Stuk puk. Stuk puk. Coś stukało. Coś bezczelnie stukało, nie mając zamiaru przestać.
Stukanie te stawało się być coraz bardziej napastliwe. Jakim prawem coś śmie stukać w okno
w środku nocy?
Stuk puk. Stuk puk. Może to się dzieje tylko we śnie? Pewnie zaraz przestanie. Stuk puk. Stuk puk.
No nie, coś musi stukać na jawie. Czyżby to gałęzie drzew, potargane przez wiatr, uderzały w szybę okna?
Niemożliwe, przecież dach był tak umiejscowiony, że żadne drzewo nie mogłoby znaleźć się
w pobliżu okna, a co dopiero w nie stukać. Jakiś ptak? Mało prawdopodobne. Kot domagający się jedzenia?
O tej porze? Tak czy inaczej, wypadałoby sprawdzić przyczynę takiego haniebnego łoskotu, by móc kontynować przyjemny, odrobinę wciągający sen.
- Co za licho...?! - Lilianna szarpnęła za klamkę okna, będąc jeszcze na pół rozbudzona i na pół śpiąca.
- Jeśli to ty kocie, nie chcij, żebym cię znalazła... - wychyliła się za parapet. W pobliżu nie udało się dostrzec żadnego kociego kształtu. Miała już zamykać, gdy ponownie dotykając klamki, ni stąd ni zowąd zatrzymała ją czyjaś ręka.
Coś niebezpiecznie podskoczyło jej w żołądku. Powoli podniosła do góry głowę.
- Co ty wyprawiasz? Lilka, uspokój się! - odezwał się czyjś głos.
- Ja? Co JA wyprawiam?! - krzyczała szeptem Lilianna, próbując wyrwać swoją rękę z tego nagłego uścisku.
Po chwili jednak, szybko się opanowała, nie chcąc nikogo gwałtownie obudzić.
- Kim ty w ogóle jesteś? I co robisz na moim dachu?! - W drugą dłoń chwyciła małą, podręczną lampkę, świecąc nieznajomemu w twarz.
- Marcin? Nie, to przecież... Nie, to niemożliwe. Ty... Przecież... Zaginąłeś! Co się tutaj dzieje? - szepnęła, wpatrując się w tak dobrze znajomą, rumianą twarz, która spoglądała na nią swoimi czarnymi oczami z odrobiną politowania.
- Zaginąłem? To co w takim razie robię jedną nogą w twoim pokoju, a drugą na dachu?
Chodź, wszystko ci opowiem. - ponownie szarpnął ją za dłoń, chcąc wyciągnąć na dach.
- O Jezu, poczekaj! Nie mogę przecież wyjść w piżamie. - zawróciła się po bluzę. Trzymajac ową część garedroby pod pachą, odwróciła się na pięcie. Tak, to był dobry czas na odpowiednie oświadczenie usprawiedliwiające stan rzeczy, który miał nastąpić niebawem.
- Dobra. Pójdę z tobą, ale tylko na chwilę. Zaraz wrócimy, żeby nikt niczego nie zauważył.
Przełożyła najpierw jedną, potem drugą nogę przez ramę okna, po czym przymknęła je, tak by móc wrócić z powrotem do środka.
- Zatem słucham. Co masz mi takiego do powiedzenia? - będąc już na zewnątrz, zapytała nie siląc się na uprzejmość, lecz zdławioną irytację.
- Nie tutaj. - Chłopak pokazał, żeby być cicho i zaprowadził ją do drabiny.
- Widzisz? Tam mam rozstawiony namiot. Będzie można bezpiecznie porozmawiać. Zaufaj mi.
- Zwariowałeś? Mamy iść tak daleko? Co zrobi moja mama jak zobaczy, że mnie nie ma w łóżku?
- Nie zobaczy. Chodź. Proszę cię! To dla mnie naprawdę ważne. - Odpowiedział, trzymając jej dłoń w swojej, patrząc prosto w oczy. Dobrze znała te tanie chwyty manipulacyjne, które powodowały, że każda dziewczyna nie umiała mu niczego odmówić. W jej przypadku, taka manipulacja powodowała chwilę zawahania połączoną z nieustanną gonitwą myśli. Myślała przecież, że zaginął, przepadł, umarł - w każdym razie była pewna, że nigdy więcej go już nie zobaczy.
I kiedy nagle się zjawia...
Tyle razy, jej myśli krążyły wokół ich ostatniego spotkania. Wtedy oddałaby wszystko, żeby tylko dowiedzieć się, że nic mu nie jest... Ale w tych okolicznościach...
- Idźmy bardzo cicho. Na paluszkach... - Zeszli po drabinie, kierując się w stronę Góry Hana. Był to opuszczony, leśny pagórek, którego teraz wśród gęstwin i haszczy, ciężko było dostrzec. Aby tam trafić, należało kierować się polną, zarośniętą ścieżką, a na końcu wspiąć się, łapiąc korzeni drzew. Na samym środku, niedaleko zbocza, stał stary, harcerski, nieco pogryziony przez mole namiot. Weszli do środka. Lilianna dziękowała sobie w duchu, że wzięła latarkę, domyślając się, że w takich warunkach przydałaby się odrobina światła. W namiocie było ciemno i ponuro. Po materiale łaził dość przysadzisty pająk.
- Spadaj, pająku. - odrzekł Marcin, strzepując go ze swojej zielonej koszuli.
- Muszę powiedzieć, że nic się nie zmieniłeś od ostatniego razu. Tak cię właśnie zapamiętałam, zielona bluzka i czarne spodnie. - zaczęła Lilianna.
- Masz rację. Za dużo się nie zmieniłem, nie mam też wykwintej garderoby. No ale, jeśli bym ubrał jakiś garniak od Armaniego, nie byłabyś pewna, że to ja, no nie? - zaśmiał się pod nosem.
- Tak, ale do rzeczy. Co się z tobą działo? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? Co to w ogóle ma znaczyć?
- Jestem winien ci wyjaśnienia. Pamiętasz? - pokazał nadgarstek na którym wciąż widoczna była blada blizna, układająca się w napis.
- Pokaż swoją. Ty też ją jeszcze masz? - Oczy mu niepokojąco rozbłysły. Złapał z ogromnym zaciekawieniem za jej rękaw, odsłaniając nadgarstek.
- Pewnie, że mam.
- Jak ty to zrobisz, ja też.
- Tak. Tak jest właśnie napisane.
- No właśnie. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Latem zniknąłem. Ty nie mogłaś zniknąć ze mną.
Ale tak musiało być. Wierzysz mi?
- To mają być te wyjaśnienia? - spytała Lilianna dość niecierpliwym tonem. Marcin zdawał się tego nie słyszeć ani nie zauważać wpatrując się dalej, w niespokojnie wędrującego pająka.
- Kiedy chciałem, żebyś coś dla mnie zrobiła, nie chciałaś ode mnie żadnej zapłaty.
- Nieprawda. Wtedy śpiewałeś!
- Tak... Śpiewałem? No tak. Byłem w tym dobry?
- Piekielnie dobry. Co mnie oczywiście zawsze doprowadzało do szału. Nie widziałeś, jaka byłam zazdrosna?
- Pamiętam. Trochę. Jak przez mgłę. Coś pamiętam... ale tak jak mówię, tylko trochę.
Umiałaś rozmawiać. Ze mną. Ze wszystkimi. Mogłem na ciebie liczyć.
- Co się z tobą stało? - Lilianna ujęła jego twarz w dłonie, bacznie się przyglądając. Tak jakby chciała z niej wyczytać wszystkie lęki i niepokoje.
- Dobra. Zacznę od początku. Wróciliśmy z oddziału. To znaczy, ja wróciłem pierwszy. Wróciłem do domu. Dzieciaki z pogotowia się ucieszyły, chociaż i tak już mnie przezywali pulpet. Oj, jak mnie to wkurzało!
- Marcin, do rzeczy.
- To po tej depakinie. Nie wiem, czemu to tak na ciebie nie działało a na mnie tak? No dobra, postanowiłem wziąć się za siebie i tak dalej. No wiesz, w końcu zdać. Ale babcia czuła się coraz gorzej. Lekarze mówili, że już nie ma na to lekarstwa. W końcu umarła, tak jak moja mama.
Ojciec się mną nie interesował , ale sąd zasądził, że ma być moim opiekunem. No to uciekłem.
- Uciekłeś? Dokąd? Próbowałam cię odnaleźć, ale nikt niczego nie wiedział. Tak jakby wszelki ślad za tobą zaginął...
- Uciekłem. Daleko. Do Drusby Relta.
- Gdzie?
- Tam, gdzie się ucieka kiedy jest smutno i źle. Przyszedłem, żeby cię tam zabrać
- Co ty wygadujesz... Wracam do domu. - Lilianna gwałtownie zerwała się z miejsca, rozpinając zamek namiotu.
- Widziłem, Lilka. Obserwuję cię już od tygodnia.
- Co takiego?! Śledziłeś mnie? - odwróciła się, patrząc na niego z taką złością, jakby miała ochotę
go udusić.
- Wiem, że jest ci źle. Udajesz, że tak nie jest, ale przecież ja wiem. Widzę to. W twoich oczach.
- Jeśli myślisz, że zrobisz na mnie wrażenie, tym ckliwymi spojrzeniem to...
- Lilka. Popatrz na mnie. Ja wiem. Wiem, że chcesz uciec. - Zagrodził jej drogę do wyjścia z namiotu.
- Może tak, a może nie. To jest całkowicie bez znaczenia. To co chcę, jest mało ważne.
- Jest bardzo ważne.
- A moja rodzina? Myślisz, że ich tak zostawię?
- Poradzą sobie! Nawet niczego nie zauważą. A twój ojciec...
- Nie będę na ten temat rozmawiać. - Ton jej głosu stawał się coraz bardziej groźny.
- Nie rozumiesz.
- To mi wyjaśnij!
- To się będzie działo poza twoim ciałem. Duchem znajdziesz się w innym miejscu. Będziesz tam i tam.
- Będę w dwóch miejscach naraz? Dobrze się czujesz? - przyłożyła dłoń do jego czoła, usiłując sprawdzić gorączkę.
- Im będzie się wydawać, że jesteś tam, a ty będziesz zupełnie gdzie indziej.
- I jak niby to zrobić? -
Dwie pigułki.
- Masz, jedna dla mnie, druga dla ciebie.
- Co to za świnstwo...
- To nic złego. To tylko taki lek. Naprawdę. Zobacz, wezmę i nic mi nie będzie. Nic się nie stanie. Druga w imię naszej przyjaźni. - Zawahała się. Nie powinna tego robić. Jest wiele rzeczy, których nie powinna robić, ta plasowała się wręcz na szczycie tej listy. Trzeba było tego unikać. Umieć powiedzieć nie. A dlaczego nie?
- Zamknij oczy.
- Przytul mnie.
- Jesteśmy już w innym miejscu.