Byłam, ktoś powołał mnie ta ten świat. Żyłam, bo ktoś, gdzieś tak chcial... ciągle balam się swojego zdania... Byłam, jak lalka, jak pajacyk ciągany za sznurki... Chodziłam do szkoły, uczylam się, czasem nawet się uśmiechałam i choć zdarzało się to tak rzadko, nikt tego nie zauważał. Nikt nie zwracal uwagi na dziewczynę w warkoczykach... Nikt, nie widział czy płakałam, czy się śmiałam. W trudnych chwilach bylam tak samotna, że... nawet tego nie zauważalam. Nie potrzebowałam kolegów, przyjaciółek, chłopaka..., a może potrzebowałam, tylko nie chcialam dopuścić do siebie tej myśli? nie wiem...
Uciekał dzień za dniem, a ja wciąż pozostawałam taka sama: smutna, smętna i niedostępna... Czasem wydawało mi się, że moje życie nie ma sensu, jednak zawsze, gdy nad tym myślałam, dochodziłam do tego samego wniosku "przecież Bóg chce żebym żyla, kiedyś coś się zmieni..." i łudziłam się tak tą nadzieją. Byłam szarą myszką w szkole.
W domu z resztą też..., ale do czasu. Do czasu, kiedy wreszcie zostawałam sama... Wtedy włączałam muzykę i tańczyłam. Kochałam to robić. I nikt, doslownie nikt, nigdy nie domyśliłby się co tańczę...
Tańczyłam Hip-Hop! Dziwne co? Też tak myślę. Kiedy tańczyłam, byłam pewną siebie, zbuntowaną nastolatką, która kocha flirtować, robi groźne miny i jest odważna. Wie czego chce. Jednak kiedy kończyła się piosenka lub ktoś wchodził do domu, stawałam się znowu milczącą, skrytą dziewczynką z warkoczykami...
Podobał mi się jeden chłopak... Tak, był cudowny... To znaczy z wyglądu, bo ja nigdy nie podeszłam i nie zagadałam do niego... On też mnie nie zauważał. Był tak przystojny, że mógl mieć każdą dziewczynę i co? raptem zainteresowałby się brzudulą z IIb? TO NIEREALNE! Tak wtedy myślałam...
Powiem nawet, że do pewnego czasu było mi w tej samotności dobrze, ale w pewnych momentach w życiu chciałam się do kogoś przytulić, porozmawiać z kimś, wypłakać się... Nie miałam takiej osoby i to chyba bolało mnie najbardziej. Codziennie wychodząc z domu obiecywałam sobie, że ten dzień będzie inny, że pokażę swoją twarz, ale kiedy przekraczałam próg gimnazjum, cała odwaga i mobilizacja mijała...
Pewnego dnia podeszła do mnie Martyna- koleżanka z klasy i zapytała, czy mogłabym jej wytłumaczyć zadanie z matematyki. Strasznie sie ucieszylam! Euforia opanowała moje serce, ale z racji tego, że nigdy nie potrafiłam okazywać uczuć, odpowiedziałam tylko "oczywiście".
Martyna po skończonej "lekcji" mojego nauczania podziekowala mi i odeszła. Myślałam wtedy, że znów będe musiała czekać 14 lat aż ktoś znowu poprosi mnie o "wytłumaczenie pracy domowej"... Ale tak nie było. Od tamtej pory Martyna mówiła mi "cześć" i rozmawiała ze mną na przerwach. Ja tłumaczyłam jej matmę, a ona dziękowala. I pewnego dnia, ku wielkiemu mojemu zdziwieniu moja "uczennica" poprosiła mnie bym z nią usiadła w ławce! Pomyślałam, że śnię! Przetarłam oczy i dyskretnie uszczypnęłam się w rękę, ale ona nie zniknęła. Stała przede mną z uśmiechem na twarzy. Odpowiedziałam "oczywiście".
I tak się zaczęła nasza przyjaźń. Mytka, bo takie dałam jej przezwisko bardzo mnie polubiła. Mi było przykro, że koledzy się z niej śmieją przeze mnie, ale ona się tym nie przejmowałai mówiła tylko tyle:
-ONI TEŻ ZROZUMIEJĄ I ODKRYJĄ W TOBIE PIĘKNO. TO TYLKO KWESTIA CZASU.
Te słowa towarzyszyły mi zawsze.
Kiedyś otworzyłam się przed nią i powiedziałam o skrytej sympatii do Artura... Ona namawiała mnie, żebym podeszła i zagadała, ale ja wolałam patrzeć. Tylko patrzeć. Mytka zapytała mnie któregoś dnia:
- W czym idziesz na dysko błysko?
- Na co? - odpowiedzialam.
- No na dyskotekę. Tylko nie mów, że o niczym nie wiesz...
- Nie wiem! - powiedzialam - a nawet jakbym wiedział to co z tego? Przecież nie pójdę!
- Pójdziesz, pójdziesz - i poklepując mnie po ramieniu Mycia uśmiechnęła się...
Zadzwonił dzwonek i poszliśmy do klasy.
Martyna powiedziała, że tego dnia zabłysnę! Nie rozumiałam o co jej chodzi, ale rodzice pozwolili mi nocować tego dnia (kiedy była dyskoteka) u Mytki. Wiedzialam, że nie puściliby mnie, więc musiałam kłamać. Tata podwiózł mnie pod dom przyjaciółki. Ona przywitała się ze mną i pokazala mi strój w którym mam iść na "dysko-błysko"...Czarne, szerokie spodnie bojówki, bluzka z dużym dekoldem i ogromną czaszką na plecach, czarne adidasy i do tego opaska z czachą na rękę! "NIE WŁOŻE TEGO, NIE ZROBIĘ Z SIEBIE IDIOTKI!" Ale Miki oczywiście nic nie robila sobie z mojego szlochania i wciskała na mnie kolejno, poszczególne części garderoby. W tym stroju wyglądałam jak rasowa tancerka Hip-Hop-u. Moje kasztanowe warkocze zamienły się w sterczące od lakieru do wlosów "strąki". Potem ostry makijaż, czarne okulary, wysiepana bluza i:
-gotowe!!! - krzyknęła psiapsióła.
Spojrzałam lustro i nie poznałam siebie! Wyglądałam dokładnie tak, jak zawsze chciałam wyglądać i czułam się znakomicie! Umowa była taka. Żeby nikt mnie nie rozpoznał, miałam mówić, że jestem siostrą Miki (cioteczną). Tylko pod takim warunkiem mogłam tam pójść! I poszłam, a właściwie pojechałam z ojcem Martynki. Nawet on mnie nie poznał.
Zajechaliśmy pod szkołę. Wysiadłam i razem z Mytką weszłyśmy na salę. Kupiłyśmy napoje i poszłyśmy potańczyć. Tańczyłyśmy w kółeczku, ze wszystkimi i raptem nieznana mi dotąd siła (na skutek dopłynięcia do moich uszu ulubionej piosenki) popchnęła mnie w środek kółka. Zaczęlam tańczyć! Zamknęłam oczy i poprostu waliłam takie pokazy, że poezja poprostu! Kółko zrobiło się większe, bo każdy chciał mnie zobaczyć. Byłam krolową balu! Po zakończeniu się ukochanej nuty, zeszłam z parkietu, aby odsapnąć. Co chwila podchodził nowy chłopak i chciał zatańczyć. Ja nie chciałam początkowo, ale potem poszłam zatańczyć chyba z dwoma, może z trzema przystojniakami. Aż w momencie, kiedy zaczęła leceć jakaś wolna muza (dobra do "przytulanego") podszedł do mnie kto? W życiu nie zgadniesz (czytelniku)! Podszedł do mnie Artur! Nie mogłam odmówić! Zatańczyliśmy zmysłowy taniec i na końcu on mnie pocałowal. Wymieniliśmy sę numerami telefonów. Nie wiedział nawet jak się nazywam! Potem gdzieś zniknął. Poszedł do domu. Przysiadało się do mnie wielu kolesi. Chcieli tańczyć, przytulać się, ale ja myślałam tylko o Arturze.
Pisaliśmy ze sobą w sobotę i niedzielę. Zastanawiałam się kim być w poniedziałek:
- cichą myszką,
_czy może rasową laską emo...
Wybrałam to drugie.
Zajechałam pod szkołę i weszłam do szatni. Słyszałam, że chłopaki o mnie mówią. Cóż, byłam królową! Pewnie zastanawiali się jak to możliwe, że nie zauważyli takiej "laski" wcześniej. Lecz nimi się nie przejmowałam. Chodziłam w okularach, żeby nikt mnie nie poznał. Na korytarzu dostrzegłam Artura. Podeszlam. Ucieszył się. Poprosiłam go, żeby poszedł ze mną do szatni. Chciałam mu pokazać kim naprawdę jestem, ale on myślał chyba, że chcę coś "innego" zrobić, bo zamknął szatnię na kluczi i zaczął mnie obściskiwać. Chciał mnie pocałować. Wyrwałam mu się i uciekłam na korytarz. On wybiegł za mną i mnie przeprosił. Poszliśmy z powrotem tam, gdzie byliśmy wcześniej. Kazałam mu zostawić otwarte drzwi. Ustałam obok niego i ściągęłam okulary. Powiedziałam kim jestem...
On krzyknąl:
- Co? O matko pocałowalem takiego brzydała? blee!
W tym momencie łzy same pociekły mi po policzkach... "jak on mógł!" myślałam. Odwróciłam się, ale już go nie było! Uciekł! Zwiał!
Szłam przez korytarz do łazienki. Chłopcy gwizdali na mój widok. Dziewczyny pękały z zazdrości! A ja pod szkiełkami okukarów płakałam! Weszlam do łazienki, zdjęłam okulary i spojrzałam sobie w twarz. Zrozumiałam, że jeszcze nigdy nie bylam tak samotna jak teraz! nie mogłam nawet pójść do Martyny, bo ją straciłam! Nie mogłam jej krzywdzić jescze bardziej swoim wyglądem i postawą! Nie mogłam przypominać jej tamtego wieczoru! Weszłam, więc do kabiny. Z plecaka wyciągnęłam stare dżinsy i koszulkę którą bardzo lubiłam. Zmyłam makijaż, zdjęłam okulary, rozczesałam wlosy i zaplotła dawne warkocze. Taka wyszłam na korytarz i pobiegłam do Mytki. Upadłam przed nią na kolana i przeprosilam za wszystko. Powiedziałam o draniu Arturze i o wszystkim, co się wydarzyło. Ona przytuliła mnie, otarła łzy i powiedziała, że się nie gniewa... Poczułam się jak wtedy, podczas tańca. Poczułam się wartościową osobą, która ma prawdziwego przyjaciela. Poczułam, że mogę zdobyć świat! Bylo to tak ogromne szczęście, że chyba wiekszego mieć nie można!
Od tamtej pory inne osoby poszły w ślady Martynki i zaczęły ze mną rozmawiać. Zdobyłam wielu kolegów i zaczęłam myśleć, że wszystko mi się uda. Nie czułam się już szarą myszką! Czułam się sobą!
Laska EMO już nigdy nie wróciła. Wszyscy byli zdziwieni nagłym jej zniknięciem... Pozostała prawdziwa Tamara. Czyli ja;)
Przyjażń moja i Mytki przetrwa wszystko! Jestem tego pewna jak tego, że ja zdobędę wszystko!
Artur od tamtej pory się nie odezwal. Skończył gimnazjum i już nie musialam codziennie na niego patrzeć. Powrócił do wyrywania każdej chętnej dziewczyny, a mnie przestał interesować.
Ja byłam nareszcie szczęślliwa! Wiedzialam, że Martynka miała rację, że-ONI TEŻ ZROZUMIEJĄ I ODKRYJĄ WE MNIE PIĘKNO. TO TYLKO KWESTIA CZASU. Nie wszyscy to piękno znależli, ale ważne jest to, że osoby na których mi zależalo to odkryły...
THE END;)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
julusia10p · dnia 13.10.2008 09:47 · Czytań: 815 · Średnia ocena: 1,14 · Komentarzy: 17
Inne artykuły tego autora: