9.
Było ciemno. Miałem chwilę nadzieję, że ciemność rozwieje się z podniesieniem powiek. Jednak myliłem się. Kiedy otworzyłem oczy nic się nie zmieniło. Nadal było ciemno. Nie była to już ta ciepła i miękka czerń, w której zmęczony z rozkoszą się zanurzyłem. Ta była inna. Szorstka, nieprzyjemna. Zwyczajna.
Siedziałem skulony na podłodze. Zamknięty w metalowej puszcze. W ciężarówce, wywoziła mnie gdzieś daleko. Jeszcze bardziej obolały. Jeszcze bardziej zmęczony. Jeszcze bardziej bezsilny. Jeszcze dalej od domu.
10.
"Wycieczka" poza miasto trwała jeszcze kilka godzin. Jako, że w tym czasie nie działo się nic godnego opisania, postanowiłem przybliżyć wam jak to się stało, że jestem KiwiKidem, a nie jakimś Pizzamenem czy innym Maszrumhero.
Aha, zanim zacznę - nie próbujcie tego w domu!
Marzeniem mojej matki było znalezienie swojego nazwiska w Księdze Guinessa. Postanowiła, jak nie trudno się domyślić, zrobić coś szalonego. Padło na wódkę. Jako, że nie było w domu akurat nic innego oprócz kiwi, zrobiła wódkę z kiwi. Miałem wtedy jakieś 6 lat. Mama wlała zrobioną kiwiówkę do wielkiego kociołka, który powiesiła nad ogniskiem. To też było szalone - kiwiówkę należało pić na gorąco, jak herbatę.
Byłem małym brzdącem ciekawym świata jak każde dziecko. A najbardziej mnie intrygował w tamtym czasie owy kocioł z kiwiówką. Nie było nic bardziej przeze mnie pożądanego niż zaglądnąć i skosztować. No i skosztowałem. Nie było to najlepszym pomysłem, zważywszy na to, że po tych kilku kroplach byłem kompletnie pijany. Pomyślałem, że fajną sprawą było by się wykąpać w takim dużym kotle. Nie zastanawiając się długo wskoczyłem do "gara". Nie było by w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że po kąpieli w kiwiówce zacząłem porastać. Nie codziennie, nie co tydzień, ale co miesiąc, w czasie pełni księżyca. Cały porastałem. Małymi włoskami, które nie były większe niż dwudniowy zarost. Miękkie, lecz nie przyjemne w dotyku. Wszędzie, na całym ciele, nawet na wewnętrznych stronach dłoni, gdzie jak wiadomo nic nie rośnie. Płakałem wtedy niemiłosiernie, a z oczu płynęła mi wódka. Czysta. Dębowa. Mocna.
Wyleczyłem się z porastania w wieku lat dziewięciu. Wymyślono wtedy plastry łysiejące. Ktoś mądry pomyślał, że istnieją ludzie, którym nadmiar włosów szkodzi. Chodziłem oblepiony wielkimi plastrami, niczym mumia. Ale wyleczyłem się z dziwnej przypadłości. Tylko bliscy wiedzieli o mojej nietypowej "chorobie". A zawsze miła siostra przykleiła mi łatę KwiKida. I zostało.
11.
W ogóle nie przejmując się moimi pogruchotanymi kośćmi znowu zostałem rzucony na twardą posadzkę. Próbowałem wstać lecz silny kopniak szybko wybił mi ten pomysł z głowy. Zostałem przykuty do rury od kaloryfera, która przebiegała wzdłuż ściany. Małpolud odgrażał się, że jeszcze mnie dostanie, jak szef zrobi ze mną porządek. Coś mi się wydawało, że Małpolud nie chciał mnie dostać w celach zawarcia nowej przyjaźni. Z jego brzydkiego uśmiechu wynikało raczej, że będą to cele rozrywkowo-sadystyczne.
Naokoło mnie były starannie poukładane, w stosy drewniane skrzynki. Napis na każdej z nich głosił "Niebezpieczeństwo! Materiał łatwopalny!". Nie wiedziałem, czy przeżyję, więc przez chwilę w krętych uliczkach mojego mózgu zaplątała się szalona myśl. Gdyby mieć zapałkę i robić im tu mały Armagedon?
Wtedy odezwał się do mnie głos.
- Nie martw się. Wyciągniemy cię z tego.
Bardzo chciałem w to uwierzyć.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
AnonimowyGrzybiarz · dnia 12.10.2008 21:55 · Czytań: 809 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: