Z głównej drogi w prawo, w kamienistą, wąską i krętą boczną aleję, gdzie z obu stron trwają na posterunkach wartowne rozłożyste klony, niewysokie, konarami broniące wstępu obcym, swoich zaś zapraszające, niczym drogowskazy. Las drogowskazów. Gdzieś, w połowie - drogę przerzyna drewniany szlaban - masywny, groźny, uzbrojony na całej swojej długości w grubo ciosane wystające kołki, ostatnie ostrzeżenie dla nieproszonych gości. Na wprost - rozciągnięta zielenią polana, oświetlona słońcem, kroplami porannej rosy rozszczepiająca światło na kolory podstawowe, czyniąc wrażenie niezwyczajnie ukwieconego dywanu, przedsionka raju. Zza krzaków, ochraniających ten magiczny widok przed wiatrem wyłania się modrzewiowy most - łuk triumfalny, odwrócona krzywa Gaussa, której końca z tego miejsca dostrzec nie sposób.
"Most Rozdzielający. W starożytnej Persji, każdy zmarły musiał przezeń przejść, a im więcej win miał na sumieniu, tym trudniejsza była ta przeprawa - most to zwężał się, to chwiał, ostatecznie skazując na kipiącą pod nim otchłań jedynie najgorszych bydlaków."
Z chwilą, gdy stopa dotyka pierwszej deski, rozpoczyna się muzyczna część przedstawienia. Najpierw odzywają się żaby, następnie, sprowokowane wielooktawowym rechotaniem, ptaki, którym z kolei wtórować zaczynają trącane wiatrem szuwary. Muzyka tężeje - niczym Bolero Ravela, z każdym taktem nabierając mocy - i cichnie, po chwili, pozostawiając złudzenie polifonii, poruszającej na powierzchni wody zielone tuby grzybieni i rzęs.
"Średniowiecznym pustelnikom dostarczano prowiant za pomocą zbudowanych z modrzewia konstrukcji zatopionych w wodzie, a mnisi, poruszający się tą drogą, sprawiali wrażenie chodzących po tafli."
Domek, otoczony murem żywopłotu, znad którego widoczny jest tylko spadzisty dach, stanowi ścisłe centrum Wyspy, można by z powodzeniem nazwać go warownią. Z daleka - symetryczny, dostojny - a jednak nieregularny układ jego ściennych desek, różnorodność ich wzorów - w bliskości - zmieniają go w antytezę rajskiego Drzewa Logarytmicznego - symbolu uznawanego od wieków porządku wszechświata. Nic tu nie jest oczywiste. Ani ganek, przywołujący obrazy z amerykańskich westernów, ani dwa skórzane, pielęgnujące chłód, wiktoriańskie fotele, ani też kominek - leniwy ogień lampki nad tabernaculum
Wszystko to wydaje się nierealne: zapach ledwie co ściętego drzewa, przepleciony wstążkami żabich arii, gdzieniegdzie inkrustowany szumem drzew - a to wszystko zatopione w głębi otaczającej wody, ożywiającej i utrwalającej. Przynoszącej nieśmiertelność.
Ludzki głos jest tu nietaktem, jak atak kichania podczas filharmonicznego piano. Wszystko, poza tą, wszechogarniającą muzyką jest nietaktem.
Gratuluję tym, którzy przebrnęli przez powyższy tekst. Nie dołączyłem żadnych zdjęć - byłoby to zbyt proste, zbyt prostackie. I cieszę się, że mogłem opowiedzieć Wam o tym miejscu. Moim miejscu.
Miejscu, gdzie czas nie ma żadnego znaczenia, a wszystkie dotychczasowe życiowe doświadczenia zostają na brzegu, obce, odpychające i niepotrzebne. Zabawne?
Wiem że tam wrócę.
To doskonałe miejsce na to, by umrzeć.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
dr_brunet · dnia 26.05.2012 08:42 · Czytań: 1764 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: