Wiodą mnie gdzieś krętymi uliczkami miasteczka, dochodzimy do rynku. Wchodzimy do ratusza. Na pierwsze piętro, gdzie urzęduje trybunał. Za mną tłum gapiów. Na stole leżą wszystkie moje książki. Te w rękopisach, pierwodruki, wznowienia, białe kruki, projekty, szkice, konspekty, choć oni nie znają żadnego z tych słów. Jest ciemno za oknem, wieczór, nie wiem, który wiek, rok ani
miesiąc. Tym bardziej dzień. Wchodzi kilku tęgich facetów w jakichś togach i siadają za długą ławą. To trybunał inkwizycyjny miasta Kraków, prowadzony z ramienia zakonu dominikanów. Cenzurują wszystko, co człowiek napisze. Staję na środku za niewielkim podestem. Zaczyna się zabawa.
- Imię i nazwisko?
- Jest na każdej okładce moich książek.
- Tyle to my wiemy. Nie bądź bezczelny. Wiek?
- Dwudziesty na pewno nie…
- Powtarzam – jeszcze jeden wygłup, a użyjemy niezbyt miłych narzędzi.
- Jakich? Może koła? Albo co, będziecie mi może wyrywać palce ze stawów czy wbijać igły pod paznokcie? A może serum prawdy?
- Że co?
- Prawda, jeszcze nie wiecie, że prawdę można wydusić trochę innymi niż wasze metodami. Dowiecie się za kilkaset lat.
- To wariat. Oddać go do przytułku.
- Jak wariat może pisać takie rzeczy…czytaliście to?
- Jasne. Od deski do deski. Kto mu to wydał?
- Oczywiście Wietor, ten stary heretyk.
- Na stos z nim...!
- Najpierw z nim.
Na stos! Dawać go tu! Na stos! - krzyczał za oknem podniecony tłum.
Tymczasem następują pytania szczegółowe:
- Czy sami to pisaliście?
- Tak.
- Słowo?
- Słowo heretyka.
- Ktoś wam dyktował?
- A, że niby duch z piekła? Przykro mi, piekła nie ma.
- Słyszeliście? Zbluźnił. Posłać go na stos bez spowiedzi. Trafi tam, gdzie Judasz.
- Poczekajcie, nie godzi się bez badania.
- Żonaty?
- Singiel.
- Że co?
- Kawaler, wolny.
- Dzieci?
- Nie.
- Z kim mieszkacie i gdzie?
- Sam. Mieszkam tam, gdzie mnie przyjmą dobrzy ludzie. Ja zawsze jestem sam. Nie mam gdzie głowy spokojnie położyć. Ostatnio rezydowałem w szpitalu im. Babińskiego.
- Z czego żyjecie?
- Z prawdy.
- Jak rozumiecie prawdę?
- Pojawia się jako czyste poznanie prosto w moim sercu. Bo ono potrafi kochać. Przez dziesięć lat kochałem dziewczynę o imieniu Dagny. Tylko kochające serca poznają, mają poznanie rzeczy wyższych.
- Kłamstwo. Poznanie mają tylko ludzie w sutannach. Nikt poza nimi. Ta hołota, która żre i obcuje codziennie na jeźdźca nie pozna nigdy Boga.
- Wy jesteście jak groby pobielane. Nie macie miłosierdzia. Ale usłyszycie kiedyś: „Nie znam was.”
- Ty heretyku. Jeszcze śmiesz…?
- Jeśli powiedziałem coś źle, co było źle? Jeśli napisałem coś źle, udowodnij, co było złe. A jeśli dobrze, to czemu nazywasz mnie heretykiem.
- Żeby cię młokosie nauczyć pokory. Cmentarze pełne są takich jak ty. Posłaliśmy już tam niejednego pisarza. A ten ledwo odrósł od ziemi i wypisuje, że Bóg jest miłością, że grzechy idą do niebytu i że wszyscy będą zbawieni. Nie tak napisałeś?
- Nie wszyscy będą zbawieni – wy na przykład nie. Posłaliście na stos cierpiące na duszy stare, samotne, opuszczone, lecz mądre, znające się na zielarstwie kobiety. Posyłacie na stos każdego, kto nie wierzy w wasze brednie o płaskiej ziemi, stworzeniu w siedem dni i paruzji w następnym stuleciu…ale przyjdzie Karol Darwin i nauczy was wszystkich rozumu, wy małpy pierdolone.
Zaczęło być strasznie. Podszedł jakiś drab i uderzył mnie w twarz na odlew. Poczułem krew na wardze i zachwiałem się, lecz nie upadłem. Po chwili pytano dalej:
- Co to znaczy: „Bóg kocha najbardziej kobiety?”
- To znaczy, co znaczy.
- Bóg głupcze kocha tylko mężczyzn, bo pierwszy był Adam. Pierwszy! Zrozumiano? Ewa zgrzeszyła i teraz przez nią wszystkie kobiety są przeklęte. Adam został wrobiony przez swą kochankę.
- Adama i Ewy nie było. To było plemię tak nazywane przez naszych badaczy jako „Adamu i Hewa.” Żyli blisko natury, czcili jednego boga i mieli w sobie harmonię. Potem nie wiadomo, czemu ją utracili.
- Słyszeliście? Znowu zbluźnił.
- Kim był Jezus z Nazaretu?
- Był wspaniałym człowiekiem, godnym miana syna bożego. Uzdrawiał chorych, odwiedzał grzeszników.
- Zapamiętaj sobie głupi pisarzyno, że Jezus uzdrawiał tylko świętych. Nie jadał z celnikami ani nierządnicami, z którymi cię przyłapano.
- Więcej od nich można się dowiedzieć, niż z waszych zakutych pał.
Nastąpiła przerwa w przesłuchaniu. Oprawcy wyprowadzili mnie na zewnątrz. Stałem i wiedziałem, że mnie zabiją. Ale jakoś prawdę ceniłem bardziej niż życie.
Wyrok śmierci. Przez spalenie na stosie, rozpalonym na rynku obok ratusza, co zauważyłem przez okno. Prowadzili mnie i związali ręce i nogi do pala, na głowę włożono wiązankę chrustu. Podpalono. Odmówiono spowiedzi i pożegnania z rodzicami. Widziałem, jak płomienie liżą już bose stopy. Byłem tylko w jeansach, bez podkoszulka. I właśnie wtedy, nagle jak grom z jasnego nieba lunęła ulewa z gradobiciem, piorunami i grzmotami. Ogień zaczął przygasać, był wreszcie zgasnąć. Musieli mnie odwiązać, bo nie wolno wyroku wykonywać dwa razy. Zszedłem ze stosu, zabrałem z trybunału dominikanów moje książki, które wydawał w pocie czoła Hieronim Wietor. Powiedziałem na koniec: „walcie się, miłej zabawy w piekle, którego nie ma” i wyszedłem na zewnątrz. Tłum gapiów jeszcze wiwatował. Niektórzy kupowali moje prace, inni prosili o autograf. Jakaś dziewczyna, ładnie ubrana, princess of the night, wyznała, że ponieważ Bóg mnie uratował, chce zostać moją żoną. Poszliśmy tedy przez życie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Rafal Sulikowski · dnia 25.09.2012 09:08 · Czytań: 795 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: