Rankiem nikt jej nie budził, a w domu panowała taka cisza, że pobliski park, za którym znajdował się las, szumiał swoimi młodymi kwietniowymi liśćmi tak, że był słyszalny, nawet w domu. Nie wstała jednak od razu. Leżała sobie i wspominała, a to spoglądając w sufit, a to w okno przesłonięte do połowy roletą, a to po pokoju, zatrzymując, co jakiś czas wzrok na którymś z jego przedmiotów.
Po jakimś czasie, pomimo niedzieli w końcu wstała i najzwyczajniej w świecie poszła "pozwiedzać" dom. Pierwsze kroki skierowała w stronę kuchni, jednak w kuchni nikogo nie było, stąd bez pomocy już innych osób sama już postanowiła sobie i to bez większego trudu zaparzyć poranną kawę. Przyzwyczajona przecież do tego typu samodzielności już od dawna w swoim domu z zielonym piecem.
Wraz z nią przeszła do największego pokoju tego domu, tutaj jednak również nie było nikogo, a na stole widniał napis na kartce przeznaczonej dla niej i o tym, że wszyscy są w kościele. Uśmiechnęła się na samą myśl o kościele parafialnym, tam przecież spędziła całe swoje dzieciństwo i obiecała sobie odwiedzić go jeszcze podczas tego urlopu. Nie usiadła jednak, ani nie postawiła swojej filiżanki na stole, podeszła do wieży i tam nastawiła muzykę, starannie dobierając jej ulubiony repertuar.
Nie od zawsze widziała się w klasyce. Doskonale pamięta, jak pod jakimś pretekstem wychodziła do swojego pokoju, gdy któryś z rodziców słuchał jej za wiele. Tak bynajmniej odbierała ich zainteresowania mając swoje kilkanaście lat. Przełom nastąpił na drugim roku studiów, gdzie mając dosyć już cogodzinnych wiadomości, przełączyła radio na kanał z muzyką poważną. I wówczas powróciła wspomnieniami do rodzinnego domu, pełnia beztroski dziecięcych lat, tęsknota za nią, to właśnie przy klasyce utrzymywała ją dłużej. I tak zostało jej do dziś. Mateusz niejednokrotnie pytał jej, dlaczego takiej właśnie słucha, odpowiadała wówczas, że jest odgrywana naprawdę i przedstawia faktyczne umiejętności człowieka, tych olbrzymich w odtwarzaniu czasowym utworów, a w nich samych symfonii przecież nie da się odtworzyć koncertowo nic nie umiejąc, czy niewiele. Doskonale ją wówczas rozumiał, sam, jako naukowiec opierający swoje badania na prawdzie matematycznych obliczeń, czy działań, rozumiał ją jako kobietę, malarkę, dokładnie w tym samym stylu pracującą przy swoich i fantazjach, począwszy, aż od kreski pierwszej na kartce.
Mniej więcej po roku malowała już w słuchawkach, zasłuchana w różnorodne symfonie, mazurki, suity tych wszystkich wykonań, które przystrajają jej życie, aż po dziś dzień, niczym to muzyka filmowa jakiś film.
Gdy muzyka już ucichła, wyszła z salonu z nadpitą do połowy kawą, aby wszyscy nie zastali jej jeszcze w szlafroku.
W pokoju podniosła do góry, podniesione wcześniej do połowy już rolety. A widząc za oknem słoneczny krajobraz zatrzymała się na chwilę, aby chwilę później spoważnieć na samo wspomnienie Mateusza.
Świat za oknem śpiewał, wiatr z lekka pochylał gałęzie drzew. Kiedyś to była piękna przestrzeń pola, była nie tylko łąką pełną drzew, ale olbrzymią połacią złotego letniego pola i dużo większą, niż dziś. Tak jej opowiadali i tak też powinna te pola zapamiętać. Świat za oknem o tej porze dnia gwarzył ptasim życiem, w pewnej chwili Bernadetta uchyliła okno, aby usłyszeć bardziej ich śpiew i podniosła swoją głowę spoglądając ku niebu, aby dostrzec ich małe gromady, przelatujące nad domem w swym rozrzewnieniu. Jednak ich gromadna liczba nie odzwierciedlała hałasu, jaki panował o tej porze w tym kwietniowym niedzielnym dniu. To las był ich osłoną i korony drzew w ich parku, to tam skrywając się śpiewały najgłośniej. Spojrzała po raz kolejny jeszcze na pola, o których pomyślała sobie wcześniej i ujrzała zielone i nie wyrośnięte jeszcze zboża i w końcu poczuła się w domu, jego klimat, jakby w końcu i do niej powrócił, a wszystko inne stało się już i dla niej mniej ważne. To przecież dom od zawsze dawał im wiele radości i to z jego odzyskania cieszyli się wszyscy, przecież najbardziej. Tak niejednokrotnie powtarzał jej tato z myślą o ich wspólnym wielopokoleniowym dobrodziejstwie. Tato, jej poczciwy dobry Edmund, zasługujący już od dawna na jej i innych uznanie.
Poranna kawa oczywiście wystygła, a jej szlafrok już wkrótce zmienił się na niej w ubranie pełne swobody, ale i szyku.
Już wkrótce wszyscy przyjadą, przecież z kościoła.
Rodzice wraz z panią Lodzią, która pomaga im w domu, wrócili, jak zwykle o czasie. I już wkrótce w sposób szykowny i jak najbardziej niedzielny, przystąpiono do obiadu.
- Brakowało mi atmosfery tego domu.- w pewnej chwili to tak Bernadetta odezwała się do wszystkich.
- Czy, aby na pewno wszystko w porządku?- spytał jej się tato.
- I tak i nie.- odpowiedziała, dodając.- Ale, gdy jestem tutaj u was, nie chce mi się tam wracać. Jednak jest niedziela i nie dziś i nie pora na szczegóły.
- Jednak obiecaj nam, że opowiesz nam więcej podczas tego urlopu o twoim życiu w Krakowie.- poprosiła, jak zwykle bardziej miło jej, jak zwykle taktowna i przyjacielska wobec niej mama.
Przytaknęła na jej propozycję, jednak już do końca obiadu, jak i do końca dnia nie wracali więcej do tej rozmowy.
Natomiast to jej rodzice jeszcze wielokrotnie opowiadali o tym, jak im się mieszka i żyje tutaj bez niej i jak to sobie radzą na co dzień i od święta w całej okolicy począwszy od Krzewin, aż po Radziejowice.
Pomiędzy tymi rodzicielskimi zwierzeniami Bernadetta nic więcej tego dnia już nie robiła, poczytała może tylko troszeczkę, poobserwowała życie za oknem.
Dokładnie to samo było w poniedziałek do południa - nawet w pracowni nie chwyciła za rysik. Rozstawiła jedynie swoje krakowskie prace i tylko jedną z nich, wstawiła na sztalugi. Jakby to klimat samego domu miał być przy niej tym z najcenniejszych nastrojów, którego nie mogła przecież przegapić w beztrosce swojego wypoczynku, tak bardzo wzbogacającym jej urlop i życie.
Przy obiedzie tego poniedziałkowego dnia, który podano już tylko jej i mamie w pewnej chwili Bernadetta zaproponowała wyjazd do antykwariatu ojca.
Mama zgodziła się bez wahania i już po półgodzinie obie kobiety zmierzały do Radziejowic samochodem Bernadetty. Do miasta było ponad kilkanaście kilometrów, a po drodze mijanych kilka mniejszych miejscowości już tylko umilały im wspólny ich czas, zwłaszcza, ze opowieści mamy o każdej z nich był, jak zwykle ja ujmujące. Tak dawno, przecież nie była tutaj.
Obie kobiety były bardzo do siebie podobne, obie młodo wyglądające, jak na swój wiek i niezwykle błyskotliwe. Jednak ich zewnętrzne podobieństwo różniło się bardziej od strony uduchowienia. Latami wypracowywany ich indywidualizm, czynił jej bardzo różne od siebie i to te różnice wzbudzały zachwyt wobec nich od innych ludzi. Były przecież tak odmienne artystycznie, pomimo wspólnych więzi.
Miasto nie było dużym, dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców, dwa kościoły, kilka zabytków i dwa niewielkie parki i jeden duży, stanowiły niezły urodzaj turystyczny, zwłaszcza w lecie.
Właśnie skręciły w prawo i dojeżdżając w końcu do nie zatłoczonego o tej porze parkingu, w końcu zaparkowały. Na starówce o tej porze nie było już sennie, a wielu ludzi zmierzało gdzieś w swoich sprawach, jakby szybciej, niż zwykle. To tutaj uświadomiła sobie, że jest na urlopie. Pośpiech ów był tak odmienny od je swobody życia ostatnich dni.
Jej garbusek z miejsca zwrócił uwagę kilku młodych gapiów. Był po remoncie, a jej osobisty powód do dumy, czyli oszprychowane spojlery wmontowane wprost od Rovera, jakby dopełniały jego metalicznie granatowego koloru.
Do antykwariatu drzwi otworzyła jej mama.
Pani Wiśniowska przywitała ich, jak zwykle serdecznie. Gdy chwilę później zapachniało już kawą w całym wnętrzu i dostawiono już krzesła do biurka, a Bernadetta odpowiedziała już na kilka,czasami nawet bardzo szczegółowych pytań pani Wiśnickiej, w końcu mogła pozwolić sobie na zwiedzanie antykwariatu jej ojca. Obie kobiety wyraźnie zajęte już rozmową, nie przeszkadzały jej już swoimi pytaniami.
W antykwariacie, oprócz biurka i żaluzji wszystko inne było "zmienną", może tylko szafa stojąca w rogu była tą samą, którą widziała tutaj będąc ostatnim razem.
Obejrzała z zaciekawieniem kilka bibelotów i w pewnej chwili spoglądając na zakaz fotografowania, przypomniała sobie, że nie zabrała swojego aparatu z samochodu.
I już miała wychodzić, gdy w pewnym momencie daleko za szklanymi witrynami i za ciemnobrązową, starą i obszerną komodą dostrzegła niewielki i wąski stoliczek tego samego koloru, na którym znajdował się jeszcze jeden przedmiot.
- Pani Wiśnicka, od kogo ona jest? - spytała głośniej, niż zwykle.
Kobieta podniosła się, aby dostrzec, o jaki przedmiot pyta, a chwilę później zaglądając do szuflady w biurku, przy którym ponownie usiadła i stwierdziła.
- My ją już zestawiamy, stoi tam już dwa miesiące, odkąd wystała się na wystawie. Od Brelda jest, jakiegoś z okolicy.- dodała już na koniec tonem, jakby bardziej znudzonym.
Bernadetta w tym czasie podniosła ją do góry i podchodząc do okna w końcu odczytała niewyraźny, z lekka już wytarty i złocony napis jej nazwy.
- Underwood.- w końcu odczytała na głos, dodając.- Znamy taką?
- Nie, Łucznik, Royal, Unger.- wyliczała w swej niepewności odpowiedzi jej mama.
- Unger nie, to byli drukarze, nawet chyba w trzech miastach.- zaprzeczyła Bernadetta, stawiając maszynę ponownie na stolik.
- Z "Woodów" znamy jeszcze Woody Alena , Natalie jeszcze znamy...
W tym momencie Bernadetta przerywając swojej mamie, wyraźnie mówiącej do pani Wiśnickiej, dodała od siebie obruszona.
- Tak i jeszcze jedną, która śpiewa, a nie gra w jakichś filmach, ale przecież to nie o to chodzi, pomimo że tych, których wymieniłaś to wielcy... - i zatrzymała na chwilę swoje niezadowolenie, aby już wkrótce dodać w bardziej zdecydowanym stylu, jakby już nie wracając do ich żeńskich popisów.
Po chwili milczenia dodała jednak po raz kolejny jeszcze coś od siebie i w dużo poważniejszy tonie, niż dotychczas.
- Biorąc pod uwagę, że wood w znaczeniu określa nazwisko to Under może być już tylko pochodnym od rzeczywistego nazwiska producenta tej maszyny. Poszukamy później, mamo.- ostatnie zdanie wypowiedziała już z dużym westchnieniem, jednak za chwilę dodała znów zdecydowanym tonem.
- Tak, czy tak biorę ją, a co, gdzie i jak, czy ewentualnie za ile, porozmawiam już z tatą w domu. Jest... Jest niesamowita, ma drewniane przyciski, a zawsze są metalowe przy zabytkowych.- dodała jeszcze i jakby już ciszą miała resztę tej tajemnicy analizować już tylko przy samej sobie.
I po raz kolejny w swym niecodziennym podekscytowaniu, dodała.
- A propos "Woodów", to mamy jakieś filmy z nimi w domu?
Gdy godzinę później zmierzały już drogą powrotną do Krzewin, Bernadetta wraz z mamą zastanawiały się jeszcze nad pochodzeniem maszyny.
- Underwood, mogłaby oznaczać szczęście i sens przemijania.- stwierdziła w pewnej chwili Bernadetta.
- Człowiek jest...- tak mi się gdzieś dziwnie skojarzyło przy okazji odczytywania tego napisu - dodała jeszcze od siebie.
- A życie mija wokół niego, poprzez lata, pory roku. I nie pozwala się zatrzymać, moje dziecko, bo im bardziej przemija, tym bardziej jest bezcennym i czas, i samo przemijanie.- dopowiedziała jej pani Łucja.
- W gruncie rzeczy pisarz ma za zadanie, nie tracąc już czasu, pisać, jak najwięcej i opisywać, gdy czas tak mija i wraz z całym tym światem ludzi wokół niego i przy tym jego rozżalenia z powodu przemijania, stają się pewnego rodzaju tęsknotą za czasem utraconym, napędza on wówczas swoje twórcze przemijanie, bez względu mamo na sławę, taki sam trud, nostalgie, mamo, przecież.
- Właściwie to credo życia, moje dziecko. A może to był adwokat? - mama zastanowiła się po chwili dodając. - Moja córko, a nie pisarz, albo nauczyciel. Albo wszyscy trzej po trosze, maszyna może mieć nawet sto lat.-
I obie kobiety zamilkły, choć Bernadetta dodała jeszcze od siebie po chwili.
- Może i nie pisarz, ten dawny właściciel, mamo, ale może to takie przesłanie filozoficzne i w tamtych czasach towarzyszyłoby tym maszynom do pisania, dlatego to tak przyszło nam na myśl.
Bernadetta podczas całej podróży z maszyną tuż obok siebie i na tylnym siedzeniu, spoglądała jeszcze wielokrotnie, a to na pejzaże mijane przez nie samochodem, a to na maszynę. A jej lewa dłoń podczas jej zapatrzenia, spoczywająca na maszynie, muskała to jej górny brzeg, to znów któryś z rzędów jej przycisków, dostrzegając przy tym czas mijający wokół tych wszystkich pejzaży za samochodowym oknem, dokładnie tak, jak tuż przed chwilą przy sensie ich rozważań w ich wspólnej rozmowie. Dokładnie tak samo, gdy sama i tylko sama pracuje w pracowni.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
MMM · dnia 13.01.2012 09:34 · Czytań: 784 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: