-
Jak się tu znalazłem? Co ja tu w ogóle robię?
A zresztą czy to istotne? Nie pamiętam wielu chwil ze swego życia. Chociażby narodzin, albo pierwszego dnia w przedszkolu czy szkole.
Co z tego, że byłem wtedy dzieckiem. Nie pamiętam zakończenia czwartej klasy liceum, tak samo jak gdzieś umknął mi pierwszy dzień w pracy. Ale to wszystko jeszcze pryszcz, demencja mojej pamięci objęła także wydarzenia sprzed roku, miesiąca, tygodnia.
Jasne na pewno wstałem rano, umyłem się, zjadłem śniadanie, poszedłem do pracy, po pracy zjadłem obiad, poszedłem na siłownie albo pobiegać, po powrocie do domu cieszyłem się obecnością mojej najbliższej rodziny, na koniec dnia kładąc się spać.
Wszystkie te czynności wykonuje codziennie niczym zaprogramowany robot, oczywiście z wyłączeniem soboty i niedzieli. Wtedy wstaje nieco później i nie idę do pracy.
Ale czy tydzień temu wieczorem kochałem się z Dominiką? Tego nie pamiętam.
Nie uprawiamy seksu co dzień stąd jakoś fakt ten mi umknął. W ogóle to, kiedy ostatni raz się kochaliśmy? Chyba przedwczoraj? Tak to było przedwczoraj.
Pamiętam jak wracając z pracy nagle wpadłem na pomysł kupienia jej kwiatów. Tak po prostu, bez okazji.
Akurat fakt ten pamiętam, to było przedwczoraj. Ale co ja robiłem wczoraj?
Zresztą, starczy tych wspomnień.
Wiem, że teraz stoję w spowitym mgłą miejscu. Ale do diabła w jaki sposób się tu znalazłem?
Mgła jest tak gęsta, że ledwo dostrzegam ziemię pod stopami.
Robię kilka kroków do przodu. W dalszym ciągu nie mam pojęcia gdzie jestem. Nie zamierzając zatrzymywać się ruszam przed siebie. Stanę dopiero wtedy jak gdzieś dojdę. Gdzieś gdzie choć w małym stopniu będę w stanie zorientować się w swoim położeniu.
Moje stopy trafiają na znacznych rozmiarów marmurową płytę. Jest gładka, czysta. Jestem pewny, że gdyby świeciło słońce odbijałaby rzucane przez nie światło.
Robię dwa kroki i płyta kończy się, dwa metry dalej znów stoję na niewielkim, prostokątnym, wylanym betonem miejscu. Odwracam się w prawo. Dwa kroki to za dużo, w połowie drugiego moje kolana natrafiają na coś twardego.
Lekko pochylam się wyciągając obie dłonie. Dotykam kamienia, a raczej kamiennej płyty.
Staram się więc ją obejść.
Jest duża, płaska, sięgająca akurat kolan. To pomnik, stoję przed pomnikiem.
Na jego końcu stoi pionowo kolejna płyta. Podchodzę do niej, w końcu dotykam ją opuszkami swych palców jednocześnie zbliżając do niej twarz.
Wyraźnie wyczuwam na niej litery.
Mgła nieco ustępuje, wyłaniają się z niej kolejne litery układające się w imię i nazwisko, a na koniec w dwie oddzielone od siebie myślnikiem daty.
Szybko dochodzę do wniosku, iż są to daty narodzin i śmierci. Na dole dostrzegam kolejne imię i nazwisko i znów te daty. Grób! Tak! Jakby nie patrzeć to grób.
Mgła nieznacznie opada. Niczym sylwetki sennych zjaw przebijają się przez nią kolejne tablice, krzyże, jak i kontury betonowych aniołów z rozpostartymi skrzydłami.
Rozglądam się dookoła dostrzegając nie tylko kształty aniołów, ale i Jezusa z opuszczoną głową tak jakby pogrążonego w zadumie.
Mnóstwo grobów! Dookoła mnie znajdują się ich setki, a ja stoję tak między nimi nie wiedząc po co tu przyszedłem.
Może się z kimś umówiłem? Nie, musiałbym to przecież wiedzieć.
Zawiał wiatr, wyraźnie poczułem na twarzy jego orzeźwiający chłód.
Podmuch poruszył koroną płaczącej wierzby.
Drzewo delikatnie od niechcenia przechyliło się w prawą stronę kilka sekund później znów wracając do pionowej pozycji. Szelest liści tym razem był jakiś inny. Bardziej dźwięczny, wyrazisty, niemalże go poczułem.
To dziwne, nigdy wcześniej czegoś takiego nie odczuwałem. A może nie zwracałem na to uwagi? Sam już nie wiem.
Zakręciło mi się w głowie a po plecach przebiegł jakiś dziwny dreszcz. Niepokój? Dokładnie tak, nagle zrodził się w mym sercu niepokój. Następnie przeniesiony został niesamowicie szybkim impulsem nerwowym wprost do umysłu.
Skurwiel w oka mgnieniu zmienił się w strach paraliżujący całe ciało.
Nerwowo zacząłem rozglądać się na wszystkie strony.
Kurwa tam ktoś jest! Jestem pewny, że za jednym z tych grobów ktoś się ukrywa.
Po kilku sekundach odzyskuje władzę nad ciałem, nie, nie zamierzam uciekać. Nigdy nie uciekałem.
Strach motywuje mnie do działania nie zaś każe uciekać. Zawsze tak było, tak też pozostanie.
Biegnę, co sił w nogach mijając poszczególne groby. Wisząca niczym mleczna zawiesina mgła, wcale nie ułatwia mi zadania. Uderzyłem się w piszczel, ale to nie istotne, ból nie jest na tyle dotkliwy by mnie zatrzymać. Najwyżej na kilka sekund mnie spowalnia, nic poza tym. W końcu dobiegam do celu tylko, że tu nikogo nie ma.
Odwracam głowę w drugą stronę. Mam nieodparte wrażenie, że teraz jestem obserwowany zza anioła trzymającego w dłoni włócznie. A może to właśnie on mnie obserwuje? Tym razem dopadnę cię!
Znów biegnę i znów rozczarowanie. Nikogo tutaj nie ma!
Oddycham szybko, płytko, nierówno.
Dość tego, chce stąd wyjść!
Mgła opada odsłaniając mi każdą skrywaną do tej pory tajemnicę miejsca, w którym się znajduje.
Wiedziałem to już wcześniej, ale teraz jestem w stu procentach pewien. To jest szrot ludzkich prochów. Czyli cmentarz tego, co pozostaje po wydaniu przez człowieka ostatniego tchnienia.
Wyraźnie rozpogadza się, wychodzi słońce, gdzieś tam zaśpiewał polny, dziki ptak.
Jaki tu spokój.
Czas się zatrzymał i stojąc w miejscu zwraca mi uwagę – Już nic nie musisz.
Zaraz, zaraz, jak to nic nie muszę? Dlaczego w ogóle pojawiły się w mojej głowie tak brzmiące słowa. Jakim cudem jestem w stanie słyszeć czas?
Pogoda powoli staje się piękna, ciepłe letnie powietrze wprawia w doskonały nastrój i błogostan. -Szrot prochów, cmentarzysko fizyczności- To dobre, zaczynam się śmiać. Po raz pierwszy od czasu, kiedy byłem dzieckiem mój śmiech jest szczery, beztroski, nienaznaczony piętnem rozczarowań, złych doświadczeń, wielu jęków zawodu, zdrady.
W końcu jednak muszę się opamiętać, starczy tego. Z uśmiechem na ustach idę w stronę wyjścia. Choć nie mam pojęcia gdzie się ono znajduje, to jednak idąc przed siebie dojdę w końcu jak nie do którejś z bram wyjściowych to do murów okalających cmentarz a stamtąd bez problemu trafię do wyjścia.
Słońce zaczyna skrywać się za chmurami, całkowicie oddając im swe miejsce, podobnie jest z niknącym błękitem nieba. Zaczyna padać deszcz. Najpierw kropla, potem następna i następna.
Przyśpieszam kroku, mijając poszczególne groby wcale nie zbliżam się do celu.
Zamiast muru nowe groby, zamiast bramy nowe pomniki.
Czarne panoszące się na niebie chmury, pogrążają okolicę w mroku.
Wyładowania atmosferyczne stają się coraz bliższe a zarazem głośniejsze.
Niesamowita intensywność ich światła zdaje się budzić ze snu betonowe postacie na pomnikach.
Anioł zatrzepotał skrzydłami, Jezus uniósł głowę.
Równocześnie z kolejnym błyskiem pojawia się w mojej głowie myśl -Poznaje to miejsce, w końcu wiem gdzie jestem. Wiem jak dotrzeć do wyjścia!
Najpierw jednak mijam doskonale znany grób moich dziadków.
Przychodziłem tu wiele razy, zmarli w tym samym roku w dwumiesięcznym odstępie.
Dziwne, ale doskonale pamiętam dzień ich pogrzebu.
Doskonale pamiętam też chwile, w której dowiedziałem się, że Babcia jak i dziadek nie żyją.
Nagle przypomniałem sobie dzieciństwo, wszystkich kolegów i koleżanki z tamtych lat jak i z lat młodości.
Wiem, że gdybym tylko na to pozwolił, przypomniałby mi się nawet moment narodzin.
Niestety jednak wszystko nagle zniknęło.
Wspomnienia, deszcz, błyski i huk wyładowań atmosferycznych.
Wszystko to zostało zastąpione przez zagłuszające bicie serca oraz nierównomiernie uwypuklającą się, to znów zapadającą klatkę piersiową.
Pod imionami jak i nazwiskami moich dziadków, widniały dane personalne mojego wujka.
Najciekawsze jednak były literki na samym dole, układające się w imię i nazwisko.
Feliks Kowalewski 1980-2012 Zginął Śmiercią Tragiczną Pokój Jego Duszy.
-Kurwa przecież to ja!- Nie mogę opanować drżenia całego swego ciała - Przecież to ja, przecież to ja, przecież to ja...
Powtórzyłem te słowa sam nie wiem ile razy. W końcu jednak przyszło opamiętanie. Pamięć wróciła a wydarzenia ostatnich kilku dni zaczęły układać się w całość.
Wróciłem z pracy, nie poszedłem jednak na siłownię. Zamiast tego wyprowadziłem z garażu motocykl.
Stu sześćdziesięciu konną Hondę.
Jak ona mruczała, pomruk trwał do chwili przekręcenia manetki, wtedy zamieniał się w ryk.
Jechałem główną drogą nie przekraczając stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Nagle stanęła mi przed oczami przerażona twarz starszego mężczyzny.
Emeryt wyjechał swym równie wiekowym Audi z podporządkowanej drogi wprost przede mnie.
Ale przecież zdołałem go wyminąć. Chociaż nie jestem w stanie przypomnieć sobie co było potem.
No właśnie, co było potem?
Deszcz ustał, burzowe chmury ustąpiły miejsca milionom gwiazd i pełni księżyca.
Był piękny, wyrazisty, duży.
Jego światło padało na świeżo złożone kwiaty na grobie, przed którym teraz stoję.
Że też wcześniej ich nie zauważyłem? To było dwa dni temu.
Znów ogarnął mnie spokój.
Tu jest tak cicho i to wrażenie zatrzymanego w miejscu czasu. Ponownie doskonale go słyszę – Nigdzie się nie śpiesz, pozwól sobie odejść.
Tak, pozwalam, powieki stają się coraz cięższe, mimo to próbuje wykrzesać z siebie resztki sił by spojrzeć na rozgwieżdżone niebo.
Podświadomie nucę piosenkę „Spadającą gwiazdę schowaj do kieszeni, przyda się w deszczowy dzień”.
Odchodzę…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt