Dętka - miszmasz
Proza » Humoreska » Dętka
A A A

Alojzy z pewną dozą ostrożności podniósł słuchawkę telefonu. Na jego twarzy malowało się głębokie zamyślenie. Gdy upewnił się, że przemyślał dokładnie wszystko co miał zaraz powiedzieć, przystąpił do wykręcania numeru telefonu. Zawahał się jeszcze na chwilę zanim w końcu wcisnął ostatnią cyfrę, ale ostatecznie przełamał w sobie ten bezruch. W słuchawce rozległ się dźwięk sygnału. Jeden, drugi, trzeci, w głowie Alojzego rozpaliła się iskierka nadziei, że może nikt nie odbierze, ale tak szybko, jak iskierka zabłysnęła, tak szybko została brutalnie zdmuchnięta przez głos dochodzący ze słuchawki. Głos należał do znajomego Alojzego - Zbigniewa. Alojzy ostatni raz niepewnie przełknął ślinę, po czym z pełną odwagą zaczął wygłaszać monolog, który ćwiczył cały dzień:

 

- Dobry wieczór Zbysiu. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że odebrałeś, już się bałem, że gdzieś poszedłeś. W ogóle to miło słyszeć twój głos, ach i nie zapomnij pozdrowić swojej szanownej małżonki. Dobra z niej kobieta, pamiętaj, by się takiej trzymać choćby niewiadomo co! – Seria zdań wyleciała z ust Alojzego serią jak z karabinu maszynowego. Podrapał się nerwowo po głowie, na której pojawiły się pierwsze krople potu - No, ale przecież ty wiesz, że dzwonię do ciebie w konkretnej sprawie. Co mówisz? Jak poszło? Zbysiu czekaj, ja ci zaraz dokładnie opowiem jaka przygoda mi się przydarzyła, gdy szedłem do profesora Lipskiego.

 

Do Alojzego dotarło, że nie pomyślał o siedzeniu dla siebie. Rozmowa zapowiadała się być długa, a jego już męczyło nerwowe przestępowanie z nogi na nogę. Wychylił się więc zaglądając do salonu, w którym siedziała jego żona ubrana w różowy szlafrok. Wzrok miała tępo wlepiony w ekran telewizora. Alojzy pomachał do niej, by zwrócić jej uwagę, przez dłuższą chwilę bezskutecznie. Gdy w końcu kobieta spojrzała w jego stronę używając gestów wskazał na krzesło, a potem na siebie. Żona Alojzego zrozumiała o co chodzi, wypuściła powietrze z pogardą, by następnie wstać, nie spiesząc się przy tym i zanieść mężowi krzesło. Niosła je w rękach, jakby ten mebel ją dogłębnie brzydził. Alojzy rozsiadł się na krześle najwygodniej jak się dało, po czym kontynuował swoją historię:

 

- Wszystko zaczęło się od rakiety z potencjalnym ładunkiem atomowym co to ją wystrzelili późno w nocy z „tej złej” Korei. Jak to kiedy? Jeszcze przed tym końcem świata, co go ostatecznie nie było, wiesz tym od Majów. Wiem, że to dawno temu było, ale mi się przypomniało. Co prawda nic wtedy złego się nie wydarzyło, okazało się, że to jakaś satelita, czy coś tam, ale mimo to zdarzenie to znalazło miejsce w mojej wyobraźni. No i przez to wczoraj w nocy spać nie mogłem, bo za dużo myślałem. A myślałem właśnie o tej lub podobnej rakiecie, która w środku nocy może zostać wystrzelona. Sama rakieta może być niegroźna, ale niech tylko ktoś w Pentagonie, albo na Kremlu spanikuje, kilka guzików i już niebo pełne będzie rakiet. Co mówisz? Spokojnie zaraz dojdę co to ma do twojej sprawy Zbysiu, daj mi mówić, a zrozumiesz.

Usnąłem w końcu bardzo późno w nocy, a to bezpośrednio odbiło się na to o której się obudziłem. Ale wiesz jak to pewien pisarz pisał: „najwięcej czasu mają ci, którzy się nigdzie nie spieszą”. Zgodnie z tymi słowami najpierw udałem się do łazienki wziąć szybki prysznic. Niestety, żona moja, serce moje, moja druga połówka, jest jaka jest i czasem do niej mówić, to jak do ściany. Gdy obmywałem swoje ciało, ona akurat musiała myć naczynia w zlewie. Junkers mamy, to ciepła woda może lecieć tylko z jednego kranu. Ta złośliwa bestia - żona moja znaczy się, to jakby każdą łyżeczkę osobno myła. Sam nie wiem jak ona to robi, tylko odkręca wodę na kilka sekund, zakręca i po chwili powtarza proces. Nie pomyśli, że ja w tym czasie wykonuje dziki taniec w łazience, bo tu nagle zimna woda, a potem przez chwilę gorąca jak wrzątek. Nawrzeszczałbym na nią, zaklął paskudnie, ale jak Zbysiu? No pytam się jak? W bloku mieszkamy, a rury niosą dźwięki, przecież nie będę w łazience się wydzierał, by wszyscy sąsiedzi słyszeli.

Odcierpiałem jakoś ten prysznic, który z powodu tych manewrów bardzo się przedłużył. Poszedłem do kuchni, gdzie żona, akurat skończyła myć naczynia. Patrzę na nią, próbując dostrzec jakieś oznaki złośliwego uśmiechu, ale gdzie tam! Mówię ci Zbysiu mina tępa jak u owcy.

Jak sobie robiłem śniadanie to tak, by ciszę przerwać mówię jej o rakietach, które którejś późnej nocy mogą wystartować, a wiesz co ona mi na to? Pyta się mnie, czy próbowałem baleron, który kupiła. Ja jej o zagładzie termonuklearnej, a ta o baleronie. - Alojzy przerwał na chwilę przypominając sobie smak owego baleronu. - Smaczny był, to prawda... Ale nie o tym będę mówił. Trochę mnie wybiła z rytmu, więc próbowałem ją podejść inaczej, bo przypomniał mi się Zegar Zagłady. No to się jej pytam, czy wie, że cała ludzkość żyje na za pięć dwunasta. Uniosła głowę, myślałem, że w jakieś zadumie, że może dotarłem do niej, ale gdzie tam Zbysiu! Patrzyła na zegar ścienny i powiedziała mi, niemalże z wyrzutem, że przecież po czternastej już jest. Zbysiu, aż mi nóż z ręki wypadł, tak się przeraziłem upływu czasu.

Nerwowy ze mnie człowiek, to muszę przyznać, więc się na nią wydarłem, że nie mówiła, która godzina. Przecież miała mi przypomnieć o spotkaniu z profesorem Lipskim w sprawie Zbyszka. Znaczy się twojej. Ale przypomniałem sobie, że zapomniałem jej o tym wspomnieć.. Wszystko wina tych cholernych rakiet.

Na całe szczęście miałem jeszcze dużo czasu. Ubrałem się więc i już po chwili goniłem w dół klatki schodowej. Oczywiście jak w takich sytuacjach bywa, zapomniałem kluczyków do samochodu, o których przypomniałem sobie dopiero na zewnątrz. Wróciłem się do domu, w sumie nawet dobrze się złożyło, bo uznałem wtedy, że w dobrym guście będzie wziąć butelkę dobrego wina dla profesora. Zapakowałem butelkę do torby, klucze do kieszeni i pognałem na dół.

Tu znów biję się w pierś wołając mea culpa, samochód nie chciał odpalić, bo zimowe mrozy zaszkodziły akumulatorowi. Nie było czasu, by ładować, musiałem w jakiś inny sposób dostać się do profesora Lipskiego...

 

Alojzy zamilkł na chwilę, związane było to z tym iż po drugiej stronie słuchawki Zbigniew zaczął się niecierpliwić i żądał konkretnych odpowiedzi. Alojzy w milczeniu wysłuchał swojego przyjaciela kiwając przy tym posłusznie głową, tak jakby tamten mógł to zobaczyć. Następnie zapewnił, że będę mówił najzwięźlej jak to możliwe, po czym jakby nigdy nic wrócił do swojej opowieści:

 

- Na nogach przecież tam bym iść nie mógł, to kawał drogi. Jeżeli zaś chodzi o komunikację publiczną, to tu muszę ci coś opowiedzieć. Otóż ostatnio, jak wracałem od ciotki Heli, to jechałem zwykłym pekaesem do domu. Byłem miły, uśmiechnięty, ale to szybko się zmieniło, gdy zajechał autobus, już pierwsze słowa kierowcy do wsiadających pasażerów uświadomiły mi, że mam do czynienia z osobą bardzo niemiłą. Niemniej sądziłem, że wszystko przebiegnie bezboleśnie, ale bardzo się pomyliłem. Bilet do domu kosztował dokładnie dziesięć złotych, groszy trzydzieści. Ja zaś w portfelu miałem banknoty od dwudziestu złotych wzwyż. Ale jako, że nie lubię utrudniać ludziom życia postanowiłem, że znajdę w portfelu tę końcówkę. Niestety i tym razem los okazał się złośliwy, gdyż okazało się, że z drobnych mam z jednej strony pięcio, dwu i jednozłotówki, a z drugiej pojedyncze groszówki.

Łuskałem te monety, ale za cholerę nie mogłem dobrać potrzebnej kwoty, a kierowca zamiast okazać odrobinę empatii rzucił kilka nieprzyjemnych haseł w moją stronę. Od tamtego czasu bojkotuję wszelką komunikację publiczną. - Alojzy znów zamilkł i się zamyślił cmokając przy tym nieświadomie. - Niestety z podobnych przyczyn bojkotuję taksówki... Także widzisz, byłem trochę w kropce. Gdyby to chodziło o mnie pewnie dałbym sobie spokój w walce z tymi przeważającymi przeciwnościami losu, ale tu przecież chodziło o ciebie!

 

Monolog Alojzego zakłóciła jego żona, która właśnie szła do kuchni zrobić sobie herbatę. Nie zwracając uwagi na fakt, iż jej mąż rozmawia przez telefon zaczęła go pytać, czy i on życzy sobie gorącej herbaty. Alojzy przycisnął słuchawkę mocniej do ucha i próbował gestem dłoni odgonić kobietę, jakby ta była natrętną muchą. Żona Alojzego jednak rzeczywiście musiała w sobie coś z tego owada i widząc, że słowa nie działają na męża zaczęła go szturchać. W końcu dla świętego spokoju Alojzy pokiwał głową na znak zgody. Już miał wracać do rozmowy telefonicznej, gdy żona znów go szturchnęła z pytaniem ile słodzi. Zdenerwowany zasłonił słuchawkę dłonią i niemalże krzyknął: - Przez tyle lat się nie nauczyłaś?! - To wystarczyło żona odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku kuchni mamrocząc pod nosem.

 

- Gdzie ja skończyłem? Ach tak! Słuchaj Zbysiu, dla ratowania sytuacji poszedłem do piwnicy, skąd wyciągnąłem rower. Naprawdę, rower! Takie poświęcenie z mojej strony dla ciebie. Nieważne, że mróz, nieważne, że lód i śnieg, przecież wiem, że zrobiłbyś coś takiego dla mnie.

Tu niestety muszę ci opowiedzieć inną niezmiernie ważną dla mojego opowiadania historię z mojego życia. Otóż rower ten, a konkretnie pewna jego część przypomniała mi coś z czasów dzieciństwa.

Kiedyś w wieku sześciu lat gruby Bartek nazwał mnie... - głos Alojzego załamał się - Nazwał mnie bardzo brzydko, właśnie, jak pewną część roweru, i nie chodzi tu o dętkę. –przerwał mu głos w słuchawce. - Jak to co to ma wspólnego z twoją sprawą? Słuchaj mnie to się dowiesz, to bardzo ważne. No... i nazwał mnie brzydko, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem co to znaczy, więc jako ciekawe świata dziecko poszedłem zapytać się ówczesnych autorytetów, czyli rodziców. Słuchaj Zbysiu, przychodzę do domu i pytam ojca co znaczy to słowo, a ten spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, a potem powiedział, że jest zajęty i żebym do matki poszedł się pytać. Miałem sześć lat, ale głupi nie byłem i wiedziałem, że oglądanie telewizji nie jest jakimś strasznie wymagającym zajęciem - Alojzy zamilkł wsłuchując się w głos dochodzący ze słuchawki. - Ach tak, miałem telewizor, jak byłem mały, mój ojciec jako jeden z dwóch mieszkańców naszego bloku był szczęśliwym posiadaczem tego sprzętu.

 

Znów Alojzemu przerwała żona, która postawiła obok telefonu szklankę z parującą herbatą. Alojzy spojrzał na nią i przyjaźnie się uśmiechnął, na co żona odpowiedziała mu pogardliwym przewróceniem oczu. Zaraz po tym odeszła, czy raczej poszurała swoimi pantoflami do salonu.

 

- No to poszedłem do matki i pytam jej co to słowo znaczy. Odruchowo w pierwszej chwili chciała mnie po pysku zdzielić, ale jakoś się powstrzymała. Zrobiła się cała czerwona i pyta mnie, skąd znam takie słowa. Miałem sześć lat, ale głupi nie byłem i już domyśliłem się, że to pewnie coś brzydkiego. Obawiając się afery między rodzicami, która skończyłaby się ostatecznie tym, że otrzymywałbym regularne bęcki od grubego Bartka, powiedziałem, że to jakiś obcy chłopak użył takiego słowa. Matka uspokoiła się, ale była strasznie zmieszana. Tłumaczyła mi, że tak się nie mówi, że powinno się mówić „gej”, albo „homoseksualista” i tak dalej. Tylko, że ja byłem ciekawy co ten termin znaczy, więc drążyłem temat. W końcu mama znalazła odpowiednie słowa i mówi mi, że ten cały gej, to „taki pan, który bardziej lubi innych panów, niż kobiety.”

Tu powolutku dochodzę do sedna. Otóż, Zbyszku, jak wspominałem, miałem wtedy sześć lat i był to okres w którym dziewczyny były dla mnie, no cóż, odrażające i niezrozumiałe. Wtedy dużo bardziej wolałem towarzystwo innych chłopców, normalne prawda, każdy tak miał. Tylko, że ja miałem w głowie definicję geja mojej mamy, i wiesz co? pasowała idealnie do mojego stanu. Tak, tak Zbyszku, przez następne dwa lata myślałem, że jestem gejem, bo bardziej lubiłem bawić się z chłopcami niż dziewczynami. Na szczęście byłem na tyle ostrożny, że nie rozpowiadałem tego wszystkim dookoła.

Pewnego razu jak byliśmy w odwiedzinach u dziadków, jakoś tak pochwaliłem się babci, że jestem gejem. Myślałem, że biedna kobieta zejdzie na zawał, dyszała ciężko, robiąc w kółko znak krzyża. Wtedy przyszedł dziadek pytając się co się stało. Wiesz co mu babcia powiedziała? Że opowiedziałem jej jakąś straszną historię o duchach.

Jesteś tam jeszcze Zbyszku? Tak? To dobrze. W takim razie kontynuując: Przez dwa kolejne lata, czyli do ósmego roku życia ciągle myślałem, że jestem gejem, aż pojawiła się w naszej klasie Kasia Pastuch. Ona była moją pierwszą miłością, chciałem tylko z nią się bawić i nawet powiem, że inne dziewczyny przestawały się wydawać takie ohydne.

Pewnego dnia wkroczyłem z dumą do kuchni, gdzie była mama i naiwnie sądząc, że będzie pamiętała rozmowę z przed dwóch lat, oznajmiłem, iż nie jestem już gejem. Powiem ci Zbysiu, że aż jej talerz z rąk wyleciał, a sama zrobiła się strasznie blada. Z powodu hałasu do kuchni wpadł ojciec pytając się, co się stało. Jakże się zdziwiłem, gdy mama wymyśliła jakąś bujdę o tym, że pewnie zjadła coś nieświeżego i zrobiło się jej słabo. Ojciec kupił to kłamstwo bez mrugnięcia okiem.

Najlepsze jest to, że dopiero w wieku dziesięciu lat dowiedziałem się, że aby być gejem trzeba trochę więcej robić z innymi chłopcami niż tylko się z nimi bawić…. He He… - Alojzy odchrząknął głośno. - Gdy w końcu koledzy mnie uświadomili, aż mnie przeszedł zimny dreszcz na myśl ile sobie mogłem biedy napytać rozpowiadając wszystkim o tym za kogo się uważałem.

Jaki to ma związek z historią? Esencjonalny! Bo jak jechałem na rowerze, którego, jak mówiłem pewna część przypomniała mi całą tę sprawę, to sobie ją analizowałem w głowie jeszcze raz. Jak sobie pomyślałem, że babka i moja matka ukrywały przed swoimi mężami coś tak ważnego, to mnie krew zalała. Pomyślałem sobie ile to razy podobne kłamstwa na temat moich dzieci musiała mi sprzedać moja żona. Tak się zdenerwowałem, że chciałem zawrócić i zdzielić ją po twarzy, ot tak dla zasady! Zamiast tego pod wpływem emocji wpadłem na krawężnik i wywaliłem się. Spokojnie mi się nic nie stało ani butelce wina, ale niestety rower ucierpiał - dętka pękła.

Powiem ci Zbyszku, że znów gdyby nie moja żona nie doszło, by do tej sytuacji. Pod jej presją kupiłem niedawno nowy rower, bo twierdziła, że wstyd jej moich Wigier. Tylko, że na moich Wigrach opona mi pękała nieraz, ale zawsze ją łatwo można było załatać, bo to taka solidna konstrukcja była. Uwierzysz, że przez tyle lat użytkowania tego roweru wymieniałem dętkę raptem z trzy, czy cztery razy? Ale to była porządna robota, nie to co te nowe rzeczy. Teraz to robią je tylko po to by się szybko psuły, by kupować nowe. Tak mi ta dętka pękła, że już była do wyrzucenia.

Że co? Rower nic nie ma do dętki? Oj, czepiasz się Zbysiu, jestem przekonany, że na moich Wigrach by do tego nie doszło. A nawet jeżeli, to w takim razie to wina tej kapitalistycznej dętki, co się ma psuć, by trzeba było kupować nowe.

Nie ważne, gdzie skończyłem?

Stałem zrezygnowany nad rowerem, gdy nagle napatoczył się jakiś starszy jegomość, z kobietą pod rączkę. Powiem ci uczepiona go była, jakby bała się, że ktoś go ukradnie, jakby było co! - Alojzy zaśmiał się nerwowo. - Ten jegomość okazał się całkiem miły, spojrzał na rower i zaoferował pomoc. Mieszkał niedaleko, gdzie miałem z nim iść, a tam podarowałby tę dętkę. Wyglądało na to, że sytuacja była uratowana.

Niebawem miałem w rękach nowiutką, jeszcze nie używaną dętkę, chcąc się odwdzięczyć zaproponowałem im w zamian niesioną przeze mnie butelkę wina. Tak od słowa do słowa, doszło do tego, że zaczęli mnie zapraszać do siebie. Głupio mi było odmówić, uznałem więc, że mogę poświęcić kilka minut, tak żeby nie wyjść na niewdzięcznego.

Zbyszku, gdybym wiedział jak się potwornie wpakowałem! Okazało się, że wina nie chcą, ale niewiadomo skąd pojawiła się butelka wódki, a po chwili ogórki na zagrychę. W takich warunkach zapowiadało się na to, że posiedzę tam trochę dłużej niż przypuszczałem, ale myślałem sobie, że mam jeszcze sporo czasu, by zdążyć do Lipskiego. Chyba rozumiesz Zbysiu, gdy nieznajomy człowiek podarowuje dobrej jakości dętkę oraz stawia wódkę nie można tak wyjść po prostu. Z resztą dobrze mu z twarzy patrzyło, czego nie mogę powiedzieć o jego żonie, od której, przysięgam na odległość wiało głupotą.

Na początku było przyjemnie, wypytał mnie gdzie i po co jadę. Ogólnie, takie rozmowy o pogodzie. Po chwili rozmowa zeszła na tematy polityki, a jak sam wiesz to jest bagno, bagno mówię, z którego nie sposób się wygrzebać, jak już się w nie wejdzie. Z miejsca widziałem, że on jest silnie nastawiony na jedno stronnictwo; „niech sobie będzie” -  myślałem, ale problem był w tym, że wypytywał mnie o moje orientacje polityczne. Znasz mnie Zbysiu i wiesz, że ja uważam, że tam w rządzie to wszystkie te osły… znaczy posły… posłowie to niezależnie od partii są tacy sami. Jeden pies wszyscy. Ja dobrze wiem, że przed kamerami to się mało nie pobiją, ale tak naprawdę to wszyscy są w jednej komitywie. Ja to wiem, ty to wiesz Zbysiu, ale jak tu takiemu wytłumaczyć? No nie da się!

Widzę, że ten mnie próbuje podejść, bo widzi jak się wykręcam od rozmowy o polityce. W końcu pyta na kogo głosowałem, a ty wiesz, że ja nie głosuję, takie mam zasady. Mówię ci Zbysiu, jaki on czerwony się zrobił i do mnie z mordą, że jak to tak, że nie jestem patriotą, bo głosowanie to obowiązek. Wtedy się zdenerwowałem i troszkę na niego nakrzyczałem, ten jak się nagle uspokoił i do mnie z pytaniem, czy ja może Żyd jestem. Jak Boga kocham przeżegnałem się dwa razy i splunąłem pod siebie cały oburzony mówiąc, że w żadnym wypadku. Na to ten się pyta, dlaczego wiec trzymam z Żydami, bo twierdzi, że nic nie robiąc pomagam działać zdrajcom. Wtedy mi nerwy puściły. Wstałem, złapałem moje wino i dętkę, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem. Za plecami słyszałem jak krzyczał coś o Targowicy.

Rozumiem, że się niecierpliwisz Zbysiu, ale i ta historia była potrzebna, bo widzisz dopiero jak wszedłem na dwór zrozumiałem, że mam dętkę, ale nie mam pompki. Nie mogłem wrócić do tego gbura, a nikogo innego nie znałem w okolicy. Założyłem więc dętkę na szyję i resztę drogi prowadziłem rower. Powiem ci, że musiałem z tą dętką wyglądać trochę jak koń w chomącie – zaśmiał się Alojzy.

Tak, tak Zbysiu już dochodzę do sedna, bo mnie po drodze żadne kolejne przygody nie spotkały. Właśnie miałem mówić, że doszedłem do gabinetu profesora Lipskiego i nawet zdążyłem przed czasem zamknięcia. Wchodzę po schodach z butelką wina, z grzeczności pukam do drzwi, naciskam na klamkę i… Zamknięte! Ale ja się nie poddaję i jeszcze raz za klamkę, a tu nadal zamknięte. No to szarpię, ale zamknięte. Stukam, pukam, dzwonię, szarpię, ale nic się nie zmienia – zamknięte. Najwyraźniej wyszedł tego dnia wcześniej. - Alojzy zamilkł słuchając głosu w słuchawce, miał dostatecznie dużo czasu, by napić się kilku łyków zimniej już herbaty -  Tak, Zbyszku, nie udało mi się załatwić twojej sprawy, ale chyba rozumiesz, że robiłem wszystko co w mojej mocy? Obiecuję się tym zająć najszybciej jak się da. Nie… nie jutro, jutro Lipski ma wolne, tak samo, jak pojutrze. Potem są święta, nie sądzę, że będzie siedział w swoim gabinecie. Po nowym roku spróbuję. Tak, wiem, że to kupa czasu, ale Zbyszku, co ja mogę? Naprawdę się starałem…

 

Alojzy jeszcze przez chwilę rozmawiał przez telefon, po czym po wymienieniu uprzejmości odłożył słuchawkę. Otarł czoło mokre od potu. W gardle miał sucho od ciągłego mówienia, wypił więc resztę herbaty za jednym razem. Następnie poszedł do salonu, w którym siedziała jego żona, spojrzał na nią z triumfem wymalowanym na twarzy.

- Żono, wybrnąłem po mistrzowsku! – rzekł z dumą w głosie. Żona spojrzała na niego przewracając przy tym oczami. Uznała, jednak, iż to za mało więc na dokładkę wypuściła pogardliwie powietrze nosem, po czym bez słowa powróciła do oglądania telewizji.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
miszmasz · dnia 23.09.2014 15:07 · Czytań: 774 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 6
Komentarze
Rackham dnia 23.09.2014 18:46 Ocena: Dobre
Nieźle się ubawiłem, choć zakończenie nie było zaskoczeniem. :)
miszmasz dnia 24.09.2014 11:24
Cieszę mnie, że się podobało. Jeżeli chodzi o zakończenie, to w żadnym wypadku nie miało być dla nikogo zaskoczeniem, wręcz im szybciej ktoś się domyśli, tym lepiej, bo tu nie chodziło o puentę, ale o samą historię.
amsa dnia 24.09.2014 13:57
miszmasz - kapitalne opowiadanie, trochę mi przypomniało stary kawał o łysym siedzącym w kinie. Ale z wielkim zainteresowaniem śledziłam przygody i wspomnienia. Bardzo ładnie poskładane, nawiązania do przeszłości płynne i nostalgiczne zarazem:). Scenki obyczajowo-komunikacyjno-nowoznajomościowe - się obśmiałam. Mam uwagę techniczną:) - łyżeczki na ogół myje się oddzielnie:).

Bardzo mi się podobało.

Pozdrawiam

B)

Cytat:
Żona Aloj­ze­go jed­nak rze­czy­wi­ście mu­sia­ła w sobie coś z tego owada i wi­dząc
- czegoś tu brakuje
Usunięty dnia 24.09.2014 14:19
Trochę mi się dłużyło, ale co się uśmiałam, to moje.

Współczuję Zbyszkowi i podziwiam za cierpliwość, a Alojzego za twórczą inwencję w usprawiedliwianiu się.

Fajnie się czytało, ale jednak, jak dla mnie, trochę za długo ciągnie się cała historia, mimo zawartego w niej humoru. Może dlatego, że poczułam się, jakby Alojzy dzwonił do mnie?:)

Pozdrawiam:)
Usunięty dnia 24.09.2014 15:21 Ocena: Bardzo dobre
Znając życie, to pewnie Zbysiu zdążył zjeść obiad, kolację i podrzemać przez seansem. Zamykały i mnie się oczy, by za chwilę ożywiały się na nowo. Opowiadanie fajne, dziękuję za rozrywkę. :) Pozdrawiam serdecznie, Cefeusz
miszmasz dnia 26.09.2014 19:09
Opowiadanie długie, bo przyjemnie się pisało, a potem żal jakoś było cokolwiek przycinać, dlatego tym bardziej dziękuję każdemu kto przebrnął przez cały tekst.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty