- Mamo! - rozpłakany głos kilkuletniego dziecka, przeszywał serca pozostałym, znajdującym się w skromnej izbie.
- Kochanie... Jestem. Cicho. Nie płacz już... - z trudem wypowiedziane słowa, nie mogły utulić dziewczynki. - Wszystko będzie dobrze...
- Britha, daj matce odpocząć. Chodź, zjemy nieco złotych ciasteczek, a mamą zajmie się uzdrowicielka. Chodź skarbie. - Kobieta mówiła spokojnym, opanowanym tonem, choć w duszy chciała krzyczeć. Nigdy nie sądziła, że przytrafi się to w jej rodzinie.
- Zostawcie nas same. - Młoda dziewczyna ze smutkiem patrzyła na dramat, jaki się tu rozgrywał. Choroba już dawno nie uderzała. A teraz... była to ósma osoba, której dni były policzone.
Nie była to tyle choroba, co... przeznaczenie, powołanie? Jednak jak inaczej nazwać można kilkudniową gorączkę, spalającą od wewnątrz ciało, zmiany na skórze, które zawsze kończyły się odejściem? Nie śmiercią, nieistnieniem. Po prostu odejściem. Były to znamiona choroby od tysiącleci istniejącej tutaj, od początku istnienia Naigeru. Przychodziła nagle, bez ostrzeżeń. Czasami zabierała jedną, dwie osoby. Tym razem było inaczej. Mimo, że zawsze kończyło się w ten sam sposób, starali się z tym walczyć. Póki co, na próżno.
- Jest źle. Prawda? - Uraine drżał głos. Czuła, że nie zwycięży choroby. Gorączkowała od kilku dni. Nie dało się zbić temperatury żadnymi ziołami, czy chłodnymi kąpielami.
- Owszem. - Uzdrowicielka poczekała aż pozostali wyjdą. - Inni, których zaatakowała choroba odeszli - mówiła spokojnie, choć już po pierwszych oględzinach widziała znamiona choroby. - Jednak walczyli znacznie krócej niż ty. Jesteś silniejsza.
- Czyli jest jakaś szansa?
- Nie. Nikt jeszcze tego nie przeżył, wiesz o tym. Twój czas nadszedł, Uraine. - Dziewczyna nie miała wątpliwości. Podłużne, jasne pręgi wiły się od dłoni aż do barku, by stamtąd podążyć ku piersi, do serca. Blada skóra, zlana zimnym potem, lepiła się. Nie pomagało nawet częste obmywanie chorej. Był to jeden z objawów. Mimo że zazwyczaj pręgi były ciemne, niemal czarne, to zdarzały się również purpurowe czy niebieskie. Rzadko pojawiały się tak jasne, prawie białe. Stanowiło to zły znak. Najcięższa z postaci choroby. I tak uzdrowicielkę dziwiło, że kobieta tak długo walczy. Znaczyło to, że w drugim świecie miała ważną misję. Taka młoda...
- Ile mi jeszcze zostało?
- Nie wiem. Nie długo. Może godzina... choroba jest bardzo zaawansowana.
- Nie mów proszę o tym Brithcie. Sama jej to powiem. Powinna usłyszeć to ode mnie.
Uzdrowicielka skinęła głową.
- Dziękuję.
- Mamo! - Britha zawołała od progu, gdy tylko uzdrowicielka wyszła.
- Jestem kochanie. - Uraina wysiliła się na uśmiech, który pewnie i tak wyszedł blado. Czuła się słaba i nie miała siły się podnieść.
- Będziesz zdrowa? Prawda? Wyzdrowiejesz! Powiedz, że wyzdrowiejesz! - drżący głos dziecka rozdzierał duszę kobiety.
- Britha... posłuchaj mnie skarbie. Nie wyzdrowieję. Niedługo odejdę...
- Nie możesz! Nie możesz mamo odejść! Nie pozwolę ci!
- Kochanie... ciii... nie płacz skarbie. - Uraina mówiła cichym głosem. Brakowało jej sił, by walczyć. Czuła, że coś, ktoś ją wzywa. - Odejdę. Zaopiekuje się tobą Airis. Masz słuchać...
- Nie chcę jej! Chcę ciebie mamo!
- Britha, posłuchaj. Opowiem ci coś o miejscu do którego idę. - Tylko matka może przemówić głosem, który sprawi, że dziecko zamilknie, nie uciekając się do krzyku. - Powiadają, że ci, których naznaczyła choroba, zdążają ku przeznaczeniu, do innego świata. Tam już ktoś na mnie czeka, woła mnie. Widziałam szare oczy dziecka, takiego jak ty kochanie. Płakało, tak jak i ty teraz.
- Jak ja?
- Tak skarbie, jak ty. - Uraina otarła delikatnym, matczyny ruchem dłoni łzy z policzka Brithy. Była na tyle duża, by zrozumieć. - Pamiętaj, że i ty możesz spełnić czyjeś marzenie na tamtym świecie. Kiedy przyjdzie na to czas.
- T y tak zrobisz mamo?
- Britha, dziecko... - Uraina nie potrafiła nic więcej już powiedzieć. Przymknęła oczy. Powieki były zbyt ciężkie, by mogła je unieść. Mimo to, nie utrzymały łez, które potoczyły się po bladym policzku, naznaczonym jasnymi smugami. - Kocham cię...
Ostatnie słowa, jakie wypowiedziała kobieta, pełne były miłości do jedynego dziecka. Czuła, że jej czas się dopełnił. Pora odejść. Blada skóra stała się jeszcze bledsza, a jasne pręgi pojaśniały, niemal lśniły. Po chwili od skóry oderwał się mały pyłek, ledwie widoczny. Za nim podążyły kolejne, unosząc się lekko w górę. Tworzyły niesamowity widok. Lśniące delikatnym blaskiem, wirowały nad nieruchomym ciałem kobiety. Gromadziły się tuż nad nią, by po chwili unieść się wyżej, aż pod sam sufit.
Ciało Urainy bladło, stawało się wraz z każdą odlatującą drobiną, coraz bardziej niewyraźne, aż zupełnie znikło. Lśniący pył zawirował, po czym uleciał w górę poprzez dach, ku niebu.
- Mamo!
- Mamo!
Elissa drgnęła słysząc głos synka. Omal nie wypuściła talerza z rąk. W pośpiechu zostawiła naczynia i niemal biegiem ruszyła do salonu. Nie dusił się. Co za ulga. Omal serce nie wyskoczyło jej z piersi, gdy usłyszała wołanie. Była przewrażliwiona. Ale jak mogła nie być? Ostatniego ataku Brian mógł nie przeżyć. Przez ponad miesiąc podłączony był do respiratora.
- Co się stało kochanie? - spytała, starając się ukryć zdenerwowanie i drżące ze strachu ręce.
- Patrz mamo. - Chłopiec wskazał dłonią niebo. Z trudem nabierał powietrze, jednak robił to samodzielnie.
Elissa kątem oka widziała cały medyczny sprzęt rozstawiony w pokoju. Umiała obsługiwać każdy. Pompy, inhalatory, ssak, nawet respirator.
- Spadająca gwiazda. - Brian mówił równie cicho jak przedtem. Gdy oddychał, słychać było świszczenia i rzężenia, oraz nierówną miarowość, jaka pozostała po respiratorze.
Na ciemnym niebie, wśród miliona gwiazd wyróżniała się jedna. Poruszała się szybko, pozostawiając za sobą gwiezdny pył. Była niezwykłym zjawiskiem. Wyglądała jakby pojawiła się wyłącznie dla Briana. Tak długo o tym marzył. Co wieczór sadzała go przy oknie, by mógł patrzeć w niebo. Czekał cierpliwie aż się pojawi.
- Wypowiedz skarbie życzenie. Szybko. - Uśmiechnęła się do synka. Czasem żałowała, że opowiadała mu te wszystkie bajki. Wróżki, złote rybki spełniające życzenia i spadające gwiazdy. Lubił jednak słuchać o innych światach. Czytała mu więc baśnie sprawiając, że choć na chwilę zapominał o chorobie. Pozwoliła mu uwierzyć, że marzenia mogą się spełnić, że gdzieś tam, w rozgwieżdżonym niebie istnieją istoty, które słyszą nasze prośby. Jeśli zechcą, wysyłają znak r11; spadającą gwiazdę, za którą ciągnie się srebrny pył. Widoczne dla nielicznych. Jeśli się je przegapi, marzenie nie zostanie spełnione. Dlatego Brian co wieczór siedział pod oknem. Nawet w gorszych dniach, gdy nie mógł samodzielnie siedzieć, przystawiała łóżka tak, by mógł obserwować niebo.
- Chcę być zdrowy mamo. - Chłopiec zamknął mocno powieki, wypowiadając życzenie. Gdy je otworzył gwiazdy już nie było.
- Kochanie... - Elissa szepnęła zaniepokojona brakiem głośnych rzężeń w płucach synka przy każdym oddechu. Jednak nic nie wskazywało na to, by coś się złego działo.
- Mamo! - Brian pierwszy raz wypowiedział pewnie słowa, nie siląc się na oddech. Nabrał głębiej powietrza... i nie zakaszlał. Nie dusił się. - Mamo!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Siri · dnia 23.09.2008 13:21 · Czytań: 1503 · Średnia ocena: 2,5 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: