I. Jawa i sen
Choć mrok skrzętnie oplatał szable i karaceny noc była tylko pozornym sprzymierzeńcem. Ciszy, jaka zapadła w dwóch udających sen obozach, nie przerywał najlżejszy nawet szum wiatru czy szelest traw, tylko co jakiś czas jeżyło włosy na żołnierskich głowach odległe wycie wilków, znęconych wizją wyżerki na pobojowisku. Każdy krok mógł być doskonale słyszalny dla przyczajonego wroga. Noc tak dalece wyostrzała dźwięki, że wprawny żołnierz mógłby tylko dzięki nim zlokalizować przeciwnika. Dwóch skradających się stepem, opodal polskiego obozu, żołnierzy w strojach szlachciców przystanęło.
-Z Bogiem idź Zgierski. A uważaj na siebie! I... nie zawiedź. - porucznik pochylił się w stronę ochotnika i uścisnął jego dłoń. Kasztelanic był młodszy od większości żołnierzy, ale natura nie poskąpiła mu męstwa ani sprytu. Wymyślony przez niego fortel dawał znaczne szanse na spełnienie ich ostatniej nadziei - przekradnięcie się ochotnika między wrogimi czatami i wezwanie pomocy dla otoczonego obozu.
-Z Bogiem panie poruczniku! Nie zawiodę na pewno! - młody uśmiechnął się pewien siebie. Narzucił na ramiona skórę ogromnego, szarego basiora, który jeszcze poprzedniej nocy przemierzał step na czele swej watahy. Klęknął, przeżegnał się i na czworakach ostrożnie powędrował przed siebie, między wrogie warty. Skóra była tak duża, że z łatwością zasłaniała kirys i szablę żołnierza, który łeb wilka nasunął głęboko na głowę. Z daleka wyglądał całkiem jak zwierzę, jak jeden z wilków, które nocami zapuszczały się w okolice obozów. Skradał się na czworakach coraz dalej w step, tłumiąc w sobie strach - przesądny nieco lęk przed wilkami, ciemną nocą i samotną wyprawą w step i dużo realniejszą obawę przed złapaniem przez wroga. I modlił się w duchu, by żaden z wartowników nie zechciał strzelić do wędrującego stepem zwierza.
Zgierski zbliżył się niebezpiecznie do wrogiego obozu. Wartownicy byli kilkadziesiąt kroków od niego. Musieli go widzieć. Szedł dalej, jednak czuł, że jego ręce drżą, a żołądek podchodzi do gardła. Zdawało mu się, że zaraz usłyszą bicie serca, na pewno wiedzą że to wcale nie wilk, tylko on, ochotnik, któremu zdawało się że wykiwa starych stepowych wygów. "
Cicho, jesteś wilkiem! Nie człowiekiem. Jesteś wilkiem. Idź dalej, przecież wilków nie dotyczą ludzkie wojny ani warty. Nie bój się, ten step jest przecież Twój, jesteś u siebie."
Po swojej lewej usłyszał nagle szczęk żelaza i poczuł świdrujące spojrzenie na swoich plecach. Był pewien, że wróg zastanawia się czy to na pewno wilk brodzi wśród traw, a nie polski zwiadowca. Jak go przekonać?
Zebrał w sobie siły, zacisnął powieki, zadarł wilczy łeb wysoko w górę. Usta rozwarły się same.
-Aauuu!
Serce Zgierskiego tłukło się w piersi jak szalone. Nie udało się. Ludzkie gardło nie jest przystosowane do wycia jak wilk. Pewien że oto wróg bierze go na cel bandoletu chciał jeszcze przeżegnać się przed śmiercią, ale dłonie jakby wrosły mu w ziemię. Koniec. Koniec bajki o kasztelanicu, który umyślił sobie być żołnierzem. Strzelajże, szybciej, psi synu! Śmierci się nie boję!
A co jeśli zechcą wziąć go żywcem? Złapią go w stepie, zawiodą do obozu i strasznymi torturami zmuszą do powiedzenia wszystkiego o planach i sytuacji polskiego wojska? Zgierskiemu zdawało się, że czuje już języki ognia płonących pochodni na swoich żebrach.
Ale nie nadeszła śmierć ani nagonka. Nie pozostawało nic innego jak dalej powędrować stepem.
Nieprzenikniony mrok panował nad stepem. Gęstej ciszy nie przerywał żaden dźwięk w obozach wojskowych, żaden poszum wiatru w trawie ani wycie wilków. Na szczycie niewielkiego wzgórka, pod samotną osiką stał młody szlachcic. Noc nie pozwalała na dokładne rozpoznanie jego postaci, jednak ciemniej od mroku odznaczał się zarys szabli u boku i fałdy żupana. Nie był wartownikiem ani zwiadowcą, choć wyglądał na żołnierza. Co sprowadziło go samego ciemną nocą w step, poza obóz wojskowy?
Szlachcic oparł się plecami o osikę i niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Wyglądał zupełnie jakby na kogoś czekał. Jednak zuchwale wcale nie krył swej obecności, nie czaił się przed wrogimi oczyma, stał wyprostowany i nucił pod nosem -...cóż nad pograniczne kraje, kędy, skoro lód roztaje...
Nagle w stepie rozległy się głośne kroki, zaszumiały wzburzone przez nadchodzącego burzany, szczęknęła potrącona dłonią szabla na nie dość ciasno przypiętych rapciach. Szlachcic spod osiki ożywił się na widok wędrowca. Oto stanął przed nim opasły, wąsaty jegomość w żupanie i delii, z wykrzywioną batorówką u boku i półhakiem za pasem, który z ledwością zamykał się na opuchniętym od miodu i węgrzyna brzuchu pana brata.
-Witam waszmość! Widzę, że żołnierski honor musi być miły piekielnym czeluściom, skoro tak godnego namiestnika mi na spotkanie wysyłają - młody spod osiki dwornie skłonił się przed przybyszem.
-Cześć i sława panu Zgierskiemu! Ani bym myślał, że z kasztelanicem przyjdzie nam układy sprawiać. Jednak zwyczajowi musi być za dość, nie przystałoby panu herbowemu z plebejuszem się bratać! - przybysz aż zasapał się wchodząc na wzgórek, ale nie zapomniał przez to języka w gębie.
-Dworności dwornościami, panie Boruta, ale przejdźmy prędzej do rzeczy. Noc nie trwa wiecznie, a spóźniłeś się pan. Wolałbym żeby pocztowi w obozie mej nieobecności nie spostrzegli, ani psie syny nas na tym wzgórku nie zdybały - bo choć i pan, widzę, pas karmazynem na wierzch nosisz, to przy masie wroga - chudo bude - młody wskazał dłonią płonący ogniskami obóz na horyzoncie.
-Tak i ja do rzeczy przechodzę. Powiedz mi panie Zgierski, czego od nas chcesz?
-O przysługę proszę i zapłatę obiecuję, jak trzeba.
-Słowo waszmości nie dym, to wiem. - szlachcic nazwany Borutą wbił błyszczące oczy w towarzysza - Ja słowo szlacheckie szanuję. Ale tylko ja, nikt inny na słowo nie uwierzy. Więc niech pan łaskawie podpis mi prawomocnie i ku pamięci in contractum zostawi. Byle nie krzyżykiem.
-Daj pan pióro i owo contractum. Najpierw jednak ja warunki podyktuję, a sprzeciwu nie cierpię - Zgierski spojrzał wyczekująco na Borutę.
-Tak więc słucham. - szlachcic przyjął obłudnie pokorny wyraz twarzy.
-Primum - nie prędzej po swoje łapy wyciągniecie, nim się sprawa całkiem po ludzku skończy. Rozumiesz pan? Secundo - Chodzi o to, żebym załatwić ją mógł sprawnie i bez większych przeciwności. Tertius - a wszystko ku chwale Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, w krasie całej, więc opozycji swej odwiecznej problemów sprawiać nie będziecie.
-Widzi mi się, że panowie bracia po inną protekcję się w takich sprawach zwracają. Ale decyzję podziwiam i szanuję. - Boruta uśmiechnął się fałszywie. - Jakie zaś środki wykonawcze?
Zgierski zamyślił się na chwilę, wbił wzrok w step, wreszcie widać zdecydował się. - Nie obchodzi mnie to zupełnie. Tyle tylko, żeby skuteczne były i w doprowadzeniu do celu sprawy nie przeszkadzały.
Boruta w zadumie spojrzał na skradającego się nieopodal przez step wilka...
* "cóż nad pograniczne kraje..." - Fragment "Dumy ukrainnej", wydanej w 1599r. przez Adama Czahrowskiego w zbiorze poezji "Threny i rzeczy rozmaite", popularnej w wieku XVII.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
FrauleinFeldgrau · dnia 24.09.2012 18:58 · Czytań: 601 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: