Wszystkie aspekty zbrodni - Sylwinek
Proza » Długie Opowiadania » Wszystkie aspekty zbrodni
A A A
Spokojne popołudnie w kamienicy przy Sokolej 11 przerwał przeraźliwy krzyk. Na klatce schodowej leżał trup unurzany we krwi. Pani Hania wślizgiem wręcz weszła w tę nieszczęsną kałużę i upadła obok leżącego ciała, brudząc tym samym swoją nową ładną sukienkę. Nie wiadomo więc, czy jej krzyk był bardziej spowodowany przeraźliwym widokiem, czy też zniszczeniem nowej sukienki…

Faktem pozostawało, że na klatce schodowej kamienicy przy Sokolej 11, na pierwszym piętrze leżały zwłoki.

1.

Jedno z mieszkań w kamienicy przy ul. Sokolej 11. Piętro pierwsze. Ciemne brązowe drzwi ze złotą klamką. Obok na ścianie przycisk dzwonka z wyraźnym komunikatem: PROSIMY NIE DZWONIĆ!!!

Po mieszkaniu krząta się około czterdziestoletnia kobieta. Ciemne długie włosy ma niedbale związane w koński ogon. Szczupła, lekko przygarbiona, jest ubrana we wzorzystą krótką sukienkę na grubych ramiączkach. Bosymi stopami klapie po czystej podłodze.

W łóżeczku w sypialni śpi mały, może dwuletni chłopczyk. Kobieta zagląda do niego i czule przykrywa go kocykiem. Jest bardzo ciepło, ale mama wie, że jak się śpi, to też się szybciej marznie. Kobieta wychodzi z pokoju, żeby zająć się przygotowaniem obiadu dla męża. Kiedy przekracza próg kuchni, rozlega się dzwonek do drzwi.

Kiedyś koleżanka zapytała ją, dlaczego po prostu nie odłączą dzwonka. Odpowiedziała: „Dlaczego ludzie nie nauczą się wreszcie czytać?”.

Gospodyni postanawia zignorować intruza. Zamyśla się na chwilę.

Wczoraj (ale to nie jednorazowy przypadek, a raczej norma) jej mąż po powrocie do domu z apetytem zjadł przygotowany przez nią obiad i natychmiast rzucił się na łóżko, mrucząc jeszcze pod nosem, że w bawialni jest syf. Chłopczyk tymczasem wołał, że chce się pobawić z tatusiem.

- Tatuś jest zmęczony. Musi odpocząć – tłumaczył mężczyzna.

- Mama za to jest superwypoczęta – dodała kobieta, siadając zrezygnowana z malcem do zabawy.

Mężczyzna wyłapał ironię czającą się w słowach żony. Ruszył więc do słownego ataku:

- Cały dzień haruję, to co, nie mam już prawa odpocząć?! Ty od dwóch lat masz wakacje, a ja muszę pracować.

- No tak – odpowiedziała ona. – Bo ja tylko leżę i pachnę! Dziecko cały dzień zajmuje się sobą samo, pranie robi się samo, obiad sam się gotuje, naczynia zmywają się same…

- Mnie nie ma cały dzień w domu, nie brudzę naczyń – padła „trafna” riposta.

- Aha, czyli ja nie mam prawa do odpoczynku – zdenerwowała się ona. – A obiad, który tobie gotuję, robi się w samozmywalnych naczyniach. Kanapki, które ci rano przygotowuję do pracy, bo przecież ręce ci do dupy przyrosły, też się robią na samoczyszczącej się desce samoczyszczącym się nożem. Nie licytuj się ze mną, kto więcej naczyń brudzi w tym domu!

- Poza tym jak Marcel śpi, ty też możesz z nim pospać.

- Tak, a obiad przygotuje ci dobra wróżka. A ubrania uszyją się same!

Kobieta dorabia do pensji męża, szyjąc ubrania na zamówienie. Praktycznie pracuje dwadzieścia godzin na dobę, bo żeby nie spóźnić się z szyciem, siedzi nocami. Przy dziecku nie da się szyć, gdyż wciąż chce się bawić z mamą, a kiedy tatuś wraca do domu, jest tak wyczerpany siedzeniem za biurkiem w klimatyzowanym pomieszczeniu i rozmowami z kolegami, że musi przecież odpocząć, więc kobieta i wtedy także nie może szyć. Za to te ciągłe kłótnie z mężem, to jedyne rozmowy, jakie prowadzi. Na dworze, kiedy wychodzi z synem, unika placu zabaw, żeby nie gawędzić z zachwyconymi swoimi dziećmi mamami. One gadają tylko o tym, kiedy ich maluch zaczął chodzić, kiedy mówić, jakie nieszczęście lub szczęście go spotkało, ewentualnie wspominają o rozstępach po ciąży i jak ciężko było im wrócić do poprzedniej wagi. Koszmar! A ona chciałaby wreszcie pogadać z kimś o dobrym filmie, książce, nowej wystawie w muzeum. O polityce, której kiedyś tak nie znosiła, a teraz było naprawdę o czym dyskutować. I chętnie z kimś by wymieniła spostrzeżenia na ten temat.

Kobieta wyrywa się z przygnębiających wspomnień. Zerka w stronę drzwi wejściowych i, zła, myśli: Nie otwieram analfabetom. Następnie idzie sprawdzić, czy natręt nie obudził jej synka. W tym momencie dzwonek dzwoni po raz drugi. Przemęczona i zdenerwowana kobieta odwraca się na pięcie i wychodzi z pokoju synka. Może zmęczenie uśpiło jej czujność, może złość przesłoniła ewentualne zagrożenie. Idzie szybkim krokiem do drzwi wejściowych i nie spoglądając w wizjer, nie zastanawiając się nad konsekwencjami – nie wie przecież, kto jest po drugiej stronie – zamaszyście przekręca klucz w zamku i szarpie klamkę. Przed drzwiami stoi facet ubrany w jasny garnitur. Przeczesuje palcami ciemne krótkie włosy i uśmiecha się, odsłaniając lśniąco białe zęby, jakby przyjechał prosto z Hollywood. Nie zwraca uwagi na złość czającą się w oczach kobiety. Ona nie poddaje się urokowi mężczyzny. Oboje wydają się nie zwracać na siebie uwagi pod takim względem, jakim chciałoby zwrócić na siebie uwagę to drugie. On nie widzi jej wrogości, ona nie widzi, z jakim zamiarem on zadzwonił do jej drzwi. Jest niebezpiecznie.

- Czy pan, do cholery, nie umie czytać?! – krzyczy ona.

- Dzień dobry – mówi on, nie słysząc jakby jej słów. – Czy mogę pani zająć chwilę? Proszę wymienić cyfrę od jednego do ośmiu.

Ona powtarza kwestię o dzwonku. Akwizytor – wygląda na to, że właśnie akwizycją zajmuje się intruz – niezrażony, grzecznie przeprasza, po czym znów prosi o podanie cyfry od jednego do ośmiu. Jest okazja. Można dziś wygrać zestaw noży kuchennych do wszystkiego – do warzyw, mięsa, chleba. Mały nożyk, średnie noże, duże noże. Wszystko to ABSOLUTNIE za darmo, pod warunkiem że pani trafi w odpowiednią cyfrę.

Mężczyzna stara się nie widzieć złości w oczach kobiety. Może nawet nie tyle stara się, co naprawdę nie widzi. Na podwórku jest upał. On musi chodzić zakonserwowany w garniturze. Jeździ samochodem bez klimatyzacji, a to, czy zarobi dziś cokolwiek, czy nie, zależy od tego, jak bardzo będzie umiał być przekonywujący i ujmujący. Musi spowodować, żeby osoba, do której drzwi zapuka, nie zatrzasnęła mu tych drzwi przed nosem. Musi sprawić, żeby go zechciała wysłuchać. Jeśli te dwie rzeczy mu się udadzą – to już sukces. Ale najważniejsze jest, żeby mógł opchnąć komuś te nieszczęsne noże. Za darmo – to nie jest trudne. Ale nic nie jest za darmo. Noże trzeba było naostrzyć, i za to teraz klient musi zapłacić.

Przed chwilą był u jakiegoś postrzelonego (umysłowo, nie fizycznie) mężczyzny. Facet wpuścił go do domu, owszem. Następnie zamknął drzwi i kazał poczekać w progu, nie dając dojść akwizytorowi do słowa (tak, to jest możliwe!). Oddalił się na chwilę i wrócił z papierosem. W domu śmierdziało okropnie, jakby ktoś nawalił pośrodku pokoju, i było przeraźliwie duszno. Facet zapalił tego przyniesionego taniego papierosa i powoli wydmuchiwał dym akwizytorowi prosto w nos. Ten, niezrażony, choć dość już zmęczony, prowadził swój teleturniej z cyframi. Gospodarz grzecznie wymieniał cyfry i na wszystko się godził. Kiedy spalił już papierosa, otrząsając popiół na podłogę, wyszedł do pokoju. Wrócił z psem (no tak, w domu rzeczywiście było słychać szczekanie psa), którego trzymał za obrożę. Kiedy przystanęli, puścił obrożę i krzyknął do psa:

- Brutus, bierz go!

Akwizytor skoczył do drzwi, ale te nie chciały za nic się otworzyć. Nerwowo szarpał klamkę, nawet walnął kilka razy pięścią, aż przypomniał sobie, że gospodarz przekręcił łucznik, kiedy już był w mieszkaniu. Błagał wręcz o wypuszczenie z tego zatęchłego lokalu, krzyczał, lecz wszystko to było na nic. Szybko chwycił za łucznik i przekręcił gwałtownie. Facet rechotał parszywie i krzyczał, że szkoda, że nie można tak załatwić tych nagabywaczy telefonicznych. Pies tymczasem szarpał za nogawkę. Akwizytor ledwie ocalił łydkę od pogryzienia.

Teraz próbuje namówić tę kobietę, która myśli, że stała jej się największa krzywda pod słońcem, bo ktoś zadzwonił do jej drzwi, żeby zechciała wziąć udział w grze o noże. Chowa poszarpaną nogawkę. Nie miał czasu się przebrać, bo zanim dotarłby do domu i zmienił ubranie, minęłoby już pół dnia, a pieniędzy, niestety, za przebieranie jego pracodawca nie płaci. Musi opchnąć te noże, choćby się waliło i paliło. Choćby ta nogawka wzbudzała śmiech. A może wzbudzi litość? Na pewno nie w tej kobiecie. U następnego potencjalnego klienta spróbuje wykorzystać ten element. Teraz by się czegoś może napił. Jest gorąco, parno, nie tak, jak być powinno. I ta baba z tą swoją miną. Zaciska wolną rękę za plecami w pięść.

- To jaką cyfrę pani wybiera? – pyta grzecznie uśmiechnięty akwizytor, choć w środku wszystko mu się gotuje.

- Dwanaście – odpowiada miło kobieta, choć i ona kipi ze złości.

Pojedynek „w samo południe” trwa. Kto wytrzyma dłużej? Może kto kogo pognębi? Kto wygra tę rozgrywkę?

- Prosiłem o wymienienie cyfry od jednego do ośmiu – mówi słodko akwizytor.

- Prosiłam, żeby nie dzwonić do drzwi – równie słodko mówi kobieta.

- Przepraszam, dziś jest tak gorąco, jestem zmęczony, chce mi się pić.

Kolejny zmęczony facet – myśli ona. Czy oni naprawdę nic innego w życiu nie potrafią robić, tylko się męczyć? Jej złość sięga zenitu, ale jakiś pomysł przychodzi jej do głowy.

- Dwa – mówi niespodziewanie kobieta.

Aha, wreszcie się zlitowała, myśli mężczyzna i szybko dodaje na głos:

- Wygrała pani zestaw noży kuchennych do wszystkiego! – Wręcza kobiecie pudełko z nożami. – Może je pani obejrzeć. Są całkowicie za darmo!

Kobieta odbiera nagrodę. Pudełko jest dość ciężkie, ma granatowy kolor i jest ozdobione zdjęciami noży, które znajdują się w środku.

- Podobają się pani? Niesamowita okazja! Jak pani myśli, ile taki zestaw kosztuje w sklepie? – nakręca się akwizytor. – Są to noże wykonane ze szlachetnej stali, doskonałe do mięs, chleba, warzyw. Proszę wypróbować. – Odbiera kobiecie pudełko, otwiera je i wyjmuje największy nóż, który znajduje się z samego brzegu. – Są bardzo ostre. I niestety to ostrzenie kosztuje. Jedyne sto złotych! – dodaje od niechcenia mężczyzna. Jednak od razu się ożywia i kontynuuje – ale cóż to jest sto złotych! Zestaw takich noży w sklepie kosztowałby z tysiąc pięćset! Proszę zobaczyć – i oddaje kobiecie wyjęty przed chwilą nóż.

Gospodyni nie zastanawia się długo. Słyszy, jak w pokoju zaczyna kwilić chłopczyk. Trzeba iść uspokoić małego. Może jeszcze pośpi. Ale akwizytor przecież się nie odczepi. Jeśli będzie chciała wziąć te noże, będzie musiała poszukać pieniędzy, pewnie jeszcze coś podpisać, a to zajmie trochę czasu. Mały zdąży się obudzić i nie będzie chciał dłużej spać. Jeśli natomiast odmówi odebrania nagrody, akwizytor będzie ją przekonywał, że jednak warto wziąć noże, bo to niebywała okazja. Nie ma więc wyjścia. Może zrobić tylko jedną rzecz. Szybko ogląda nóż trzymany w ręce. Robi gest, jakby chciała go oddać. Akwizytor wyciąga dłoń, żeby odebrać kuchenne narzędzie i włożyć je do pudełka. Mina kobiety świadczy o tym, że noże jej się podobają i chętnie je zatrzyma. Mężczyzna jest zadowolony. Uśmiecha się lekko. A zaraz potem patrzy zdziwiony na kobietę, a później pochyla głowę i spogląda na swój zniszczony garnitur. Boli. Czuje bolesne ciepło w klatce piersiowej. Kobieta szybkim ruchem wyjmuje nóż z ciała akwizytora i ponownie wbija ostrze, tym razem w brzuch mężczyzny. Ten pada nieprzytomny na podłogę, na szczęście dla kobiety, na klatce schodowej. Gospodyni zatrzaskuje drzwi, biegnie do łazienki umyć ręce i szybko idzie do syna, żeby go ukołysać do snu. Za krótko spał przez tego akwizytora analfabetę.

Chyba rzeczywiście muszę wyłączyć dzwonek, myśli kobieta. Nie zniosę kolejnych trupów pod drzwiami…

2.

Pan Anatol przeciera szkła swoich okularów. Zaczesuje kilka włosów, które mu jeszcze zostały, na bok, na łysinę. Idzie w stronę drzwi, szurając zniszczonymi kapciami. Kto to może być o tej porze? – zastanawia się, zerkając w wizjer.

Dzwonek zastał go, gdy gotował sobie obiad. Nic specjalnego, ziemniaki ze śledziem. Pan Anatol niewiele umie ugotować, mimo że odkąd pamięta, gotuje sobie sam. Żony nie miał nigdy, bo nie miał czasu jej znaleźć. Wiecznie z nosem w książkach, miał być naukowcem, a wylądował w bibliotece uniwersyteckiej, gdzie przez większość życia podawał książki młodym, ambitnym studentom, z których większości pewnie udało się zrealizować marzenia pana Anatola. Przychodzili do biblioteki, uśmiechali się miło i wypożyczali po kilka książek, aby wzbogacić swoją wiedzę humanistyczną. Bo pan Anatol pracował w bibliotece uniwersyteckiej wydziału humanistycznego. Był z niego prawdziwy Anatol. Wyglądał, jakby od dziecka był już podstarzałym mężczyzną, z niewielką ilością ciemnych włosów zaczesanych na bok, na świecącą łysinę. Chodził w granatowym fartuchu – nikt nie wiedział dlaczego, gdyż nie był to żaden wymóg, a jedynie jakieś dziwne upodobanie czy może wynik jakichś przekonań pana Anatola.

Inną cechą mężczyzny był notoryczny brak uśmiechu na jego twarzy. Chyba nic nie było w stanie rozbawić pana Anatola, najmilsze słowo nie mogło skłonić go do choćby namiastki uśmiechu. Bibliotekarz był zawsze bardzo poważny i za kpinę z życia i wszelkiej wiedzy uznawał najmniejsze przejawy dobrego humoru.

Pan Anatol ma życie uporządkowane i raczej nie spotyka się z nikim. Dlatego tym bardziej dziwi go dzwonek rozbrzmiewający w jego domu w porze obiadowej. Zerka więc przez wizjer i mimo że twarz po drugiej stronie wydaje mu się obca, otwiera ciężkie drzwi, ale oczywiście tylko na tyle, na ile pozwala mu zamocowany do nich łańcuch.

- Czym mogę służyć? – pyta obcego jak dobrze wyszkolony kamerdyner.

- Chciałbym panu zająć tylko chwilkę – odpowiada gość. Ma grzeczny uśmiech, wygląda jak model z pism, które czasami studentki kładły na blacie stołu, czekając na książki. – To jest niesamowita okazja – przeciąga głoski „e” i „a”. – Proszę mnie wpuścić, a sam się pan przekona.

Pana Anatola ciężko jest przekonać. Prosi więc, aby mężczyzna opowiedział mu o tej niesamowitej okazji przez uchylone drzwi. Akwizytor – bo nim właśnie jest intruz, który chce się wedrzeć w spokojną, ułożoną przestrzeń pana Anatola – wzdycha zrezygnowany, ale udaje mu się ukryć irytację. Ma ciężki dzień. Niedawno facet nie chciał go wypuścić z domu i w dodatku poszczuł go psem, teraz inny kretyn nie chce go do domu wpuścić. I ten nieznośny upał…

- Proszę wymienić jakąś cyfrę od jednego do ośmiu – mówi akwizytor, przywołując znów swój rozbrajający uśmiech. Trzyma formę.

- Po co? – pan Anatol nie daje się tak od razu namówić na zabawę.

- Mamy dziś do rozdania zestawy noży kuchennych. Noże są zrobione z nierdzewnej stali szlachetnej, doskonałe do warzyw, owoców, mięs i chleba. Przetnie pan nimi wszystko, co tylko pan sobie zażyczy. – W myślach dodaje, że chętnie sam podciąłby sobie nimi żyły, taki okropny ma dzień, ale jego mina nie zdradza tego makabrycznego pomysłu. – Dodam, że noże są całkowicie za darmo.

- Pięć – strzela pan Anatol i czeka.

Akwizytor sprawdza coś na kartce, którą wyjął z czarnej teczki, uśmiecha się szeroko i komunikuje:

- Świetnie! Wygrał pan zestaw noży kuchennych! Gratuluję! Czy mógłbym panu wręczyć nagrodę? To dość duże pudło, przez taką szparę nie przejdzie.

Pan Anatol uśmiecha się do siebie w duchu. Co za niespodzianka! Zamyka drzwi i z wprawą zdejmuje łańcuch, po czym wpuszcza akwizytora do domu.

- Wie pan – mówi – ja nigdy w życiu niczego nie wygrałem. To jest pierwszy raz i od razu taka duża rzecz. – Szuka w pamięci, kogo można wymienić, kto nie uwierzy w taki nadmiar szczęścia, ale nikogo nie znajduje. Kontynuuje słowotok bez wspominania kogokolwiek, kto mógłby z nim dzielić radość. – Nie, żebym nie grał, a jakże, grałem w totka, ale jakoś nigdy nie miałem szczęścia. Przeczytałem też dużo książek, wie pan, ale i tam nie znalazłem recepty na sukces. Moja babcia opowiadała, jak kiedyś dziadek znalazł na wsi podkowę, która przyniosła mu ogromne szczęście. Sąsiad zapisał mu cały swój majątek i oddał córkę za żonę. Moją babcię, rozumie pan? Takie bogactwo od jednej podkowy! Ale ja i podkowy nigdy nie znalazłem – opowiada bez sensu. – A teraz ta wygrana.

Akwizytor zastanawia się, jak ma teraz powiedzieć, że noże, owszem, są za darmo, ale trzeba zapłacić za ich ostrzenie. Jednak nie bez powodu jest akwizytorem.

- Bardzo się cieszę, że to właśnie ja pomogłem pana szczęściu – zaczyna. – Wie pan, ile takie noże kosztują na rynku? Tysiąc pięćset złotych! A pan ma je CAŁKOWICIE za darmo. Jest tylko jedna rzecz, drobiazg, powiedziałbym. Musieliśmy w specjalnej firmie naostrzyć te noże. Specjalnej, czyli bardzo drogiej. Oni za takie ostrzenie biorą – no, niech pan zgadnie ile. Nie zgadnie pan – czterysta złotych! Wyobraża pan to sobie?! Toż to rozbój w biały dzień! Pokryliśmy część kosztów ostrzenia, ale niestety, nie możemy być aż tak hojni, i część kosztów musi pokryć zwycięzca nagrody. Ale proszę się nie martwić, nie jest to nawet połowa tej sumy, którą zapłaciliśmy my. Jest to jedyne sto złotych. Przyzna pan, że to nie jest dużo.

Pan Anatol po takiej przemowie uznaje, że rzeczywiście nie jest to duża kwota. Zważywszy na to, że jest to jego pierwsza wygrana w życiu, nie zamierza wybrzydzać. Mimo humanistycznego wykształcenia i humanistycznych zainteresowań szybko oblicza, że zaoszczędził tysiąc osiemset złotych. To cóż to jest sto złotych?

- Tak, to rzeczywiście nie jest dużo. Chętnie odbiorę moją wygraną.

Akwizytor wręcza panu Anatolowi pudło z nożami. Podsuwa mu też pod nos listę do podpisania. Odbiera pieniądze i z szerokim uśmiechem opuszcza mieszkanie szczęśliwego zwycięzcy konkursu.

Pan Anatol uśmiecha się pod rzadkim wąsem, zamyka drzwi i idzie do kuchni obejrzeć swoją wygraną. Wyciąga największy nóż i patrzy na niego z zadowoleniem. Wtedy znów rozlega się dzwonek do drzwi. O, akwizytor o czymś zapomniał – myśli pan Anatol. Idzie do drzwi i energicznie, jak na siebie, je otwiera. Ale na wycieraczce nie stoi miły uśmiechnięty mężczyzna, tylko jakiś wysoki młody typ w dresach, który zręcznie z tylnej kieszeni wyciąga coś jakby pistolet. Pan Anatol nigdy nie widział prawdziwego pistoletu, ale wydaje mu się, że tak właśnie powinien on wyglądać. Dresiarz wpycha pana Anatola do domu i grozi, że jeśli ten nie odda wszystkich pieniędzy, zabije go na miejscu.

Pan Anatol przed chwilą odkrył radość, jaką niesie ze sobą wygrana. Nie chce tracić tego dnia, nie chce tracić życia w tak głupi sposób ani tym bardziej swego dorobku, zwłaszcza noży, które dopiero co zdobył. Dlatego niewiele myśląc, szybko zamachuje się trzymanym w ręce nożem i w taki sposób zaskakuje i siebie, i przeciwnika. Tamten patrzy zdziwiony – nie on miał być tu ofiarą. Nie tego dziadka. Jednak jest już za późno. Pan Anatol jest w takim szoku i tak zdesperowany, aby uchronić przed złodziejem swoją nagrodę, że każdy jego cios jest mocny i celny. Przeciwnik pada na podłogę, a pan Anatol z furią otwiera drzwi i, sam nie wiedząc, skąd ma tyle siły, wywleka go na klatkę schodową, po czym wchodzi do mieszkania i zatrzaskuje za sobą drzwi. Zakłada łańcuch i kieruje się do kuchni. Tam zmywa krew z noża i z rąk. Wraca, żeby wytrzeć zakrwawione klamkę i łańcuch. Po chwili jakby zapomina o całym zajściu. Siada przy kuchennym stole i cieszy oczy pudełkiem z nożami.

3.

Mija połowa dnia, a on jeszcze nic nie sprzedał. Jest dobrym mówcą, dobrym akwizytorem, ale ten dzień ewidentnie nie należy do najbardziej udanych. Od samego rana coś jest nie tak. Najpierw zadzwonił ojciec. Niby tak pogadać, co u niego słychać, ale później okazało się, że jak zwykle chciał synowi powiedzieć, że źle zrobił, nie starając się zdać na medycynę. Taka kariera była przed nim! Takie perspektywy! Gdyby został lekarzem, miałby to, czego on i matka w życiu nie osiągnęli. Cieszyłby się bogactwem i szacunkiem ludzi. A tak, jak jakiś żebrak chodzi od domu do domu i się naprasza, żeby ktoś łaskawie wziął ten szmelc, który roznosi, a ludzie z obrzydzeniem wyganiają go jak psa.

Antoni wysłuchał tych żalów, nie podejmując się nawet swojej obrony, bo przerabiał to już nie pierwszy raz. Ojciec wie lepiej. Chociaż po dzisiejszych przeżyciach był skłonny zgodzić się z rodzicielem. Ten facet w brudnym podkoszulku z papierosem w ustach. I ten jego zapieniony pies, który obgryzł mu nogawkę. I jeszcze ten upał. Przyklejał się do oparcia fotela samochodowego, a garnitur przylepiał mu się do pleców. Co za paskudny dzień!

Antoni zbliża się do klatki w kamienicy przy Sokolej 11. Może tu będzie miał więcej szczęścia. O, nie ma domofonu. Takie budynki mieszkalne już rzadko się spotyka. W drzwiach mija starszą kobietę, która wyprowadza kota na smyczy. Właściwie nie jest to smycz, a czerwona wstążka. Biedny kocur – myśli Antoni. – Taki wstyd dla zwierzęcia, które lubi chodzić własnymi drogami. Antoni też lubił chodzić własnymi drogami. I co z tego miał? Tak, utrzymywał się z chodzenia po domach i napraszania się. W większości miejsc z góry mu dziękowano – AKWIZYTORM DZIĘKUJEMY – głosiły napisy na drzwiach klatek schodowych. Ciekawe za co – myślał smętnie, choć dobrze wiedział, o co chodzi. Chciał malować, miał wrażliwą duszę i ogromny talent. Zdawał do ASP, ale się nie dostał. Miał spróbować za rok, ale ojciec koniecznie chciał mieć lekarza w rodzinie. Powiedział, że nie będzie łożył na jego wykształcenie, które na nic mu się nie przyda. No więc postanowił sam zadbać o siebie. Wyprowadził się z domu, znalazł pracę jako handlowiec – tak lepiej brzmiało, choć nikt go nie nazywał inaczej jak akwizytorem.

Znajomi rozjechali się po świecie. Chociaż i tak nie miał ich wielu, bo był odludkiem. Został sam ze swoimi problemami. Na ASP nie dostał się trzy razy z rzędu. Ktoś mu podpowiedział, żeby zaczął malować bez szkoły, i sprzedawać swoje obrazy. Ale on chciał, nie wiedzieć czemu, robić wszystko po kolei. Zdobyć solidne podstawy, żeby próbować działać dalej. Jakby nie wiedział, że najcenniejsze są samorodne talenty, niekształcone. Każda porażka go przybijała. Już nawet się zastanawiał, czy rzeczywiście nie zdawać na medycynę, chociaż przecież do tego trzeba pasji i wiedzy, a on nie miał ani jednego, ani drugiego. Cała jego pasja to malowanie. Malował, ale nie pokazywał światu swoich dzieł. Nikomu. Nie było szans, żeby ktoś docenił jego sztukę. A mógł przecież zamiast tych tandetnych noży zanosić ludziom swoje obrazy. Albo wystawić je na rynku jakiegoś większego miasta.

Kobieta z kotem ogląda się nieufnie na mężczyznę stojącego przy wejściu do kamienicy, ubranego w jasny garnitur. Najpierw zastanawia się, do kogo to on przyszedł, a później stwierdza, że może do tej Zośki spod piętnastki. Ona wciąż zmienia tych kawalerów i za każdym razem jest to inny zupełnie typ chłopaka. Ale takiego z teczką i w garniturze to jeszcze u niej nie było.

Antoni stara się nie zauważać wścibskiego spojrzenia kobiety. Wchodzi wreszcie na klatkę. Myśli, że zacznie może od góry. Wspina się na czwarte piętro. Zatrzymuje się przed drzwiami w kolorze miodowej olchy. Naciska dzwonek i czeka. Słyszy kroki w mieszkaniu. Prostuje się i przywołuje na twarzy lekki uśmiech. Kiedy ktoś otworzy, uśmiechnie się szerzej, demonstrując w pełni swoje gwiazdorskie uzębienie. Niestety zamek w drzwiach nawet nie jęknie. Antoni widzi, że w wizjerze mignęło światełko, ale najwyraźniej nikt nie ma ochoty z nim rozmawiać. Odchodzi więc od drzwi i idzie do następnych.

Nagle robi mu się bardzo przykro, że ludzie traktują go w taki sposób. Jak intruza, jak najgorsze na świcie zło, dżumę jakąś czy inne paskudztwo. A przecież on tylko zarabia w taki sposób na życie. Nie każdy może być prawnikiem czy nauczycielem, czy choćby ślusarzem. Niektórzy pracują właśnie tak jak on – chodząc od domu do domu i wciskając ludziom rzeczy, których nie potrzebują. No właśnie, wciskając i nie potrzebują. Schodzi powoli po schodach, zapominając o tym, żeby zapukać do kolejnych drzwi. Na drugim piętrze przystaje i uświadamia sobie, że to, co robi, kompletnie nie ma sensu. Nikomu nie jest potrzebne. Taki rolnik, stolarz, piekarz, grabarz, hydraulik, lekarz, śmieciarz, urzędnik – wszyscy się jakoś przysługują społeczeństwu, wszyscy są potrzebni, wręcz niezbędni. A on? Jak jakiś karaluch, na którego nikt dotąd nie wymyślił trutki. Siada na schodach kompletnie załamany. Musi przyznać rację ojcu, a nie lubi tego bardzo. To on, Antoni, się mylił, a ojciec chciał dobrze. Młody akwizytor sięga po pudło z nożami. Chce się przyjrzeć temu swemu przekleństwu. Oryginalne niemieckie noże ze stali szlachetnej. Stal szlachetniejsza ode mnie – myśli mężczyzna. Wyciąga największy nóż. Może sprawdzę, czy rzeczywiście jest tak ostry, jak to wszystkim opowiadam. Czy warto płacić stówę za ostrzenie tego szajsu.

Przeciąga nożem po nadgarstku. Boli. Ostry jak brzytwa – myśli Antoni. – Co by na to powiedział mój ojciec?... Przeciąga powoli nożem jeszcze raz, obok pierwszego cięcia. Krew wypływa z żył i najpierw powoli, później coraz szybciej skapuje na podłogę. I jeszcze jeden, i jeszcze raz – śpiewa w myślach Antoni. – Napiszą o mnie, jak nic. Zakrwawiony mężczyzna na klatce schodowej w kamienicy przy ulicy Sokolej 11. Jaki dziś jest potworny upał. A ja mam jeszcze tyle mieszkań do obskoczenia. Poczekam tu trochę, odpocznę… Myśli Antoniego zaczynają krążyć wokół domu rodzinnego, wokół dzieciństwa. Słabnie coraz bardziej, nie ma świadomości uciekającego z niego życia…

4.

Drobna blondynka podchodzi do drzwi, spogląda w wizjer i niepewnie pyta:

- Kto tam?

Zza drzwi dobiega miły męski głos:

- Jestem handlowcem i mam niebywale korzystną promocję. Czy może mnie pani wpuścić?

Młoda kobieta, może niedawno skończyła dwadzieścia lat, zastanawia się krótko i po chwili krzyczy, oddalając się od drzwi:

- Zaraz otworzę. Proszę poczekać.

Wchodzi do pokoju i wybiera bardzo krótkie szorty i różową bluzeczkę na ramiączkach z rysunkiem owieczki z przodu. Szybko nakłada ubrania na swoje zgrabne opalone ciało i kocim krokiem wraca pod drzwi. Otwiera je powoli i wpuszcza mężczyznę do środka. Jakaś niewidzialna iskra przeskakuje między tymi dwojgiem. Ona patrzy na jego hollywoodzki uśmiech i czarne artystycznie poczochrane włosy. Tylko ten garnitur by mu zdjęła i zamieniła na coś bardziej swobodnego. Może jakieś dżinsy i T-shirt z dyskretnym napisem? Jaki by mu kolor najbardziej pasował – zastanawia się dziewczyna. – Może brązowy? Chociaż przy takiej opaleniźnie i tych włosach, to pewnie i biały by pasował… Nieee, raczej nie. Może granat?

Jej rozmyślania przerywa sympatyczny głos akwizytora, który najwyraźniej po raz kolejny powtarza swoje pytanie:

- Czy mogłaby pani podać jakąś cyfrę od jednego do ośmiu?

- Dlaczego akurat do ośmiu? – uśmiecha się do niego zalotnie. Dopiero co zerwała z Karolem, jej długoletnim partnerem, ale nie bardzo się tym przejmuje. Karol to był okropny maminsynek, długo i tak by ze sobą nie pociągnęli. Poza tym uwielbiał wgapiać się na tyłki innych panienek, a ona chciała mieć na wyłączność jego spojrzenia. I jeszcze, przekonywała się o tym każdego dnia ich znajomości, Karol był strasznie głupi. Zupełnie nie było o czym z nim rozmawiać. Nie żeby ona uważała się za jakąś szczególnie mądrą, ale bez przesady. Wypadałoby, żeby człowiek umiał chociaż płynnie czytać, a jej eks nawet tego nie potrafił. Dukał coś pod nosem, kiedy czytał jej streszczenie filmu, na który wybierali się do kina. Czemu ona z nim była aż tak długo? On nawet nie grzeszył urodą. Nie to co ten akwizytor. Może go zbajerować? Choć na kilka chwil, na jeden wieczór albo na kilka tygodni. Na razie dłuższe związki nie wchodzą w grę.

- Nie rozumiem... – akwizytor wydaje się być zbity z tropu. Ale to nie przez to, że zaskoczyło go to pytanie. Ale ta laleczka, ech… Muśnięcie jej dłoni, to by dopiero była nagroda za ten paskudny dzień.

- Czego nie rozumiesz? – Blondynka przechodzi z mężczyzną na ty. – Pytam dlaczego do ośmiu, a nie do dziesięciu choćby?

- Takie mamy zasady, nie ja je ustalałem. Przepisy konkursu wymyślali ci na górze, więc…

- Dobra, dobra, i tak nie bardzo mnie to interesuje. Powiedz lepiej, co można wygrać, skoro mam brać udział w tej zabawie.

- Zestaw noży kuchennych, piekielnie ostrych – akwizytor pojął zasady gry i włącza się z nią z olbrzymią chęcią, podkreślając słowo „ostrych” – noży do wszystkiego.

- Nie potrzebuję ostrych noży, ale ostry facet, to by mi się przydał – dziewczyna oblizuje wargi. – Nie znasz jakiegoś wolnego przystojniaka? Po co mi noże, są takie niebezpieczne – kokietuje, naśladując ton małej, niezaradnej dziewczynki, a jednocześnie wyuzdanej Lolitki.

Akwizytor pręży mięśnie pod garniturem.

- Możemy o tym porozmawiać.

- Och, jaka ze mnie gapa! – wykrzykuje dziewczyna. – Jest taki upał, a tobie na pewno chce się pić. Wejdziesz do środka? Może napijesz się wody albo czegoś innego?

Soku... – pomyślał lubieżnie. – Napiłbym się twoich soków. Ale od razu karci się w myślach i odpowiada zaczepnie:

- Wezmę, co mi dasz.

- Wejdź do pokoju. Zaraz ci coś przyniosę. Zamknij tylko drzwi na łucznik. Nie chcemy chyba nieproszonych gości…

Mężczyzna widzi, że jednak dostanie nagrodę za wszystkie przykrości, jakie go spotkały tego dnia. Wchodzi do pokoju, siada na krześle przy stole. Rozgląda się dokoła. Na ścianach wiszą piękne zdjęcia w antyramach. Na fotografiach są kwiaty. Dużo różnych, kolorowych kwiatów. To jedyne kwiaty, jakie znajdują się w pokoju. Ładne mocne parapety są puste. W ogóle w pokoju nie ma zbyt wielu przedmiotów. Nowy parkiet nie jest przykryty żadnym dywanem. Pod ścianą stoi niewielka sofa, a przed nią ustawiony został stoliczek kawowy. Naprzeciwko sofy, na niskiej nowoczesnej szafce stoi telewizor, 35 cali, jak nic. Krzesło, na którym usiadł akwizytor znajduje się pod ścianą po prawej stronie od wejścia. Stoi w towarzystwie dwóch innych krzeseł. Nie wiadomo, po co je tu ktoś ustawił. Nie pasują do wnętrza.

Do pokoju wchodzi blondynka, niosąc w rękach szklanki z wodą. Stawia je na stoliku i zaprasza gościa, żeby się przesiadł na sofę.

- Tu nam będzie wygodniej rozmawiać – mówi. – I pokaż od razu, co ze sobą przyniosłeś – zerka znacząco w stronę jego krocza. Ale on jest zbyt przejęty całą sytuacją, żeby to zauważyć. Już, zadowolony, sięga po pudło z nożami. Siada na sofie obok dziewczyny, stawia pudło na stole i wyjmuje pierwszy z brzegu nóż.

- Możesz sobie obejrzeć.

Dziewczyna uśmiecha się zalotnie, odkłada nóż na stół, a w zamian podaje mężczyźnie szklankę z wodą.

- Ja mam na imię Justyna. A ty?

- Antoni.

- Jakie dostojne imię! – wykrzykuje dziewczyna. – Antoni! Nie znam jeszcze żadnego Antoniego…

- To nic straconego – mówi mężczyzna i lekko bierze rękę dziewczyny w swoją dłoń i całuje delikatnie.

- O! I w dodatku dżentelmen! – cieszy się Justyna. – To co, nadal chcesz, żebym wymieniła jakąś cyfrę?

- Jeżeli chciałabyś wygrać te fantastyczne noże… – nie wychodzi z roli akwizytora Antoni.

- Ależ noże nie bardzo mnie interesują, już ci powiedziałam. Ale gdybyś w zestawie dołączył jakiegoś męskiego, silnego przystojniaka, to kto wie, czy nie zdecydowałabym się i na ossstre noże…

W tym momencie dzwoni komórka.

- Przepraszam, muszę odebrać – mówi Antoni i wychodzi z pokoju.

Dziewczyna przysłuchuje się rozmowie dobiegającej zza ściany. Czeka niecierpliwie na swego gościa. Ten zjawia się po chwili.

- Kolega dzwonił. Myślę nawet, że w odpowiednim momencie – mówi mężczyzna. – Wyobraź sobie, że miał dziś tak udany dzień, że opchnął wszystkie noże. Pyta, czy mi coś nie zostało. Owszem, zostało, wszystko – mówi jakby urażony powodzeniem kolegi. – Zaraz tu będzie, żeby odebrać ode mnie dwa – trzy pudła. Jak mu się uda to komuś upchnąć, podzielimy się po połowie.

- Niezły interes – śmieje się Justyna. – Ty tu będziesz się dobrze bawił – spogląda zalotnie – a kolega będzie zasuwał. I jeszcze kasa ci z tego skapnie. Ładne rzeczy – cieszy się dziewczyna.

- Tak bywa. Ja, kiedy mam lepszy dzień… to znaczy w sprzedaży lepszy dzień, to też biorę od chłopaków pudła i im pomagam, a później się dzielimy. Normalka.

- Kolega kiedy będzie?

- Niedługo. Jest tu gdzieś w pobliżu, więc lada chwila powinien przyjść. Nie gniewasz się, że podałem twój adres?

- Oczywiście, że nie. Po co miałbyś wychodzić, szukać go po osiedlu? A ja musiałabym tu na ciebie czekać. Jeszcze byś się rozmyślił i uciekł mi razem z kolegą. Są faceci, dla których praca jest ponad wszystko.

Antoni obrzuca atrakcyjną blondynkę pożądliwym spojrzeniem.

- Dziewczynko, chyba nie wiesz, co mówisz.

Nagle w ten flirt wdziera się odgłos dzwonka. Justyna podskakuje, zaskoczona tym dźwiękiem. Antoni proponuje, że otworzy drzwi, to na pewno kolega z pracy.

Bierze pudła z nożami i wychodzi do holu, zostawiając dziewczynę samą. Kolega jest zdziwiony, że to właśnie Antoni otwiera mu drzwi.

- O, zadomowiłeś się – mówi, zaskoczony. – Mieszkają tu jacyś twoi znajomi?

- Ja tu mieszkam. – Justyna pojawia się za Antonim. – Antoniego znam… ho, ho, albo i dłużej – uśmiecha się niewinnie i zwraca się do mężczyzny, najwyraźniej niezainteresowana nowo przybyłym:

- Antoni, daj panu te noże i wracaj szybko. Musimy dokończyć przerwaną rozmowę.

- Dobrze. Masz tu trzy pudła i powodzenia, stary.

- Dzięki, Anton. Mam dziś farta, więc na bank sprzedam komuś to badziewie.

- OK., daj znać, jak ci poszło. Cześć, stary.

Antoni zamyka drzwi i wraca do dziewczyny. Jego wzrok pada na stół. Leży na nim nóż. Akwizytor podbiega do stolika i chwyta nóż.

- Poczekaj, mała – mówi w pośpiechu. – Muszę kumplowi oddać tę kosę, żeby nie było żadnych reklamacji.

Szybko przemierza przedpokój, otwiera drzwi i krzyczy, mając nadzieję, że kolega jeszcze nie wyszedł z kamienicy. Nie myli się.

- Przemo, czekaj, zapomniałem o jednym nożu.

- To rzucaj go, złapię!

- Coś ty, zgłupiał?! Nożem będę rzucał? Poczekaj, zaraz ci go zniosę.

- Nie trzeba, rzucaj. Odsunę się.

- OK., jak chcesz. Uwaga, rzucam!

I nóż poleciał w dół klatki schodowej. Ale Antoni nie usłyszał charakterystycznego metalicznego dźwięku, tylko jakby ktoś uderzył nożem w grubą książkę. A może to był jeszcze inny dźwięk…

- Przemo?! – krzyczy Antoni. – Masz nóż?

Cisza, która odpowiedziała mężczyźnie, przeraziła go. Zbiega co sił w nogach. I staje osłupiały, widząc, co się stało. Kolega leży na schodach z nożem centralnie wbitym w głowę.

- O cholera! – szepcze Antoni. – O cholera, o cholera! Co ja zrobiłem?! Przemo! – Szarpie kolegę, choć wie, że to bez sensu. – Przemo, kurwa! Czyś ty ocipiał?! Co to za jakieś durne kawały?! Przemo!

Ogląda się za siebie. Rzuca kumpla na ziemię i biegnie na górę. Wpada do domu nowo poznanej dziewczyny i szybko zamyka drzwi.

- Daj mi telefon, szybko! – krzyczy.

- Co się stało? – ona pyta kokieteryjnie, co go doprowadza do szału.

- Dziewczyno, telefon! – krzyczy.

- Po co te nerwy? – Blondynka wpada w panikę. – Masz – podaje mu słuchawkę stacjonarnego telefonu.

Antoni wystukuje numer i wychodzi na balkon. Po chwili wraca i jak gdyby nigdy nic żegna się z dziewczyną.

- Może innym razem, Justi. Teraz muszę iść – i wybiega z mieszkania.

***

Starszy aspirant Zbieg miał już kilka hipotez na temat okoliczności zbrodni. Nie powinno być problemu z zakończeniem tej sprawy. Przymknął oczy, zastanawiając się, jak to wszystko rozegrać. Jednak przed oczami kolejny raz zobaczył żonę, kiedy wrócił wcześniej ze służby do domu. Zrobiło mu się niedobrze na to wspomnienie. Przyłapał ją na gorącym uczynku. W łóżku. Z jakimś pieprzonym akwizytorem…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Sylwinek · dnia 18.10.2012 19:00 · Czytań: 501 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
zajacanka dnia 19.10.2012 15:17 Ocena: Bardzo dobre
Przeczytałam z zainteresowaniem, wciągnęły mnie kolejne sceny i kolejne trupy w kamienicy ;) Dobrze językowo, nieco psychologicznie oddziałowujesz na czytelnika, zapoznając go z kolejnymi bohaterami, zmieniając jednocześnie sposób patrzenia na głównego.

Bdb, a co :)
Pozdrawiam i witam na PP :)
Sylwinek dnia 19.10.2012 20:16
Dziękuję za komentarz i ocenę :) Bardzo się cieszę, zwłaszcza że tak pozytywnie napisałaś. To dla mnie bardzo ważne. Nikomu nie pokazywałam moich tekstów, no i mam wielką tremę teraz. Pozdrawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:62
Najnowszy:ivonna