo i większe pijaństwa, oraz bieganie po wszystkich targach, prezentacjach i wystawach gospodarczych.
Bardzo różnymi sprawami tu się zajmowałem. I byłem bardzo zadowolony, że Lena mnóstwo tematów organizacyjnych zdjęła mi z głowy. Chociażby pranie i prasowanie koszul. Traciłbym sporo czasu, a teraz nawet o tym nie myślałem. To był okres jeszcze przed rosyjską reformą. Tutejsze ceny i zarobki były jeszcze socjalistyczne. Natomiast ja zarabiałem w walucie. Każdego dnia miałem w kieszeni co najmniej dwa razy więcej niż wynosiła średnia miesięczna płaca w Rosji. Na wiele rzeczy mogłem sobie tutaj pozwolić. Jak dawniej Amerykanie w Polsce.

Jednak mój pobyt w „Salucie” nie trwał znowu tak długo. Mojemu szefostwu nie podobały się rosnące koszty zakwaterowania w hotelu i dostałem zalecenie wynajęcia sobie mieszkania. Parę dni to trwało, bo mieszkanie po wyjeżdżającym koledze nie wchodziło w rachubę. Jednak Lenie udało się znaleźć dla mnie całkiem fajne, dwupokojowe lokum w bardzo dogodnym punkcie, bo blisko stacji metra położonej na jej trasie do hotelu! I wtedy trochę się zmieniło. Mieszkaliśmy sobie po prostu we dwoje. Lena jeździła do pracy, ja jeździłem do pracy, a gdy zdarzało się, że jechała do domu „pomieszkać z matką”, przeważnie następnego dnia urywałem się z pracy i to ja jechałem do niej, do hotelu. Wtedy sprawdzała, który pokój jest wolny i tam się zamykaliśmy, odrabiając w łóżku zaległości.

W tym czasie kończono budowę „Palace Hotel” i prowadzono nabór pracowników. Lena złożyła aplikację i przyjęli ją do pracy! Dostała tu znacznie wyższe wynagrodzenie, ale przybyło jej też obowiązków. Nie miała teraz tyle wolnego czasu, bo znacznie wyższy standard hotelu wymuszał większą dbałość o klienta i dokładne wykonywanie zadań. Lena najczęściej pozostawała po godzinach, dlatego teraz ja przychodziłem z pracy pierwszy. A ponieważ nie chciałem sam siedzieć i gapić się w telewizor, to kilka razy pojechałem prosto do niej. Początkowo trochę się bałem, że może mieć jakieś kłopoty związane z moimi odwiedzinami, ale nic takiego nie nastąpiło. To były późne, wieczorne godziny, dzienna administracja już nie pracowała, a Lena była zadowolona, że przy niej jestem. Personel też szybko mnie poznał z widzenia i nawet z ochroniarzami nie miałem kłopotów. Dlatego tutaj zaczęliśmy robić to samo, co w „Salucie”.
I chociaż Lena coraz częściej jeździła do domu, bo jej matka chorowała, to kochaliśmy się w wolnych pokojach, a potem rozjeżdżali w różne strony. Ona do domu, ja do siebie. Ale bywało też, że zostawaliśmy w jakimś pokoju do rana.
W ogóle, był to chyba mój najlepszy okres w Moskwie. Wprawdzie pracę miałem dość intensywną, ale obywało się bez większych nerwów i stresu. Szefostwo było daleko, ja nieźle dawałem sobie radę, poza tym miałem regularne łóżko, niezłe jedzenie bez konserw, czyli bez przekleństwa pracy na delegacji, no i dość urozmaicone weekendy. Lena zabierała mnie ze sobą na imprezy do swoich znajomych, chcąc pewnie odreagować okres, kiedy była sama. Zaliczaliśmy urodziny, rocznice i wszystko, co tylko było okazją do jakiejś zabawy. Zresztą, my też organizowaliśmy kilka imprez u mnie. Jedna nawet skończyła się interwencją milicji… ktoś nas podkablował, że w nocy za głośno śpiewamy. Skończyło się na łapówce 20 dolarów i stróże porządku sobie poszli. Była to równowartość miesięcznej pensji urzędnika…

Tak naprawdę to wtedy między nami wszystko układało się niemal wzorcowo. Niemal nigdy się nie kłóciliśmy. Lena nie dawała mi powodów do zazdrości, ja też nie oglądałem się za innymi kobietami. Nawet jej koleżanki na imprezach, czy też znajome z pracy, dziwiły się naszej harmonii i zazdrościły stabilizacji. Ale nie wszystko wiedziały…
Na tym niemal idealnym wizerunku były rysy. Jeździłem do Polski zaledwie cztery razy w roku. I najdłużej na dwa tygodnie. Ale już na kilkanaście dni przed każdym odjazdem, Lena zaczynała robić się nerwowa. Już mi dogryzała i widać było, że nie potrafi nad sobą panować ani o tym nie myśleć. Czyli o moim przyszłym spotkaniu z żoną. I o tym, że będę z nią spał.
Wprawdzie przypadkowo odkryłem, że jej niechęć nie obejmuje mojej malutkiej Joasi, o której zawsze wyrażała się pieszczotliwie, pomagała mi wybierać w sklepach zabawki i dobierała różne dla niej prezenty, ale gdy tylko jakiś temat zahaczył o moją żonę, jej dobry nastrój diabli brali i długo nie mogła się wyluzować. Gołym okiem było widać, że gdybym był tu z córką, to z wielką radością by jej matkowała. Ale konkurencję by zniszczyła.
Oczywiście, nigdy Lenie nie zaproponowałem żeby pomagała mi kupić jakiś prezent dla Marty. Wyjechałbym chyba co najmniej bez zębów…

Pierwszy mój wyjazd do domu na święta trwał dwanaście dni. Razem z podróżą. Jak Lena to przetrwała, dowiedziałem się dopiero po paru tygodniach od powrotu. Najpierw dość spokojnie odprowadziła mnie na dworzec Białoruski, a gdy pociąg odjechał, pojechała do jednej ze swoich koleżanek i płakała cały wieczór, tak jak wtedy po naszej pierwszej nocy w „Salucie”. Na całe szczęście, tylko jeden dzień nie poszła do pracy i jakoś jej się upiekło. W każdym razie podobno pokojówki w pracy bały się przez następne dni do niej podchodzić. A kiedy przed wyjazdem z Polski zadzwoniłem do niej z pytaniem, czy zechce przyjść na dworzec, aby się przywitać, odpowiedziała krótko że jest zajęta, więc nie ma czasu na głupstwa.
I nie przyszła.

Pociąg przyjeżdżał około południa czasu moskiewskiego, więc kiedy zawlokłem się do mieszkania, było jeszcze stosunkowo wcześnie. Było pusto i na pierwszy rzut oka było widać, że dawno nikt tutaj nie zaglądał. Lena miała swój klucz, który dorobiliśmy gdzieś w kiosku przy metrze, ale najwyraźniej z niego nie korzystała. Lodówka straszyła bielą ścian, na półkach leżało tylko trochę zeschniętych resztek jakiegoś jedzenia. Nie było tu co robić. Poszedłem do pracy. Oleg, z którym pracowałem, ucieszył się na mój widok. Zaraz zarzucił mnie całą stertą informacji, z których każda była pilniejsza od drugiej. Zapytałem go o Lenę, ale powiedział, że nie zaglądała tutaj, ani nie dzwoniła. Machnąłem ręką na wszystkie meldunki i powiedziałem mu, że z ich treścią zapoznam się jutro. A dzisiaj jestem zbyt zmęczony, aby pracować. I to była prawda. Nie potrafiłem na niczym się skupić. Byłem w stanie myśleć tyko o Lenie. Musiałem jechać do niej do hotelu. Bo co mi pozostawało? Niepewność? Jak długo? Wiedziałem, że ona sama nie przyjdzie. Należało przeciąć sprawę, albo tak, albo tak. Wprawdzie hotel jako miejsce na podejmowanie takiej decyzji niezbyt mi odpowiadał, ale cóż… Tego też nie mogłem wybierać.
W hotelu powitano mnie normalnie. Ochroniarz nie wiedział, gdzie mogę Lenę znaleźć, ale recepcjonistka podpowiedziała, że jest u siebie w gabinecie. Więc poszedłem tam, chociaż była to strefa tylko dla personelu.
Lenę zastałem siedzącą spokojnie za biurkiem i coś tam piszącą. Później się przyznała, że siedziała nad jakimiś starymi papierami i pisała głupoty żeby udawać pracę, bo nie mogła się na niczym skoncentrować. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Grzecznie ją przywitałem i podszedłem, próbując pocałować ją w policzek. Usiłowała się odwrócić, ale nie zdążyła. Natomiast nie chciała patrzeć mi w oczy. Na moje pytania odpowiadała półsłówkami, trzymając głowę opuszczoną, a kiedy zapytałem czy źle się czuje, odpowiedziała, że nic jej nie jest. Widać było na kilometr, że nie chce ze mną rozmawiać. Nawet nie zaproponowała, żebym usiadł. Jeszcze ponowiłem kilka prób, starając się pytać o sprawy neutralne, takie o których można mówić z każdym, ale nadal tylko mi odburkiwała.
W końcu nie wytrzymałem. Przeprosiłem za to, że zabrałem jej cenny czas i powiedziałem, że skoro nie ma dla mnie nawet krzesła, to nie będę jej więcej przeszkadzał i wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Zaraz przystanąłem na chwilę, żeby ochłonąć, ale to nic nie dawało. Ciśnienie miałem takie, że serce niemal wyskakiwało mi z żeber. Brakowało mi powietrza. Musiałem oprzeć się o ścianę.
Nieoczekiwanie otwarły się za mną drzwi i wybiegła z nich Lena. Zobaczywszy mnie podeszła i zaproponowała, żebym wrócił. Nie opierałem się, poszedłem z powrotem na drżących nogach, bo czułem się fatalnie.
Ale tym razem Lena była inna. Poprosiła, żebym usiadł i zaproponowała herbatę. Kiedy potakująco kiwnąłem głową, zaczęła mi się przyglądać, a po chwili zapytała co mi jest. Odparłem, że nic. Wtedy zamilkła i zaczęła się krzątać, opróżniając biurko z papierów i stawiając na nim jakieś ciasteczka, cukier… Co chwilę też ukradkiem popatrywała na mnie.
Powoli, powoli, mój oddech się wyrównywał. Nie da się ukryć, że przed chwilą wkurzyła mnie potężnie. A teraz byłem po prostu zbyt słaby, by się na niej odgrywać. Nie miałem siły. Milczeliśmy więc obydwoje, aż na biurku pojawiły się filiżanki z herbatą. A potem Lena usiadła naprzeciwko.
Wreszcie popatrzyliśmy sobie w oczy. Długo patrzyliśmy. Żadne nie odezwało się ani słowem. Po chwili położyła swoją dłoń na mojej, leżącej na biurku. A wtedy drugą ręką mocno pociągnąłem tę jej dłoń ku sobie. Musiała wstać, obejść biurko i podejść. A wtedy posadziłem ją na kolanach i uściskałem...
Po dziesięciu minutach brałem prysznic w łazience jednego z pokojów, a Lena myła mi plecy…

Przez kilkanaście następnych dni nie padło ani jedno słowo na temat mojego przyjazdu. Rozmawialiśmy tak, jakby tego nigdy nie było. I z czasem Lena się rozluźniła. Wtedy też przyznała się do niektórych swoich zachowań, kiedy ja byłem w Polsce. Resztę opowiedziała mi Marina, z którą kiedyś porozmawiałem na jednej z imprez weekendowych. Od Mariny też dowiedziałem się, że poprzednie związki Leny rozpadały się również dlatego, iż zawsze była bardzo zaborcza i zazdrosna. A teraz jej znajomi po cichu się dziwią, że nie kłócimy się publicznie, nie obrzucamy wymówkami i nasz związek spokojnie sobie trwa, bo Lena potrafi trzymać nerwy na wodzy. Wtedy zrozumiałem, że skoro na co dzień Lena nie demonstruje zazdrości, to pewnie cała jej „zazdrosna” energia ukierunkowała się i skoncentrowała na moich wyjazdach… Nie było to zbyt optymistyczne na przyszłość.

Jednak, jak na razie, nie miałem żadnych powodów do narzekań. Lena dbała o mnie znacznie lepiej niż żona. Była takim skrzyżowaniem matki, żony i kochanki. Zawsze starała się, żebym wszystko miał na czas. Nawet wtedy, kiedy jechała do domu, dzwoniła do mnie i przypominała co mam zrobić. Na przykład wrzucić pranie do pralki, albo coś tam kupić… albo nawet obejrzeć ciekawy program w telewizji. I sama prasowała moje koszule, chociaż często powtarzała, że jest to najbardziej nielubiane przez nią zajęcie. Ale takie rozstania zdarzały się nam coraz rzadziej. W końcu zaprosiła mnie do domu i przedstawiła matce. Kilka razy zostawałem też u niej na noc, chociaż przeważnie jednak sypialiśmy u mnie, albo w hotelu. A jeśli chodzi o seks…
To w ogóle był ewenement. Lena uważała, że seks należy się mężczyźnie jak psu zupa i facet nie ma prawa wychodzić z domu niezaspokojony. Nigdy jej nie „bolała głowa”, ani nigdy się nie tłumaczyła, że jest niedysponowana. Wręcz przeciwnie, jeśli wiedziała, że następnego wieczoru nie spędzimy razem, to chociaż kochaliśmy się wieczór, rano też mnie prowokowała, żebym, jak to mówiła, „nie wpadł pod samochód, oglądając się za byle dupą na ulicy”.
Coraz częściej też przychodziła do mnie, do pracy. I dość szybko nawiązała przyjazne kontakty z Olegiem, z którym później lubiła zwyczajnie porozmawiać. Oleg od razu zaczął ją traktować jako oczywistą i nieodłączną ode mnie osobę, no i szybciutko wypaplał do kogoś w firmie, z kim ja tu jestem związany. Potem się tłumaczył, że nawet nie pamięta do kogo i kiedy to mówił, bo dla niego ja sam, czy my we dwoje, zrobiło się jedno i to samo. W każdym razie, mój związek z Leną szybko stał się w firmie publiczną tajemnicą, co szefostwo wykorzystało później, zmuszając mnie do pozostania w Moskwie na „drugą kadencję”.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 04.01.2012 10:51 · Czytań: 470 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
wykrot dnia 05.01.2012 20:28
To też niechciane. Trudno, idę dalej.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty