PROLOG
---------------
Przytorze to stara dzielnica miasta. Powstała jeszcze przed wojną na potrzeby pracowników kolei. O tym świadczyła nie tylko lokalizacja osiedla, ale także nazwy ulic, kojarzące się z kolejnictwem. Lata świetności tej dzielnicy nierozerwalnie wiązały się z rozwojem linii kolejowej. Z chwilą, gdy zaczęto likwidować pociągi, nastąpił też jej upadek. Lecz dzielnica ta od zawsze miała złą sławę. Podobno w czasie wojny była świadkiem masowych mordów dokonywanych przez hitlerowców, mówiono też o działalności żołnierzy podziemia, którzy kogoś tam "sprzątnęli". jednak nie bardzo wiedziano, czy był to jakiś Niemiec, volksdeutsch, czy może ktoś zupełnie inny. Już w czasach powojennych o dzielnicach takich jak ta, mawiało się "złodziejowo", a zamieszkującą je ludność określano mianem "elementu". Przytorze nie było pod tym względem wyjątkiem. Tu na porządku dziennym były bójki, rozboje, a kradzieży nikt nawet nie ewidencjonował, a ich ofiary zazwyczaj nawet nie zawiadamiały organów ścigania o zaistnaiłych faktach. O ulicach Przytorza zwykło się mówić jak o miejscach, gdzie nie wychodzi się z domu po zmroku.
Olga Sandomierska, siedemnastoletnia uczennica liceum znała wszystkie te opowieści od swego dziadka. Starszy pan mieszkał w niewielkim domku na skraju Przytorza. Mieszkał samotnie już od kilku lat. Ze względu na swój wiek prawie nie ruszał się z domu, a już o odwiedzinach choćby u swej córki i zięcia, rodziców Olgi, nie było mowy, gdyż mieszkali oni prawie po drugiej stronie miasta. Dlatego też nastolatka dość często go odwiedzała robiąc mu przy okazji zakupy, a czasami sprzątała. W zamian dziadek "karmił" ją historiami o swoim życiu, a nieraz też o mrocznej przeszłości Przytorza.
Był piątek dwudziesty siódmy listopada tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Tego dnia klasa II miała lekcje do późnego popołudnia. Gdy grupka uczniów i uczennic wyszła z budynku szkolnego, było już po zachodzie słońca. Pogoda dopisywała. Na niebie nie było chmur i było ciepło, jak na tę porę roku. Wśród wychodzącej ze szkoły młodzieży najbardziej rzucała się w oczy grupka dziewcząt. Chichotały i bez przerwy coś do siebie mówiły. Widać było, że umawiają się na coś.
- Idziesz z nami? – zapytała Dorota, jedna z dziewcząt z grupy.
Pytanie było skierowane do Olgi, która spoglądając w szybę zaparkowanego w pobliżu Seicento poprawiała włosy. Zazwyczaj nie włączała się w eskapady koleżanek. Nie lubiła tego, co nie znaczy że liczyły się dla niej tylko szkoła i dom. Jednak imprezowanie w takiej formie, jak praktykowała reszta koleżanek Olgi jej samej nie bawiło. Była ładna, tak przynajmniej twierdziło liczne grono jej adoratorów. Spośród siedemnastoosobowej męskiej większości klasy trudno było na palcach jednej ręki policzyć tych, którzy nie robili do niej maślanych oczu, a fakt że była "trudną do zdobycia" jeszcze bardziej motywował chłopaków do zabiegania o jej względy.
Olga spojrzała jeszcze raz w swoje odbicie, poprawiła opaskę podtrzymującą jej czarne, długie do ramion włosy. Następnie obciągnęła krótką kurteczkę i wreszcie dowróciła się w stronę koleżanek.
- A gdzie chcecie iść? – zapytała
- Nie gdzie, a dokąd - roześmiała się jedna z dziewcząt. - Zapomniałaś co mówiła Literka? Idziemy do Bety. Na piwko.
Literką nazywali uczniowie swoją polonistkę.
- Myślicie łosie, że w Becie nie sprawdzą wam dowodów? – zapytała dziewczyna – Nie idę z wami. Muszę wpaść do dziadka.
- Do tego z Przytorza? – dopytywała się Dorota. – To po drodze. Chodź z nami, będzie fajnie.
Olga zgodziła się pójść z koleżankami i całe towarzystwo udało się w kierunku ulicy Górnej. Bar, bo wtedy nie nazywano takich miejsc powszechnie pubami, o nazwie Beta znajdował się na skraju Górnej.
Nastolatki zajęły stolik niedaleko baru. Dorota Michalewska – najstarsza z nich, jedyna posiadająca już dowód osobisty – podeszła do baru.
- 5 „Mariolek” – zadysponowała
Barman nalewał do kufli piwo marki Okocim
- Dlaczego „Mariolek”? – zapytała dość naiwnie czarnowłosa nastolatka.
- Boże, Olga, jaka ty jesteś niedzisiejsza – odezwała się Dorota, która właśnie wróciła do stolika – Mariola o kocim spojrzeniu. Nie słyszałaś?
- A tak – odrzekła niepewnie Olga – ale… Ale ja nie piję! – dorzuciła
Barman zawołał, aby odbierać zamówione piwo. O dowodach osobistych dziewcząt ani się zająknął. Nastolatki zaczęły sączyć chmielowy napój. Wszystkie z wyjątkiem Olgi, która pokręciła się kilka minut na barowym stołku i rzekła:
- No, musze iść. Pa dziewczyny. Do poniedziałku. Tylko się tu nie uwalcie w trupa!
- Cześć Olga – obojętnym tonem odpowiedziały pozostałe.
Z tego miejsca do domu dziadka dziewczyna miała do przejścia nie więcej jak 2 km. Droga, którą zazwyczaj kazali jej chodzić rodzice omijała większą część Przytorza, należało potem przeciąć dwie ulice, przejść tunelem pod torami i wychodziło się prawie na ogródek domu, w którym mieszkał starszy pan. Była jednak i krótsza droga. Bardziej niebezpieczna, bo wiodąca niemal środkiem budzącej grozę dzielnicy, w dodatku przebiegająca wzdłuż gęstego zagajnika. Olga nie była specjalnie bojaźliwa. Co więcej – biegała dość szybko, i przeszła podstawowy kurs samoobrony dla kobiet. To zasługa jej dziadka - tego, do którego wówczas szła - emerytowanego komandosa. Dlatego też niezbyt bała się „strasznych historii” o rzeczach dziejących się na Przytorzu. Raźnym krokiem ruszyła naprzód. Po mniej więcej 5 minutach doszła w nieoświetlony rejon dzielnicy. Dochodziła do owego zagajnika.
Od domu jej dziadka dzieliło ją mniej niż 500 metrów.
Nagle usłyszała za sobą jakby szelest. Odruchowo odwróciła się. Wtedy tuż przed sobą dostrzegła nieznajomego człowieka. W tej chwili wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętała dziewczyna był szeroki płat czegoś białego zbliżający się wraz z ręką nieznajomego w okolice jej ust i nosa. Potem była tylko ciemność.
Olga ocknęła się. Nie miała pojęcia ile czasu minęło od chwili napadu.Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że była sama. Leżała na ziemi w jakichś zaroślach. Czuła, że kręciło się jej w głowie. Zrozumiała, że jest w zagajniku. Spróbowała wstać. Nie mogła. Nagle zorientowała się, że jej spodnie są zsunięte do kostek, a majtki… Podarte leżały obok. Olga poczuła, że za chwilę znów zemdleje. Ostatnim wysiłkiem podciągnęła jeansy do góry.
Znów ogarnęła ją ciemność, ale tylko na moment. Udało się jej złamać swoją słabość. Wstała i ruszyła przed siebie wiedząc, że najdalej za 500 – 600 kroków skończy się ten zagajnik i wyjdzie na ulicę. Było jej wszystko jedno, na którą. Wzięła głęboki wdech. Nie czuła bólu i, jak zdążyła się zorientować, nie była ranna. Ciągle jeszcze kręciło się jej w głowie i zrozumiała, że to jeszcze działał preparat, którym ją uśpiono. Eter, chloroform - ttego już nie roztrząsała, bo też i nie miało to już specjalnego znaczenia. Teraz myślała tylko o tym, aby jak najprędzej umyć się i przebrać. Czuła się okropnie - brudna i zbrukana. Nie myślała o tym, co z nią zrobił napastnik. Chciała tylko jak najprędzej znaleźć się w domu…
Kiedy znalazła się znów na głównej ulicy, usłyszała jękliwy sygnał karetki pogotowia ratunkowego. Nie zwracała na to zupełnie uwagi. Szła przed siebie nie widząc i nie słysząc juz nic z tego, co działo się wokół niej.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt