Zaczarowany las Adrian K.
Gdzieś, kiedyś, któraś królewna, może Dora, wybrała się na spacer za zamkowe mury. Spacerowała i spacerowała, rozmyślała o nowych sukienkach, o deserze niespodziance, o przyjaciółkach księżniczkach, z którymi miała niedługo spotkać się na dorocznym balu dobroczynnym. Wydawała go od lat jej matka - królowa Sara.
Dziś coś kierowało ją w stronę lasu. Szła tam, jakby nogi niosły ją wbrew woli. W którejś chwili usłyszała dziwny szum. Najpierw sądziła, że to kamienna ścieżka wydaje te dźwięki, ale nie! Stanęła i nadsłuchiwała. Pomyślała, że źle zrobiła idąc tutaj sama. O tym lesie krążyło przecież tyle strasznych opowieści... Powiedziała matce, królowej Sarze, że idzie na spacer na polankę, a jednak coś doprowadziło ją tutaj. Szła i szła, coraz dalej i dalej. Teraz dziwny szum słyszała coraz wyraźniej. Patrzyła wokół, ale nic nie widziała. Wreszcie podniosła głowę w górę i zobaczyła niezwykłe ptaki na ogromnym drzewie. To one wydawały dziwne dźwięki.
- Co to może być? - zdziwiła się i podeszła, by im się przyjrzeć. Wtedy zaskrzeczały metalicznym, rozkazującymi głosami:
- Zjedz to! Wypij to! Przejęta nie wiedziała, czy mówią do niej, czy do kogoś innego, ale zdumiało ją, że rozumie ich język.
- Zjedz! - krzyczały nieprzyjemnie sztucznymi głosami. Zleciały z drzewa. Zobaczyła, że przyniosły jej w dziobach złotawe okruchy i srebrno-złoty płyn w dziwnych dzbanuszkach. Znów coś niezwykłego zmusiło ją do rzeczy, których nie chciała robić - zjadła i wypiła, jak nakazywały ptaki. Stanęła, zamarła. Poczuła się dziwnie - rozbolała ją głowa, zaczęła swędzieć skóra, oczy nabrały czerwonego blasku. Włosy, z pięknych, długich i złocistych zmieniły się w czarne, twarde, krótkie. W krótkiej stała się zła. Ptaki przyniosły jej teraz różdżkę, którą mogła spełniać wszystkie życzenia. Wszystkie, pod warunkiem, że były złe, że szkodziły innym.
Wróciła cicho do zamku. Chciała się ukryć przed wszystkimi, by wypróbować swą moc. Nieoczekiwanie do komnaty weszła królowa Sara. Zdumiona wyglądem córki chciała zapytać co się stało. Nie zdążyła - zaledwie otwarła usta, zamieniła się w żabę. Rozbawiona księżniczka patrzyła na s dzieło i śmiała się jak szalona. Gdy zmęczył ją śmiech, złapała żabę za tylne łapki i wyrzuciła przez okno. Królowa-żaba, szczęśliwie wylądowała na stercie skoszonej trawy. Wydostawszy się z niej, zaczęła skakać po zamku i rechotać o odmienionej córce.
Dora teraz wiedziała, co może sprawić różdżka. Zaczęła snuć plany, jak pozbyć się tych, których przestała lubić. Zeszło jej tak do wieczora. W końcu poczuwszy głód, wybrała się do kuchni. Tam, niezadowolona z kucharza, wylała na niego deser-niespodziankę i zamieniła w królika. Niezdarną służącą uczyniła myszą, a starego, ulubionego pokojowca wielkim kotem, który od razu rzucił się w pogoń za nią.
Wieść o sprawkach księżniczki rozniosła się lotem błyskawicy.
- Co robić? Co robić? - zastanawiali się dworzanie, słudzy zamkowi i poddani. Nikt nie wiedział, jak się zachować: Każdy człowiek był zagrożony zamianą w zwierzę. W tej sytuacji nikt nie odważył się z nią spotkać. Czy to oznacza upadek Królestwa?! Strach padł na poddanych. Z każdym dniem działo się coraz gorzej, nikt nie potrafił powstrzymać zła.
Już niewielu dworzan, radców i ministrów pozostało w ludzkiej postaci, a czas działał przeciwko wszystkim. Kto mógł i zdążył, uciekał z zamku, gdzie pieprz rośnie. Wtedy sędziwa niania-piastunka przypomniała sobie staruszka-pustelnika, który mieszkał w skalnej pieczarze na wysokiej górze. - On poradzi, on mądry! - krzyczeli uradowani ludzie na zamkowym dziedzińcu.
I poszli gromadą na ową górę, ale niewielu na nią dotarło. Wytrwali zastali pustelnika rozmawiającego z ogromnymi orłami. - Ojcze, ratuj! Ratuj lud biedny!...- i opowiadali jeden przez drugiego, co się zdarzyło w zamku. Kiwał siwą głową staruszek, gładził chudą dłonią długą, srebrną brodę, patrzył na orły i w końcu przemówił:
- Wiele lat temu dałem nadwornemu medykowi pewną miksturę z niezwykłych ziół. Moc ma tak niezwyczajną, że tylko w najtrudniejszych chorobach można jej użyć. Trzeba przemyć nią oczy księżniczki; to ją wyleczy ze złej choroby żelaznych ptaków.
- Ale medyk w pająka zamienion! - rozległ się rozpaczliwy krzyk jednego z przybyszów.
- Przecież nadworny medyk w komnacie wszystkie mikstury trzyma! To i owa niezwykła tam musi być!
- Znajdziemy ją.
- Tak, uratujemy wszystkich.
- Kto to zrobi? Kto będzie taki odważny? - zadawali sobie o cichu pytanie, po cichu, bo głośno nikt nie miał odwagi tego zrobić.
- Ja! Ja przemyję oczy księżniczki Dory! - zaproponował książę z sąsiedniego królestwa, który przybył
z wizytą. Gdy ujrzał, co się stało, nie uciekł do siebie tylko przybył do pustelnika.
Teraz gromadą pełną nadziei wracali do zamku. Każdy starał się uniknąć spotkania z księżniczką. Przemykali cichaczem do komnat, zamykali drzwi na siedem spustów i pilnie nadsłuchiwali, czy słychać krzyki królewny. Wreszcie nadciągnął zmrok. Księżyc, zmęczony patrzeniem na zło, które tutaj się działo, wzeszedł dziś chudziutki i blady. Noc stawała się coraz głębsza. Książę Rupert zdecydował: Teraz albo nigdy! - i cichuteńko opuścił komnatę. Ruszył nasłuchując dźwięków, ale nic się nie działo. Widać zmęczenie i oczekiwanie na cud odczuli wszyscy. Zdecydowanym krokiem wszedł do komnat nadwornego medyka, ale nie był sam! Na półce z flaszami, flaszeczkami i słoiczkami pełnymi skarbów siedział wielki, kosmaty pająk.
- Czy to ty, medycze? - zapytał. Pająk niezgrabnie poruszył odwłokiem.
- Która flasza może uratować biedną Dorę? Pomożesz mi? - zapytał z nadzieją w głosie. Pająk objął cieniutkimi łapkami zieloną, smukłą buteleczkę. Rupert zrozumiał. Zdjął ją ostrożnie z półki, schował do rękawa. Poprawiwszy strój ruszył w stronę drzwi. Pająk za nim. Stanęli przed drzwiami księżniczki. Czekali. Gdy nabrali pewności, że zasnęła, weszli do jej komnaty. Rupert cichuteńko podszedł do łóżka. I? I nic! Spała na brzuchu!
- Medyku, pomóż - zwrócił się do pająka. Ten wdrapał się na łóżko i podreptał w stronę twarzy śpiącej. Połaskotał ją w policzek raz, potem drugi, aż w końcu się odwróciła. Książę wyjął buteleczkę, uwolnił ją z korka, ostrożnie przechylił nad twarzą Dory i pokropił jej oczy. Zerwała się w jednej, ale nie była zła!
Wszystko szczęśliwie minęło. Stała się normalną dziewczyną. Po długich medytacjach, wspólnym radzeniu, znaleźli z pustelnikiem sposób, jak odczarować królową-matkę i kucharza, bez pracy którego wszyscy odczuli głód, pokojówkę, medyka i wszystkich, którzy zmienili postać.
Gdy życie rodziny królewskiej, zamku i poddanych wróciło do normy, wszyscy odpoczęli i nabrali ochoty do życia, młodzi bohaterowie pobrali się, założyli rodzinę, a królowa-matka cieszyła się najpierw balem dobroczynnym, na którym Rupert poprosił królową o rękę Dory, sporo później zaś wnukami, a najbardziej dobrym zdrowiem, które wszystkim mieszkańcom zamku dopisywało przez długie lata.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Bereno Acz · dnia 14.10.2008 22:45 · Czytań: 728 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: