Piwko pan postawisz i mogę panu pomóc ! - idzie w moją stronę podniecony chłopaczek. Szczerzy się przy tym i wbija we mnie wzrok jakby chciał mnie co najmniej podłapać.
Nie dzięki ,poradzę sobie -odpowiadam zachowując zimną krew. Odchodzi.
Pan ? -myślę sobie.
Przecież on mógł być w moim wieku. Czyżby przemawiało przez niego takie towarzyskie wyrobienie ?
Nie wyglądał mi na takiego. Obdartus raczej. Wprawdzie na obecną chwilę nie wyglądałem od niego lepiej. Wbijam z hukiem stalową blachę w górkę miału i przesypuję dalej. Na ulicy Wolności panuje ogólna sensacja ,dziw nad dziwy ,bo na całej szerokości chodnika leży kupa miału. Idzie stara kokota z psem i wgapia się w czarną hałdę. Na tyle długo na ile pozwala giętkość skóry ,która pokrywa jej szyję. Mija ją równie wścibski pan z poradloną twarzą i strzela okiem to na mnie ,to na miał. Następnie skrada się wszędobylski parkingowy z rubensowskim wąsem. Właściwie to najpierw wąs się skradał ,dopiero za nim parkingowy ,osłaniający tyły. Już tam wypatruje ,węszy spiski i daje nura za kolejny pojazd. Jest. Znalazł się. Wreszcie jakiś bez karty parkingowej. No to ja się z tobą teraz policzę i szybko rozkłada kajet pełen od drogowych defraudantów.
Mały lufcik prowadzący do piwnicznego zsypu zatkał się już na dobre. Trzeba zejść na dół i uwolnić wielkie garście miału. Stukam ostrożnie w wylot i obserwuję przesypujący się węgiel.
-Halo ,halo ! -znienacka ktoś się wydziera z góry.
-Taaaaaaaaak ? -odkrzykuję.
-To pan żeś brał tą dechę co przy schodach stoi ?!
-Ja nie ! To ten pan co wywrotką podjechał to brał ! Mówił ,że jak skończę to mam wam za bramą postawić !
I na to cisza. Nie doczekawszy się reperkusji nieznajomego postanowiłem wyjść przed kamienice.
Wychodzę i nie ma nikogo. Rozglądam się i widzę stojące auto przed bramą mechanika ,a w środku na miejscu pasażera siedzi nastroszona kobieta. Przygląda mi się chwilę i majestatycznie opuszcza elektrycznie sterowaną szybę.
-To pan brał tą deskę ?-pyta.
-Nie. Ja nie brałem. To ten pan co ...
-Kurwa ... -przerywa impertynencko.
-O jest pan ! -wychodzi jakiś mężczyzna z lokalu.
-To pan nie brał czasem tej deski ? -pyta z frustracją.
-Ja już tłumaczyłem ,że ...
-Ja to zaraz wyjaśnię -na to wpada właścicielka lokalu.
-Pan Zbyszek przyjechał tu wywrotką i chciał czymś zakryć schody ,żeby ich nie zasypało ,bo mi klienci nie dostaną się do środka.
-Ale ja przecież (do tego galimatiasu dołącza mechanik Wiesław ) mówiłem mu ,żeby te deski zabrał -wskazuje palcem na jakieś deski.
-No, a on nam zabrał pokrywę od kanału ,nie mam jak kanału zatknąć !
W tym czasie kobieta w aucie ściąga usta ,które zaczynały przypominać monetę z profilu. Do tego wszystkiego zaczęła akompaniować jej głowa ,którą poruszała w geście ogarniającej pogardy.
Afera puchła z każdą minutą jakby co najmniej pan Zbyszek zasypał węglem kanał wraz z zawartością w postaci mechanika Wiesława.
-Jak skończysz to proszę mi to za bramę schować -skarcił mnie niesłusznie właściciel auta z wampirzycą .
Odszedł pewnym krokiem ,wsiadł do auta i świat mroku powoli zaczął odjeżdżać w swoją stronę.
-Panie ,a po ile teraz węgiel stoi ?-zapytała jakaś przechodząca kobiecina.
-Czterysta trzydzieści za tonę -mamroczę.
-Patrz pan jak to drożeje teraz. No strach pomyśleć co to będzie w okresie grzewczym. Ja zaraz muszę zadzwonić do męża.
No i w ten sposób zupełnie niechcący uchroniłem jakieś małżeństwo przed rychłą utratą kilkuset złotych.
Podaj dalej -pomyślałem w duchu.
Zacząłem przerzucać dalej. Zaraz powinien dobić do portu Robert. Tutaj się umówiliśmy. W pojedynkę naprawdę ciężko się to przesypuje. Co jakiś czas wychylam się przez ramię i zerkam czy już idzie w moją stronę. Jak na razie oglądam tylko uważnych przechodniów ,którzy zataczają krąg przy czarnym fragmencie chodnika. Pot leje mi się z czoła ,czuje się jak nieświeże mięso za lady sklepowej ,drobne kawałeczki węgla dostały mi się do butów i piją mnie w stopy.
-Cześć pracy rodacy !
Odwracam się i widzę przed sobą anemiczną sylwetkę Roberta. Koszula o dwa rozmiary za duża ,wytarte spodnie i do tego wyjściowe mokasyny. Gdyby tak się bliżej przypatrzeć to ubiór Roberta miał coś z przeglądarki internetowej ,a mianowicie posiadał opcję historii. Można było z powodzeniem odtworzyć co najmniej tydzień z życia Roberta zapisany na kawałku koszuli ,na przegubach spodni czy pod płaszczyzną jego podeszew. Taki to już on był ,pogardliwy ekscentryk. Nonszalancja wręcz biła po oczach ,a mówiąc ściślej po zmyśle powonienia wszystkich tych ,którzy znajdowali się w promieniu kilku metrów. Przynajmniej zapał do pracy jeszcze w nim nie gasł ,bo o reszcie można by wyrazić się jak o zgliszczach. Włożył do spierzchniętych ust papierosa i podpalił jego drugi koniec. Papieros w jego ustach ogrodzonych miesięcznym zarostem przypominał trochę pałkę wodną na środku trzciny ,którą ktoś podpalił dla żartu. Zaciągnął się pierwszą partią śmierdzącej trupem nikotyny i wszedł do kamienicy. Zatem on na dole ja na górze -jakie to poetyckie.
Chwytam za drewnianą rękojeść łopaty i przedłużam trwanie mojego dzisiejszego emploi.
Pochylam się ,nabieram ,prostuję i wrzucam przez otwór. I tak w koło. Co jakiś czas zerkam w dół i obserwuję w akcji drugą łopatkę. Ponad wszelką wątpliwość przebiega to sprawniej niż jak byłem tu sam. Pochylam się ,nabieram ,prostuję i wrzucam. Pochylam się ,nabieram ,prostuję i ...
Moim oczom ukazał się chłopiec. Stoi na schodach od lokalu ,miętosi w garści plastikowy model awionetki i patrzy na mnie tak jakoś niewinnie. Umorusany od stóp do głowy ,tylko oczy takie czyste i szczere do bólu. Nie bardzo wiedziałem jak mam się zachować ,toteż postanowiłem nie przeszkadzać nam obu. Pochylam się ,nabieram ,prostuję i wrzucam ,a ten gołowąs jak stał tak stoi. Pochylam się ,nabieram ,prostuję i wrzucam. Pochylam się ,nabieram ,prostuję i nagle czuję jak zakłopotanie wypełnia moją twarz. Przypatruje się i widzę już dwa egzemplarze. Zupełnie jak ludzie pustyni z gwiezdnych wojen -pojawiali się znikąd. Stoją tak teraz we dwóch i bacznie śledzą ruchy moich ramion.
-A plose pana ,a głęboka jest ta dziura ?-wskazuje palcem na zsyp jeden z niedorostków.
-Nie ,ale uważaj ,żebyś nie wpadł -odpowiadam pedagogicznie intonując.
-A po co tyle węgla ? -docieka drugi.
-Bo idzie zima i trzeba będzie grzać ,żeby było ciepło gościom w restauracji-buduję dramaturgię.
-A wie pan ,że u mnie w klasie był taki chłopiec co się nie uczył i został na drugi rok.
Ja też zawsze łamałem się z myślami czy częściej wypowiadałem słowo "jestem" czy "nie wiem" -kliniczny zwrot przepełniony bezsilnością ,bądź bardziej lirycznie -bezmiarem niemocy.
Rzadko miałem okazję powiedzieć ,że jestem -nie miałem w zwyczaju meldować się na każde zawołanie.
-A może panu trzeba pomóc ?-wtrąca nieśmiało.
-Poradzę sobie.
-A może ja panu potrzymam ,żeby na kwiatki się nie posypało.
Chwycił w małe ,brudne paluszki fragment folii i dzielnie trzymał ,żeby węgiel nie pospadał na żółte turki. Drugi nie chcąc być gorszy i mniej potrzebny zaczął zgarniać sandałem to co zdążyło upaść na schody przed lokalem. Szkoda ,bo sandały wyglądały mi na nowe.
Zawtra skażesz mnie: "Ljubimaja, priwiet! My nie widielis' s toboju cełyj wiek Ja tiebie w ładoszkie sołnce podariu" I proszepciesz I love you ! -pobrzmiewa znajomo z daleka.
Kanikuły, zawtra ja na wsjo zabju ! Na uciobu nie pojdu, how do you do you do !-odwracam się porażony i widzę dwie dziewczynki. Jedna ściska telefon komórkowy ,który niestety był wyposażony w funkcję odtwarzania plików muzycznych. Jedna puszcza piosenki (naczelny dyskdżokej) ,a druga kolebie się na wszystkie strony (odpowiedzialna za choreografię). Gapią się przez chwilę ,oceniają sytuację i gwałtownie jedna wypala jak kamień z procy.
-Ja mam na imię Kasia ,ale strasznie nie lubię tego imienia ... - i tu zaczyna się cały monolog.
W tym czasie chłopcy na chwilę się ulotnili i pobiegli w stronę przeciwległej kamienicy.
Po chwili wrócili z pustym kartonami z pobliskiego kontenera na śmieci. Nie wiele myśląc zaczęli brać garściami węgiel i przesypywać do pudeł. Następnie brali we dwóch jedno napełnione i susłem do zsypu. Istny pastisz. Po jakimś czasie dziewczynom wyraźnie zaczęła doskwierać nuda i zaproponowały chłopakom zabawę w sklep. Na to jeden z nich odwrócił się cały usmarowany od węgla ,przeciągnął dłoń po czole i z pretensją w głosie rzucił :
-Nie widzisz ,że robię !
W tym momencie zawiasy mojej szczęki wyraźnie się poluzowały. Po prostu zabrzmiał jak stary wyjadacz ,który dawno temu zjadł zęby w tym fachu. Papierosa mu tylko wepchnąć w te małe usteczka. Zawziął się straszliwie i tak został ze mną do samego końca ,cały czas pomagając jak tylko umiał najlepiej. Kiedy już na chodniku została niepokaźna górka miału mijała nas starsza babka o kuli.
Przystanęła na moment ,poprawiła perłowy naszyjnik i zaczęła się na mnie ostentacyjnie gapić.
-Podoba mi się pan ! -powiedziała podniesionym głosem.
-Naprawdę podoba mi się pan ! Bardzo ! Coś panu powiem ...
Zacząłem się bać.
-Tak jest. Niech pan uczy syna od małego szacunku do pracy. Bardzo dobrze !
-Pomagaj ładnie tatusiowi - pogładziła malca po głowie.
-Może wreszcie skończy się to szukanie szczęścia za tym szwabskim marginesem ...
-Nie będzie tych szwarckopów zabawiać ! Tu jest nasz dom !
Fantastycznie. Jeszcze ojcem zostałem. Niech te małe wrócą to już w ogóle mi się rodzina powiększy !
Staro wyglądam. Wypatruję oczy. Młody uciekł do siebie w bramę. Monotonia zaczyna ustawać.
-To co ? Skończone ?-pyta znudzona właścicielka lokalu.
-Zrobione- odpowiadam ,mimo że myślami już dawno uciekłem w bramę. Tuż za małym chłopcem w poszukiwaniu przygody ...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
MrRiddle · dnia 22.09.2008 13:25 · Czytań: 763 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: