Krzysztofa Kolumba dzieje życia i podróży morskich - kate-rama
Proza » Obyczajowe » Krzysztofa Kolumba dzieje życia i podróży morskich
A A A
Kzysztofa Kolumba dzieje życia i podróży morskich

Ja, Krzysztof Kolumb, obywatel hiszpański, skończyłem w tym roku pańskim 1506 lat sześćdziesiąt. Czuję, że godzina mojej śmierci niedługo nadejdzie i chcę przekazać mym potomnym rezultat czterech wypraw, jakie odbyłem celem znalezienia drogi morskiej do Indii i Chin ze strony zachodniej. Nie odnalazłem jej, ale będę umierać z nadzieją, że moje doświadczenia pomogą żeglarzom znaleźć legendarne miasto Chin, z którego wielki podróżnik Marco Polo powrócił z klejnotami zaszytymi w obrębach szat. Oto zaczynam:

Urodziłem się w Genui 18 grudnia 1446r. Ojcem moim był Domingo, tkacz i właściciel szynku, którego wcale nie nęciły morskie wyprawy i któremu wystarczało to, co otrzymywał za dobrze wykonaną pracę. Matka, istota bardzo pobożna i cicha nie wtrącała się wcale w jego sprawy i w milczeniu spełniała swoje obowiązki. Zmarła jednak wcześnie i dlatego moje wspomnienia o niej są bardzo dalekie. Miałem również dwóch braci, Diega i Bartłomieja. Tak jak ja, z chęcią słuchali oni legend starych marynarzy opowiadających o Morzu Mroków, ale nigdy w ich sercach nie narodziła się ochota, by sprawdzić, jak jest naprawdę.

W czasach młodości bywałem wielokrotnie w Anglii i Szkocji, na Szetlandach i w Bristolu. Często odwiedzałem Chios, a jeszcze częściej bywałem w Lizbonie, mieście wielkiego księcia Henryka Żeglarza. W mieście mieszkało wielu uczonych i podróżników, stąd pochodzili bracia Escovar, którzy przekroczyli równik, co było niewątpliwie wyczynem wymagającym odwagi i wiedzy. Z żeglarzami z Lizbony odbyłem wyprawę do Gwinei. I właśnie w Lizbonie poznałem Włoszkę, niezwykle urodziwą pannę Felipę Muniz Perestrello, którą zaślubiłem w roku 1480. Ojciec jej, Bartłomiej Perestrello, doświadczony żeglarz i powiernik wielkiego Henryka, miał dostęp do najtajniejszych archiwów akademii w Sagres, posiadającej w swych zbiorach wszelkiego rodzaju mapy i dokumenty, dotyczące podróży morskich wielkich żeglarzy. Zaopatrzony przez niego w różne mapy, atlasy i zapiski osiedliłem się z mą małżonką Felipą w Porto Santo. Przez około trzy lata zajmowałem się przeglądaniem tych skarbów, szczególnie często zatrzymując się przy mapie sporządzonej przez Florentczyka Paola Toscanellego. Powziąłem wtedy zamiar, którego nigdy nie miałem urzeczywistnić, a mianowicie dotarcia do Indii i Chin drogą zachodnią, a nie opływając wielki ląd afrykański, narażając się na niebezpieczeństwa wiatrów i sztormów, które w tamtych strefach występowały nierzadko. Podjąłem tedy starania, żeby wprowadzić mój projekt w życie, prowadziłem obliczenia, dotyczące odległości, liczby statków potrzebnych do odbycia tak dalekiej podróży bez zatrzymania się na jakimkolwiek lądzie. W roku 1488 udałem się do władcy Jana Portugalskiego i przedstawiłem mu, co zamierzam uczynić. Jednym z moich argumentów było szybsze dotarcie do niezmierzonych bogactw Azji, a nie nieskończone opływanie Afryki. Jego doradcy przekonywali go, że Toscanelli popełnił błąd w swoich obliczeniach i że zachodnia droga jest o wiele dłuższa niż widać. Zacząłem się wtedy bronić, lecz kiedy rzekłem, że żądałbym uzyskać tytuł admirała, wicekróla lądów, do których dopłynę oraz jednej dziesiątej wszystkich zdobyczy, król zbył mnie śmiechem. Wyszedłem z zamiarem przygotowania innych jeszcze argumentów, jednak nie przypuszczałem, bym przekonał nimi Jana Portugalskiego. Począłem więc czynić starania o dostanie się na audiencję do monarchów hiszpańskich. Nie było to łatwe zadanie. Dopiero w roku 1491 mogłem stawić się na dworze władców hiszpańskich - Ferdynanda i Izabeli. Królowa wielce zainteresowała się milionami ludzi, którzy żyją niewątpliwie w państwach Azji i nie znają naszej świętej wiary. Pewien, że już wkrótce dostanę pozytywną odpowiedź, zgodziłem się czekać, ponieważ król prosił o czas do namysłu. Jednak, gdy kolejne me wizyty na dworze króla przynosiły takie same rezultaty, zniechęciłem się i opuściłem Santa Fe z zamiarem nie wracania tam już więcej. W połowie drogi dogonił mnie posłaniec królewski z oświadczeniem, że królowa ostatecznie przekonała króla. Zgodził się też na moje warunki, jakie już wcześniej przedstawiłem królowi Portugalii. 17 kwietnia 1492 roku podpisałem z królem Hiszpanii umowę i po wielu trudnościach, głównie dzięki braciom Pinzon, zgromadziłem załogę gotową wyruszyć w tak trudną podróż.

Wyruszyliśmy z Palos w piątek 3 sierpnia 1492r., o szóstej rano, trzema statkami, którym nadałem miana: "Santa Maria", "Pinta" i "Ninia". Żegnało nas całe miasto, w tym rodziny ludzi, którzy płynęli na pokładach naszych statków. Obrałem w imię Boże kurs na Wyspy Kanaryjskie, ponieważ liczyłem, że wiejące w tych sferach pasaty dodadzą lekkości łodziom i szybciej dotrzemy do celu. Statkiem "Santa Maria" dowodził Juan de la Cosa, "Pintą" Marcin Alonzo Pinzon, zaś "Ninią" jego młodszy brat, Wincenty Yarez.

Czwartego dnia naszej podróży zepsuł się ster "Pinty". Próbowaliśmy kilka razy go naprawiać, jednak dopiero, gdy zatrzymaliśmy się w porcie Gomera naprawiliśmy go starannie i można było wyruszyć, jak planowałem, wzdłuż 28 równoleżnika, prosto na zachód.

13 września dostrzegliśmy niepokojące zjawisko: Gwiazda Polarna, która dotychczas była nieco na prawo od północy kompasu, teraz znajduje się bardziej na lewo. Wyjaśniłem załodze, że kompas wskazuje prawdziwą północ, tylko Gwiazda Polarna zmieniła nieco pozycję, chociaż sam nie rozumiałem powodu takiej zmiany odchylenia. Wobec tego zdecydowałem się fałszować zapisy w dzienniku okrętowym, zmniejszając rzeczywistą ilość przebytych mil.

Mijały kolejne dni naszej wyprawy. Przypuszczałem, że moje obliczenia co do odległości między Europą a Azją mogą być niedokładne, przez co niepokoiłem się. Zdarzyło się raz tak, że Marcin Pinzon wieczorem dostrzegł ląd, lecz rankiem okazało się, że było to złudzenie. Marynarze na naszych statkach zaczynali się buntować i nie raz słyszałem głosy: "Zawróćmy". Koniec naszych wątpliwości nadszedł z dniem 12 października. W świetle księżyca wyraźnie widać było ziemię. Tym razem nie mogło być mowy o pomyłce.
Kiedy następnego dnia zeszliśmy na ląd azjatycki, kolejny raz zdziwiliśmy się niepomiernie. Gdzie są złote domy, niezmierzone bogactwa, ludzie ubrani w przepyszne szaty? Na brzegu rosną nieznane nam drzewa, kwiaty, a błękitne morze opływa piasek. Trzeba było jednak wejść w głąb, bo co będzie, jeżeli czyha tam na nas jakieś dzikie plemię? Tubylcy wyszli nam na spotkanie. Byli całkiem nadzy, mieli ciemną skórę i ciemne oczy, z wielkim zainteresowaniem oglądali nasze sprzęty, odzież i ciągnęli nas za brody. Pomyślałem wtedy, że bardzo łatwo będzie wdrożyć im zasady naszej wiary, zawieźć ich bogactwa do Hiszpanii i utworzyć w Azji kolonie hiszpańskie. Po dokładnym obejściu nowo odkrytego przez nas obszaru zrozumiałem, że jesteśmy na wyspie... Ochrzciłem ją "San Salvador". Po kilku tygodniach, po naprawieniu i wyładowaniu naszych łodzi różnymi przedmiotami, jakimi obdarowali nas tubylcy, zebraliśmy się do powrotu. Mieliśmy na pokładzie kilka okazów zwierząt, w tym ptaki o tęczowych piórach, zabraliśmy też pięciu mieszkańców tej rajskiej wyspy.

Nie wszystkim z nas udało się jednak powrócić szczęśliwie. "Santa Maria" rozbiła się o skały podwodne i musiałem zostawić tam część załogi, a sam powróciłem na statek "Ninia". Zmarł Marcin Pinzon, nie ominęły nas również nawałnice morskie, ale w kwietniu 1493 roku dotarliśmy do Barcelony, gdzie zostaliśmy powitani na dworze króla hiszpańskiego. Zdałem mu relację z wyprawy i złożyłem dary, przywiezione na statkach. Stałem się sławny, zapraszano mnie na bankiety i festyny.

Na następną wyprawę wyruszyliśmy 25 września 1493 roku na czele prawdziwej ekspedycji kolonialnej - 14 karawel, 3 statki towarowe, 1500 ludzi oraz liczny sztab, do którego należał mój młodszy brat Diego.

27 listopada dopłynęliśmy do miejsca, gdzie poprzednio zostawiliśmy część naszej załogi, ale po wystrzeleniu z działa nie było żadnego odzewu. W nocy przypłynęli do nas Indianie i okazało się, że nasi ludzie nie żyją. Na wyspie rozegrał się dramat. Biali chcieli przywłaszczyć sobie cały dobytek Indian, którzy zaczęli ich mordować w obronie swego mienia. Zasmuciłem się takim obrotem sprawy, ale nie było czasu rozpaczać. Rozproszyliśmy się po lądzie, by dokładnie zbadać Azję. Dużo trudów przysparzało nam zarządzanie nowo utworzoną kolonią na Espanioli. Jednak Azja, pomimo naszych poszukiwań, wcale nie wyglądała tak, jak opisywali ją uczeni.

Z drugiej wyprawy wróciłem 11 czerwca 1496 roku. Zmusiły mnie do tego pewne nieporozumienia, jakie musiałem wyjaśnić. Niektórzy z mej załogi wymyślali różne nieprawdziwe historie, z których musiałem się tłumaczyć. Udało mi się to. Dostałem również zezwolenie na trzecią podróż i natychmiast zacząłem się do niej przygotowywać.

Nie było to jednak takie proste. Chciałem pojechać tym razem zabierając ze sobą ludzi, którzy byli z zawodu murarzami, budowniczymi, którzy zajmowali się wydobywaniem złota, ale to było niemożliwe. Ci marynarze, którzy już wcześniej bardzo mi przeszkodzili, rozpowszechniali pogłoski o nędzy Espanioli i o zabójczym klimacie. Po długich problemach wyruszyłem 30 maja 1498 roku z załogą składającą się przede wszystkim ze zwolnionych więźniów.

Po przybyciu stanęliśmy sześcioma karawelami przy ujściu wielkiej rzeki, jak przypuszczałem, Gangesu. Nie mogłem tego potwierdzić, ponieważ nie znaleźliśmy w jej pobliżu żadnego miasta. Coraz mniej wierzyłem w prawdziwość opowieści o złotych miastach Azji. W Espanioli utworzyły się dwa wrogie obozy i zacząłem obawiać się zbrojnego konfliktu. Udało się uniknąć najgorszego, ale sytuacja pozostała napięta i niejasna. Wysłałem wiadomość do Hiszpanii, żeby przysłali mi kogoś, kto potrafi rządzić kolonią. Ich wysokości wybrali pana Franciszka de Bobadilla. Przez kilka miesięcy dobrze nam się układało, jednak wkrótce wynikła dziwna i niepojęta przeze mnie sytuacja. Mnie i dwóch moich braci zakuto w kajdany, ponieważ pan Bobadilla oskarżył nas o zdradę i mieliśmy natychmiast wracać.

Byłem tym niezmiernie urażony i nie tylko tym. Królowa wprawdzie wydała rozkaz uwolnienia nas ale i zabroniła mi od tej pory przebywać na Espanioli. Powodowała się koniecznością zaprowadzenia tam porządku, ja zaś rzekomo nie byłem do tego zdolny. Postanowiłem na czas jakiś schronić się w klasztorze, ponieważ czułem się chory - jak można powiedzieć, na ciele i umyśle. Zacząłem pisać utwór, który zatytułowałem "Księgą proroctw". Był to zbiór wierutnych kłamstw, ale znakomicie odpowiadał memu nastrojowi.

Po jakimś czasie zrozumiałem, że... muszę zorganizować czwartą wyprawę. Jako jeden z argumentów wysunąłem to, że powinienem do końca zapisać na swe konto wielkie czyny, zanim nastąpi ogólna zagłada - jak przypuszczałem, nastąpi to w roku 1656. Nalegałem tak długo, że musieli się zgodzić.

Więc wyruszyłem - już po raz czwarty - z Kadyksu, a byt to maj 1502 roku. Mieliśmy pięć statków.

Nie byłem najmłodszy... od kilku już lat chorowałem na podagrę. W czasie pobytu w klasztorze zepsuł mi się wzrok. Jednak miałem zamiar nie zatrzymywać się nigdzie, tylko płynąć póty, póki nie znajdę cieśniny, prowadzącej do Chin czy Indii.

Tuż po naszym przybyciu do Azji rozpętał się potworny sztorm. Nasze łodzie miotały się po wzburzonym morzu, a wiatr zrywał żagle. Zmieniliśmy kurs, chciałem zawinąć na Espaniolę, licząc na to, że pomimo zakazu udzielą nam schronienia choć tylko na czas trwania burzy. Nie wpuszczono nas.

Krążyliśmy więc niedaleko od brzegu. W pewnym momencie od Espanioli wyruszyło kilkanaście okrętów, kierując się w sam środek huraganu. Podpłynąłem bliżej i krzyknąłem, informując o sytuacji kapitana jednej z łodzi. Nie usłuchał mnie. Zapewne nie udało im się dopłynąć bezpiecznie.

Zakotwiczyliśmy przy jakimś brzegu, ponieważ zmogła mnie ciężka choroba. Po kilku dniach, nie całkiem jeszcze zdrowy, wyruszyłem starym szlakiem na południe. Kiedy, jak mi się wydawało, powinienem był ujrzeć cieśninę prowadzącą do zamieszkałej części Azji, zobaczyłem jedynie bezkres wód, po których płynęliśmy kilka dni. Zniechęcony już całkowicie i zmęczony wciąż trwającą chorobą, postanowiłem wrócić... wrócić i zapomnieć.

Nadciągnęła jednak kolejna burza, niszcząc nasze okręty tak, że nie mogło być mowy o dalszej podróży. Diego Mendez i Fieschi, którego z nazwiska nie znałem, popłynęli na łodzi indiańskiej do Espanioli po nowy okręt. Ja z resztą załogi zostaliśmy na jednej z wysp. Niewiele pamiętam z tego czasu, ponieważ choroba dokuczała mi coraz bardziej.
W końcu znalazłem się na królewskim dworze. Jak mi potem powiedziano, przypłynęły dwa statki ratownicze, które zabrały nas z wyspy w stanie skrajnego wyczerpania, podobnych do widm.

Moja protektorka, królowa Izabela, wkrótce zmarła, a i ja również długo nie pożyję. I dlatego starałem się spisać wydarzenia mojego życia, dopóki pamięć mi jeszcze dopisuje. Nie zależy mi już teraz na bogactwach, ponieważ osiągnąłem poczucie prawdziwych wartości.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
kate-rama · dnia 10.10.2008 11:40 · Czytań: 7961 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
lina_91 dnia 10.10.2008 11:47 Ocena: Bardzo dobre
Jestem pod wrazeniem. O Kolumbie niewiele wiem jesli chodzi o takie szczegoly, a nie chce mi sie tego sprawdzac, wiec uwierze Ci na slowo, ze to oparte na faktach. Klimat i jezyk pasuje. Mimo iz tak strasznie historyczne ;), nie nudzi, wrecz przeciwnie. Dobra forma. Bledy moze byly, nie wylapywalam. Brawo.
kate-rama dnia 10.10.2008 23:02
Dzieki wielkie za komentarz! Zapewne fakty się zgadzają, pisane to było na podstawie jakiejś mądrej ksiazki, tyle że nie pamiętam jakiej - bodajże osiem lat temu smiley Błedy też zapewne są, ale pewnie w takiej "współczesnej" polszczyźnie mniej je widać.
Jack the Nipper dnia 11.10.2008 14:01 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Na brzegu rosną nieznane nam drzewa, kwiaty, a błękitne morze opływa piasek.


To zdanie brzmi, jakby piasek opływał morze.

Cytat:
Trzeba było jednak wejść w głąb, bo co będzie, jeżeli czyha tam na nas jakieś dzikie plemię?


Nie rozumiem sensu. Albo: trzeba wejśc w głąb, mimo że może czekać tam dzikie plemię, albo: strach było wejść w głąb, bo co, jesli czyha tam dzikie plemię.

Cytat:
po naprawieniu i wyładowaniu naszych


Załadowaniu, hmm?

Cytat:
Chciałem pojechać tym razem zabierając ze sobą ludzi, którzy byli z zawodu murarzami, budowniczymi, którzy zajmowali się wydobywaniem złota, ale to było niemożliwe. Ci marynarze, którzy już wcześniej bardzo mi przeszkodzili


Na małej przestrzeni 3 x slowo "którzy" - wybija z rytmu.

Cytat:
Zacząłem pisać utwór, który zatytułowałem


"Dzieło" bardziej by pasowalo, hmm?

Cytat:
nas z wyspy w stanie skrajnego wyczerpania, podobnych do widm.


Domyslam się, że "podobnych do widm" dotyczy "nas" ale powinno to czytelniej wynikać ze zdania.

Ładnie napisane, czyta się z zainteresowaniem, z faktami zapewne sie zgadza (czytałem kiedys o wyprawach Kolumba, nie ma sie do czego przyczepić).

Pozdr!
kate-rama dnia 13.10.2008 00:38
Błędy poprawię, heh, ile ja miałam lat, jak to pisałam... :) Dziekuję bardzo za komentarz, miło! pozdrawiam Kasia
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty