Podczas mojego ostatniego urlopu odwiedziłam miejsce nierozłączne związane ze wspomnieniami dzieciństwa. Mała wioska, zda się zagubiona w głuszy Puszczy Rzepińskiej, z ciągle jeszcze wyboistymi, piaszczystymi drogami, z błotnistymi, rozdeptanymi przez kaczki podwórkami, ujadającymi psami niewiadomej rasy i ślisko omszałymi płotami.
Jako dziecko spędzałam tam zwykle dwa tygodnie letnich wakacji, kilka razy Święta Bożego Narodzenia, mroźne i śniegiem opatulone. Nigdy potem takich już nie było. Odwiedzałam moje kuzynki, które chętnie dzieliły się ze mną, "miastową", swoimi codziennymi obowiązkami. Potrafiłam, w moim pojęciu bez końca, grzmocić drewnianym tłuczkiem w dziwacznym pojemniku, aby potem naocznie się przekonać, że oto dokonałam cudu przemiany śmietany w masło. Z nie mniejszą cierpliwością czyściłam i nawlekałam na sznurki grzyby, w nieprzebranych ilościach znoszone z lasu tuż za pastwiskiem.
Pastwisko było doskonałym placem zabaw, ale aby na nie się dostać trzeba było przejść po chybotliwej, niedbale przerzuconej przez dosyć głęboki strumyk, kładce. W tym miejscu przystawałam zwykle na parę minut i zbierając całą odwagę popatrywałam na rozkołysane, zielone cienie wodnych roślin, baraszkujące, metalicznie niebieskie ważki i drobniutkie, załamujące się na łodygach grążeli, fale. W strumyku mieszkała jedna, jedyna rybka. Starsza kuzynka wyjaśniła mi, że któregoś dnia, uciekając w swoim rodzinnym stawku przed atakiem bardzo złośliwych pijawek, przeskoczyła ona niebywałą odległość dwustu metrów, wylądowała w strumyku i od tego czasu musiała żyć samotnie. Bardzo mi było rybki szkoda, sama na obczyźnie, mała i tak ślicznie błękitno błyszcząca. Nazwalam ją - Rybka Niezabudka.
Z pozostałych trzech stron pastwisko ogrodzone było z rzadka wbitymi w ziemię kołkami, a w jednym rogu stał olbrzymi, o fantastycznie poskręcanych konarach, dąb. Z jednego z nich zwieszała się huśtawka, czyli umocowana na grubej linie stara opona od traktora. Przewieszona przez oponę i kołysana tylko ciepłym wiatrem potrafiłam trwać tak aż do momentu, gdy coraz to bardziej chylące się ku horyzontowi słońce, zalewało całą okolicę czerwonawą poświatą, cienie wydłużały się, a zaraz potem, początkowo jakby nieśmiało, ze wszystkich gospodarstw zaczynały dochodzić do mnie odgłosy przedwieczornej krzątaniny; brzęk blaszanych wiader, szmer pompowanej wody, odgłosy zatrzaskiwanych drzwi, niecierpliwe gdakanie zaganianego do kurników drobiu, wesołe nawoływania, a czasem nagły płacz dziecka.
Jednakże te wszystkie dźwięki nie wywoływały we mnie nadzwyczajnej reakcji. Przysłuchiwałam się im tylko tak, jakbym słuchała opowieści. Dopiero ledwie wyczuwalny, lekko kwaskowaty zapach strącał mnie dosłownie z mojego posterunku. Ciocia wyciągała właśnie z pieca chleb.
Biegłam przez pastwisko najszybciej jak tylko potrafiłam. Bez chwili wahania przeskakiwałam strumyk i w niebezpiecznej odległości mijałam dziób podwórkowego chuligana, indora Gniewnego. Witana wyrozumiałym uśmiechem, wpadałam do kuchni i osuwając się na krzesło nie mogłam oderwać oczu od olbrzymiego, okrągłego bochna. Wiedziałam jednak, że trzeba będzie jeszcze poczekać aż trochę wystygnie.
Zwykle przeczekiwałam ten czas pomagając nakrywać do stołu i to też było czynnością niezwykle ciekawą, gdyż należało rozejrzeć się w spiżarni i podjąć ważne decyzje; jaki słoik z pasztetem wybrać, a może ściągnąć z haka pęto wędzonej kiełbasy, albo kawałek boczku ( wtedy nie byłam jeszcze wegetarianką ), jak nabierać z wielkiej kadzi akacjowy miód, aby nie pokleić sobie rąk i włosów, a może zrezygnować z tych wspaniałości, bo przecież ciepły, wiejski chleb najlepiej smakuje tylko z masłem.
Podczas mojego ostatniego urlopu starałam się odszukać tamte wrażenia. Odwiedziłam miejsce w którym stał dąb, parokrotnie obeszłam pastwisko i wsłuchałam się w przedwieczorne dźwięki, nakryłam do stołu. Wszystko było inaczej.
Jak cudownie, że mam wspomnienia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
al-szamanka · dnia 21.11.2012 08:26 · Czytań: 900 · Średnia ocena: 4,71 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: