Przypadkologia
Życiem rządzi przypadek. Zdanie to dla Eweliny Poprzewieckiej szybko po przyjeździe do Warszawy stało się czymś więcej niż tylko mottem. Trzy wyrazy, dla każdego posiadające pewne znaczenie, w głowie tej ślicznej dziewczyny nabrały również ładunku emocjonalnego, związanego z rozpoczęciem studiów i przyjazdem do Warszawy tuż przed ukończeniem dwudziestego roku życia.
W swoim liceum w Lublinie uchodziła za instytucję, w pewnej skali również za celebrytkę - każdy ją znał, a nauczyciele najczęściej lubili. Była przewodniczącą szkolnego samorządu i prymuską, która jako jedyna z rocznika na świadectwie w trzeciej klasie uzyskała czerwony pasek. Choć często unikała bliskości w kontaktach z rówieśnikami, to należała do ludzi, którzy po prostu wzbudzają zaufanie, i to pomimo pogłosek, jakie w liceum krążyły o jej życiu intymnym.
Wtedy jeszcze słowo "przypadek" nie posiadało dla niej znaczenia, na pewno nie w kwestii doboru drogi życiowej. Wszystko było ułożone od pierwszego kroku do ostatniego, również z konieczności. W Lublinie nie było zbyt wielu dobrych liceów, toteż nigdy nie traciła czasu na zastanawianie się, która szkoła najbardziej by jej odpowiadała. Zdarzały się marginalne przypadki, bo przecież nigdy nie wiemy, z kim np. przyjdzie nam być w klasie czy dzielić ławkę - nawet jeśli takie rzeczy wywierają na nas potem wpływ przez lata, to jednak badając najważniejsze zbiegi okoliczności swojego życia Ewelina uznaje je za naturalny stan rzeczy. Prawdziwe przypadki zaczęły pojawiać się dopiero po przyjeździe do tego cholernego miasta.
Chwila, może nawet wcześniej? Pierwsza niepewność, a w zasadzie przeczucie, że może potem żałować tego wyboru, pojawiła się w momencie wybierania kierunków studiów, jeszcze przed ogłoszeniem wyników matur. Nikomu o tym nie mówiła, ale zatrzymała się. Widziała przed sobą tylko niewiadomą, nie miała pojęcia, czym chce się zajmować. Zachęcona w szkole, wybrała w kolejności - prawo, zarządzanie, filozofia, oczywiście na Uniwersytecie Warszawskim. Zdała się na falę, popłynęła z prądem.
- Nie czuję się przygotowana do życia przez tą szkołę - wypaliła, gdy pełna wątpliwości przyszła w wakacje do liceum, chcąc z kimś porozmawiać. - Szkoła przygotowywała nas do matury, a to dopiero początek wyścigu.
Pani Grzędowicz, nauczycielka chemii, wychowawca klasy Eweliny i opiekun samorządu, była zaskoczona, lecz raczej nie odebrała tego osobiście.
- Jesteś już dorosła - odpowiedziała. - Gdy będziesz miała dzieci, postaraj się żeby były samodzielne i nie trzeba im było bez przerwy pokazywać, co mają robić.
Poprzewiecka uśmiechnęła się i wyszła. Ot, taki drobny przytyk pani profesor na zakończenie współpracy. Rzeczywiście jednak przestała pamiętać, kiedy rozmawiała z rodzicami - byli po rozwodzie, ojciec przesyłał im pieniądze z Norwegii, a matka... Z jej matką było w porządku, do pewnego momentu.
Nie wypaliło ani prawo, ani zarządzanie. Po wszystkich turach rekrutacji do dostania się na obydwa kierunki zabrakło jej zaledwie kilku punktów. Z perspektywy czasu, nie żałuje filozofii. Gdyby nie ona, późniejsze wypadki chyba odebrałyby jej rozum, nawet jeśli życie zmusiło ją do przerwania nauki już na drugim roku. To była chyba jedyna rzecz, na której będąc w stolicy wyszła całkowicie dobrze.
Początek w nowym mieście był szary, ani dobry, ani zły. Dopiero z czasem coś popsuło się definitywnie. Od razu po przyjeździe wzięła się za szukanie pracy i znalazła ją dość szybko, jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego. Odebrała to jako dobry znak. Infolinia jakiejś nowej usługi telekomunikacyjnej - niby nic wielkiego, ale mogła sama opłacić swój pokój i nie musiała brać pieniędzy od rodziców. Wszystko zapowiadało się dość dobrze.
Jej cztery kąty znalazły się w sporym mieszkaniu na Bielanach, dość blisko stacji metra Stare Bielany. Dzieliła je z młodym małżeństwem spod Łowicza, Grześkiem i Kaśką, a właścicielem była jakaś stara kobieta z Żoliborza, której mieszkanie przed wyjazdem za granicę zostawiła córka z mężem. Ewelina podczas swojego pobytu w Warszawie widziała ją tylko raz. Staruszka każdego nowego lokatora chciała poznać osobiście, dlatego zaprosiła Poprzewiecką na herbatę i ciasto. Pojechała na Żoliborz razem z Grześkiem.
- Myślę, że będzie nam się dobrze mieszkać. Ja tak uważam, a Katarzyna zgadza się ze mną - odezwał się nagle tępo w tramwaju, chociaż wcześniej rozmawiali o czymś zupełnie innym. Zastygł, stojąc nad jej siedzeniem, wpatrzony we fragment ciała poniżej szyji.
- Cieszę się, też tak myślę - odpowiedziała, odwracając wzrok i zapinając najwyższe guziki w swetrze.
W identyczny sposób jak Grzesiek tydzień później patrzył na nią ten chłopak, który rekrutował ją na infolinię, a także parę innych osób na Uniwersytecie, przynajmniej przez kilkanaście minut, dopóki wałęsający się podczas inauguracyjnego wykładu pomiędzy ławami aligator nie postanowił rozszarpać jej parasolki. Odkąd pamięta, zmagała się z krępującym problemem, jakim była charakteryzująca ją niezwykła uroda. Nie znała ładniejszej od siebie. Była szczupłą kobietą średniego wzrostu o dużych, baloniastych piersiach, wąskim dziewczęcym tyłku i gładkiej skórze piętnastolatki. Miała proste brązoworude włosy oraz smukłą, symetryczną twarz z zielonymi oczami, a dookoła nosa gdzieniegdzie latem pokazywały się piegi.
Warto poświęcić chwilę wspomnianej już rozmowie rekrutacyjnej, dosyć dziwnej, bo właściwie to jej nie było. Nigdy wcześniej nie ubiegała się o pracę, toteż szczerze się denerwowała. Przebieg konwersacji bardzo ją zaskoczył.
- Nasz zespół jest młody, jestem jego koordynatorem. Może od razu przejdźmy na ty?
Rozmowa odbyła się w jego pseudopokoju - kilkumetrowym boksie wydzielonym od większej sali cienką ścianką, nie sięgającą plastikowego sufitu z drażniącymi oczy białymi lampami. Siedziała naprzeciw niego, dosyć blisko, dzięki czemu mógł mówić wystarczająco cicho, żeby nie usłyszeli go inni, pracujący w otwartej części pomieszczenia. Jego biurko nietypowo dociśnięte było do jednej ze ścian, jednak brak fizycznej przeszkody między nimi był dla Eweliny krępujący tylko przez chwilę.
Ubrała się bardzo klasycznie - biała koszula, czarna obcisła spódnica, równie ciemne pończochy i pantofle z niezbyt wysokim obcasem. Wyglądała tak samo jak kilka miesięcy wcześniej podczas matury.
- Jak ci się podoba stolica? Też nie jestem stąd.
Mówił prawie szeptem, zmuszając ją do odgadywania części pytań i komentarzy. Nie był ani przystojny, ani brzydki. Zwykły, średniego wzrostu szatyn z dużymi oczami oraz dość ciemną, wręcz pomarańczową karnacją, jeszcze ciemniejszą niż jej. Dziwna niepewność, jaka od niego biła w tej ciasnej przegródce, zdążyła już powiedzieć, że określenie "koordynator" nie oznacza w tym zespole żadnego szefa, ale zaledwie pierwszego wśród pozostałych. Mimo wszystko, to już coś.
- Może się wydawać, że to praca tylko na chwilę, ale na infolinii można się rozwinąć.
Bał się powiedzieć coś, czym zdradziłby swoją bezbronność wobec jej urody, dlatego udawał przyjaciela. Kolegę, sympatycznego przełożonego. Czuła, jak zyskuje nad nim kontrolę, tracąc jednocześnie nad sobą. Z czasem, gdy dostrzegła że ta rozmowa to tylko formalność, wcześniejsze nerwy ją opuściły - uśmiechała się coraz szerzej, przechylając głowę z prawego ramienia na lewe i odwrotnie, a także delikatnie rozchylała usta, chcąc jakby coś powiedzieć oraz pozwalając, by między jej białymi zębami mignął różowy język.
- Kiedy możesz zacząć?
Nazywał się Tomek. Tomasz Gat. Zastanawiała się, ile czasu będzie walczył z tym strachem i kiedy spróbuje zaprosić ją gdzieś poza biuro.
Czy Ewelina zostawiła kogoś w Lublinie? Nie. Rówieśnicy nigdy jej nie interesowali. Była poza ich zasięgiem, nad czym kilku z nich bardzo ubolewało. Do matury jako kobieta na poważnie miała dwóch facetów i obydwaj byli od niej starsi o kilka ładnych lat. Chociaż wychowywała się bez ojca, to nie szukała go o u partnerów - szybko poznała, że kręci ją dobre bzykanie, którego jej rówieśnicy jeszcze długo będą się uczyć.
Dziewictwo straciła po kilku tygodniach spotykania się ze studentem Uniwersytetu Lubelskiego, przyjezdnego chłopaka ze wsi. Był dojrzały i dość poważny - no dobrze, może w tym wypadku o dobrym seksie nie można mówić i rzeczywiście podobało jej się, jak próbuje się nią opiekować. Poznała go, gdy poszła do liceum. Był jego absolwentem i wcześniejszym przewodniczącym samorządu. To prawda, że chodzenie z nim zagwarantowało jej świetny start w nowej szkole. Jako kujon pełną gębą od niej także wymagał starań w nauce, w późniejszym okresie zaniedbując jednak jej inne potrzeby. Choć nie dawała mu ku temu powodów, to z końcem ich związku traktował ją jak dziecko, do tego stopnia, że bał się dobrze wyjebać. Nie dotrwali do końca pierwszej klasy.
Obecnie ma już rodzinę. Parę tygodni temu, gdy w Lublinie siedziała z koleżanką w kawiarni, powiedziano jej, że przeszedł przez chodnik za oknem. Jej usta drgnęły i umiechnęła się.
Po grzecznym studencie przespała się z kilkoma facetami, aż w końcu trafiła na prawdziwego bad boya. Gdy przyjeżdżał swoim czarnym BMW pod szkołę, nauczycielki zamykały i zasłaniały okna, dziewczyny patrzyły z zazdrością, a chłopaki ze strachem. Był kilka lat starszy od studenta i miał w zwyczaju żartować, że kocha trzy rzeczy: BMW, siłownię i Ewelinę. Mógłby dać jej wiele, choć w łóżku był gwałtowny i brutalny. Zresztą, radził sobie nawet jeśli brakowało łóżka - nieraz prosto spod szkoły jechali gdzieś za miasto, gdzie między drzewami oddawała mu się na tylnim siedzeniu auta, a parę razy nawet na masce. Może byłaby z nim i do teraz, gdyby pewnego razu w klubie nie zdecydował się wpierdolić typkowi, który złapał ją za tyłek. Był zbyt wielki i silny, przez co tamten skończył praktycznie jako roślina, a on sam wylądował za kratkami. Odwiedziła go parę razy w więzieniu, raz nawet przespali się pod okiem kamer - pamięta jak po wszystkim z niej wyszedł i poprosił, by nigdy więcej tam nie przychodziła.
Dziwnie się wtedy zachowywała dla innych. Przestała się odzywać, zaniedbała początek trzeciego roku w szkole i prace samorządu. Zwróciło to uwagę jej matki, która po całym dniu podchodów w samochodzie czekała na nią pod bramą aresztu. Po tym, jak sprzed bramy zakładu zaciągnęła ją do auta za włosy, a w domu zaczęła bić po głowie i twarzy do tego stopnia że Ewelinie urwał sie film, praktycznie nie rozmawiały ze sobą aż do jej przedwczesnego powrotu z Warszawy.
Śmieje się, gdy wspomina studenta. Bandyta był dla niej kimś wyjątkowym, lecz największe piętno odcisnął na niej oczywiście Marcin Goraś.
Nie miała oczywiście pojęcia o tym, że po raz pierwszy ich drogi skrzyżowały się wtedy, gdy wypuszczony przez niego dla kawału aligator podczas wykładu inauguracyjnego na UW rozszarpał jej parasolkę i rozdarł pończochy, powierzchownie drapiąc nogi. Polało się trochę krwi, więc wezwano pogotowie - gdy odkażano niewielką ranę przysięgała sobie w duchu, że winowajca, gdy tylko się ujawni, zostanie przez nią zatłuczony resztkami parasolki, a podartą bieliznę wciśnie mu w dupę.
To był największy przypadek w jej życiu. Wtedy jeszcze zastanawiała się, dlaczego wypadło akurat na nią, lecz teraz nie ma już takich myśli.
Kiepski tego poranka humor dodatkowo pogorszył się, gdy usłyszała, że jedna z przybyłych na miejsce ekip telewizyjnych chce przeprowadzić z nią krótką rozmówkę. Siedziała wtedy na parapecie w damskiej toalecie, czekając aż sanitariuszka z pogotowia przygotuje opatrunek. Szybko zebrała swoje rzeczy i już miała uciekać, gdy znikąd wyrósł przed nią elegancki trzydziestolatek z uśmiechem prawie tak białym jak jej własny.
- Mam nadzieję, że na tych nogach nie będzie żadnych blizn - wskazał jej piszczel.
- Byłoby dobrze - odpowiedziała.
- Tak - uśmiechnął się po raz kolejny. Wyciągnął do niej rękę. - Jakub Wroniewicz, Plus 24. Szukaliśmy pani od kilkunastu minut. Operator czeka z kamerą na dole. Jesteśmy gotowi.
Przedstawiła się.
- Chodzi o tę rozmowę przed kamerą, tak? - zapytała, przeglądając się w wyjętym z torebki lusterku. - Chodźmy.
Zmierzył ją od stóp do głowy i spytał, czy może iść. Szybko zauważyła, że jest w typie studenta - już wtedy wiedziała, że będzie jej pierwszym facetem w Warszawie. Schodząc na podwórze, gdzie czekał na nich operator, po prostu dała mu swój numer telefonu, a przed kamerą specjalnie jąkała się jak głupia i odpowiadała pojedynczymi słowami, żeby nie mieli czego wykorzystać na antenie.
Bzykali się przez kilka miesięcy. Uważała go za człowieka zdolnego do odniesienia sukcesu, nawet jeśli Wroniewicz w swoim mniemaniu już był kimś, komu się w życiu powiodło. Nie kochała, ale to właśnie wtedy zaczęła kombinować, jak to fajnie byłoby związać się z kimś podobnym i szybko urodzić dziecko. Zajęłaby się domem i filozofią, którą naprawdę pokochała. Byłaby świetną żoną mężczyzny sukcesu - piękna, inteligentna, elokwentna.
Bardzo różniła się w tej kwestii od żony Grzesia, lecz czymże jest zdrowa dwudziestoletnia dziewczyna bez dziecka, jeśli nie materacem? Ewelina nazywała Kaśkę Mrówką. W wypadku ich małżeństwa, które obserwowała na codzień, dziecko byłoby nieszczęściem, szczerze chyba by go nie kochali. Ewelina szukała czegoś innego. Dobrego seksu? Owszem, wręcz podobało jej się, jak niewielu facetów zdołało jej go dać.
Kaśka-Mrówka postawiła tymczasem na karierę w korpo. Była po zarządzaniu, została asystentką prezesa w jakimś towarzystwie ubezpieczeniowym z siedziba na Powiślu. Wbrew słowom Grzesia z początków pobytu w Warszawie, nie lubiły się z Eweliną. Praca Mrówki wydawała się jej dramatem, którego sama nie mogłaby znieść - noszenie kawy i herbaty, bycie cały czas do dyspozycji, teoretycznie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Kaśka z kolei nie ukrywała pogardy za każdym razem, gdy odwiedzał ich Wroniewicz, starszy o kilka lat od Grzegorza.
- Grzesiek, wyjdźmy na miasto! - mówiła wystarczająco głośno. - Niech mają chwilę dla siebie.
Wroniewicz kręcił wtedy głową nad kubkiem herbaty.
- Wyprowadź się stąd. Pomogę ci - mówił.
- Mogę się wprowadzić do ciebie? - pytała, ucinając temat. Rzadko zabierał ją do swojego mieszkania.
Właśnie wtedy Wroniewicz zaczął upodabniać się do studenta. Wtrącał się w jej sprawy z irytującym przekonaniem o własnej wyższości, choć sam studiował na uczelni uznawanej za gorszą niż Uniwersytet Warszawski. Był z Pomorza, więc nie pamiętała, czy wyśmiewając jej filozofię mówił o swoich studiach prawniczych na Uniwersytecie Gdańskim czy Gdyńskim. Nigdy nie powiedziała mu, że kocha filozofię miłością najszczerszą na świecie, prawdziwą do tego stopnia, że mogłaby studiować ją do końca życia. Dyplom? Zwykły kwit, dodatek do urody, atrybut świetnej kandydatki na żonę człowieka sukcesu.
- Rozumiem, że filozofia cię interesuję - mówił Wroniewicz. - Może warto jednak pomyśleć o jakimś drugim kierunku?
- Odpierdol się - odpowiadała. - Co cię to obchodzi?
Kuba był zbyt ograniczony, żeby z nim dłużej wytrzymać. Umiał o nią zadbać, nie oszczędzał w jej towarzystwie i fajnie było popatrzeć na niego w telewizji, ale nie wiązała z nim przyszłości. Zresztą, mieli na swój temat podobne zdanie. Spotykali się dalej, lecz tak sterowała czasem, by coraz rzadziej z nim sypiać. Miało to swoje plusy, bo pod koniec podobało jej się jak przychodził po nią spragniony, wynajmował pokoje w hotelach, itd. Ona tymczasem mogła skoncentrować się na rozwoju własnej kariery.
Jak Ewelina zdecydowała się przyspieszyć rozwój swojej kariery? Tak, jak umiała - przy pomocy tyłka i ust, do czego na pewno zachęciła ją łatwość, z jaką udało jej się z Wroniewiczem. Rzeczywiście nie trzeba było długo czekać, kiedy Tomek Gat zaprosił ją na kawę. Walczył ze sobą zaledwie kilka tygodni - wybrał dzień, kiedy obydwoje mieli wolne. Prawie wynudziła się na śmierć - spacerowali przez kilka godzin po Starówce, a następnego dnia jak gdyby nigdy nic spotkali się w biurze. Kolejny w typie studenta.
Ich spotkania powtarzały się, a w pewnym momencie Ewelina równolegle prowadziła sprawę Wroniewicza. Nawet gdyby jakimś zbiegiem okoliczności (!!!) Kuba zobaczyłby ich gdzieś na mieście, to nie miałaby problemu z wymówką. Tomek Gat albo był prawiczkiem, albo za wszelką cenę chciał pokazać jaki to z niego dżentelmen, w czasie spacerów udając bardziej starszego brata niż kogoś, kto w razie czego ściągnął by z niej stringi. Właśnie dlatego Ewelina postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Przespała się z nim na początku grudnia, podczas jego pierwszej wizyty na Bielanach, pod nieobecność Grześka i Mrówki. Gdy po wszystkim wyszła się umyć, pomyślała że być może Grzesiek martwi się czasem, czy Kaśka robi takie rzeczy ze swoim prezesem. Wróciła do pokoju, obudziła go i wygoniła na śnieg.
- Moi współlokatorzy zaraz wrócą - skłamała.
Nie był zbyt pewny siebie, co pokazał już podczas ich pierwszej rozmowy. Cieżko było go rozgryźć, wyczuwała w nim naprawdę duże kompleksy. Dawał sobą sterować znacznie łatwiej niż Kubą Wroniewiczem. W biurze szło tak gładko, że nie wiedziała, kiedy przestać. Inni podjęli tę decyzje za nią i cały czas dziwi się sobie, jak była krótkowzroczna.
Przed końcem każdego miesiąca ustalano grafik pracy na kolejny. Zajmował się tym oczywiście Tomek i już w styczniu część załogi zaskoczyło, że Ewelinie, stosunkowo nowej w zespole, ani razu nie trafił się dyżur w weekend. Podejrzenia zwerbalizowały się, gdy sytuacja powtórzyła się w lutym. Z początkiem kwietnia złożono donos.
- Ona od trzech miesięcy ani razu nie pracowała w weekend, a dni wolne zawsze mają razem.
Prawdziwy szef, który siedział piętro ponad nimi, nie potrzebował więcej. Był dużo starszym od Tomka doświadczonym managerem o dużej pogodzie ducha i trzeźwym umyśle, ściągniętym na to stanowisko z konkurencyjnej firmy telekomunikacyjnej. Osobiście wyłonił Gata na koordynatora zespołu konsultantów, chcąc podobno uczynić z niego swojego biurowego bulteriera (oceniła to jako karkołomne przedsięwzięcie). Było to kilka miesięcy wcześniej - afera z Eweliną była ostatnią szansą na wycofanie się ze swojej decyzji.
Najpierw na górę wspiął się Tomek, potem asystentka szefa poprosiła ją. Szef miał prawdziwy gabinet - ascetycznie białe ściany, kilka szafek z szufladami i biurko z cieniutkim jak kartka papieru laptopem. Zaprosił ją do środka, po czym wskazał prawe z dwóch krzeseł. Na lewym siedział Tomek, którego chyba nie zauważyła, ponieważ jego skóra przybrała śnieżnobiały kolor ścian pomieszczenia.
- Dziękujemy za współpracę - to było najważniejsze, co usłyszała. Reszta słów jej nie interesowała.
Była kobietą, więc spojrzała w lewo, zupełnie odruchowo, w poszukiwaniu mężczyzny, który powinien wziąć ją w obronę. Jej chłopaczek był zbyt jednak przerażony i chyba by się zesrał w gacie, gdyby jakimś cudem doszłoby do spotkania ich spojrzeń. Zrozumiała, że nie odebrano mu funkcji koordynatora. Był za to tak wdzięczny, że bez zawahania mógłby opowiedzieć o nich wszystko, ze szczegółami. Siedział z opuszczoną głową, pozwalając zaczerpnąć tlenu pryszczom trzymanym pod kołnierzykiem białej koszuli. Dotykała ich, gdy leżał na niej.
Prawie się porzygała. Dziękowała Bogu, że po rozmowie mogła od razu wyjść z biura. Nie miała wielu rzeczy do zebrania - po całej przygodzie na infolinii zachowała jedynie kilka długopisów i notes. Pamięta orzeźwiający zimowy chłód, gdy w zamszowych kozakach i krótkim płaszczyku ze sztucznej skóry opanowywała mdłości. Wyciągnęła telefon, po czym wybrała numer Kuby Wroniewicza. Dzwonił często, jednak wtedy nie odbierała od niego już drugi tydzień.
- No co tam u ciebie?
- Spierdalaj ode mnie - pamięta, jak twardo cedziła te słowa. Na mrozie łzy wkłuwały się w jej policzki. - Nie chcę cię widzieć już nigdy w życiu.
- Przecież pracuję w telewizji - odpowiedział przytomnie. Rozłączyła się.
Po niespełna pół roku od przyjazdu do Warszawy przyszedł czas na reset. Dopiero z czasem okaże się, że nie ostatni. Wywalili ją z pracy, a brud pomiędzy nogami cały czas uważa za niezmywalny. Poza filozofią absolutnie wszystko przewróciło się do góry nogami.
Kilka miesięcy później pozna Marcina Gorasia. Przywróci jej wiarę i obejmie kontrolę, tak samo jak wcześniej zrobił to z Antkiem Sembickim. Będzie się śmiała z jego planów, zupełnie tak jak Wroniewicz wyśmiewał jej filozofię. Wiele wycierpi, zanim się w nim zakocha, a gdy już to nastąpi, zostawi ją samą, całkowicie bezbronną.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt