- Bez Marty nie pójdziesz. Nawet mowy nie ma. – Głos mamy, dochodzący przez uchylone okno, był spokojny, ale jednocześnie nieznoszący sprzeciwu.
W ten sposób artykułowała słowa tylko wtedy, gdy zaczynało brakować jej cierpliwości.
- Przecież jestem już dorosła! – Marzena z uporem starała się przekonać rodzicielkę do zmiany zdania. – Dlaczego wszędzie muszę targać ze sobą tego dzieciaka?
Potrafiłam ją sobie doskonale wyobrazić. Wysoka, szczupła osiemnastolatka z dużym biustem, o długich blond lokach i fiołkowych oczach. Stała teraz zapewne z ramionami skrzyżowanymi na piersi, wojowniczo wyciągniętym podbródkiem oraz zaciśniętymi ustami i nawet w takiej chwili była przepiękna. Jak królewska elfka albo księżniczka z bajki.
- To prawda, że od dwóch tygodni jesteś pełnoletnia, ale z dorosłością nie ma to jeszcze zbyt wiele wspólnego. – Mama była nieugięta. – Poza tym, tak długo, jak mieszkasz w tym domu, obowiązują cię zasady w nim panujące, a jedna z nich mówi, że na tego typu imprezy zabierasz ze sobą siostrę. Wiesz przecież, że potrzebuje naszej pomocy w kontaktach z innymi ludźmi – dodała łagodniej.
Zasłoniłam uszy, nie chcąc słyszeć odpowiedzi Marzeny. I tak znałam jej komentarz. Gdyby Marta schudła kilka kilogramów, zaczęła normalnie się ubierać i wystawiła nos zza tych swoich książek, to jej problemy przestałyby istnieć. Bla, bla bla. Łatwo było mówić komuś, kto mógł jeść wszystko, co chciał i nigdy nie miał problemów z nadwagą.
Z poczuciem winy spojrzałam na leżące obok, w tej chwili już prawie puste, opakowanie orzeszków w czekoladzie. Z niechęcią musiałam przyznać, że Marzenę rzadko kiedy można było zobaczyć z tego typu przysmakiem. Jeśli w ogóle jadła coś między posiłkami, to wybierała raczej marchewkę, jabłko, albo ewentualnie słone paluszki z mąki pełnoziarnistej. Zazdrościłam jej silnej woli.
Właściwie zazdrościłam jej wielu rzeczy. Tak bardzo się od siebie różniłyśmy. Byłam młodsza o dwa lata, niska, zaledwie metr sześćdziesiąt jeden, i ważyłam siedemdziesiąt trzy kilogramy. Miałam cienkie, pospolite, mysioszare włosy, niebieskie oczy, pulchne, wiecznie rumiane policzki, i jak gdyby tego było mało, od najmłodszych lat musiałam nosić okulary. Nic, za czym ktokolwiek odwróciłby się na ulicy, a jeśli nawet – wiem z doświadczenia – to tylko po to, by rzucić jakąś bolesną uwagę.
- Za godzinę masz być gotowa. – Nie wiadomo kiedy Marzena znalazła się w ogrodzie, spoglądając teraz na mnie z wyraźną niechęcią. – W innym razie przysięgam, że cię zostawię. Robert ma ciekawsze zajęcia, niż w nieskończoność na ciebie czekać.
No tak, Robert. Prymus, przewodniczący samorządu szkolnego, aktualny chłopak mojej siostry i wielki fan muzyki country. To właśnie on załatwił bilety na festiwal, odbywający się w sąsiednim miasteczku. Ku wielkiej radości mamy, przyniósł także jeden dla mnie, zyskując tym dodatkowe punkty sympatii.
Mimo, że mnie nikt o zdanie nie pytał, nie odważyłam się zaprotestować. Mama zawsze była taka szczęśliwa, gdy decydowałam się wziąć udział w zgromadzeniu większym, niż rodzinny obiad, że nie miałam sumienia jej tego odbierać.
- Bez obaw – odpowiedziałam więc. – Zdążę na czas.
Nie chciałam drażnić Marzeny więcej niż to konieczne. I bez tego nadchodzący wieczór zapowiadał się istną torturą.
* * *
Było gorzej niż myślałam. Plac, na którym ustawiono ogromną scenę, wypełniali po brzegi ludzie obojga płci i w najprzeróżniejszym wieku. Z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałam takiej masy, skupionej w jednym miejscu. I doskonale wiedziałam dlaczego. Jak ognia unikałam tego typu zbiegowisk, które odbierały mi oddech i wywoływały na ramionach gęsią skórkę.
Poprawiłam okulary, i zaciskając kurczowo palce na ramiączkach plecaka, ruszyłam za znikającymi w tłumie Marzeną i Robertem. Ze wszystkich sił starałam się nikogo nie potrącić, jednak równie dobrze mogłam zapragnąć stać się niewidzialna. Już po kilku krokach wpadłam na podpitego jegomościa w wielkim kapeluszu i czerwonej chustce na szyi. Ten zaklął, wylawszy sobie uprzednio na koszulę zawartość, trzymanego w ręce, plastikowego kubka, po czym spojrzał na mnie przekrwionymi oczami.
- Uważaj, jak łazisz, grubasie! – wrzasnął z oburzeniem.
- Przepraszam – wyjąkałam, pochylając głowę. – Naprawdę nie chciałam.
Do oczu napłynęły mi łzy.
- Marta, chodźże wreszcie! – W tym samym momencie dotarł do mnie zniecierpliwiony głos Marzeny. – Robert znalazł doskonałe miejsce.
Pośpiesznie podążyłam w ich kierunku, starając się ukradkiem osuszyć wilgotne policzki. Faktycznie, kilkanaście metrów dalej tłum rozluźnił się trochę, odsłaniając widok na jedno z kilku niewielkich ognisk, wokół którego poustawiano drewniane ławki. Przy jednej z nich stał teraz Robert, biorąc właśnie w ramiona moją siostrę. Z miną niewiniątka szepnął jej coś do ucha, a ona w odpowiedzi roześmiała się radośnie, po czym pocałowała go w policzek.
Jęknęłam na myśl o tym, że przez cały wieczór będę świadkiem umizgów zakochanej pary. Nie miałam jednak większego wyboru. Nie mogłam tak po prostu wrócić do domu, a przeczekanie kilku godzin w innym miejscu nie wchodziło w rachubę z prostej przyczyny; zupełnie nie znałam najbliższej okolicy, przez co istniała ogromna szansa na to, że natychmiast się zgubię. Nie chciałam ryzykować, zajęłam tylko posłusznie wskazane mi miejsce.
Znajdowaliśmy się blisko sceny, na której męski kwartet w kowbojskich kapeluszach i skórzanych kamizelkach przygotowywał się do występu, a strojone przez nich skrzypce zdecydowanie utrudniały konwersację. No cóż, nie robiło to jakiejś wielkiej różnicy, gdyż i tak nie miałam partnera do rozmowy. Marzena i Robert świata poza sobą nie widzieli, a dla reszty zgromadzonych byłam tylko wchodzącym w drogę, niezgrabnym grubasem. Czasami mój los naprawdę ciążył mi jak kamień u szyi.
W pewnym momencie wyczułam na sobie czyjś wzrok. Sama nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, ale byłam przekonana, że kilka metrów dalej stoi ktoś, kto od jakiegoś czasu nie przestaje mi się przyglądać.
Przez chwilę zapragnęłam rozpłynąć się w powietrzu, jednak prawa fizyki, jak zwykle, nie chciały zrobić dla mnie wyjątku. Irytujące uczucie, iż jestem obserwowana, nasilało się z każdą sekundą. W końcu nie wytrzymałam i podniosłam głowę, a mój wzrok spoczął na najpiękniejszej męskiej twarzy, jaką zdarzyło mi się w życiu oglądać; doskonale proporcjonalnej, otoczonej czarnymi, sięgającymi ramion lokami, o ciepłych oczach, szeroko rozstawionych kościach policzkowych i zmysłowych ustach.
Na moment zapomniałam o oddechu.
Właściciel owego oblicza na widok mojej reakcji uśmiechnął się szeroko, po czym sprężystym krokiem podszedł do naszej trójki.
Byłam tak bliska paniki, że zapewne rzuciłabym się do ucieczki, gdybym tylko wciąż posiadała kontrolę nad własnym ciałem.
- Mam nadzieję, że to miejsce nie jest zajęte. – Uśmiech nie znikał z twarzy nieznajomego, a jego oczy nadal wpatrywały się w moje.
Miały niezwykły odcień płynnego karmelu i intensywność żarówek o mocy tysiąca watów. Nim zdążyłam wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk, kątem oka zobaczyłam, jak Marzena na widok obcego prostuje się i kokieteryjnym ruchem odrzuca włosy w tył. Usłyszałam też jej głos:
- Ależ proszę bardzo. Pomieścimy się bez trudu wszyscy razem.
Mężczyzna nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
- Mogę? – zapytał ponownie, przyglądając mi się z zainteresowaniem.
Skinęłam głową, niezdolna do innej reakcji. Przybysz usiadł obok, a ja momentalnie poczułam temperaturę jego ciała. Moje policzki przybrały barwę dojrzałych pomidorów.
- Naprawdę jesteś fanką tego typu muzyki? – Usłyszałam po chwili.
Dziwne. Nieznajomy mówił bardzo cicho, a ja doskonale rozumiałam każde jego słowo. Tak, jak gdyby między nami powstał nagle czarodziejski korytarz, absorbujący pozostałe dźwięki.
- Raczej nie – odpowiedziałam niepewnie. – Dotrzymuję tylko towarzystwa siostrze i jej chłopakowi.
- Miałabyś w takim razie ochotę na krótki spacer?
Zakrztusiłam się, próbując złapać oddech. Jakaś cząstka mnie pragnęła natychmiast zgodzić się na otrzymaną propozycję, reszta jednak zaczęła gorączkowo protestować.
To jakiś podstęp! Co taki facet może od ciebie chcieć? Nie zgadzaj się, jeśli nie chcesz, by jutro rano znaleziono twoje poćwiartowane zwłoki! – kołatało mi po głowie.
Na nieszczęście pytanie obcego usłyszeli również moi towarzysze.
- Nie ma mowy! – Marzena wyglądała teraz, jak chmura gradowa. - Marta jest tutaj pod moją opieką.
- Marta... – Mężczyzna zdawał się delektować każdą literą. - Imię oznaczające władczynię. Podoba mi się... - Czy Marta nie ma prawa samodzielnie podejmować decyzji? - zwrócił się teraz bezpośrednio do Marzeny. - Myślisz, że tak dobrze znasz jej pragnienia, by wiedzieć, co jest dla niej najlepsze?
Moją siostrę zatkało. Przysięgam, że pierwszy raz w życiu widziałam, jak łapie powietrze, by rzucić ciętą ripostę, po czym kilka razy, jak karp wyciągnięty z wody, otwiera i zamyka usta.
Robert rycersko pośpieszył jej z pomocą.
- Przecież nie ma się o co denerwować. Jestem pewien, że Marta sama potrafi podjąć odpowiednią decyzję – powiedział, akcentując przedostatnie słowo.
Trzy pary oczu z wyczekiwaniem zwróciły się w moją stronę.
- Oczywiście, że potrafię – odpowiedziałam po chwili wahania, nie wiedząc, co tak naprawdę mną kieruje. - Z przyjemnością kawałek się przespaceruję.
- Marta! - W głosie Marzeny przebrzmiewało zaskoczenie, zabarwione lekką nutką strachu.
- Zostaw ją. Wszystko w porządku – Robert nadal próbował załagodzić sytuację. - Jestem pewien, że kolega okaże się dżentelmenem. Prawda? - zwrócił się do nieznajomego, wyciągając szybkim ruchem, z kieszeni jeansów, telefon komórkowy.
Bez wahania skierował go w naszą stronę, po czym zrobił kilka fotek. Od światła lampy błyskowej, na kilka sekund straciłam wzrok. W tej samej chwili poczułam, jak ciepła, męska dłoń zaciska się na moich palcach. Dotyk ten był niczym uderzenie pioruna. Władczy, gwałtowny, docierający do każdego splotu nerwowego. To cud, że nie zemdlałam.
Mężczyzna nie dał wyprowadzić się z równowagi.
- Nigdy nie odważyłbym się zrobić nic, czego nie pragnęłaby dama mi towarzysząca – odpowiedział z galanterią.
Nie były to słowa, które zmieniłyby nastawienie mojej siostry do całego przedsięwzięcia. Aby nie zaogniać konfliktu, pośpiesznie wysunęłam propozycję, która jako pierwsza przyszła mi do głowy.
- Trzymaj komórkę w pogotowiu - zwróciłam się do Marzeny, wygrzebując własny telefon z plecaka – a ja, co jakiś czas, będę dawać znać, że wszystko jest w porządku.
Ta nie wyglądała na przekonaną, ale Robert od razu podchwycił moją myśl.
- To świetny pomysł – powiedział. - Daj dziewczynie trochę odetchnąć. Zasłużyła sobie na to.
- No dobrze - odpowiedziała Marzena z wahaniem. - Idź, ale czekam na twoje telefony punktualnie, co dziesięć minut.
Nie musiała powtarzać tego dwa razy. Zerwałam się z ławki, upuszczając przy tym komórkę na ziemię. Nim się nachyliłam, mężczyzna zdążył zrobić to pierwszy. Podał mi moją własność, po czym ponownie chwycił za rękę.
- To nie będzie koniecznie – rzekł, patrząc na Roberta - ale jeśli ma wam poprawić samopoczucie, z mojej strony nie widzę problemu. No, chyba, że Marta będzie innego zdania.
Moje imię w jego ustach brzmiało tak egzotycznie i tajemniczo, jak gdyby naprawdę posiadało jakąś magiczną moc.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt