Marian wyjął z sejfu służbową broń i schował do kabury przy pasku. Przypomniał sobie jaka była ciężka, gdy zaczynał pracę w Zakładzie Karnym w Rzeszowie. Teraz już jej nie czuł, tak jak nie czuje się obrączki lub zegarka na ręku. Ciało potrafi się szybko przyzwyczaić się do tego wszystkiego, czym je nieustannie w okrutny sposób raczymy. Przez dziesięć lat, jako nadzorca bloku C nauczył się znosić służbę po nocach, nierzadko w zimnie i smrodzie, rozsadzający czaszkę chrzęst kluczy w zamkach do cel i to milczące, szkliste spojrzenie osadzonych, które jak szyba oddziela nasz świat od ich makabrycznych urojeń. Początkowo nawet bał im się patrzeć w oczy, ale po jakimś czasie do tego też przywykł.
- Maniek zbieraj się, stary na nas czeka! - W drzwiach szatni stanął kapral Lipko, którego osobiście wybrał do tego zdania.
- Słyszę Julek, nie drzyj się.
Po chwili, stukając podkutymi butami po gładkiej posadzce przemierzali korytarz, słabo oświetlony lampami w drucianych kloszach, wiszącymi równym szpalerem nad drzwiami do cel.
Marian zatrzymał się przed jednymi, oznaczonymi numerem sześć. Pod lekko uchylonym wizjerem zobaczył wdrapany paznokciem napis "STOLARCZK CHUJ". Przetarł go mankietem munduru. Nie schodził.
- Patrz jaka świnia. - Lipko zajrzał przez judasza. - Będziesz to językiem zlizywał, Kobra! - Wrzasnął przez drzwi.
- Dobrze, że chociaż błędu nie zrobił - Marian tylko westchnął, a przecież Kobra pisał o nim. Od dawna powtarzał, że żaden wyrok, nawet ten najdłuższy nie jest w stanie wyprostować tych wszystkich zwyrodnialców. Co innego czapa, albo chociaż dożywocie. Kobra siedział już piętnaście lat, i co?
Zeszli po drucianych schodkach, do dodatkowej kraty, a potem do bloku A i świetlicy. Tu kończył się ten zaklęty świat zakazanych mord i wyskrobanych sprężyną z pryczy tatuaży, a zaczynała część administracyjna więzienia. Dla Mariana blok A był i tak rajem na ziemi. Przebywały tu jedynie płotki, skazane za drobne kradzieże i machlojki finansowe, które po paru dniach pobytu mieli tak wszystkiego dosyć, że stawały się święte jak zakonnice. U niego siedzieli ci najgorsi, bestie, którym zamieniono karę śmierci na dwadzieścia pięć lat. Obserwując ich na co dzień nie wyobrażał sobie dnia, kiedy trzeba będzie ich wypuścić.
Przed gabinetem naczelnika młoda blondynka zaczesana w gładki kok stukała coś na komputerze. Na ich widok wstała, obciągnęła popielatą bluzę munduru i bez pukania otworzyła obite bordowym skajem drzwi.
- Panie majorze, są panowie od Jarynkiewicza.
Wypowiedziała to jednym tchem, z wdziękiem pensjonarki, jakby nie zdawała sobie sprawy o kim mówi. Marian minął ją obrzucając pogardliwym spojrzeniem. Julek skupił się raczej na jej nogach, wyprężonych smukle w gładkich rajstopach.
- Świetnie! To sierżant Stolarczyk i kapral Lipko. - Naczelnik wstał zza biurka, przedstawiając przybyłych jakiemuś grubasowi w skórze, który rozparty zajmował krzesło pod oknem. - Będą odpowiedzialni za transport więźnia do miejsca przeznaczenia.
Obaj ukłonili się, choć nieznajomy wcale nie odwzajemnił się tym samym. Mierzył ich tępo bawiąc się łańcuszkiem od policyjnej odznaki.
- Pan oficer nadzoruje akcją z ramienia CBŚ. Zapewniłem go właśnie, że naszej strony wszystko jest dopięte...
Po tych słowach grubas wstał i przerwał majorowi w pół słowa.
- Jarynkiewicza wieziemy do Piotrkowa. Pojedzie więźniarka i jeden radiowóz - odezwał się tubalnym głosem.
- To nie do Gostynina? - Marian nie wierzył w to co usłyszał.
- Niestety. Sąd oddalił opinię biegłego. Zabrakło czasu.
Zamiast do zamkniętego ośrodka, gdzie można byłoby przymknąć skazanego na jakiś czas, wróci do domu, jakby nigdy nic. A przecież ten człowiek zabił czworo dzieci i nie ulega kwestii, że zrobi to znowu. Zarówno on jak i Julek, nie mieli co do tego najmniejszej wątpliwości. Popatrzyli po sobie. W oczach Mariana zaiskrzył gniew.
- Panowie, zaczynamy jutro o ósmej.
Siedzieli w białej furgonetce, paląc papierosy. Jarynkiewicz był już z tyłu, jeszcze w kajdankach, z których zwisał luźny łańcuch, oplatający także stopy. Wpatrywał się w jeden punkt na blaszanej ściance samochodu, jakby chciał ją przeciąć wzrokiem. Ciężkie powieki opadały nierówno na przekrwione białka, mrugając powoli, niczym skrzela wyciągniętej z wody ryby. Miał już na sobie cywilne ubranie.
- Co o tym myślisz Maniek? - Julek zaciągnął się głęboko. - Znasz go jak własną matkę.
- Ja nie mam matki. - Marian popatrzył przez podwójny płot, oplątany od góry zwojem kolczastego drutu. Dalej, na spacerniaku, zamkniętym od góry siatką, niczym ptasia woliera krążyło dwóch więźniów. Z postawionymi kołnierzami wyglądali jak nastroszone gawrony, drepczące po zmrożonym śniegu.
- Pomyślałem, że będziemy teraz z Grażyną wozić chłopaków do szkoły - ciągnął Lipko. Chyba chciał pogadać. - Ty masz o tyle lepiej, Maniek, że nie musisz się o nikogo bać.
- Daj spokój, Julek, jedziemy. - Marian uruchomił silnik i powoli ruszył za radiowozem, mrugającym bezgłośnie niebieskimi kogutami.
Jechali powoli, bo droga była zasypana. Pod Opatowem zaczął padać marznący deszcz, pokrywając szyby lukrowaną glazurą, którą mozolnie zrywały zniszczone wycieraczki.
Na jednym z zakrętów radiowóz zatańczył przed nimi, przez chwilę stając prawie w poprzek szosy. Wydawało się, że policjanci opanowali samochód, jednakże ten wykręcił pełen piruet i wylądował ze sterczącymi kołami w głębokim rowie. Marian w ostatniej chwili odbił, by w nich nie uderzyć i zatrzymał się na przeciwległym poboczu.
- Co za sieroty. I oni mają go niby upilnować - Julek ściszył głos, żeby więzień go nie usłyszał.
- Wyjdź, ja z nim zostanę. - Popatrzył przez lusterko.
Lipko podbiegł do radiowozu i zabrał się za uwalnianie jego pasażerów. Nagle, zza pleców dobiegło go chrapliwe mruknięcie Jarynkiewicza:
- Nie wiedziałem, że Lipko ma dzieci. Zobaczy się, czy mają takie same pulchne lica jak tatuś.
- Siedź cicho - syknął Marian, nie przestając obserwować unieruchomionego radiowozu.
- Teraz to możesz mi skoczyć, sierżancie. Jestem wolnym człowiekiem, a ty i tak kojfniesz w naszym sraczu. Co z tego, żeś klawisz. Tyrasz pod celą całymi dniami jak zajebana tufta. A ja i tak odwiedzę kiedyś Julkowych chłopaków na kwadracie.
Marian ścisnął mocniej kierownicę. Przed oczami przeleciało mu, niemal dzień po dniu całe dziesięć lat, kiedy to musiał oglądać tę chyba najbardziej ze wszystkich znienawidzoną twarz. Przypomniał sobie Jarynkiewicza z rozkoszną przyjemnością rysującego pozbawione głów gładkie ciała młodych chłopców, dokładnie w tym wieku co jego ofiary, do których, nie daj Boże mogą teraz dołączyć piegowate urwisy Julka.
Przekręcił kluczyk. Spod kół więźniarki poleciały gęste kleksy brudnego śniegu. Czuł jak ślizga się w oblodzonych koleinach.
- Wolnego, woźnico! - Jarynkiewicz trzymał się skutymi rękami ławki. - Trza poczekać na twój harem.
Nie słuchał go. Skręcił w pierwszą leśną drogę i jechał nią tak długo, aż się nie zakopał.
Wyskoczył z szoferki i jednym mocnym szarpnięciem otworzył tylne drzwi.
- Wysiadaj! Koniec wycieczki!
Jego podopieczny wygramolił się z furgonetki, drobiąc spętanymi nogami w zaspie.
- Upiekło ci się raz, nie chciałeś się leczyć - mówiąc to Marian sięgnął do kabury przy pasku. - Czerpałeś przyjemność z mordowania, mówiłeś, że cię to podnieca. - Wycelował w kolano mężczyzny.
- Odpuść, Stolarczyk! Gdzie z tą klamką?
- Teraz mnie błagasz gnido? Nie za późno trochę?
Poczuł, że ręka zaczyna mu drżeć. Wiedział, że jak się teraz zawaha, to wszystko diabli wezmą. Kto, jak nie on znał lepiej tę bestię? Kto miał większe pojęcie co siedzi w tej opętanej głowie?
- Już nigdy, nigdzie nie skrzywdzisz żadnego dzieciaka - wycedził powoli, wyrzucając słowo po słowie przez zaciśnięte zęby.
Wystrzelił. Raz, drugi, potem trzeci.
Ciało Jarynkiewicza, jak kukła osunęło się na ziemię, drżąc w lekkich konwulsjach. Po chwili zastygło w bezruchu.
Do końca nie spuszczał go z oka. Przeszywającą ciszę przerywały tylko jęki gałęzi, trzeszczących sucho ze wszystkich stron. Zupełnie, jakby płakały nad nimi.
Przyłożył pistolet do skroni. Zamknął oczy. Huk wystrzału urwał się nagle, już bez echa, a oczy w ułamku sekundy zaszły mu jaskrawożółtą poświatą. Nie poczuł bólu, nie zdążył.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt