Gdzieś, w krainie niezbyt górzystej i niezbyt płaskiej, takiej ot sobie, z dolinami, jeziorami i pagórkami, żył Przetwórca.
Właściwie zawsze zamierzał być Twórcą, ale jak to w życiu bywa, marzenia tego w żaden sposób nie potrafił zrealizować (największą przeszkodą był brak wyobraźni), dlatego też wziął się za przetwarzanie tego, co stworzyli inni.
Uciążliwa była to praca i zaprawdę rzemieślnicza. Przy jej wykonywaniu skurczył się w sobie niepomiernie, chociaż i tak zawsze był osobnikiem mikrym, wygryzł zęby, a powieki zwiotczały do tego stopnia, że, aby nie opadały na policzki i nie zasłaniały pola widzenia, musiał podklejać je plastrem w kształcie znaku zapytania.
Pomimo takiego stanu rzeczy uważał się za Kogoś, za osobę tak wyjątkową, że w celu udowodnienia tego światu, a w chwilach rozchandryczonego zwątpienia nawet sobie, tak aranżował otoczenie, aby jego wyrafinowana estetyka biła każdego po oczach.
To nic, że nie dojadał, a kieszenie świeciły pustkami, to nic, że w pocie czoła i z coraz większym obrzydzeniem przetwarzał ciągle więcej i więcej, a i tak ciągle za mało - przecież dzięki temu coraz bardziej stawał się właścicielem tego, co z takim wysiłkiem, zaprzedając siebie i bliskich, wydzierał życiu – po kawałku, po okruchu, po skrawku i po ochłapie.
I zatracił się zupełnie w fałszywych wartościach, ważnościach i możliwościach na wyrost.
A gdy w prześwitach zdrowego rozsądku zrozumiał, że ze wszystkim nie zdąży, zapragnął przed zmierzchem życia wybudować szklane organy z butelek po najprzedniejszych trunkach. Na nich miał być odegrany marsz żałobny na jego pogrzebie, a potem przekazany w ręce potomnych jako pamiątka jego istnienia.
Zbudował je kosztem olbrzymich wyrzeczeń. Stracił przyjaciół, doprowadził rodzinę do skrajnej rozpaczy, zdziczał i zdziwaczał, ale gdy wypijał butelkę drogiego szampana, by potem przeznaczyć ją na ostatnią piszczałkę w organach, miał wrażenie, że stoi przed dziesiątym cudem świata. Dumnie wypiął zapadniętą klatkę piersiową, a ta zaskrzypiała jak dawno zapomniane, zardzewiałe wrota. Drżącą ręką przeciągnął po wyliniałej czaszce, podreptał dwa kroki w przód, trzy kroki w lewo i zachwiał się. Padając zdążył jeszcze pomyśleć, że oto ogarnęła go dziwna pustka, w której uporczywie grzechotały dwie pestki ze skradzionych u sąsiada czereśni. Bardzo odległe czasy. Był wtedy chłopcem i miał tyle życia przed sobą.
Tam, gdzie się znalazł, pojęcie czasu nie istniało. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wymieszane były jak w kalejdoskopie. Minęły dni, tygodnie, czy wieki? Nie wiedział, ale gdy pukał do drzwi Piotra, jego organy dawno już, w kolejnym procesie recyclingu, przetworzono na butelki. Tym razem do piwa. Najpierw poczuł dziwne ukłucie w miejscu, gdzie kiedyś miał serce, potem wściekłość, krótką jednak i przelotną jak wiosenna burza, która w końcu pozostawia po sobie zapach tajemnicy, budzących się kwiatów i nieokreślonej tęsknoty.
Chciał zaszlochać, gdyż raptem zrozumiał.
- Tak naprawdę nigdy nie żyłem – stwierdził.
I nie wiedząc czemu, to wyznanie sprawiło mu ulgę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt