POLOWANIE NA GRUBEGO ZWIERZA
Siedział wściekły pod szpitalną izolatką, w której leżał jego umierający ojciec. Był zły, gdyż jak oceniał, stary Olaf wplątał go w beznadziejną sytuację, a teraz, uciekając od odpowiedzialności, umiera i zostawia z całym bałaganem.
Szymon Kupczyk był mężczyzną, który jeszcze rok temu uważał, że złapał Pana Boga za nogi. Gdy w Polsce obudził się kapitalizm, zainwestował w kantory i wypożyczalnie video. Poszło nieźle, więc kiedy zarobił pierwszy milion, nabrał pewności siebie i poczuł, że to dopiero początek pasma sukcesów. Wymienił żonę na młodszą i atrakcyjniejszą, dom na większy i lepiej położony, samochód na droższy i szybszy. Gdy zrozumiał, że czas na zmiany, porzucił wypożyczalnie video i zainwestował w lombardy.
Nadal szło wyśmienicie, dodatkowo pojawiła się szansa doposażenia firmy ojca w niezbędny sprzęt budowlany od bankrutującej konkurencji. Jako że ukończył informatykę i poznał ludzi z branży, z czasem uruchomił małą montownię komputerów. Rozwijał się, pozyskując różne dobra od dłużników, i inwestując pieniądze z kredytów. Firmy Olafa i Szymona Kupczyków żyły w swoistej symbiozie, przynosząc godziwe zyski. Praktycznie nie musiał pilnować interesów. Szymon zatrudniał ludzi, nieźle im płacił i żył jak król, niczego sobie nie odmawiając. Brał udział w bankietach, poznawał ciekawych ludzi, jeździł po świecie i cały czas dobrze się bawił.
Ale dobre życie kosztuje. W końcówce lat 90 XX wieku zrozumiał, że prawdziwe interesy robi się nie na prywatnych zamówieniach od drobnych klientów, ale na kontraktach publicznych. Poznał kogo trzeba i zaczął wykonywać zlecenia dla administracji publicznej. Dostarczał towary, usługi, budował ile się dało, ale przede wszystkim dawał łapówki urzędnikom. W zależności od sytuacji były to czekolada, drogi trunek, koperta z banknotami, wycieczka w interesujące miejsce, a nawet jakiś środek lokomocji. Szymon robił to przy każdej okazji, zaczynając od prostego zaświadczenia, informacji, a kończąc na dużym publicznym przetargu. Wydawało mu się, że nic w tym kraju bez łapówki nie da się załatwić. Jednak nigdy wartość łapówki nie przekraczała pięciu procent wartości zamówienia.
Póki szło dobrze, niczym się nie przejmował. W końcu nastąpił krach – pani naczelniczka urzędu skarbowego zażądała, jak na jego gust, za dużej daniny. Nie dał i to był błąd, bo Szymon nawet nie przypuszczał, jak szybko i sprawnie jego małego imperium może zostać zlikwidowane przez służby państwowe. Urażona pani urzędniczka, która od kilku pokoleń była szanowaną obywatelką miasta, a obecnie wpływową radną powiatową, publicznie w lokalnym radiu podała przykład Szymona jako niepłacącego podatków kombinatora żyjącego z oszustw skarbowych. To było wierutne kłamstwo, ale przez wielu zostało potraktowane jako sygnał do ataku. Kobietę szanowano i społeczność jej uwierzyła, bo dostawała nagrody za przyjazny podatnikom urząd, wprowadzała jakieś certyfikaty. Jako pierwsza do firmy weszła policja skarbowa i naliczyła taki haracz, że firmy Kupczyków musiałyby na niego pracować kilka lat. Sprawa była o tyle ciekawa, że domagali się zapłacenia podatków od robót, za które zleceniodawcy mieli zapłacić dopiero za kilkanaście miesięcy, po zakończeniu wszystkich niezbędnych prac! W swoisty sposób Szymon kredytował te publiczne inwestycje i początkowo to nawet się śmiał z zarzutów. Później weszła inspekcja pracy, ZUS, sanepid. Po nich biznesmen przestał liczyć pojawiające się kontrole.
Był pewien swego, bo zatrudniał skutecznych prawników i przestrzegał prawa. Nie przykładał do sytuacji zbyt wielkiej wagi, uznawszy, że kobieta powiedziała to nierozważnie, z powodu następującego klimakterium. Miał pieniądze na koncie, inne firmy, dostęp do nieograniczonych kredytów w kilku bankach. Nie bał się. Uważał, że to dla jego finansowego imperium, niegroźne zawirowanie spowodowane nieporozumieniem. Ale ku jego zaskoczeniu, banki nagle odmówiły mu dodatkowych pieniędzy na krótkotrwałe pożyczki, co więcej – zażądały zamknięcia linii kredytujących obroty. Nie przekonał bankowców oferując niezły procent od nowych środków. Gdy poprosił o pomoc prawników, nagle wszystkim zaczęło brakować czasu i nie chcieli przyjąć intratnego zlecenia. Teraz już widział – oni wtedy po prostu poczuli, że już przegrał, i nie chcieli upaść razem z nim. Każdy dzień był dla niego na wagę złota, ale nikt nie chciał pomóc. Za to on ciągle płacił jakieś kary. W końcu pogubił się i postanowił nie zaprzątać sobie głowy tymi sprawami. Przestał płacić mandaty i domiary. Liczył, że swoista burza przetoczy się nad nim, i w końcu pojawi się ktoś, komu zapłaci tyle ile będzie mógł i zapanuje spokój. Ale znów się pomylił. O ile upadek firmy był wolny, ale systematyczny, bardzo szybki i niezwykle skuteczny okazał się poborca skarbowy. Pojawił się nie wiadomo kiedy i skąd, a w poczet niezapłaconych ponoć podatków zaczął wysprzedawać ruchomy majątek firm Kupczyków. Nie czekał, aż Szymon wyczerpie drogę odwoławczą, działał natychmiast. Mimo iż biznesmen monitował do sądu o przyśpieszenie rozprawy, zablokowanie zajęć, przez tygodnie nic się nie działo. Gdy doczekał się rozprawy, przewodniczący składu sędziów – jak się później dowiedział, kolega ze szkolnej ławy pani naczelniczki urzędu skarbowego – utrzymał w mocy niekorzystny dla niego wyrok. Niemal natychmiast zablokowano konta z wolnymi środkami na lombardy, wstrzymano produkcję komputerów. To był początek jego małej apokalipsy.
Później z każdym dniem było tylko gorzej: wojsko zabrało sprzęt budowlany, który był im ponoć niezbędny do celów związanych z obronnością, zabezpieczono linie produkującą komputery, policja weszła do lombardów oskarżając o paserstwo. To spowodowało, że zamawiający zaczęli naliczać kary, bo Kupczyk nie miał czym wykonać zakontraktowanych usług i dostaw.
Gdy zaczęły się problemy finansowe, druga żona, Sława, odeszła z młodszym od niego wspólnikiem z firmy komputerowej. Szymon rozumiał to i paradoksalnie nawet się cieszył, że nie będzie z nim dzielić niedostatku. Z doświadczenia wiedział, że z rozwodem nie powinno być trudności, bo nie mieli dzieci. Przełknął fakt, że wspólnik oszukał go na kilkaset tysięcy, ale tłumaczył sobie, że Sława jest w ten sposób jakoś zabezpieczona.
Po kilkunastu latach wytężonej pracy i ogromnych nakładów Szymon został sam, bez grosza, telefonów, i miejsca, gdzie mógłby się zatrzymać. Sprzedano jego nieruchomości, towar, i co gorsza – stary dom, który od kilku pokoleń pozostawał w rodzinie, a rodzice nieopacznie przepisali na jedynaka. Uwielbiany samochód również został przejęty przez bank.
Teraz umierał ukochany ojciec, a jego nie było stać, by kupić mu chociaż kilka miesięcy życia. W końcu musiał przyznać, że przegrał w swoim życiu wszystko. Popełnił głupi błąd – targował się z zawziętą urzędniczką państwową, która była mściwa i jak się okazało, lepiej ustosunkowana w mieście niż on. Później się dowiedział, skąd taka zajadłość – potrzebowała pieniędzy na spłatę długu hazardowego. Mimo wszystko Szymon w myślach przyznał, że nie było najgorzej – mógł narazić się jakiemuś prokuratorowi. Wtedy straciłby nie tylko majątek, ale i wolność.
Rozmyślania przerwała pielęgniarka pozwalająca wejść do sali izolatki. Widzenie z ojcem też załatwił dzięki łapówce. Za dowód wdzięczności posłużyła piętnastoletnia słodowa whisky, dzięki której lekarz napisał, że ojciec nie dożyje do końca tygodnia. Na szczęście, trunek pochodził ze starych zbiorów i Kupczyk nie musiał wydawać na niego pieniędzy, których nie miał. Zaświadczenie zmusiło prokuratora, by dał mu przepustkę na widzenie z ojcem.
Gdy Szymon przechodził obok policjanta pilnującego wejścia do izolatki, powiedział z całą nienawiścią, na jaką było go stać:
– On umiera, nie ucieknie wam. Po co go pilnujecie?
Policjant wziął od Szymona przepustkę oraz dowód osobisty i dokładnie zaczął je lustrować. Po dłuższej chwili powiedział:
– Dla ostrożności pan prokurator kazał pilnować. Może pan coś ojcu zrobić, panie Kupczyk.
Patrzył na biznesmena takim wzrokiem, jakby chciał go prześwietlić.
– Nie zabiję własnego ojca – mówiąc to, Szymon nie był szczery. Gotów byłby to zrobić.
– To możesz pan pomóc mu uciec – policjant nie tracił swej przenikliwości.
– Facetowi, który jest tak nafaszerowany środkami znieczulającymi, że nie może już wstać, a z powodu napromieniowania niedługo zacznie świecić? – biznesmen zapytał retorycznie i sarkastycznie się uśmiechnął.
Ale policjant nie dał się sprowokować i spokojnie odpowiedział:
– Niech stanie w rozkroku i da się przeszukać.
Zrewidował go i prawie natychmiast znalazł w skarpecie cygaro. Zapytał:
– A to co?
– Cohiba robusto.
– Co takiego?
– Kubańskie cygaro.
– Nie wolno tego przynosić do szpitala.
– Chciałem dać ojcu zapalić przed śmiercią.
– W szpitalu nie wolno palić.
Policjant zabrał cygaro i wpuścił biznesmena do sali.
– Odbierze, jak będzie wychodził.
Drugi policjant siedział naprzeciw łóżka. Szymon nie miał ochoty z nim rozmawiać. Skinął tylko głową na powitanie, nie patrząc w jego kierunku. Biznesmen już miał stwierdzić, że wieczorem na ulicach miasta nigdy nie spotkał tylu funkcjonariuszy, co przy łóżku umierającego starego człowieka, ale uznał, że nie warto.
Olaf Kupczyk leżał w łóżku podłączony do jakiejś aparatury. Z kroplówki wolno sączył się płyn do organizmu, coś miarowo pikało. Patrząc na syna, Olaf lekko się uśmiechnął. Szymon widział, że od śmierci matki w ubiegłym roku ojcu przybyło kilkanaście lat. Rodzice prowadzili zdrowy tryb życia i nie wyglądali na swoje siedemdziesiąt lat. Trzymali się nad wyraz dobrze. Gdy matka odeszła, ojciec stracił sens życia, popadł w depresję, wizualnie postarzał się o kilkanaście lat. Mimo że wcześniej udzielał się towarzysko, zawodowo i publicznie, nagle ze wszystkiego całkowicie się wycofał. Zrezygnował nawet ze spotkań klubu łowieckiego i polowań, które były jego żywiołem.
Szymon, pochłonięty swoimi problemami, coraz rzadziej odwiedzał ojca, który wprost nikł w oczach. Dopiero przed miesiącem Olaf się przyznał, że umiera na nowotwór. Zrobił to, gdy Szymon poszedł do niego z prośbą o pomoc. Powiedział, ile w ostatnim czasie stracił i komu to zawdzięcza. Najgorsze było wyznanie, że poborca skarbowy zamierza zająć też ich ogromny dom.
Olaf, patrząc teraz na syna, prawie bezgłośnie powiedział:
– Cześć, synu – powiedział to dziwnie spokojnie.
– Witaj, tato – krótko odpowiedział Szymon.
Ojciec bez żadnego wstępu wydusił:
– Wygląda na to, że odchodzę.
– Nie mów tak, tato. Nie należy wątpić w opatrzność, cuda się zdarzają.
Jednak sam już w to nie wierzył, podobnie jak ojciec.
– Cuda? – mówiąc to, Olaf uśmiechnął się cynicznie. – Ty mi mówisz o cudach?! – z natarczywością powtórzył.
Szymon poczuł się niepewnie. Stary Kupczyk zakrztusił się i zaczął kasłać. Widząc jego słabość, biznesmena opuściły wszystkie negatywne emocje. Poczuł, jak bardzo go kocha. Podał stojący na stoliku kubek z wodą. Ojciec napił się, przestał kasłać i mówił dalej:
– Nie masz racji. W tym kraju po śmierci naszego papieża cuda się nie zdarzają. To wiem na pewno.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt