Rejterada znad jeziora (VI) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Rejterada znad jeziora (VI)
A A A
- Robert, teraz pamiętam! Pamiętam Tereskę, akademik i ciebie. Wybacz, że cię nie poznałem, ale ja na panów nie zwracam większej uwagi – tłumaczyłem żartem swoje gapiostwo.
- Jak zawsze! – wtrąciła Grażyna.
- Nic się nie stało! – bagatelizował temat. Wstał, podał mi rękę i powiedział, patrząc w oczy. – Zapraszamy cię do naszego stołu! Mamy nadzieję, że podzielisz się z nami znajomością terenu. Jesteśmy tu pierwszy raz a ty, jak widzę, traktowany jesteś tutaj niczym cesarz!
Usiadłem, kiwając głową.
- Nie przesadzaj, tu jest po prostu wysoki standard świadczenia usług.
- A kim jest ta kobieta, która tak biegała wokół was? To też się zalicza do standardu? – zapytała Grażyna ironicznie.
- Ty nie obrażaj pani Basi, bo to szefowa tutejszej kuchni – zganiłem ją dobrotliwie. – Jeszcze nawet na „ty” z nią nie przeszedłem, a już coś insynuujesz.
- No wiesz… wcale nie byłabym zdziwiona! Nie masz się o co obrażać. Dziewczyna całkiem, całkiem… a ty pewnie jesteś tu bez żony.
- I owszem, ale jestem ze szwagrem. To ten, z którym jadłem obiad.
- A w ogóle jesteś żonaty? – kontynuowała dociekliwie.
- Jasne! Tylko żona pozostała w domu.
- To z kim się ożeniłeś?
- Z Martą, widziałaś ją przecież przed laty.
- Z tamtą Martą? – zdziwiła się. – Która bywała w akademiku? I nie zmieniłeś jej jeszcze?
- Tak, szanowna pani! – wycedziłem. – Wciąż mam tę samą. Ale może dość tego śledztwa, co? Teraz ty opowiadaj. Gdzie mieszkacie, co robicie, jak się tu znaleźliście?

- Mieszkamy w Warszawie, ja byłem pilotem u naszego krajowego przewoźnika, ale niedawno zstąpiłem na ziemię – wyjaśnił Robert. – Lekarze już nie pozwalają mi latać. A Grażynka jest ekonomistą w firmie oponiarskiej „Mirylin”.
- W tym koncernie? – zdziwiłem się.
- Nie w koncernie, tylko jego polskiej spółce – poprawiła mnie.
- To właśnie miałem na myśli. A jak znaleźliście ten hotel?
- Ja znalazłam reklamę w banku, gdzie firma ma konta – wyjaśniła Grażyna. – A że w ofercie było między innymi pole golfowe, to Roberta nie można było już siłą odciągnąć. No to przyjechaliśmy!
- Na długo?
- Teraz na tydzień, bo to dość drogi pobyt. Zorientujemy się, czy reklamy są prawdziwe i czy warto te pieniądze wydać. A jeśli tak, to może jeszcze powrócimy na tydzień. A ty? Też na wczasach?
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Skądże! Ja to nawet w hotelu nie mieszkam, bo nie ma miejsc. Przyjechałem na zaproszenie szwagra jako jego dama do towarzystwa.
- Dama! – parsknęła śmiechem. – Bardzo jesteś podobny do damy! – zakpiła, jednak po chwili spoważniała. – Pracujesz gdzieś, czy masz swoją firmę?
- Wiesz… tak naprawdę to nie wiem co powiedzieć. Jestem, powiedzmy… w okresie zmian. Niby mam firmę, taką jednoosobową, ale dochodu daje niewiele, więc nawet telefon wyłączyłem, żeby klienci dali mi spokój. Działanie teoretycznie samobójcze, ale kto wie? Nie chcę wdawać się w szczegóły, aby nie zapeszyć. Jednak jest szansa na duże zmiany.
- Co, poznałeś tutaj kogoś? – odezwał się Robert. – Obiecali ci coś?
Roześmiałem się.
- Tych, co mogli mi coś obiecać, to ja znam od dawna. I jak widzisz… – rozłożyłem bezradnie ręce. – W golfa też nie grywam, a ponoć tam, podczas gry, załatwia się wiele spraw. Tak, że… nie mam szans!
- To skąd znasz to miejsce?
- Nie znam. Jestem tu dopiero od przedwczoraj. Przecież tłumaczę ci, że szwagier mnie przywiózł.
- I nie wiesz jacy ludzie tu bywają?
- Oj, bardzo różni! Wiesz, widzieć, to ja widziałem wielu. Ale nikogo o nic nie pytałem, więc trudno mi coś powiedzieć.
Wydawało mi się że westchnęła.

- Znaczy się, nie wiesz czy przyjeżdżają tutaj ludzie z takiego banku „Solution”? – zapytała z jakąś rezygnacją w głosie.
Coś mnie tknęło, dlatego nie od razu jej odpowiedziałem.
- A mogę wiedzieć dlaczego pytasz?
- Bo w tym banku mamy konta i tam znalazłam reklamę firmy „Liman” oraz tego hotelu.
- I co, zależy wam na jakimś kontakcie? Nie możecie tego załatwić oficjalnie?
- Nie, to nie tak… – skrzywiła się. – Słuchaj, nie mogę ci opowiadać o naszej firmowej kuchni, ale jeśli coś wiesz, to chyba możesz powiedzieć?
- Mogę! – nagle zdecydowałem się. – W tym drewnianym domu nad jeziorem wypoczywa pan John Warwick, prezes zarządu banku. Wraz z rodziną. Chyba nawet widzieliście go, bo przecież był tutaj na obiedzie ze swoimi gośćmi. Kilkanaście osób. Spotkaliśmy ich w hallu, kiedy my z kolei szliśmy na obiad.
- A była tutaj taka, dość głośna grupa, tyle że rozmawiali po angielsku, więc niespecjalnie im się przyglądaliśmy – wtrącił Robert.
- To oni – potwierdziłem. – Ale przestrzegam was przed próbami rozmów o interesach, w tym właśnie miejscu. Nie lubią tego.
- Kto nie lubi? O kim mówisz?
- O prezesie i jego żonie.
- Ty ich znasz?
- Trochę. Prezesa poznałem przedwczoraj, zaraz po przyjeździe.
- I już wiesz, że nie lubi biznesowych rozmów?
- On przyjeżdża tutaj wypocząć. Pracy ma dość w Warszawie.
- A kto tu jeszcze jest ze znanych ludzi?
- Nie mam pojęcia! Mówiłem ci, że jestem dopiero trzeci dzień – wymigałem się od tłumaczeń.
- I już znasz prezesa banku, szefową kuchni… no, no! Nieźle jak na dwa dni! Może jeszcze kogoś? – dopytywała się Grażyna.
Uśmiechnąłem się do niej tajemniczo.
- Oj tam, oj tam. Czy to takie ważne? Gorzej, że mnie zna już niemal cały personel.
- Jak? Przecież mówisz, że nie mieszkasz w hotelu! A tak naprawdę to gdzie w takim razie?
- Nigdzie, a właściwie to w samochodzie – powiedziałem zgodnie z prawdą. Nie miałem zamiaru wtajemniczać Grażyny we wszystkie układy. Była zbyt wścibska.
- I w aucie będziesz spał? – zdziwił się Robert.
- Tego nie powiedziałem! – zaprzeczyłem.
- Oj, Tomek znajdzie sobie jakąś naiwną, która go przenocuje, nie musisz się o niego martwić! – Grażyna najwyraźniej nadal miała do mnie żal za dawne dzieje.
Nie powiem, żeby mi się to podobało. Mogła sobie darować te uszczypliwości.

- Nie musiałbyś być tak złośliwa – skrytykowałem ją. Miałem już zapytać, czy przypadkiem nie ma ochoty na coś w łóżku, ale Robert natychmiast zmienił temat.
- Tomek, a gdybym chciał zagrać w golfa, to do kogo trzeba się zgłosić?
- Moim zdaniem to do dyrektora. Pana Marka, nazwiska nie znam. On tu wszystkim zarządza, ale z tego co wiem, to właśnie ci Amerykanie mieli grać po obiedzie.
- A ja co będę robiła? – zapytała go Grażyna, z nutką pretensji w głosie.
- Nie chcesz iść nad jezioro? – odpowiedział pytaniem. – Tomek mówił, że w golfa nie gra, to pokaże ci okolice i miejsce do bezpiecznej kąpieli.
- Nie ma co pokazywać, staniesz na brzegu i sama wszystko zobaczysz. Nie byliście tam jeszcze?
- Nie, nigdzie nie byliśmy, przecież jesteśmy tu dopiero od godziny.
- Można tam posiedzieć pod wiatą w cieniu, pod ręką będziesz miała przekąski i napoje, można się opalana plaży, można iść do sauny, a w hotelu możesz zamówić sobie masaże i inne zabawy.
- A gdzie się to zamawia?
- W recepcji. A tak w ogóle, to w którym pokoju mieszkacie?
- Dwadzieścia osiem. Na drugim piętrze.
- Nie byłem tam – przyznałem.
- Chcesz zobaczyć? – zapytał Robert.
- Nie, dzięki. Wybieram się nad jezioro, bo tam się umówiłem.
Powiedziałem tak celowo, żeby przypadkiem nie wpadł na pomysł zrobienia ze mnie przewodnika Grażyny. To mi było teraz najmniej potrzebne.

Niespodziewanie, do jadalni weszła Lidka. Rozejrzała się i zobaczywszy mnie, energicznym krokiem podeszła do naszego stolika.
- Dzień dobry państwu! – przywitała się. – Przepraszam, że przeszkadzam, Tomek, nie wiesz gdzie mogę znaleźć Stefana?
- Nie wiem! Zjedliśmy obiad i gdzieś sobie poszedł. Powinien być nad jeziorem. Ja tam już idę, więc jeśli go znajdę, to co mu przekazać?
- Poproś go, żeby zechciał podejść do mnie, do gabinetu, dobrze?
- Oczywiście, dla ciebie wszystko! Wiesz, że cię kocham!
Lidka wlepiła we mnie spojrzenie, mrużąc jedno oko i zastygła tak na kilka sekund z ironicznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
- Nie podlizuj się! – oświadczyła z rozbawieniem. – Bo skorzystam z twoich propozycji i może ci to nie wyjść na zdrowie! A poza tym mógłbyś być bardziej dyskretny przy gościach. Ja mam męża! I to zupełnie niedaleko stąd.
Potem pochyliła się, cmoknęła mnie w policzek, z uśmiechem przeprosiła moich rozmówców i spokojnym krokiem wyszła z jadalni.
Przy stoliku zapadła cisza.

- Kto to był? – zapytał Robert. Grażyna kręciła głową z niedowierzaniem.
- Pani prezes zarządu spółki „Liman”, właściciela tego hotelu – wyjaśniłem mu.
- Nic się nie zmieniłeś – Grażyna syczała cicho. – Łżesz jak dawniej! Dopiero co mówiłeś, że nie znasz tego hotelu, że dla ciebie nie starczyło miejsca…
- No bo nie starczyło!
- Ale bajki opowiadasz! Wiesz co? Zmieniłeś się o tyle, że teraz interesują cię coraz młodsze. Przecież ona mogłaby być twoją córką!
- Oj, przesadzasz! – zaśmiałem się. – W wieku czternastu lat mieć dzieci… przeceniasz mnie!
- To ta pani jest czternaście lat od ciebie młodsza? – upewniał się Robert.
- Powiedzmy… – próbowałem ominąć temat.
- Skąd ty znasz takie młode dziewczyny? – dopytywała się Grażyna. – Ma męża?
- Owszem, bardzo fajny chłopak.
- Ja, gdybym była jej mężem, to bym cię stąd przegoniła.
- Czyli dobrze, że nie jesteś – podsumowałem. – Musisz wiedzieć, że Romek, czyli Lidki mąż, był tu wczoraj i spokojnie piliśmy sobie piwo. Nie miał najmniejszego zamiaru ani mnie stąd przeganiać, ani dziwić się, gdyby Lidka mnie pocałowała.
- Pewnie musiał nagle wyjechać i nie zdążył – nie dawała mi spokoju.
- Grażynko, skarbie, ja już jestem w tym wieku, że mogę sobie tylko pożartować! Poza tym jestem wierny mojej miłości i basta! Innych kobiet zupełnie nie kojarzę z łóżkiem! Możemy porozmawiać, powspominać, pożartować i tyle! Jestem wierny i basta!
- Ciekawa jestem której to jesteś tak wierny…
Pokręciłem głową. – Nie dowiesz się, bo ci nie powiem.
- Bajki opowiadasz, ale cóż, zawsze miałeś taki styl…
Poprawiła się na krześle, jakby coś ją uwierało. Postanowiłem to wykorzystać i zakończyć tę rozmowę, bo robiła się dla mnie mało przyjemna. Grażyna wciąż była uszczypliwa i gderliwa niczym stara baba. Ale prezentowała się wcale nie najgorzej…

Kiedyś widziałem jej matkę w tym wieku, wyglądała świetnie, a Grażyna oddziedziczyła po niej figurę. Tylko biust miała za duży, większy niż matka, jeszcze większy niż kiedyś i zupełnie nie przystający do jej drobnej sylwetki. Pamiętałem, że kiedyś musiałem obejmować jej pierś dwiema dłońmi, a przecież nie mam jakichś niedorośniętych kikutów!
- Wybaczcie mi, ale jestem już w niedoczasie – powiedziałem, podnosząc się z krzesła. – Może jeszcze jeden dzień zostanę, więc będzie jakaś okazja, żeby dokończyć nasze pogawędki.
- To nie wiesz jak długo tu będziesz? – zdziwiła się.
- Ja przyjechałem tylko na jeden dzień! – wyjaśniłem. – W ogóle nie planowałem żadnego pobytu! Nie mam nawet zbytnio w co się przebrać. Ale tak się jakoś złożyło, że trzeba było zostać, więc zostałem! Tym niemniej, siedzę tu jak na węglach…
- Wcale na takiego nie wyglądasz, którego węgle z tyłu parzą… – Grażyna nie ustawała.
- Będziesz na kolacji? – zapytał Robert.
Niestety, zaskoczył mnie tak, że się wygadałem.
- Raczej nie. Umówiliśmy się z panią Basią na wieczornego grilla, więc potraktuję go jako kolację. Przecież więcej i tak nie zmieszczę.
- Aaa… i wszystko jest jasne! Czyli u niej będziesz spał?! – Grażyna raczej stwierdziła, niż zapytała.
- A co, zazdrosna jesteś? – nie wytrzymałem. – Czy chcesz mnie przenocować?
- Możesz się nie łudzić! – zaśmiała się sztucznie. – Ja mam z kim spać. Mnie możesz zupełnie śmiało skreślić z listy tych, które mają ochotę gościć ciebie w nocy.
- I bardzo dobrze. O mnie też się nie martw, dam sobie radę. Bywajcie! Nie będę się żegnał, bo do końca dnia daleko, więc może się jeszcze dzisiaj spotkamy…
- Powodzenia! – powiedział Robert, machając dłonią.
- To co, pokażesz mi później ten ośrodek? – zapytała nieoczekiwanie Grażyna, kiedy już miałem zamiar odchodzić. Opadły mi ręce i chyba zrobiłem głupią minę. Też sobie wymyśliła! Może nawet bym się na to zgodził, ale nie teraz, gdy mnie już wkurzyła…
- Wybacz, Grażynko, ale byłem wcześniej umówiony. Jednak nie musisz się martwić. Tu nie ma tłoku, teren jest wyłącznie do dyspozycji hotelowych gości, jest niezbyt obszerny, wszędzie dojdziesz, wszystko obejrzysz, z wszystkiego możesz korzystać… poradzisz sobie! Bywajcie, na mnie już czas!
Skinąłem jej głową, pomachałem dłonią Robertowi i wyszedłem z jadalni, ruszając na poszukiwanie Doroty.

Siedziała pod wiatą, w towarzystwie jakiegoś mężczyzny i dwóch kobiet. Ożywiona, roześmiana, dyskutowała z mężczyzną, który mocno gestykulował, jakby próbując ją do czegoś przekonać. Już z daleka zauważyłem, że zwracał się niemal wyłącznie do niej, kobiety natomiast, dużą część swojej uwagi poświęcały obserwacji jeziora. Jakby tam rozgrywały się wydarzenia bardziej je interesujące i dla nich ważniejsze. Ciekawe, co tak przykuwało ich uwagę.
Cała grupa zajmowała miejsca przy „naszym” stole. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego inni goście tam nie siadali. Nieśmiałość? Diabli wiedzą czy to prawda. Nawet kiedy nikogo z nas, znajomych Doroty, nie było, to miejsca przy nim pozostawały wolne. Teraz tak samo, pod wiatą odpoczywało jeszcze kilkanaście osób, tym niemniej wszyscy siedzieli w pewniej odległości, jakby demonstrując, że nie mają zamiaru jej przeszkadzać. Tylko czy na pewno wszyscy wiedzieli kim jest? Niemożliwe…
Mimo poobiedniej pory, stół był zastawiony, a niedaleko szaf chłodniczych dyżurował młody mężczyzna, w służbowej kurtce i czapce, rzucając od czasu do czasu baczne spojrzenie w stronę siedzących. Czyżby obsługiwał tylko ten stół? Możliwe, bo dwie dziewczyny w hotelowych sukienkach, kręciły się pomiędzy innymi gośćmi, z tacami w dłoniach.

Początkowo wahałem się czy do nich podejść, może lepiej byłoby usiąść gdzieś dalej? Nie wiedziałem, czy Dorota życzy sobie mojej obecności, jednak zauważyła mnie z daleka i przez cały czas „pilotowała” wzrokiem. Ta demonstracja oznaczała, że na mnie czeka, dlatego też skierowałem się bezpośrednio ku nim.
- Gdzie ty przepadłeś, zaniedbujesz nas! – przywitała mnie żartobliwą wymówką, gdy tylko doszedłem do stołu.
Zatrzymałem się. Nie siadałem, bo liczyłem się z tym, że mnie przedstawi. Ale nie zrobiła tego, kontynuując swoje niby – wymówki.
- Już myślałam, że przepadłeś gdzieś z tą „lady”, bo Stefan nie miał zbyt wesołej miny, kiedy tu przyszedł.
- A on gdzieś tutaj jest? Bo Lidce jest potrzebny.
- Już o tym wie i chyba do niej poszedł.
- To świetnie! – odetchnąłem. Stefana miałem z głowy.
- Podobno byłeś molestowany? – Dorota wróciła do tematu.
Była w doskonałym humorze. Nie wiedziałem co ją tak bawiło, ale jej nastroje wyczuwałem z daleka. Dlatego roześmiałem się na głos. Zastanawiałem się, czy mogę powiedzieć o Grażynie, w obecności mężczyzny i tych kobiet. Nie wiedziałem kim są. A Dorota jakoś dziwnie nie spieszyła się, aby mnie przedstawić…
Zdecydowałem się w jednej chwili. Czego miałem się bać? To takie stare dzieje…
- Świat jest jednak bardzo mały! Wyobraź sobie, że nad jezioro przybyła moja dawna narzeczona, wraz ze swoim mężem. A przecież znam ich obydwoje! Nie wypadało uchylać się od rozmowy!
- Która to? – dociekała Dorota. – Już się trochę pogubiłam z ich zapamiętywaniem.
- Grażynka…
- To ta, z którą… tak długo…? – zapytała dwuznacznie.
Wiedziałem o co pyta i przytaknąłem ruchami głowy.

Znała dobrze mój życiorys. Cały i ze szczegółami. Przecież wtedy, nad tym jeziorem, zdążyłem jej opowiedzieć naprawdę wszystko, nawet te najbardziej intymne, osobiste przeżycia i historie sprzed lat. Czasu mieliśmy wtedy aż nadto…
- Ta sama! – potwierdziłem jeszcze słowami.
- I jak spotkanie? Bardzo się zmieniła?
- Fizycznie nawet nie. Ale charakter… – kręciłem głową.
- Co masz na myśli? – zainteresowała się nagle.
- Ano to, że chyba mi jeszcze nie wybaczyła! Zrobiła się zgryźliwa, niczym stara baba!
Parsknęła śmiechem. Czyli dobrze się zorientowałem. Humor jej dopisywał.
- Ale masz porównania! Gdyby ona to usłyszała!... – skomentowała ze śmiechem moje słowa i zwróciła się do obecnych, ale tym razem przeszła na angielski. Dopiero po chwili mnie przedstawiła.

Kobiety niemal zupełnie mną się nie zainteresowały, zaraz też zrozumiałem tego powód. Bo zanim zdążyłem poznać mężczyznę, pod wiatę przybiegła dziewczynka, mniej więcej dziesięcioletnia, która chyba na coś się poskarżyła, bo miała bardzo kwaśną minę. I jak na komendę, obydwie podniosły się z ławy, po czym, przeprosiwszy nas, skierowały się w stronę jeziora. Domyśliłem się bez trudu, że z interwencją.
Dorota tymczasem zaskoczyła mnie.
- Możemy już rozmawiać po polsku – podsumowała sytuację. – Przepraszam pana, profesorze, za ten wstęp...
- Ależ pani Doroto, to było bardzo sympatyczne! – mężczyzna przyglądał mi się z uwagą. – I bardzo ludzkie, powiedziałbym.
Miał wyraźny, amerykański akcent, chociaż polskie słowa artykułował poprawnie. Wysoki, z wieloma srebrzystymi nitkami na głowie, chyba starszy ode mnie. Jego oczy nie szukały zwady, natomiast wyrażały zwyczajne zainteresowanie.
- Tomek, to jest pan profesor James Snyber z Yale University, bliski znajomy i przyjaciel profesora Banksa, mojego promotora od doktoratu.
Mężczyzna podniósł się z ławy, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie, wymieniając pełne brzmienie imienia i nazwiska. A kiedy obydwaj już usiedliśmy, ja tuż obok Doroty, a on naprzeciwko, nieoczekiwanie zapytał.
- Pan jest Tomek, czy Tomasz?
- Oficjalnie „Tomasz” – odpowiedziałem – ale „Tomek” jest wygodniejsze.
- Rozumiem! Przepraszam, ja tak tylko z ciekawości.
- Tomek, musisz wiedzieć, że pan profesor kieruje na uczelni katedrą historii Europy Wschodniej, zna język polski, rosyjski oraz kilka innych i sprawił mi wielką, a także bardzo miłą niespodziankę, że zechciał tutaj przyjechać. Naprawdę, panie profesorze, bardzo się cieszę, że nas pan odwiedził! – uśmiechała się do niego niemal zalotnie.
- Pani Doroto, to ja dziękuję za takie ciepłe przyjęcie! – krygował się. – Gdybym wiedział, że mogę panią spotkać w Polsce, to znacznie wcześniej porzuciłbym Moskwę i zakłócił wasz wypoczynek z Johnem! Ech, dlaczego ja nie mam takich studentek, czy też doktorantek…?
Dorota śmiała się w głos.
- Tomek, musisz wiedzieć, że poza historią, pan profesor jest wielkim koneserem, miłośnikiem i znawcą kobiet, również tych ze wschodniej Europy…
Nieco mnie zmroziła ta wiadomość, a Snyber rozłożył ręce w bezradnym geście.
- Pani Doroto, przecież pani doskonale wie, że bez namysłu oddałbym je wszystkie zusamen za to, żeby to pani towarzyszyła mi w życiu! – stwierdził powoli i dobitnie. Patrzył przy tym na nią łakomym wzrokiem. – Już dawno mówiłem Johnowi, że wygrał los na loterii! Ja, chociaż nazwali mnie profesorem, zupełnie nie potrafię odnaleźć słów, które mogłyby właściwie oddać pani… pani krasę, oraz to coś, co tak na mnie działa. Ale cóż! Gdybym był chociaż te trzydzieści lat młodszy… Może wtedy potrafiłbym jakoś to nazwać… Dlaczego pani nie studiowała wcześniej? – postawił retoryczne pytanie, wyraźnie żartując. – I dlaczego nie w mojej katedrze? Pani Doroto, u mnie byłaby pani już na pewno po obronie doktoratu! – zapewnił rozpromieniony.

Cały ten monolog został wypowiedziany żartobliwym tonem; profesor się bawił, ale i tak moje pierwsze wrażenie sympatii do niego, znacznie się ochłodziło. Dorota natomiast wyglądała tak, jakby na taki tekst czekała.
- Dziękuję za miłe słowa, panie profesorze! – uśmiechała się, niczym kokietka.
- Och, pani Doroto!... – westchnął, po czym sięgnął po drinka. Skorzystałem z okazji i włączyłem się do ich rozmowy.
- To dla mnie zaszczyt pana poznać, profesorze! – skinąłem głową w jego kierunku.
- Przesadza pan! – roześmiał się lekko. – Kim ja w końcu jestem? Zwykłym gryzipiórkiem, wąchającym stare kurze w kiepsko wentylowanych archiwach! Tyle, że w moim wieku jest już trudno zostać znanym sportowcem, albo piosenkarzem, żeby móc zaimponować takiej damie jak pani Dorota. A skoro tu już nie mogę liczyć na sukcesy, to jestem zmuszony pilnować tego, co nieopatrznie wybrałem w młodości, bo nie mam innego wyjścia! – zakończył rozbrajająco.
- Czyżby pan się nie doceniał? – udawałem zdziwienie. – Ja nie mogę się pochwalić nawet ułamkiem pańskich sukcesów…
- Teraz to pan blefuje! – przerwał mi, nie pozwalając dokończyć kwestii.
- Dlaczego? Skąd u pana taka myśl?
- Proszę pana… Już wyjaśniam! Pan zwraca się do pani Doroty po imieniu, a pani Dorota tak samo do pana. Ja natomiast na tyle znam kulturę wschodniej Europy, że wiem co to oznacza! Jest pan po prostu bliższym znajomym niż ja! Cóż więc znaczy mój profesorski tytuł? – rozłożył ręce w bezradnym geście, puszczając przy tym oko w stronę Doroty. – Zazdroszczę panu i to wszystko!
Widziałem, że Dorota nadal bawi się doskonale, słuchając jego wywodu.
- Panie profesorze, jak mogłabym tak zwyczajnie pospolitować pana osiągnięcia i dorobek? – mówiła to takim tonem, jakby była licealistką, usiłującą załatwić sobie wyższą ocenę z przedmiotu, ale jednocześnie pewną, że dwója w żadnym wypadku jej nie grozi. – Proszę nie zapominać, że jestem Słowianką z urodzenia i wychowania, tak samo jak i Tomek jest Słowianinem. Wprawdzie anglosaskie zwyczaje znam, a są przecież nieco odmienne od naszych, jednak my pozostajemy sobą! Po co mamy udawać kogoś innego? Panu należny jest szacunek, zapracował pan na to!
- Wiem, wiem, pani Doroto – przerwał jej. – Znam tę pani bajkę. Chociaż czasami wolałbym, żeby pani o tym zapomniała…
Roześmiała się pobłażliwie.
Miałem wrażenie, że taki, albo podobny dyskurs, zdarzył im się nie pierwszy raz. To już chyba należało do konwencji, do której teraz i ja zostałem dopuszczony…

- A tak, w ogóle, to czym się pan zajmuje, jeśli to nie sekret? – usłyszałem nagle.
- Ja…? – rozłożyłem bezradnie ręce. – Czym ja się zajmuję…? – powtórzyłem pytanie.
Miałem niejaką trudność z doborem właściwej odpowiedzi. Bo co miałem powiedzieć? Że „aktualnie zajmuję się adoracją Doroty”? Z kłopotu jednak wybawiła mnie ona sama, przy czym, tym razem bez uśmieszku na twarzy.
- Panie profesorze, ja panu dokładniej odpowiem na to pytanie. Tomek jest moim, bardzo bliskim znajomym i poprosiłam go, aby pojechał tam, gdzie i pan najczęściej bywa, czyli do Moskwy. Będzie pracował w jednym z banków naszej grupy. Tomek spędził na wschodzie już kilka lat, pracował tam w handlu zagranicznym, ma bogate doświadczenia z pracy w przemyśle krajowym i według mnie jest idealnym kandydatem na tę funkcję i do tych zadań, które przewiduję. Pojedzie tam z Anią, dotychczasową asystentką Johna, świetną dziewczyną, która będzie miała możliwość wyszlifowania znajomości języka rosyjskiego, oswoi się z tym krajem, a potem sfinansuję jej studia w Yale i zobaczymy co dalej z tego będzie. Jak się panu podoba mój plan?
Spoglądał na przemian, to na mnie, to na Dorotę. A gdy się odezwał, to aż mi zaparło dech.
- Pani Doroto! Przepraszam, nie chciałbym zostać opacznie zrozumiany, ale zapytam tak tylko z naukowego punktu widzenia. Nie pogniewa się pani?
- Nie!
- Czy dzieci to miała pani też dokładnie zaplanowane?
- Zdecydowanie tak! – odparła bez namysłu, roześmiana, a ja zdrętwiałem. – Chociaż, prawdę mówiąc, to myślałam wtedy o dziecku, a nie o dzieciach. Ale… wyszło jak wyszło! Mam dwóch synów i kocham ich obydwu jednakowo!
- Czyli odniesie pani sukces! I to podwójny! Ja to prognozuję i przepowiadam! Pani jest niesamowita! Naprawdę jestem pod wrażeniem nie tylko pani urody, ale także wiedzy, umiejętności i konsekwencji! Mówiłem Gordonowi wiele razy, że taka absolwentka zdarza się raz na pokolenie! Gdybym to ja miał takich absolwentów…
- A nie ma ich pan? – zapytałem odrobinę złośliwie, żeby przerwać to ich gruchanie, a przynajmniej zmienić temat.
- Nie mam! Oczywiście, że nie mam! – przyznał, całkiem poważnym głosem. – Panie Tomaszu, Europa wschodnia przestała już być modna, lata osiemdziesiąte dawno minęły. Dlatego teraz trudno o ciekawych ludzi na tym kierunku. Teraz dominują Chiny, Indie oraz Bliski Wschód. Może trochę Brazylia. Ale, ale… pani Dorota mówiła, że pan był na wschodzie. Kiedy to było?
- Lata dziewięćdziesiąte. Ich pierwsza połowa.
- Chętnie bym z panem porozmawiał o tym okresie. To były czasy przełomu, prawda?
- Tak! Ja przyjechałem tam jeszcze wtedy, kiedy królowały ceny państwowe, potem zostały uwolnione, a noc z wymianą pieniędzy spędziłem w kasynie!
- Wygrał pan?
- Nie, przegrałem! Ale te papiery, które mi zostały, już rano i tak były bezwartościowe! – śmiałem się, wspominając plik unieważnionych banknotów, które przywiozłem do firmy.
- Muszę umówić się z panem na pogawędkę, to jest bardzo interesujące! Rozumiem, że teraz ma pan swój program pobytu, więc nie chciałbym się narzucać…
- Panie profesorze! – wtrąciła się Dorota. – Ależ bez trudu umówicie się w Moskwie! Tutaj nie ma czasu i miejsca na funkcjonowanie następnego męskiego zespołu. Jeden golf mi wystarczy. Dlatego proszę o wyrozumiałość, bo z Tomkiem mamy jeszcze niemało spraw do omówienia.
- Szczęściarz z pana! – przerwał jej Snyber, zwracając się do mnie. – Gordonowi często powtarzałem, że też chciałbym z panią Dorotą omawiać wszystkie teorie i problemy, tak jak on…
- I chciałby pan kłócić się tak jak my? – wtrąciła Dorota beztrosko. – A jeszcze poza omawianiem tematów, to teraz jest lato, czas wypoczynku i relaksu! Zapraszam pana na kąpiel do jeziora!
Profesor położył dłoń na sercu. – Pani Doroto, przykro mi, nie jestem na to przygotowany! Ja przyszedłem tu bezpośrednio po obiedzie i mam na sobie tylko starczą bieliznę! Więc nie chciałbym czynić popłochu wśród kąpiących się! Lepiej pójdę na spacer, a przy okazji przebiorę się i dopiero później skorzystam z tej przyjemności.
- Przepraszam, nie pomyślałam o tym! – Dorota wycofywała się z propozycji. – Czyli nie idziemy do jeziora – oznajmiła, spoglądając na mnie z nieco skwaszoną miną.
- Ależ nie! Pani Doroto, proszę sobie nie sprawiać kłopotu! Ja wiem, że pani chce zaglądnąć do dzieci, a tu siwy amant-emeryt zawraca pani głowę! – krygował się. – Proszę nie zwracać na mnie uwagi! Pójdę teraz pooglądać alejki, pospaceruję… sama przyjemność! Wszędzie wokół susza daje się we znaki, natomiast tutaj jest zielono i tak przyjemnie! Jeszcze nie zdążyłem zapoznać się z najbliższą okolicą, a zapewniam panią, że czuję się nadzwyczajnie! Dlatego proszę pozwolić mi pooglądać to wszystko i odetchnąć tym znakomitym, czystym powietrzem. Taki relaks bardzo mi się przyda. A później, jeśli pani pozwoli, to wrócę nad jezioro.
- A nie będzie pan miał mi za złe dezercji? – zapytała otwartym tekstem. – Bo ja naprawdę chciałam zaglądnąć do moich dzieci…
- Naprawę, przyrzekam pani! – położył rękę na piersi w teatralnym geście, po czym wstał. – Za godzinę będę tutaj znowu! Oczywiście, jeśli pani pozwoli!
- Ależ oczywiście, będę na pana czekała! – zapewniła go, powtarzając z naciskiem jego słowo.
Już na stojąco dopił swojego drinka, a potem skłonił się i poszedł alejką w stronę hotelu.

Zostaliśmy przy stole sami, bo dopiero co poznane przeze mnie kobiety brodziły w wodzie przy samym brzegu, nie spuszczając wzroku z grupki kąpiących się i dokazujących dzieci. Naszych tam nie było. Baraszkowały oddzielnie za linami, pod czujnym wzrokiem Diany. Zlustrowałem taflę jeziora, po czym spojrzałem na Dorotę. Wyglądała na nieco zarumienioną. Czyżby od alkoholu?

- Obiecałem dzisiaj naszym mężczyznom wycieczkę rowerową – zacząłem rozmowę.
Pewnie przerwałem jej zadumę, bo kiedy skierowała na mnie wzrok, miałem wrażenie, że wraca z innej rzeczywistości.
- To już nie dzisiaj, teraz nie ma na to czasu – stwierdziła. Jej głos był całkiem inny, bez śladu tej kokieterii, jaką obdarzała Snybera. Ta kokietka w jednej chwili gdzieś znikła.
- Pójdziemy do wody? – zapytała z lekkim uśmiechem. I to był ten jej normalny uśmiech.
Odpowiedziałem jej tęsknym spojrzeniem.
- Wszędzie! – wyszeptałem.
Nie odezwała się, tylko odwróciła wzrok, odnajdując wzrokiem kelnera, który niemal natychmiast zameldował się przy naszym stole. I po kilku sekundach dostarczył mam dwie szklanki z pieniącą się zawartością.
- Skosztuj tego. Lidka wynalazła gdzieś jakiś miejscowy, niszowy mini-browar.
Piwo było doskonałe. Orzeźwiało i gasiło pragnienie.
- Jest świetne! – pochwaliłem.
- I jak ci się podoba profesor? – zapytała jakoś bez związku.
- Podrywa cię bez skrupułów. Zawsze jest taki?
Roześmiała się swobodnie i szczerze, jakbym powiedział jakiś świetny dowcip.
- Poznał swój, swego… – zaśmiewała się. – To jego sposób bycia.
Zaraz też wyjaśniła mi, co miała na myśli.
- Profesor Snyber jest powszechnie znany ze swoich sercowych podbojów! Wielbiciel kobiet, który przy tym nigdy się nie ożenił. Tym niemniej, to świetny znawca historii; wyczuwa i rozumie pewną odmienność wschodniej Europy w porównaniu z zachodem i to właśnie on jest, powiedzmy, takim konsultantem dla nas, czyli dla mnie i dla profesora Banksa. Pomagał nam wtedy w przekonaniu naszego zarządu do zastosowania odmiennych opcji niż wynikało to z rekomendacji agencji ratingowych. I dlatego wygraliśmy wtedy!
- Skąd się tutaj znalazł?
- John spotkał go w ambasadzie. Przypadkowo. A przecież znamy się, bo kilka razy bywał u nas z Gordonem. To między innymi dlatego grono zaproszonych tutaj, tak urosło.
- I jak sobie Marek poradził? Nie brakło pokojów?
Dorota zdusiła w sobie śmiech.
- Wiesz co? To było niezłe! Pan profesor… – chichotała – jakoś usłyszał, że jest wolny pokój służbowy… a przecież one mają niekrępujące wejście i nie trzeba paradować przed recepcją! Uparł się wtedy, że jemu luksusów nie potrzeba i reflektuje właśnie na taki. Więc go dostał! A wtedy problem kwaterunkowy sam się rozwiązał.
- A po co mu to?
- Nie rozumiesz? Liczy tutaj na coś…
- No tak. A gdzie te matrony, których się obawiałaś?
- Na moje szczęście poszły na pole golfowe. Zostały tylko te dwie z dziećmi, ale uważaj, one po polsku prawie nie mówią, natomiast potrafią wiele zrozumieć. A ja celowo przytrzymałam Snybera, żeby ze mną został, bo inaczej musiałabym siedzieć tylko z nimi. Nie mogłeś przyjść wcześniej? Bez niego wystawiałabym się tutaj niczym na placu targowym!
- Słoneczko, nie mogłem! Powiedziałem ci dlaczego…
Obrzuciłem nieznacznym spojrzeniem wiatę. Miałem lepszy przegląd sytuacji niż Dorota, bo siedziałem niemal w narożniku. Grażyna z Robertem zajmowali miejsca przy końcu jednego ze stołów. Nie zauważyłem kiedy przyszli.
- Już są… – mruknąłem cicho. Dorota uniosła brwi w geście zdziwienia, ale szybko domyśliła się o czym i o kim mowa.
- Gdzie siedzą? – zapytała, podnosząc szklankę do ust.
- Koniec trzeciego stołu od nas.

Przez chwilę popijaliśmy piwo w milczeniu. W tym czasie Dorota, niby przypadkowo, nieznacznie zlustrowała wzrokiem całe otoczenie.
- Słoneczko… – nie wytrzymałem.
Musiałem zapytać ją o to, co nie dawało mi spokoju przez cały dzień. O to, jak wypadło jej spotkanie z Johnem.
Popatrzyła na mnie uważnie, ale nie odpowiadała. Może domyślała się, co mnie niepokoi?
- Wszystko w porządku? – wyrzuciłem z siebie, licząc na to, że zrozumie o czym myślę.
Nadal milczała. Opuściła na chwilę głowę, a potem nagle ją uniosła.
- I po co pytasz? – spojrzała na mnie.
- Bo cię kocham! – powiedziałem cichutko, tęsknym głosem, nie spuszczając z niej wzroku.
- Jesteś zwariowany! – roześmiała się wesoło. I zaraz zmieniła temat. – Niezła ta twoja laska, chociaż jej mąż jest bardziej interesujący.
- To były pilot. Ponoć latał i za ocean. Może nawet kiedyś wiózł i ciebie?
- Może? Kto to wie? Szkoda, że go wcześniej nie widziałam… – prowokowała.
- Możesz go poznać, bo Grażyna wspomniała, że jest zainteresowana znajomością z osobami z kręgu banku Solution…
Uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Kim ona jest?
- Nie wiem dokładnie, jednak wspomniała, że jest ekonomistką w jakiejś firmie od opon.
- Jakiej?
- Wybacz, nie pamiętam! Nie wiedziałem, że to może mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Wszystko może mieć znaczenie! Musisz nauczyć się zapamiętywać każdą nazwę i każdą informację. Posłuchaj, czy to nie jest czasem firma „Mirylin”?
- Chyba tak! Tak! Teraz pamiętam, właśnie o niej wspomniała.
Odetchnęła z ulgą, a potem wyraźnie się rozluźniła.
- Pamiętasz jej nazwisko?
- Panieńskie pamiętam, ale jak nazywał się Robert, tego już nie kojarzę.
- A nie przypadkiem Czerwiński?
- Może i tak… – powiedziałem po namyśle. – Ale głowy nie dam. Teraz nie mówiliśmy o tym.
Dorota jeszcze raz odetchnęła, po czym uśmiech znowu zagościł na jej twarzy.
- I co, mówisz, że jeszcze ci nie wybaczyła? – spojrzała na mnie kpiąco.
Pokręciłem głową, zaciskając usta. – Nie śmiej się ze mnie! Dogryzała mi przez cały czas i dogadywała, że się zestarzałem…
Opowiedziałem jej w skrócie całą naszą rozmowę, o tym jak to się zaczęło, dlaczego tu przyjechali, zrelacjonowałem dokładnie wejście Lidki i rozmowę o Stefanie, oraz późniejsze reakcje Grażyny i jej pytania. Dorota przez cały czas tylko się uśmiechała.
- Nie wpadnij przypadkiem na pomysł, żeby mi ją przedstawić! – podsumowała, kiedy już zakończyłem.
- Mogę wiedzieć dlaczego?
- Oczywiście! Twoja eks-narzeczona podpisuje dokumenty, które leżą u mnie na biurku. Nazywa się Grażyna Czerwińska i jest główną księgową w polskim zakładzie koncernu. Dlatego też nie mam zamiaru wchodzić z nią w żadne prywatne relacje. Poza tym nie powinnam tego robić, to wbrew etyce zawodowej. I jestem ci bardzo zobowiązana, bo dzięki tobie dostałam sygnał, że ktoś może próbować wykorzystać nawet wypoczynek do takich celów. Niesamowity zbieg okoliczności! Sprytni są jej szefowie! A tak na marginesie… co wiesz o dalszych losach swoich dawnych życiowych partnerek?
- Kompletnie nic! Skąd mam to wiedzieć? Nie mam ochoty, czasu, ani środków na zabawy w prywatnego detektywa! Z żadną nie utrzymuję kontaktów, nigdy żadnej nie spotkałem, wyjąwszy oczywiście dzisiejszy dzień… Przecież wszystko wiesz! Niczego nowego nie ma, nic się nie zmieniło od czasu naszych rozmów tu, na tym brzegu…
- Mówisz…? – uśmiechnęła się figlarnie. – Pójdziemy do jeziora? – zapytała nagle z jakimś tajemniczym uśmiechem.
- Wszędzie, gdzie tylko zechcesz! – ponownie ją zapewniłem.
- Ale się twoja eks-narzeczona zdziwi! – dodała nieoczekiwanie, z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Co masz na myśli? – tych słów z niczym nie skojarzyłem. I błyskawicznie nadziałem się na jej nieubłaganą logikę.
- Ty grasz czy udajesz? – zapytała sceptycznie, spoglądając na mnie z lekką ironią.
Widziałem te śliczne oczy, ale nadal nie rozumiałem o czym mówi.
- Naprawdę nie wiem o co ci chodzi! – przyznałem. – I na pewno niczego nie udaję!
- Ona też nie będzie wiedzieć – wyjaśniła. – Nie przejmuj się!

Nie zrozumiałem jej stwierdzenia. Było jakieś dziwne, niepodobne do Doroty. Musiałem jednak porzucić rozmyślania, bo w nią jakby coś wstąpiło. Kiedy tylko podnieśliśmy się z miejsc, powyginała się bardzo zmysłowo w dziwnym, tajemnym tańcu, przy czym zupełnie nie spoglądała w głąb wiaty. Jakby nie było tych kilkunastu par oczu, które z uwagą śledziły jej ruchy. A potem, wabiąc mnie swoim tańcem niczym mityczna syrena, albo też nimfa, wyciągnęła ku mnie dłoń, abym towarzyszył jej w drodze do brzegu jeziora. Nasz stół pozostał pusty.
Ubrana była w letnią, plażową sukienkę, skrywającą kąpielowy kostium. Nie był tak skąpy jak przed laty, ale i nie nadmierny! Miała co pokazywać i niczego nie musiała się wstydzić. Więc kiedy na samym brzegu zrzuciła z siebie tę sukienkę, już się nie oglądałem a stronę wiaty. W ogóle, nawet na nią nie patrzyłem, bo zaczynałem się bać. Nie rozumiałem po co w ogóle zrobiła to przedstawienie. Czułem tylko jak pali mnie wzrok obserwujących, w tym również tych dwóch nowo poznanych kobiet, które nadal przemierzały wodę jeziora przy samym brzegu. Nie odzywały się do nas, więc uśmiechnąłem się do nich sztucznie, po czym podążyłem za Dorotą w stronę wydzielonego akwenu za linami.

Tam, na szczęście, zapomniałem o obserwacjach i wydawało mi się, że wszystko wróciło do normy. Przez kilkanaście minut bawiliśmy się z chłopcami, jakby nikogo innego w jeziorze nie było. Nie rozglądałem się na boki i nie czułem się śledzony, całą swoją uwagę skupiając na moich synach. A oni już mnie zaakceptowali, nie stwarzali żadnego dystansu i chwilami niemal zapominałem gdzie jestem. Jakbym opiekował się nimi od zawsze! Dorota zresztą usuwała się dyskretnie na drugi plan, pozwalając im, aby niemal mnie zamęczyli.
Piotruś z Pawełkiem byli jednak w wodzie znacznie dłużej niż my i zauważyliśmy po ich wyglądzie, że znowu są nadmiernie wychłodzeni. Natychmiast też razem, wspólnym wysiłkiem, pomimo ich protestów, wyszliśmy na brzeg, gdzie daliśmy pokaz troski i opieki, wycierając ich i zmuszając ich do założenia ubrań. Wtedy też, na nasze szczęście, wrócił Stefan i bez oporów zgodził się z nimi powędkować. To była dla nich nowość! Rozstali się z nami bez żalu i entuzjastycznie pobiegli ze Stefanem, przygotowywać sprzęt. A my wróciliśmy do jeziora.

Popłynęliśmy teraz na jego głębszą część. Tutaj, oprócz nas, nie było nikogo. Większość gości zaliczała się do nowo przybyłych i jak na razie nikt nie odważał się badać dalszej toni, takich odważnych na razie brakowało. Wszyscy, razem z dziećmi, pluskali się przy brzegu.
Nic więc dziwnego, że byliśmy obserwowani. To było oczywiste. Dlatego też nie trzymaliśmy się razem. Ja pływałem spokojnie, swoim normalnym tempem, natomiast Dorota zrobiła dwie długości, niczym na olimpijskim basenie. I kiedy zbliżyła się do mnie, to już trochę dyszała.
- Płyniemy na czarne malinki? – zaproponowała niespodziewanie.
- Jasne! – odparłem, od razu kierując się w stronę niedalekiego brzegu. Od wiaty dzieliło nas teraz dobrych kilkadziesiąt metrów, od brzegu – kilkanaście. Dlatego nawis zielonych gałęzi osiągnęliśmy po kilkunastu sekundach. A tam…

cdn.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 09.10.2012 08:12 · Czytań: 478 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
zajacanka dnia 09.10.2012 16:49
... a tam John z dubeltówką, przygotowany w zasadzce na ćwierkającą parkę, poinformowany o wszystkim przez wiernego, lojalnego i oddanego do grobowej deski, niedawno awansowanego pana Marka-kierownika-dyrektora, którego to John zostawił na posterunku, wyjeżdżając, ze specjalnym poruczeniem, żeby miał wszystko na oku, a szczególnie rodzinę szefa. Nie spodziewał się biedak takich wiadomości... :D:D:D

No, wiem, że tak nie będzie, bo to powieść obyczajowa, a nie wartka sensacja, ale czasami mógłbyś dodać trochę pikanterii, nie tylko tej łóżkowej, ale jakiejś innej, od której podniesie sie w czytelniku jak nie poziom adrenaliny, to choć ciśnienie krwi ;) Coś na rzeczy być może z Grażynką i jej przeszpiegami na ten przykład...

A Dorotka, to widzę, że lubi starszych panów, kokietka. Wie, co dobre :D Bo i John do młodych nie należy, czyż nie?
Wasinka dnia 10.10.2012 22:05
I kolejny podstarzały fircyk w zalotach...
Już chyba masz dosyć moich marudzeń, ale po prostu nastawiłam się na coś innego po tej dyskotece, jak już pisałam.
Wiem, wiem, to nie thriller/sensacja, ale przekonałam się o tym dopiero później ;). Wolałam tamtą konwencję.
Jednak czytam, zobaczę, co to się jeszcze powydarza.

Pozdrawiam marudząco, ale z uśmiechem.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty