Czarny napisał do mnie kilka dni później.
Patrząc z mojej, policyjnej perspektywy, był to chyba najciekawszy jego list. Odkrył kilka nieznanych faktów, o których wcześniej nie słyszałem. Prokurator z pewnością również.
Jednak, aby lepiej zrozumieć pewne szczegóły, postaram się przytoczyć kilka wiążących faktów.
Marcin dołączył do grupy Dziaducha w roku dwa tysiące pierwszym, według materiałów śledczych, miało to miejsce po pięciu latach działalności gangu. Zanim Czarny znalazł się w ferajnie, nie miała ona charakteru grupy zbrojnej. Przez pierwsze pięć lat, działalność grupy opierała się głównie na nadzorowaniu agencji towarzyskich, kradzieżach aut, ściąganiu haraczy i walce o wpływy z innymi, drobnymi gangami.
Przełom nastąpił rok po wstąpieniu Czarnego do bandy.
Według akt śledztwa, w dwa tysiące drugim roku, grupa rozpoczęła działalność tzw. zbrojną, czyli z użyciem broni palnej. Przestępstwa polegały na napadach, celem stały się tiry, kantory, konwoje. Ponadto, gangowi udowodniono przemyt broni do krajów bałkańskich i handel narkotykami na terenie wielu państw europejskich. Grupie przedstawiono również zarzuty ośmiu zabójstw, z czego pięć zostało udowodnionych.
Musisz mieć świadomość, drogi czytelniku, że ci ludzie byli wyjątkowo niebezpieczni i zanim zostali rozpracowani i doszło do zatrzymań, minęło przeszło sześć lat. W operacjach śledczych wzięło udział mnóstwo funkcjonariuszy policji, Centralnego Biura Śledczego, a żmudne śledztwo opierało się również na częstej współpracy z organami ścigania innych państw.
To, że udało mi się osobiście zatrzymać Marcina K. vel Czarnego, nie było spektakularnym dokonaniem, tylko efektem pracy setek funkcjonariuszy policji i ludzi odpowiedzialnych bezpośrednio za śledztwo.
Ponadto, często zdarza się w tego typu sprawach, że o końcowym sukcesie decyduje jakiś szczegół, przypadek, błąd sprawcy, lub sprawców. Nie inaczej było i tym razem.
Warto mieć również na uwadze, że status świadka koronnego może otrzymać wyłącznie przestępca, któremu nie przedstawiono zarzutu zabójstwa, lub powiązania z nim. To wszystko, co napisałem, ma znaczenie w kwestii słów Czarnego, które za chwilę przytoczę.
A teraz przejdźmy do listu Marcina.
„Dzień dobry, komisarzu! Dobry? Dla mnie jak cholera, od długiego czasu nareszcie się porządnie wyspałem! Czy już miałem okazję podziękować ci za pomoc? Milena powiedziała wczoraj, że to twoja działka, podobno naciskałeś górę, żeby umożliwić przyjazd mojej rodziny na weekend? No to dzięki, Pablo, jak tylko się spotkamy, stawiam dużego jaśka!
Teraz już wiesz, skąd mój błogi sen? Już zapomniałem, jak to jest być z kobietą. Przeszło miesiąc, możesz sobie wyobrazić? No i najważniejsze – przytuliłem moją śliczną Zosię. Jaka ona piękna, chyba za mamą, bo tatuś to taki mniej uroczy?
Rośnie z każdym dniem, kiedy wczoraj siedziała mi na kolanach, prawie się rozkleiłem... Ale OK, przejdźmy do rzeczy, które bardziej cię interesują.
Ostatnio obiecałem, że napiszę, kiedy drugi raz użyłem klamki. I wyobraź sobie, że miało to związek z pewnym zajściem, które utkwiło mi głęboko w pamięci. Chciałeś przecież, abym napisał o takiej historii.
A więc skup się, bo nie będę powtarzał!
Fajne, co? Zawsze uwielbiałem tego gościa, jak mu było, Reno? Myślę o tym serialu od żabojadów, „Allo, allo”, kojarzysz? „Słuchaj, bo nie będę powtarzał” - tak zawsze gadał, dobrze pamiętam?
W chwilach, kiedy droczyliśmy się z Milenką, często mówiłem do niej też: „Ty głupia kobieto!”, śmialiśmy się jak dzieciaki! Ale dobra, przejdźmy do mniej przyjemnych rzeczy, panie glina!
Jak wiesz, pierwszy rok woziłem dziewczynki po klientach i taka była moja robota. Praktycznie nic innego nie robiłem. Jeździłem, pilnowałem i zgarniałem kasę. Zupełnie, jakbym pizzę rozwoził, co nie? Z tą różnicą, że trzepałem dużo większy hajs, no i pizza nie ma takich cycków, jak te wszystkie laleczki. Słowem robota lekka i przyjemna, fajne dupcie, super bryka, dużo forsy. Ale jeśli myślałem, że na tym będzie się opierać moje życie w ferajnie, to szybko zostałem sprowadzony na ziemię. Ale po kolei. Aha, jeszcze jedno.
Musisz wiedzieć, że przez ten pierwszy rok nabrałem pewności siebie, związałem się mocniej z grupą i dobrze poznałem wszystkich kolesi.
Wiedziałem na czym stoję, czaiłem z kim można pożartować, wypić gorzałę, a kogo trzymać na dystans. Słowem, miałem już pewne rozeznanie, a jak miałem wątpliwości co do kogoś, to pytałem Adriana.
W sumie trzon grupy stanowiło siedmiu, ośmiu gości, reszta to byli zwykli żołnierze, do których zadań należało rozwalić komuś furę w podzięce, pojechać do knajpy po kasę, albo przywalić jakimś gołodupcom, myślącym, że się liczą w mieście.
Reszta, wśród nich ja, tworzyła taki mały zarząd, inaczej radę nadzorczą, która decydowała, co i jak.
Oczywiście początkowo w ogóle nie miałem głosu, siedziałem jak ta trusia i słuchałem, o czym pierdolą, wybuchając śmiechem od czasu do czasu, kiedy tylko pozostali zaczynali się śmiać! Wiesz, zupełnie jak w tym przysłowiu o kraczących wronach, kojarzysz?
Wtedy najmniej się liczyłem w zarządzie, ale siedziałem wśród nich. Spotykaliśmy się często na imprezach, spotkaniach przy grillu, byłem bracholem Bystrego, więc nie mogło być inaczej.
Kiedyś, chyba po pół roku odkąd wstąpiłem do ferajny, poznałem Dziaducha, naszego bossa.
Było to w lipcu, na grillu w willi Szajbusa. Nie, to był sierpień! Wtedy, dzień wcześniej, miałem urodziny i chłopacy składali mi życzenia, to akurat pamiętam. Słowem sielanka, każdy facet ze swoją dupą, muza, browary, karkóweczka i te sprawy.
Dziaduch przyjechał swoim białym Lexusem, bryka nuwencja, dech mi zaparło! Pomyślałem, facet nigdzie nie tyra, a wozi się takim cudeńkiem, to się nazywa mieć łeb na karku, zgadza się?
Zawsze wydawało mi się, że to klient o wyglądzie jakiegoś De Niro, albo tego mafiosa z tatuśka chrzestnego, jak mu było? Cholera, zapomniałem... Mniejsza o to.
A tu okazało się, że pan Dziaduch, to wysoki, chudy jak tykwa koleś przed czterdziestką!
Wysiadł z bryczki, ubrany jak połowa kolesi z ulicy, w krótkich gatkach i białej koszuli w kratkę. Wyglądem nie zrobił na mnie wrażenia.
Ale szacunek wśród grupy miał, to dało się wyczuć, kiedy z nim gadali. W ogóle, słuchając go, stwierdziłem, że facet ma łeb na karku. Sposób wypowiedzi, czy gesty wskazywały, że ma pod kopułą poukładane, widać było różnicę, między nim, a takim Lakim, czy wyżelowanym Małym, zgrywającym Vito Caccione.
Zauważyłem, że często mi się przyglądał siedząc i wciągając mięcho z grilla. Nasz wzrok się spotykał, widocznie badał mnie na odległość. Cholera wie, co myślał, pod koniec imprezy kiwnął ręką. Siedział z boku, palił marlborasa, podszedłem, kazał mi usiąść obok. Zapytał tylko, jak się czuję wśród rodziny. Dosłownie użył takiego słowa, zaskoczył mnie tym.
„Jest okej, szefie.” - uśmiechnąłem się.
Pokiwał głową, zamyślił się i powiedział „Nic nie jest okej, Czarny. Młody jesteś i się zachłysnąłeś kasą. To, co robimy, jest jak balans na krawędzi, dzisiaj pijesz drinki, czujesz się ważny, a jutro możesz gnić w pierdlu, wiesz o tym?”
Pokiwałem głową.
Facet prawdę mówił. Potem jeszcze jakieś farmazony prawił, ale to było dawno i nie chcę kłamać.
Zapamiętałem tylko to:
„Pamiętaj, że tutaj nie ma zmiłuj, albo jesteś z nami, albo cię nie ma, kapujesz? Życie wszędzie potrafi być brutalne, ale robiąc to, co robimy, nie można mówić o brutalności, to inny świat. Nie ma w nim miejsca dla dupków, jeśli masz zasady, klasę – masz wszystko. A jak jesteś szmatą, to skończysz, jak szmata i nic tego nie zmieni, pamiętaj o tym, Czarny. Idź i baw się, chłopaki grają w pokera.”
To był mój pierwszy kontakt z Dziaduchem. Wiesz Pablo, inaczej wyobrażałem sobie pierwsze spotkanie z bossem, może za dużo filmów się naoglądałem. W każdym razie była to zwykła pogaducha dwóch facetów, na zasadzie „Patrz, ucz się i miej oczy dookoła głowy. Najważniejsze, to bądź lojalny, wobec ferajny, inaczej przegrasz”. Wtedy odniosłem wrażenie, że Dziaduch to nawet klawy gość, ale Bystry miał o nim inne zdanie.
Zawsze powtarzał, abym się pilnował, nie wychylał przed szereg, a przede wszystkim nie podskakiwał, bo Dziaduch to gnojek pozbawiony skrupułów.
No, to można powiedzieć, że nie posłuchałem rady starszego brachola. Po kolei.
Pierwszy raz zalazłem naszemu bossowi za skórę szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. W zasadzie zrobiłem to nieświadomie, ale poniosło mnie i nie wytrzymałem...
----------------------------------------------------------------------
Odcinek 8
Wszystko zaczęło się od tego, jak Szuler, na rozkaz Dziaducha, oddał Lakiemu jedną ze swoich agencji towarzyskich.
Bo jak wiesz, Szuler nadzorował w mieście większość burdeli i miał z tego spory hajs, nawet po rozliczeniu ze starym.
Wszyscy wiedzieli, że Laki miał mętne pojęcie o biznesie, ale po pół roku okazało się, że trzepie na agencji lepszą kasę, niż Szuler na wszystkich burdelach razem wziętych.
Wszyscy się śmiali, że znowu ma farta. Bo ten dupek zawsze spadał na cztery łapy. Dziaduch też był zadowolony, bo miał większe wpływy. Komu, jak komu, ale Lakiemu nikt nie mógł zarzucić, że mataczy, zawsze był rzetelny i rozliczał się co do grosza. Stary darzył go szacunkiem, ale nikogo to nie dziwiło, każdy chciałby mieć kurę, która znosi złote jaja, a Laki był takim drobiem.
No i wtedy, któregoś wieczoru siedzieliśmy w Magnolii. Ja, Laki i Zyga.
Ten ostatni się zmył, pojechał do swojej dupencji za miasto. Laki miał już porządnie w czubie. Zaproponował, abym pojechał z nim do jego przybytku.
„Coś ci pokażę, Czarny, nie będziesz żałował, jeszcze nigdy tak się nie zabawiłeś! O Milenę bądź spokojny, nie dowie się. Co ty na to?”
Zapytałem, czy proponuje mi dziwki. Dałem mu do zrozumienia, że mnie temat nie interesi, mam swoją kobietę i to mi wystarczy.
Wtedy zaśmiał się swoją szyderczą gębą.
„Czarny, jesteś jebnięty, kochać możesz, ale takiego seksu nie znasz, stawiam tauzena! Jak już ciupciałeś takie lalki, to dam ci tysiaka, zakład stoi?”
„Laki, Murzynki masz w tym burdelu?!” - zaśmiałem się.
Zaciekawił mnie, pomyślałem, że zobaczę te towary, w końcu będę wiedział na czym cwaniak trzepie tyle siana.
Pojechaliśmy.
Willa była niedaleko za miastem, konkretnie jak wiesz, w Puszczykówku. W środku były jakieś trzy młode lafiryndy, siedziały przy drink barze i jarały marychę, albo inne gówno. Jedna z nich pokazała swoje śnieżno białe kły i rzuciła „No witamy, jaki zaszczyt Laki! Jak widzisz jesteśmy grzeczne...”.
Ten podszedł i ścisnął jej tyłek. Patrz Pablo, tyle lat, a pamiętam takie szczegóły, dobry jestem, nie?
Poszliśmy na górę.
Usiadłem w jakimś różowo pedalskim pokoju, Laki nalał mi drinasa, sam był już nieźle uwalony, wyciągnął telefon i po chwili usłyszałem, jak nawija do kogoś, że ma przywieźć te same lalki, co ostatnio i tam gdzie zwykle.
No, to po kwadransie przyjechał koleś. Wyjątkowo obleśny typ, pierwszy raz go widziałem, na szczęście po raz ostatni.
Stary, gruby i spocony jak świnia. Laki tylko powiedział, że ma klienta na trzy sztuki, wyciągnął rulon z kiejdy, odwiązał gumkę, przeliczył hajs i wsadził grubasowi do kieszeni marynarki. Tamten spojrzał na mnie, podniósł kciuk i pierdolnął „Będzie pan zachwycony”. Pokiwałem głową i uniosłem szklankę.
Po chwili do pokoju weszły trzy dziewczyny, był półmrok, na ścianie po przeciwległej stronie okna, świecił się mały, pomarańczowy kinkiet.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to był wzrost tych panienek, wszystkie były niskie. Stanęły przy drzwiach i spoglądały na mnie niepewnym wzrokiem. W tym momencie, Pablo, coś do mnie dotarło.
Wstałem i odstawiłem szklankę na stolik. Podszedłem do dziewczyn. Zobaczyłem ich twarze, commissario!
Stałem, jak otumaniony.
Wziąłem głęboki oddech, odwróciłem się w kierunku Lakiego, stał z łapami w kieszeni i się szczerzył.
„Co powiesz, miałem rację?” - zapytał.
„Ile macie lat?” - spytałem. Jak chórem zawołały „Osiemnaście, proszę pana”.
Odwróciłem się i kazałem Lakiemu wyjść na chwilę.
„Tak od razu?”- zapytał zdziwiony. Podniósł ręce z głupim uśmieszkiem i wyszedł.
Kiedy zostaliśmy sami, zapytałem jeszcze raz.
„Słuchajcie laski, głupi nie jestem, więc prawdę mi tu mówić, bo was do pierdla na dożywocie wsadzę!” - wypaliłem. Odniosło skutek, zaczęły spoglądać między sobą, opuściły głowy. Przyjrzałem się im dokładniej, miały czarne, krótkie spódniczki, jakieś pończochy. Usta wymalowane, jak dziwki. Nie miały nawet śladu po cyckach, no, może jedna coś tam miała. Ale widok mnie zmroził, Pablo.
„No gadać, ale już!” - wrzasnąłem, aż się wzdrygnęły.
„Czternaście”. „Trzynaście” „Czternaście” - usłyszałem. Pablo, mówię ci kurwa, nawet jak teraz o tym myślę, to mnie ponosi. Kazałem im zaczekać i wyszedłem poszukać tego fiuta.
Byłem tak nafaszerowany adrenaliną, że nawet nie chciałem słyszeć, co ma do powiedzenia, myślałem, że gościa zabije! Wyciągnąłem klamkę i rękojeścią tłukłem go po łbie. Tak długo, aż przestał reagować. Zasłużył skurwysyn!
Jak widzisz, drugi raz użyłem spluwy, ale posłużyła za młotek.
Potem poszedłem do kibla zmyć z rąk krew tego gnoja.
Wróciłem do pokoju, gdzie stały te małolaty i spytałem tylko, gdzie są rodzice. Spojrzały na mnie ze strachem i powiedziały, że nie wiedzą. „Moja mama nie żyje...” - wydukała ta najmłodsza.
Powiedziałem dzieciakom, że nie mają się ruszać z tego pokoju, bo łby poukręcam. No i że nie mają się bać, za chwilę ktoś przyjedzie. Wyszedłem z pokoju, sprawdziłem, czy Laki oddycha.
Żył, choć miałem nadzieję, że ukatrupiłem bydlaka. Poszedłem do mojej bryki, wsiadłem i oparłem głowę o fotel, spojrzałem na zegarek, była punkt dziesiąta. Jednak nie miałem czasu, aby się nad czymkolwiek zastanawiać, działałem na zasadzie impulsu.
Wyciągnąłem telefon z kurtki. Do dziś pamiętam, ze złości waliłem nim o kierownicę. Z portfela wyjąłem nową kartę SIM, załadowałem do telefonu, z kartą to rutynowa czynność, tego chyba nie muszę ci tłumaczyć! Wykonałem jeden telefon, wyciągnąłem plastik z fona, złamałem go i zdeptałem w trawie.
Wróciłem po tego debila.
Złapałem go za kołnierz kurtki i wywlokłem na zewnątrz. Wsadziłem do fury i wjechałem w las, wyłączyłem reflektory. Przyszło mi wtedy jeszcze coś do głowy, wyciągnąłem z jego kiejdy telefon i spisałem numer ostatniego połączenia. Potem, przeklinając się w duchu, zużyłem jeszcze jedną kartę SIM. Zadzwoniłem w to samo miejsce i kazałem sprawdzić numer telefonu, który przed chwilą spisałem. Teraz już wiesz. Zdziwiony? Mniejsza o to. Każdy by tak postąpił, fako.
Trochę się wkurwiłem, bo Laki zaczął się ruszać i jęczeć, musiałem mu znowu przywalić, przez to nie zdążyłem wyjąć jebanej karty i kiedy zadzwoniła komóra, spanikowałem, że mnie namierzają... Ze strachu zdeptałem telefon. No co, młody jeszcze byłem, to się bałem psów!...”
Przerwałem czytanie listu Czarnego. Pomimo że w pokoju było chłodno, poczułem, jak uderza mnie fala gorącego powietrza. Zerwałem się, jak oparzony. Wybrałem numer komendy.
- Aspirant Majewski, o co chodzi, komisarzu? - Mój numer widocznie pokazał się na wyświetlaczu.
- Robert, masz chwilę? Nie ważne, masz mieć! Masz klucze do
archiwum? Muszę coś sprawdzić.
- Teraz komisarzu? Już prawie północ. Ania będzie rano.
- A nie możesz wejść u siebie do bazy?! To pilne, Robert, na wczoraj!
- Skoro tak... Spróbuję. O co chodzi?
Podałem mu numer akt, oraz hasło do strony, gdzie znajdowało się archiwum tej sprawy. Znałem te dane na pamięć, podałem też Majewskiemu przybliżone daty, które miał odszukać. Wydawało mi się, że to był październik. Miał w bazie danych znaleźć połączenia przychodzące, ile ich było, o której godzinie i czy były wykonane z zastrzeżonych numerów, oraz czy miało miejsce połączenie zwrotne z komendy.
Czekając na wiadomość od aspiranta Majewskiego, nie mogłem uwierzyć.
Do dziś pamiętam, jak wspólnie z prokuratorem przesłuchiwałem Czarnego w tej sprawie.
Śledztwo wykazało bowiem, że agencja, o której dowiedzieliśmy się od nieznanego informatora, należała do grupy Dziaducha. Nie wiedzieliśmy tylko, kto konkretnie za tym stał, stąd zaistniał problem komu przypiąć tę paskudną łatkę. Marcin ciągle powtarzał, że nie wie, kto był właścicielem agencji w Puszczykówku.
Prokurator próbował naciskać, wręcz mu wmawiał, że też brał udział w tych pedofilskich zabawach. On wtedy tylko kręcił z niedowierzaniem głową i mówił: „Nie miałem z tym nic wspólnego, to wszystko, co mam do powiedzenia odnośnie tej sprawy, nic nie wiem...”.
Dlaczego wtedy nie powiedział o tej sytuacji, nie mogłem zrozumieć. Przecież, w pewnym sensie obciążał się, milcząc. A warunek był taki, że miał gadać, jak na spowiedzi. Wtedy doszliśmy do wniosku, że faktycznie może nie wiedzieć, kto nadzorował ten obiekt.
O trzeciej nad ranem zadzwonił mój człowiek. Odebrałem.
- Przepraszam, że tak długo to trwało... - usłyszałem głos Roberta.
- Mów!
- Znalazłem, to było dwudziestego października. Pierwsze połączenie miało miejsce trzy minuty po dwudziestej drugiej, następne dwanaście minut później. Obydwa numery przychodzące nie były zastrzeżone, ale były inne. Z tym, że na ostatni, ktoś z dyżurki oddzwonił, abonent rozłączył połączenie...
- Masz zapis?
- Tak, jakiś facet, zniekształconym głosem podaje adres, mówi, że odkrył burdel dla pedofilów, a w środku siedzi troje dzieci. Potem się rozłączył. Drugi telefon kilka minut później. Ten sam głos, ale inny numer, gość podaje numer telefonu, mówi, że to numer dostawcy i się rozłącza.
Podziękowałem aspirantowi i odłożyłem telefon. A więc Czarny napisał prawdę, to on uratował te dzieciaki... Nie mogłem zebrać myśli, żołnierz zbrojnej grupy donosi na kumpla? Coś zaczynało mi świtać w głowie... Zapaliłem kolejnego papierosa i z bijącym sercem, zacząłem czytać dalszą części listu, który napisał.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt