Egotyk lubelski - Smutny Czlowiek
Proza » Inne » Egotyk lubelski
A A A

E g o t y k  l u b e l s k i

 

W bocznej uliczce, zasypanej skrzącym się śniegiem, obok zbutwiałej rudery dawnego wiejskiego domu, opodal kilkupiętrowych bloków i ruchliwej ulicy, za którą liche chałupki i rzeka, stoi piętrowy dom. Noce na strychu, w małym pokoju ze ścianami obitymi boazerią, pełne ucieczek w inne światy ruchomych obrazów, nieporuszonych liter. Skoki w toń barwnych plam kineskopowego kalejdoskopu, żółtego światła elektrycznej lampki. Tutaj mijają przeczekane godziny ciemności, momenty konfesyjnych zwierzeń o mieście po wschodniej stronie Wisły, o Lublinie, który nad stwardniałą, asfaltową łąką przysiadł. I ja z nim byłem i cisza. Ruszajmy więc, pomiędzy betonowe kwiaty i chodników trawy!

 

Wsiądę do autobusu 39, skasuję bilet, przysiądę się i przywitam ukłonem pełnym ironicznej wstrzemięźliwości, jak na artystę przystało. Proponuję jednak pozbyć się złudzeń, że tekst ten w jakimkolwiek stopniu jest przeznaczony dla ciebie – to kolejny egotyk, fonetyczno-leksykalna masturbacja, pod wyobrażenie przyszłości, w której będę prawdziwym pisarzem. Miasto zza szyby autokaru pachnie współpasażerami, nowy Solaris świszczy klimatyzacją, nie pozwala uchylić szyb, jedynie na przystankach, gdy w syku otwierają się automatyczne drzwi, do środka wpada genius loci, to ciepły, to zimny, zmęczony lub rześki, a czasami tak prozaicznie inny, że w swej prostocie niemożliwy do określenia.

***

Starówka przed południem urzeka okazjonalnym gwarem prozaiczności. Samochody z zaopatrzeniem podjeżdżają do barów przy Grodzkiej, czasami przejadą przez bramę Rybną, zbliżając się do miejsca niedostępnego dla zmotoryzowanych – zaułku Hartwigów. Poezja i fotografia schodzą tu wspólnie, spięte poręczą, wprost na Kowalską. Pójdźmy jednak, w bezpiecznej od siebie odległości, w drugą stronę. Uważaj na wąskiej ulicy Ku Farze, nie potknij się o wystające kikuty ścian świątyni. Opodal stoi Trybunał Koronny, w nim sam Diabeł sprawiedliwości pilnował, a obok jest piwnica, gdzie w zamkniętej walizce kilka lat gniło ciało anonimowego mężczyzny. A teraz, żwawo, pod chłodnym kapeluszem bramy Grodzkiej, traktem na zamkowe wzgórze. Zatrzymajmy się nad bramą Zasraną, spójrz przed siebie, odwróć się i rozejrzyj również, w kącikach oczu trzymaj rozmazane kontury Zamku i Bramy, tak abyś nie zgubił teraźniejszości, przedstawiam bowiem to, czego już nie ma.

Zaginione miasto, po którym zostały tylko fragmenty, niby niepodpisane eksponaty. Zniknęły ulice, targi, kamienice, biedne chałupy i święte miejsca, a razem z nimi ciżba chałatów i obcych dźwięków, niemożliwa już do odnalezienia, zamykana raz w jednej, raz w drugiej klatce.

Zapatrzeni w bijące dymem kominy Majdanka, wychodzili z ostatniego szynku, w ostatnim getcie, tam, gdzie życie w ostatnim epikurejskim tańcu zrzucało z siebie fatałaszki moralności i przyzwyczajeń. Co musieli zrobić, żeby jeszcze istnieć i być tam wtedy, z kim współpracować, komu zapłacić, jak duże mieć znajomości? Co musieli czuć, widząc przed sobą szare masy rodaków na błękitnym niebie, słysząc jazz płynący z zatrzaśniętych za sobą drzwi? Nie znajdziesz ich teraz na zielonej, ogrodzonej murem i zarośniętej wiekowymi drzewami wyspie w środku miasta, porośniętej kamiennymi tablicami, nie trafili tutaj, gdzie odnaleźć można Wiedzącego z Lublina i wielu innych, chwalebnych przodków.

Siedząc pod kamiennym lwem, strzegącym zamkowego wzgórza, zastanawiam się, czyja to była wina? Nie potrafię nigdy odpowiedzieć, dlaczego to miasto jest tak wypełnione śmiercią, wymieszaną w cudowny sposób z radością życia. Stojąca za moimi plecami warownia, przypominająca w swej neogotyckiej formule coś niemal lekkiego i nieodpowiedniego, jak bogata broszka przy zgrzebnej sukni, ma w swych murach niezliczone krzyki więzionych ludzi, zamykanych za honor, poświęcenie, kradzież, gwałty i skurwysyństwo. Ich dłonie dotykały ściany, po której drugiej stronie Mistrz Andriej dawno temu namalował niebo, specjalnie dla króla Władysława, i dla siebie – to był jego bilet do nieśmiertelności. Ja swój staram się kupić w automacie, wybieram ulgowy, 30-minutowy, na wszystkie linie.

 

Ulica Ruska, nad jej brzegiem rozpościera się laguna bylejakości i prawie azjatyckiej biedy. Stragany, śmieci, zdezelowane busy i autobusy, krzyki: „papierosyyy, papierosyyy”, zasłonięte firankami okna w pojazdach z cyrylicą na tablicach kierunkowych, dymiących czarnym welonem z rozedrganych trzewi ropnych silników. Stoją tu kioski wypełnione od podłogi po sufit starymi książkami, kręcą się alkoholicy w różnym stopniu zaawansowania, wlewają piwo do taniej coli, mieszają i częstują się wzajemnie zagryzając kromką chleba. Cyganki żebrzące z etatowymi dziećmi, ich krajanki nalane tłuszczem, oferujące metafizyczną prostytucję, naginanie przyszłości pod Twoje oczekiwania, łapią za mankiety, chcą wróżyć. Pośrodku tego majdanu stoi cerkiew, spokojna i schludna, zawsze zamknięta. Laguna dochodzi do asfaltowego potoku, nad którym wznosi się potężna skarpa, wzgórze zwane Czwartek, miejsce, od którego Lublin wziął swój początek. Teraz u jego podnóża znajduje się jeden z najważniejszych narządów miejskiego organizmu, zunifikowany układ pokarmowy, połączenie ust i odbytu. Tutaj się przyjeżdża, stąd się odjeżdża, nie sposób tego obrazu zapomnieć. Czasami się krzywię, gdy wciągam w nozdrza smród niesprzątanego targowiska, tęsknię za zaginioną dzielnicą żydowską, widząc samotną studnię na betonowym placu – ale czy wtedy to miejsce, przycupnięte nad zgniłą rzeczką, pachniało ładniej?

 

***

W tym korowodzie mimowolnych zacietrzewień czuję się niekiedy jak ten, co zostać chciał pilotem, a teraz wywozi śmieci z lotniska. Głowa pełna liter, niedokończonych zdań, ważkich słów, z których nic nie wynika poza głodem marzeń, zachcianek przesłaniających prawdziwe życie jak kurtyna. Za grubym materiałem nie ma jednak sceny, jest za to ściana prozaiczności i to z nią przyjdzie się zderzyć, miast zmierzenia z życiową rolą. Oto prawdziwy teatr, boże igrzysko. Wchodzę tam w kostiumie pyszałka i taki znikam, wygwizdany przez współgrających. Tej sztuki nie ogląda żadna publiczność, wszyscy żywi mają tu swoje role. Patrzę tylko na siebie – mają mnie za podłego kabotyna. Nie ma w tym błędu, z którego mógłbym ich wyprowadzić, popisując się orientacją terenu.

Zostawiam tę ekspiację, odkładam pod drewnianą ścianę obozowego baraku. Jak można żyć takim pieprzeniem? A czy można sprowadzać swój los do ekstremalnych wyborów historii? I co ma, z tej konfrontacji wynikać? Bezsens, błahość? Chyba nie powinno ani jedno, ani drugie, proste wnioski są błyskotliwe i niepełne. A przecież chodzi tylko o to, aby wreszcie rzygnąć geniuszem! Jak bohater Wspólnego pokoju krwią. Wymiotować intelektem, prątkując na ciebie i na tych za twoimi plecami. Niestety, jestem zdrowy, poza próchnicą dolnej, lewej siódemki – to taka studencka pretensjonalność, nic wielkiego, kolejne pijaństwo z wiernym sługą Hipokratesa i Aoede powinno pomóc. Każde spotkanie z R. pomaga.

 

Jak uczy banał – bo trzeba tobie wiedzieć, że truizmy to ogromna skarbnica wiedzy i mądrości (to też truizm i dowód mojej racji jednocześnie, ha!) – wszędzie jest tak samo, tylko ludzie są inni. A co jeśli, ludzie są ci sami, tylko miejsce, jak tło na obrazie prymitywistów, zmienia się w swej bajeczności?

Wódka z gwintu w furcie przy ulicy Jezuickiej. Zgodnie z zaleceniami Ignacego Loyoli na tapecie dyskusje o kontrreformacji i soborze w Trydencie. Oczywiście kłamię, rozmowa tyczy się picia i seksu, ja stwierdzam, że jest przereklamowany, W. myśli o mnie to, co jezuici o Lutrze.

Przez otwarte okno niesie się krzyk, natchniony pijacki wrzask, zza warg wypadają wersy poezji Jesienina i lecą chaotycznie jak ćmy. A. znowu polał, plamiąc opracowanie liryków Kochowskiego, G. gdzieś zniknął, razem z resztą kompanii. Rozpłynęli się w mieszkaniu, z trzema pokojami, łazienką, kuchnią i balkonem z widokiem na piaskownicę.

Gdzie jestem? Tutaj, na łóżku. Co z światem całym? Zmierza ku końcowi, bo przecież się zaczął. Tę kolejkę ja polałem, z głośników dobiegł nas kolejny głos w rozmowie: Pijesz? Piję! Jaki znak twój? Orzeł biały! To na zdrowie!

Spotkania wyliczające kufle jak litery alfabetu: a(rchiwum)… b…. c(zytelnia)… d… e… f… g… h… i… j… k(aruzela)… l(ulu)… ł… m… n… o(pium)… p(auza)… r(ramzes)… s… t… itd. itp. Pochowane między akademikami, których prostokątne klocki postawiono jak makietę idealizmu w skali 1:1.

Jest i jedno zaczarowane miejsce, do którego trafić łatwo, opuścić zaś nieco trudniej, ale zupełnie nie sposób dojść, jakim to sposobem przestąpiło się ten piwniczny próg, i gdzie on jest. Która to z ulic? Czy w pobliżu Starego Miasta, czy Miasteczka Akademickiego? Jak tam trafić bez picia i na trzeźwo? Zagadkę rozwiązałem dopiero po czterech latach, dziś już wiem, którędy wiedzie procentowa ścieżka, sekretu nie zdradzę, to byłoby zbyt proste, czytasz egotyk, nie przewodnik.  Poza tym, jak jestem trzeźwy to lokal jest zamknięty.

Po kilku dniach picia i spotkań siedzę zmęczony, oparty o poduszkę rzeźbię w plastelinie myśli i pomysłów, wychodzi z tego dziecięca makieta Lublina, która równie dobrze może być modelem kazimierskich wąwozów – jest i do jednego, i do drugiego równie niepodobna – prawdziwa sztuka współczesna.

***

Dookoła zima, której mam szczerze dość, brodząc w rozmiękłym śniegu wąskiego chodnika przy ulicy Nadbystrzyckiej, patrząc na paskudne bryły akademików Politechniki i na budynek samej uczelni oraz stojących pod nim studentów. Wzbudzają niechęć, nie lepsi od błota strzykającego w górę spod ruchomych płyt, unikalnych fontann uruchamianych stąpnięciem.

Dookoła zima, tak piękna i czarowna, miasto otulił szum świateł latarni odbitych od unoszącego się ciężkiego powietrza. Wolnostojące, wielorodzinne domy przy ulicy Zachodniej, przykryte puchowymi kołdrami samochody, samotni, znikający szybko przechodnie w grubych kurtkach, czapkach i kapturach. Kołyszę się wraz z padającym śniegiem, ten mały chłopiec idący w stronę stoku narciarskiego musi być szczęśliwy – takiego wieczoru wszystko jest możliwe, nawet spotkanie z Marzanną.

Zimowe poranki wypełnione pielgrzymką do mieszkania, spojrzeniami w słońce, które schowane i obojętne nie zmusza do odwracania wzroku, patrzy gdzieś w kosmos, niezainteresowane ani mną, ani moim kacem, obojętne na zarzygane spodnie, wymiętą czapkę i zmarznięte dłonie.

Z pokoju hałas i chropowaty krzyk, zrodzone w głośnikach, płyną, albo lecą – jak wiatr. I ja krzyczę, pochylony niby trzcina wygięta uderzeniami w werbel, szarpnięciami strun i wczorajszym alkoholem.

Bezgłośny transfer Internetu, inercja i wejście w świat wirów i prądów, otworzone strony porno, wulgarne aktorki z implantami piersi, te przerysowane, sztuczne jęki i pytanie – czy tam jest jeszcze jakaś przyjemność? To nieistotne dywagacje, przerywane szybkim ruchem prawej ręki – czy tutaj jest jeszcze jakaś przyjemność? Ale przecież, ślina na biust ze słodkich ust wypluta, zlizana zaraz, podnieca wilgocią obiecującą więcej.

***

Ciepłe powietrze w parku akademickim, spoceni ludzie na przejściu dla pieszych i tak wiele różnych, ciekawie wyglądających drzew, których nigdy nie zauważyłem, mijając je niby sztachety w płocie. Koncert lokalnej komitywy ptasiego chóru i spalinowej orkiestry trwa nieprzerwanie, w godzinach szczytu prezentując największe hity, nocą grając oniryczne recitale.

(tyle obrazów

słów i figur

pomysłów i planów

tyle idei

uczuć i wrażeń

tyle siły

zostało

tylko tyle)

Lessowe wąwozy przecinające Rury podzielono gdzieniegdzie kratownicą ogródków działkowych, bujnych zielenią w letnie noce, kiedy każda metalowa, zespawana z prętów furtka, okolona żywopłotem, przypomina bramę do innego świata. Podnoszę się wspomnieniem z nocnego błota, rozkołysanym krokiem znajduję poczucie miejsca i przestrzeni, zbłąkany jak poeta na bruku Moskwy, tak ja na chodniku Lublina odnajduję radiowóz, jak promyk trzeźwości w narkotykowym tripie.

Spoglądając na miniaturową cerkiewkę z czerwonej cegły, tak lichą i niepozorną wśród starych drzew, oszczędzających jej swym listowiem wstydliwej konfrontacji z molochem galerii handlowej wyszczerzającym swe bezguście zza płotu, myślę o Nim. Oddaję mu jego Poemat, inskrypcję przed cmentarną bramą i pomnik w śródmieściu, sam zaś idę do fryzjera. Spoglądając przez witrynę na park, wałęsających się po nim studentów i modernistyczną bryłę Chatki Żaka, słucham latynoskiej muzyki z radia, nie czekając na nic, nie myśląc o tym, co zaprzątało jego głowę, gdy siedział na podobnym fotelu. Jakie wrażenia kłębiły się pod kością czerepu, który chwilę potem został rozłupany jak słoik pełen konfitur, a krew wsiąkła w kamienie, dymiące ceglano-cementowym pyłem, jak zmaterializowany katastrofizm jego wierszy?

***

To prowincja i dziura, jak mówią. Wyrosły nad Bystrzycą kompleks warszawski, o którego chlubnej historii prawie wszyscy zapomnieli. To miasto biedniejsze, swojskie, ze śpiewnym językiem na ulicach niczego wstydzić się nie musi, i nie robią tego stare mury Trybunału Koronnego, ani Archikatedry, i nie czynią tego socrealistyczne koncepcje osiedli Mickiewicza i Słowackiego. Jedynie ludzie, roznamiętnieni w narodowym sporcie malkontenctwa i chronicznego wstydu, odreagowują butną i głupią saską dumę – ale i tego nie robią świadomie. Nie lepiej promować lokalną wartość, unieść się w zapale historii trzymającej pod ramię kulturowe dziedzictwo i puszczającej oko miłej okolicznej przyrodzie? Przecież i literaturę ma to miejsce swoją! Nie brak i tu powieści miejskiej, choć nie tak ważnej i słynnej jak Ziemia obiecana, czy Lalka, niemniej, Sztukmistrz z Lublina też sroce spod ogona nie wypadł. A przecież i młody, nieopierzony Głowacki za swe patriotyczne uniesienia tutaj pokutował, Mistrz z Czarnego Lasu ducha w tym miejscu wyzionął, Kraszewski nauki pobierał, czyż małe to tradycje?! No i ja przecież jestem. I piszę, Lublin sławię, bo przecież ty też jesteś i czytasz, prawda? Czekam na twoje „Tak!”… Miasto też na nie czeka – nieźle mi wychodzi ten patos i granie na populistyczną nutę, to dobrze, to zawsze w cenie!

Nie jestem sam, ze mną pokolenie – po koleinach przeszłości idę, skrępowany ich płytką wąskością, wiążącą ledwie stopy – ale to one najczęściej mają kontakt z ziemią, badają grunt i prowadzą przez pokrytą wdowią zielenią przestrzeń, miejską łąkę w przerwie asfaltowego traktu ulicy Sowińskiego. Gdy zakwitnie trawa, upstrzona po-psimi pomnikami codzienności, będzie czekała na swojego Leśmiana i nie dostanie go. Wszak tylko ona nań czeka, a nie potrafi nawet czytać. Ludzie nie chcą już poezji, bo nie potrafią jej czuć, to trudne. Czasami, zamiast czytać, próbują pisać – tego też nie potrafią. Czy to już wreszcie ten opiewany, wyczekiwany zmierzch literatury? Przed nami imperium dźwięku. Tylko kogo to obchodzi? Wzrusza jedynie wtedy, gdy zabiera pieniądze i sławę, wyłączając literaturę ze sfery pożądania.

***

Marmurowe wnętrze KUL-u, otoczonego wiecznym hałasem rozbudowy, nie znaczy dla mnie nic, podobnie jak wysoki, niby wyprostowany środkowy palec, wystający z zaciśniętej pięści, wieżowiec rektoratu UMCS-u. Na ulicy Akademickiej mijali się kiedyś katolicy i komuniści z teczkami w rękach. Co w nich nieśli? Obojętność, czy nienawiść? Być może mijają się nadal, choć patrząc w twarze przechodniów, o których mógłbym powiedzieć – rówieśnicy – boję się, że w ich torbach nie ma już miejsca na żadne idee.

Patrząc na Ogród Saski słyszę nadjeżdżający za moimi plecami autobus i syk otwieranych drzwi. Na tabliczce numer 57, wsiadam, zajmuję miejsce i ruszam. Zapatrzony w to, co za szybą, szukam śladów moich stóp w miejscach wielokrotnie zdeptanych. Najpiękniejsze chwile w najmniejszym pokoju tamtego bloku na wzgórzu, głośne westchnienia wymieszane z hukiem fajerwerków za oknem, cholera jasna, ależ to było stresujące!

Przesiadka i zataczam koło, dojeżdżając na Krochmalną, a wraz z jej ponurym biegiem dobijam do przystani dworca kolejowego. Stamtąd pieszo zapuszczam się na 1 Maja, a myśli uciekają mi do warszawskiej Pragi i to chyba rzeczywiście jest lokalna wersja ulicy Targowej, a w mijanych barach można znaleźć i ludzi i morza południowe, przy jednym stoliku!

Ciemne strony miast, gdy je odnaleźć, atakują feerią barw, zupełnie jak jadowite węże. Niebezpieczne w swej naturze, pociągające w powierzchowności, szukają przekąski lub zabawki.

Zostawiam gdzieś za plecami, fabryki, alkoholowe źródła, gdzie rodzi się piwo, wódka i miód pitny – prawdziwa aleja narodowa. Miły oku budynek dworca kolejowego, z którego tak niewiele trzeba, aby ruszyć dalej na wschód. To wszystko znika, a ja wchodząc między drzewa Parku Ludowego, kierując się ku Bystrzycy, rozpływam się powoli w lubelskim powietrzu, powracając do pokoju na piętrze domu przy ulicy Zachodniej. To koniec wycieczki.

***

A dla ciebie, Lublinie, mam jeszcze jedno zdanie na pożegnanie, wypowiem je głośno, stając na szczycie zamkowego donżonu i w teledyskowej manierze obracając się dookoła. Chłonąc wzrokiem połamane dachy Starówki i przerażające w swej brzydocie ściany Czechowa i Kalinowszczyzny, wyrecytuję: Nie oczekuję zuchwale / że to wszystko dla mnie.

 

Lublin i tylko Lublin - kwietniowa zima roku 2013.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Smutny Czlowiek · dnia 08.12.2013 10:20 · Czytań: 624 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
Mateusz Majba dnia 08.12.2013 17:54 Ocena: Bardzo dobre
Dziwny nie-reporterski opis miasta. I monolog wewnętrzny autora.
"[...] trzymajmy się nad bramą Zasraną" - takie słownictwo obrzydza. W Twoim tekście źle użyte.
Niestety nic poza tym.
Dobre na przewodnik dla turystów innej kategorii, niemniej utwór bardzo dobry.
Smutny Czlowiek dnia 08.12.2013 18:03
Ale to nie jest moja radosna twórczość - ta nazwa, taka brama istnieje.
Wasinka dnia 08.12.2013 23:07
Ponurowatość jakowaś tu się skrywa i sarkanie...
Lubię takie spojrzenie na miasto - od wewnątrz. A jeszcze bardziej, gdy uchwyci klimat danych miejsc czy miasta całego (nie powiem, czy Ci się akurat to udało, bo nie kojarzę aktualnie osobistego odczucia mego do Lublina). Podobają mi się zaczepki o historię i literaturę, choć czasem mi było mało... Takie grzebanie mnie wciąga.
Weszłam z chęcią do tegoż autobusu i patrzyłam zza szyby razem z narratorem. Niby za szybą, a jednak wyraźnie.
Jest klimat i nastrój.


Nie wiem, czy czasem celowo rymujesz, ale zdarzyło Ci się zrymować na przykład biust z ust czy zdanie z pożegnanie. I jeszcze nie wiem, czy celowo zazębiasz brzmienie, ale nie robisz tego często, dlategom nieprzekonana: na przykład tutaj: Wsiądę do autobusu 39, skasuję bilet, przysiądę - wsiądę/przysiądę.


Pozdrawiam księżycowo.
Smutny Czlowiek dnia 11.12.2013 19:06
Z tym brzmieniem to celna uwaga - dzięki, nie planowałem tego a wyszło mało estetycznie stylistycznie (to planowałem, hehe).

Ponurowatość i sarkanie to taki stan przyrodzony.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Jacek Londyn
12/10/2024 08:21
Dzień dobry. Czytany jest ten artykuł (liczba wskazuje na… »
pociengiel
12/10/2024 01:04
dzięki andro »
andro
11/10/2024 23:24
Dobrze się czyta. 30 tysięcy poetów z Krakowa potwierdzi… »
OWSIANKO
11/10/2024 21:57
dzięki za brak zainteresowania »
liathia
11/10/2024 12:15
„Poeta”, to stan umysłu, więcej sennej wyrozumiałości życzę.… »
Dar
11/10/2024 08:31
Carl Jung powiedział :,, Wszystko, co nas drażni w innych,… »
Zbigniew Szczypek
10/10/2024 22:53
Pociengiel Faktycznie straszny ten sen, taki… »
Zbigniew Szczypek
10/10/2024 21:50
Kazjuno, Dar Kaziu - dziękuję Ci za wnikliwy komentarz i ze… »
Dar
10/10/2024 08:02
Tekst przypomina monolog wewnętrzny człowieka zaburzonego… »
Kazjuno
09/10/2024 09:40
Dzięki, Januszu, za komentarz i dwie cenne dla mnie uwagi… »
Janusz Rosek
09/10/2024 08:42
Kazjuno Bardzo ciekawy fragment Twojej powieści. Ze względu… »
Kazjuno
09/10/2024 08:26
Klarownie Zbysiu unaoczniłeś samolubną postawę… »
Wiktor Orzel
08/10/2024 10:52
@Kajzunio - dziękuję za komentarz i gratulacje, Hłaskę… »
Janusz Rosek
08/10/2024 08:27
Zbyszku. Dziękuję bardzo za Twój komentarz. Wiersz… »
Zbigniew Szczypek
08/10/2024 00:22
Januszu R. Najpierw wrzuciłem tekst, a później przeczytałem… »
ShoutBox
  • mike17
  • 10/10/2024 18:52
  • Widzę, że portalowe życie wre. To piękne uczucie. Każdy komentarz jest bezcenny. Piszmy je, bo ktoś na nie czeka :)
  • Kazjuno
  • 08/10/2024 09:28
  • Dzięki Zbysiu, też Ciebie pozdrawiamy. Animujmy ruch oddolny, żeby przywrócić PP do życia.
  • ajw
  • 07/10/2024 23:26
  • I ja pozdrawiam :) Zdrówka i samych serdeczności :)
  • Zbigniew Szczypek
  • 07/10/2024 21:36
  • Dar, AJW, Kazjumo - serdecznie Was pozdrawiam i dziękuję Dar za troskę - będzie dobrze! Wszystkich na PP pozdrawiam - nie poddawajcie się i wzajemnie odwiedzajcie, tak zbudujecie "swoją potęgę" ;-}
  • Dar
  • 22/09/2024 22:52
  • Zbyś Oława . Mam nadzieję, że będzie dobrze.
  • Wiktor Orzel
  • 18/09/2024 08:33
  • Dumanie, pisanie i komentowanie tekstów. ;)
  • TakaJedna
  • 16/09/2024 22:54
  • Jesień to najlepszy czas na podumanie.
  • mike17
  • 15/09/2024 19:48
  • Jak jesień nadchodzi, to najlepsza pora na zakochanie się :)
  • TakaJedna
  • 12/09/2024 22:05
  • Jak jesień idzie, to spać trzeba!
  • Wiktor Orzel
  • 11/09/2024 13:55
  • A co tutaj taka cisza, idzie jesień, budzimy się!
Ostatnio widziani
Gości online:84
Najnowszy:LeoRegulus