Szeroko rozlewały się wody wielkiej rzeki Wołgi, u której matczynych brzegów, rozzielenionych, bujnie porośniętych gęstymi burzanami, rozbiła swój obóz kozacka sotnia. Gdzieniegdzie brzeg rzeczny od stepu odgradzał wąski pas szarożółtego piasku, który co chwilę, rytmicznie głaskały spienionymi falami wody Wołgi. W innych miejscach zarośla przechodziły w szuwary i oczerety brodzące w rzece łodygami, spomiędzy których dochodziło czasem zawodzenie lelków. Tam, pomiędzy piaski i szuwary, przybyła grupa kozaków - nie w swych osławionych czajkach, te bowiem cumowały gdzieś w dniestrowych limanach, lecz konno. Trawy na żyznym, nadbrzeżnym paśmie wyrosły tak wysokie, że sięgały aż po końskie brzuchy, mimo to wyraźnie można było dostrzec niewielkie głowy z prostymi profilami i głębokie klatki piersiowe koni dońskich. Pomiędzy nimi niemal przez cały czas uwijała się czeladź obozowa złożona z młodzi kozackiej i gdy starszyzna radziła w rozstawionym naprędce płóciennym namiocie, a doświadczeni mołojcy warzyli strawę, czyścili broń czy odpoczywali, młodzież pilnowała wierzchowców przed kradzieżą czy napaścią drapieżników jako najcenniejszego dobytku, ocierała spienione od długiej drogi końskie boki własnymi koszulinami, podtykała pod pyski najlepsze kępki traw.
Wiadomo bowiem powszechnie w Europie, że Lach bez konia jest jak ciało bez duszy, a jeszcze bardziej przywiązany jest do swego wierzchowca jedynie Kozak, którego już jako niemowlę, wraz z prawidłami wojennego spasa, ojciec sadza na koniu i z zachowania dziecka wróży, jaka czeka je przyszłość. Tak właśnie chciał przepowiedzieć losy swego potomka Timofiej, ojciec Stieńki Razina i gdy tylko dziecku wyrósł pierwszy ząb zabrał je na modlitwę do cerkwi. Po powrocie do rodzinnego futoru zaniósł do stajni i posadził syna na grzbiecie swego ukochanego Raroga, wspaniałego fryza, wziętego przed laty jako łup wojenny. Dziecko chwyciło drobną piąstką końską grzywę, a ojcowskie oblicze pokraśniało z dumy, znaczyło to bowiem, że niemowlę wyrośnie na prawdziwego charakternika, dzielnego wojownika, a w przyszłości może i sotnika czy atamana. Wówczas Raróg lekko zarżał i mały Stieńka cicho załkał, a stary Razin zacisnął zęby, bo płacz dziecka wróżył młodemu Kozakowi smutny koniec. Dlatego Timofiej nic nigdy nie rzekł swemu synowi o wróżbach, nie chcąc wieszczyć mu rychłej śmierci, lecz gdy tylko on podrósł, posłał go na sicz.
Od tego momentu nie minęły jeszcze dwie dekady. Młody Stieńka nie siedział w obozowisku, a doglądał koni. Po kilku godzinach takiej krzątaniny męcząca wędrówka i długi brak snu zaczęły wyraźnie dawać mu się we znaki. I choć szanował słowo swego dowódcy i starał się być sumienny, a słońce stało jeszcze wysoko na niebie, oddalił się pomiędzy gęste chaszcze, na ziemię rzucił prostą, hajducką torbę i złożył na niej głowę. Wokół przecudnie pachniały zioła, miękka trawa okalała zmęczone ciało jak puchowe pierzyny w bojarskiej łożnicy. Nie przeszkadzały gniotące głowę ładunki w tulejkach ponaszywanych na torbie, ani niosące się od obozowiska odgłosy mołojeckich swarów i pogwarek. Stieńka Razin zasnął natychmiast.
U wrót snu stanął przed nim bezkresny step, ciągnący się daleko, po linię horyzontu i niknący za nią, ograniczony tylko niebem, które zdawało się wisieć nisko nad nim. Na niebie zbierały się burzowe chmury, chabrowe i stalowe, ale nad horyzontem zachodzące powoli słońce malowało je barwą malin, krwi i miodu. Stieńka pośród stepu był sam jeden, lecz nie czuł się samotny czy przestraszony. U boku miał swą szablę szaszkę, kawałek niezawodnego żelaza, pod sobą wiernego, wronego konia, a na swej butnie uniesionej głowie obszytą futerkiem jak szlachecki kołpak czapkę, zawadiacko przekrzywioną na prawo. Czuł wyraźnie że we śnie nie jest tym samym młodziutkim Stieńką Razinem, obozowym pachołkiem, a Razinem dojrzałym, potężnym, który skutecznymi sztychami szabli zapisuje własne imię w księgach historii.
I nagle, zupełnie niespodziewanie wrony rumak stanął dęba na tylnych nogach i zarżał głośno, aż Razin omal nie spadł z siodła i przestraszony ściągnął wodze. Koń opuścił kopyta na ziemię, lecz nie od razu uspokoił się, chwilę jeszcze tańczył pod Stieńką niespokojny, przestępował z nogi na nogę jak gdyby zwietrzył w stepie wilka lub samą śmierć. Powiadali starzy Kozacy, wołchwowie i charakternicy, że zwierzęta potrafią ją dostrzec, jak cieniem skrada się ku kozackim karkom, jak wyciąga szponiaste pazury po mołojeckie duszyczki. Nie wierzył w ich opowieści Razin, lecz sam nie wiedział, co spłoszyło nagle konia.
Niedługo jednak mógł nad tym rozmyślać, gdyż nieoczekiwanie zerwał się silny wiatr, zakołysał trawami, aż te ułożyły się w fale, na kształt wzburzonego morza, które widział kiedyś Razin na krańcu Dzikich Pól. Powiew przepłoszył spomiędzy burzanów ptaki, które uniosły się na skrzydłach w górę i rozpoczęły gonitwę tuż pod chmurami. Wtem wiatr wzmógł się jeszcze i poczuł Stieńka, jak od wschodniej strony niesie on kwaśny, dymny zapach prochu strzeleckiego i słodką woń kozackiej krwi. Na swych ramionach przygnał wicher gosudarskie słowa od samej Granitowej Pałaty i zgrzyt topora spod Moskwy, a gdzieś pomiędzy nimi majaczyły chłopskie śpiewki, wśród których usłyszał Razin swoje imię. Trawy stepu szumiały, a w ich szumie krył się szczęk oręża w bitwie, kroki maszerujących wojsk i trzask płonącego drewna. Aż nagle wicher dmuchnął z niezwykłą mocą, szarpnął końską grzywą, zerwał z głowy Stieńki czapkę, którą rzucił gdzieś daleko, między burzany i potargał jego niewygolone w osełedec czarne kosmyki włosów. Kozak poczuł się, jakby utracił grunt pod nogami i sam nie wiedział czy wszystkie dźwięki wokół niego ucichły, czy też nasiliły się i otoczył go niezwykły hałas. Czy to z nieba lunął deszcz i huknęły gromy, czy słońce schowało się za horyzont?
I wtedy Stieńka przebudził się. Głowę uwierała mu płócienna torba, a wokół unosił się słodki, kojący zapach ziół. Nie padał deszcz, nie uderzały pioruny, nie targał stepem wicher, jedynie fale Wołgi chlupotały o brzeg. Młody kozak zerwał się natychmiast na równe nogi i nie bacząc na nic pobiegł po pas brodząc w trawie, do obozu, przed oblicze swego dowódcy. Minął ogniska, przy których posilali się jego towarzysze, choć dawno nie miał w ustach nawet łyżki sołomachy, a w krew w żyłach zdawała się stygnąć od braku horyłki. Nie zwabiły go wesołe śpiewki, brzdąkanie bandur czy stukot kości do gry. Nie zatrzymał się by oglądać pojedynkujących się awanturników. Pobiegł prosto przed wielki, biały namiot, szepnął coś na ucho strażującemu przy wejściu towarzyszowi i ostrożnie, po cichu wszedł do środka.
Esauł siedział na zasłanej owczą skórą ławie, pochylony nad czarą pitnego miodu. Widać było, że Razin wyrwał go z zadumy, lecz mimo to dowódca nie wpadł w złość na widok młodzieńca. Uniósł tylko wzrok w dostojnym, niemym pytaniu.
-Batiuszka - rzekł Stieńka, kłaniając się głęboko przed esaulem i z szacunkiem spoglądając w jego głębokie, rozumne oczy, przebiegając wzrokiem po jego twarzy poznaczonej bliznami od cięć szablą, po siwiejącej brodzie.
-O, to nie wieczór, to nie wieczór, lecz ja mały, uciąłem sobie krótką drzemkę. I tak mi się przywidziało we śnie... -
Razin po kolei, dokładnie opowiedział dowódcy, co mu się przyśniło. Gdy skończył opowiadać, w namiocie zapanowała pełna napięcia cisza. Widział Stieńka jak po twarzy esaula przebiegają emocje i jak kilkakrotnie zdaje się składać usta, by coś powiedzieć, lecz nic nie mówi. Wreszcie odezwał się:
-Oj przepadnie, stracona jest twoja mołojecka głowa...
Rację miał stary esaul, gdy wyjaśniał znaczenie tajemniczego snu młodego Stieńki Timofiejewicza Razina. Wiedział jednak dużo więcej niż to, co powiedział młodzieńcowi. Esauł życie spędził w stepie i na siczy, nie zaznał ciepła i spokoju dostatniego żywota w futorze, znał jednak trudy wojaczki, magiczne tajemnice charakterników, w pełni posiadł mądrość, która z wiekiem przychodzi doświadczonym junakom. Wyczytał ze snu młodzieńca, że nim jego głowa upadnie z carskiego ukazu pod toporem, Razin wielkich dokona czynów, sprzeciwi się moskiewskiemu samowładztwu, jak wielki ataman poprowadzi swe wojska do wielu zwycięskich bitew, a jego imię wyśpiewywać będą w rzewnych dumach piękne mołodycie i brodaci lirnicy. Wiedział jednak stary esaul, że nie da Razinowi siły, by ich dokonać, pewność własnej wielkości, wieszczba zwycięstwa i sukcesu, nie mógł więc mu owych triumfów przepowiedzieć. Tylko życie pełnią życia, pomimo wiszącego tuż nad nim cienia, nieustanna świadomość i przezwyciężanie widma własnej śmierci, mogło zaszczepić w młodym moc potrzebną do przewodzenia wielkiemu powstaniu i zdobycia nieśmiertelnej, kozackiej sławy... Dlatego, choć wiele rozumiał dowódca z proroczego snu, rzekł tylko:
-Oj przepadnie, stracona jest twoja mołojecka głowa...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt