23 grudnia, odległa przyszłość.
Wioska św. Mikołaja, okolice Rovaniemi
Święty Mikołaj kaszlnął, zacharczał i wypluł gęstą, zieloną ślinę. Nie usłyszał plasku z jakim flegma uderzyła o drewnianą podłogę. Po pierwsze słuch miał już nie ten co kiedyś, a po drugie dźwięk został zagłuszony przez walący w szyby gęsty śnieg.
Wnętrze drewnianej chaty oświetlone słabym światłem świec i lamp naftowych wypełnione było ustawionymi bez ładu kolorowymi prezentami. Staruszek poprawił okrągłe okulary i zabrał się do obwiązywania kolorową taśmą kolejnego pakunku. Szło mu dość wolno bo zdrętwiałe ze starości palce nie były już tak sprawne jak dawniej.
Nagle w izbie rozległo się głośne pukanie i drzwi do chaty otworzyły się. Na progu stanął ubrany w zimowy strój maskujący mężczyzna z zawieszonym na ramieniu karabinem Sako.
- Zamknie pan drzwi bo mi śniegu nawieje – powiedział Mikołaj po fińsku.
Przybysz wykonał posłusznie prośbę, a następnie zdjął z głowy białą kominiarkę.
- Witam kapitanie Häyhä – rzekł Święty, gdy po krótkiej chwili udało mu się rozpoznać mężczyznę.
- Hyvää huomenta Joulupukki – odparł żołnierz rozglądając się po izbie. – Czy to już wszystkie prezenty?
- Tak, niemal wszystkie – w głosie Mikołaja zabrzmiał smutek. – Aż ciężko mi uwierzyć jak mało dzieci do mnie napisało w tym roku. Czy wyobraża pan sobie, że dostałem mniej niż sto listów? – Po zmarszczonym policzku starca spłynęła łza. – Zostało mi jeszcze kilka prezentów do zapakowania. Chciałbym odpisać im wszystkim.
- Obawiam się, że nie będzie na to czasu – powiedział kapitan Häyhä poważnym tonem.
- Ma pan złe wieści?
- Tak. Rovaniemi zostało zdobyte. Musisz uciekać Joulupukki.
- Nie mam zamiaru – odparł groźnie Święty. – Zostanę tu do końca.
Żołnierz spojrzał na starca z niekrytym podziwem. Lata spędzone na noszeniu prezentów sprawiły, że Mikołaj był potężnie zbudowanym mężczyzną. Wrogowie mieli powody do obaw.
***
- Ognia! – Krzyknął odziany na czarno mężczyzna z długą brodą i nim jego głos przebrzmiał powietrze rozciął huk karabinowej salwy. Osobnicy w strojach zakrywających ich od stóp do głów rozstrzelali stojących murem ludzi i zaczęli wznosić bojowe okrzyki.
Do brodatego podszedł jeszcze jeden mężczyzna, który nosił na głowie biały turban.
- To byli ostatni niewierni w mieście jakich znaleźliśmy – zaraportował dowódca plutonu egzekucyjnego. – Spaliliśmy także wszystkie choinki i jeszcze przed północą wysadzimy w powietrze kościół.
- To bardzo dobrze Hassan – odparł ten w turbanie. – Jakie są nasze dalsze plany?
Brodaty wyciągnął z kieszeni mapę okolicy i obaj przyjrzeli się jej dokładnie.
- Na północy nie ma już żadnych większych miast – zaczął Hassan zwracając się do dowódcy. – Jakieś dziesięć kilometrów stąd znajduje się Napapiiri – wioska Świętego Mikołaja.
Na te słowa emir w białym turbanie splunął na ziemię.
- Posłuchaj. Chcę żebyśmy wrzucili do Internetu film z jego dekapitacji.
- Niewielu niewiernych ma jeszcze dostęp do sieci – odparł czarnobrody. – Dobrze wiesz panie, że już prawie cały świat jest pod rządami kalifatu. Do nawrócenia pozostały już tylko takie odległe zadupia, jak to.
- Nieważne! – Uniósł się mężczyzna w turbanie, a jego czarne jak węgiel oczy zapłonęły nienawiścią. – Chcę zobaczyć jego siwy łeb nabity na metalowy pręt! Co masz zamiar to zrobić, żeby mnie zadowolić?
- Mamy informacje, że wioska Mikołaja jest dobrze uzbrojona, a jej załogę stanowią zarówno uzbrojeni po zęby pomocnicy świętego, jak i pozostałości fińskiej armii. Poza tym moi ludzie nie są przyzwyczajeni do takich temperatur i tego gęstego śniegu. – Na te słowa emir uniósł groźnie brew lecz Brodaty szybko zaczął kontynuować. – Na szczęście zdobyliśmy dwie czechosłowackie wyrzutnie rakiet RM – 70. Mają one skuteczny zasięg do jakichś dwudziestu kilometrów i każda z nich przewozi po czterdzieści gotowych do wystrzelenia pocisków. Można strzelać salwami i jednocześnie razić nawet kilka hektarów terenu. Musimy jedynie sprawdzić na mapach jakie współrzędne ma wioska i ustawić sprzęt.
- Dobra – odparł ten w turbanie. – Będziemy nękać ich ostrzałami. Jak pogoda się polepszy to ruszysz z ludźmi do wioski, żeby zobaczyć co z nich zostało. Jeżeli Mikołaj zginie to najwyżej wrzucimy do Internetu tylko zdjęcia jego truchła.
***
- Cholera ciekawe, kiedy skończą im się rakiety – powiedział Święty Mikołaj wyglądając przez małe okienko. W piwnicy, w której się schronił oprócz niego przebywało wielu żołnierzy i pomocników. Silna ekipa. Już od lat w wiosce odbywała się produkcja broni, budowa umocnień, a także werbowanie rekrutów.
- Obrońcy Rovaniemi mieli bardzo dużo pocisków – oznajmił kapitan Häyhä. – Zanim skończy się ostrzał z naszej wioski nic już nie zostanie.
W schronie zapadła cisza. Mikołaj przechadzał się w tą i z powrotem miętosząc końcówkę swojego czerwonego kubraka. Wszyscy patrzyli na niego z wyczekiwaniem.
- Musimy przeprowadzić kontratak – przemówił w końcu Święty. – To jest jedyna rzecz jakiej się po nas nie spodziewają.
- W jaki sposób mamy to zrobić? – Zapytał kapitan Häyhä. – Nie mamy dział, którymi moglibyśmy odpowiedzieć, a jeżeli ruszymy w ich stronę główną drogą to tak jakby udać się wprost w paszcze lwa.
- Trzeba uderzyć w nich z zaskoczenia. Najlepiej od strony lasów – Mikołaj przeczesał ręką brodę.
- Boczne drogi są zasypane, nie mamy pojazdów gąsiennicowych.
- Posłuchaj Häyhä – zdenerwował się Święty. – Przestań do cholery negować wszystkie moje pomysły! Rozkaż ludziom załadować moje sanie pociskami do bazooki i materiałami wybuchowymi! Pokaże tym sukinsynom jak się broni Święty Mikołaj!
Cała załoga bunkra spojrzała na starca z niekrytym podziwem.
- Jeżeli bym nie wrócił zajmijcie się prezentami.
***
Sanie pędziły wśród sypiącego śniegu, drzew i nocnej zawieruchy. Niebo oświetlały smugi sunących z dużą prędkością rakiet. Mikołaj popędził renifery. Wiedział, że każdy z pocisków może być śmiercionośny dla jego ludzi.
Domyślał się, że napastnicy prowadzą ostrzał gdzieś z rogatek Rovaniemi i właśnie w tamte okolice się kierował.
Po kilkunastu minutach znalazł się na zalesionym wzgórzu w okolicach głównej drogi E75. Zatrzymał sanie i zapatrzył się w dal. Jego ukochane miasto płonęło. Nie potrafił powstrzymać łez. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni czerwonego kubraka i wyciągnął piersiówkę. Kilka dużych łyków wódki Finlandia podniosło jego morale. Zaczął wypatrywać dalej. Jakieś trzysta, czterysta metrów dalej stały dwie potężne ciężarówki, które zamiast naczep miały przymocowane wyrzutnie rakiet. Mężczyźni w czarnych strojach krzątali się dookoła pojazdów prawdopodobnie przygotowując sprzęt do wystrzelenia kolejnych salw. Nie było czasu do stracenia. Mikołaj pociągnął jeszcze z piersiówki i złapał za leżącą na saniach bazookę. Załadował pierwszy z pocisków i wycelował. Miał już pociągnąć za wolant, ale nagle w umyśle świętego narodziła się nowa, odważniejsza myśl. Alkohol zawsze dodawał rozmachu jego pomysłom. Staruszek wskoczył na sanie i zaczął przewalać pociski oraz materiały wybuchowe. Na samym dnie udało mi się znaleźć jego stare narty. Położył je na ziemi i podszedł do Rudolfa, swojego najwierniejszego renifera. Poklepał go po ciepłym karku i popatrzył na niego z uczuciem. Następnie kopnął zwierzę z całej siły w zad i już po chwili obserwował jak sanie pędzą prosto w stronę wyrzutni rakiet.
***
- Opady śniegu zaczynają słabnąć – powiedział Hassan. – Jeszcze trochę i będziemy mogli wyruszyć w stronę wioski.
- Póki co kontynuujcie ostrzał dopóki nie skończy się amunicja – odparł mężczyzna w białym turbanie patrząc jak pozostali bojownicy od nowa ładują wyrzutnie.
Nagle w powietrzu rozbrzmiały podniesione głosy i wszyscy odwrócili głowy w stronę porośniętego drzewami wzgórza. Po jego zboczu z ogromną prędkością sunęły drewniane, czerwone sanie ciągnięte przez cztery rogate zwierzęta.
- Ognia! – Krzyknął Hassan. – Zatrzymać to! Zatrzymać!
Posypały się salwy z karabinów maszynowych i renifery jeden po drugim padły bez życia na ziemię. Sanie jechały jednak dalej nie tracąc pędu. Stało się jasne, że za kilkanaście sekund uderzą w któryś samochodów. Zdezorientowani bojownicy czekali na rozwój wydarzeń. Żaden z nich nie wierzył w to, żeby drewniane sanki mogły w jakiś sposób zaszkodzić pancernym pojazdom. Dostrzegli jednak coś jeszcze. Po zboczu góry zjeżdżał na nartach mężczyzna ubrany w czerwony strój z rozwianą siwą brodą. W rękach trzymał coś przypominającego bazookę lub inną broń tego rodzaju. Znów podnieśli karabiny, ale było za późno. Czerwony narciarz wypalił ze swojego działa, a wystrzelony przez niego pocisk uderzył prosto w wyładowane materiałami wybuchowymi sanie.
***
Podmuch eksplozji zdmuchnął Mikołajowi z głowy czerwoną czapkę z pomponem. Święty zatrzymał się i załadował bazookę kolejną rakietą. Odczekał chwilę aż gęsty, czarny dym zostanie zdmuchnięty przez zimową zawieruchę i w końcu stwierdził z zadowoleniem, że stanowisko ogniowe wroga przestało istnieć. Wokoło leżały rozszarpane ciała i płonące resztki ciężarówek. Po jego ulubionych czerwonych saniach ze złotymi, świątecznymi akcentami nie było już śladu. Mikołaj opróżnił do końca piersiówkę i chwiejnym krokiem obszedł pogorzelisko. Przy wraku wyrzutni rakiet zobaczył, że ktoś się porusza. Gdy zbliżył się dostrzegł poranionego mężczyznę z głową obwiązaną białym turbanem. Wiedział, że tak ubierali się emirowie – dowódcy bojowników. Chwycił go za podartą kapotę i spojrzał mu prosto w oczy.
- To ty chciałeś zniszczyć moją wioskę? – Zapytał chuchając na wroga alkoholowym oddechem.
- Chciałem – odparł tamten z wysiłkiem. – Ale nie myśl sobie, że wygrałeś staruchu. Przyjdą inni i…
Nie dokończył gdyż Mikołaj zacisnął mu ręce na szyi i trzymał tak długo aż czarne oczy wywróciły się białkami do góry.
***
Mikołaj poprawił swoje okrągłe okulary i wytężył wzrok. Główna izba w jego drewnianej chacie była oświetlona jedynie słabym światłem ekranu komputera.
- Widzi Święty? – Zapytał z uśmiechem kapitan Häyhä. – Cały Internet grzmi o tym co Święty zrobił. Ludzie we wszystkich zakątkach świata chwytają za broń. Fala zła zalewająca nasz świat załamała się tu, w wiosce Mikołaja i zaczęła zawracać!
Staruszek otarł łzę i pociągnął łyk Finlandii. Mieszały się w nim różne uczucia. Żal za Rudolfem, którego wysłał na pewną śmierć, ale także duma i radość z odniesionego zwycięstwa. Na dodatek znowu alkohol podsunął mu niecodzienny pomysł.
- Czy prezenty już zostały wysłane? – Zapytał.
- Nie Joulupukki, nie mieliśmy na to wszystko czasu – zmartwił się Häyhä.
- To bardzo dobrze! Trzeba wypakować z nich zabawki i słodycze i zastąpić je granatami oraz amunicją! Niech ludzie mają się czym bronić!
Kapitan Häyhä po raz niewiadomo już który spojrzał na Mikołaja z niekrytym podziwem i pokiwał głową.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt