Smakosz - Glazier
Proza » Obyczajowe » Smakosz
A A A

    Bardzo dobrze pamiętam moment w którym po raz pierwszy usłyszałem o Smakoszu. Było to kilka lat temu(trzy, może cztery). Czas leci niewyobrażalnie szybko, ale takie sytuacje... Początków znaczących w życiu zdarzeń nie sposób zapomnieć. Lidia zapytała co jem na śniadanie./Nic nie jesz?/ Nic/. Ostatnio nasze dialogi tak właśnie wyglądały. Jeden strzał za drugi strzał. Pif paf. I tyle. I wszystko. I nic. Dwa zieleniejące od świadomości śmierci ciała zasiadające do jajecznicy. Dobrze wiedzieliśmy, że zbliżamy się do magicznej granicy dwóch lat bycia ze sobą jednak oboje mieliśmy skrytą nadzieję, ze nas nie będzie dotyczyło to miłosne wypalenie, które tyle par zgłasza stając się przy okazji świetnym materiałem dla psychologów miłości.

    Jednak już od kilku tygodni czuliśmy swój ciężar, a nasz przedpokój przypominał swoją gęstością basen o powierzchni kilku metrów sześciennych. Nie mieliśmy szans na odratowanie samych siebie od tragedii. To w trakcie wyżej wspomnianego śniadania Lidia napomknęła coś o Smakoszu. Należała ona do tego typu ludzi, którzy muszą coś mówić, albo czegoś słuchać żeby jakoś funkcjonować w otaczającym świecie. Są więc będącymi w ciągłej gotowości odbiornikami rzeczywistości. Są symbiontami świata wszechrzeczy. Rzeczywistość ta nie wdziera się do ich wnętrza, pozostaje gdzieś na zewnątrz, spływa po nich niby po wodoodpornym płaszczu jednak bez deszczu nie są oni w stanie egzystować. /Posłuchaj:" Po raz kolejny miasto zostało zdewastowane przez chuliganów. Wczorajszej nocy uszkodzone zostały cztery ławki, pięć nowo zasadzonych krzewów, osiem metrów chodnika, dwie brzozy i billboard z twarzą polityka"- Ciekawa sprawa. "Zdewastowane"- tak właśnie napisali. Ciekawe co władza chce ukryć. Julia powiedziała mi wczoraj, że na całej ulicy zostały ślady nadgryzienia. Rozumiesz? Tak jakby ktoś nadgryzł te wszystkie ławki, krzewy, spory kawałek chodnika... Dewastacja. Ślady ludzkich zębów i spore ilości śliny.. /Tak, to ciekawe./ Będąc szczerym w stosunku do samego siebie jak i tych którzy przeczytają kiedyś mój dziennik powiem, że zbytnio nie zainteresowałem się tym breaking news... Nie wiem czy było to spowodowane naszym chłodnym przebudzeniem czy też ogólną moją obojętnością na dziennikarskie wypociny(no może oprócz tych które sam wypociłem).

    Tak mijały następujące po sobie dni w truchlającej świadomości nieświadomego. Nie wiedziałem gdzie postawiliśmy granicę naszego wspólnego życia. Lidia była chyba w tym wszystkim jeszcze bardziej zagubiona ode mnie. Ona wracająca później niż zwykle z pracy. Obiady, które już przestały być naszą wspólną sprawą. Rozmowy, które już nie przypominały upojnego krojenia tortu, a raczej krojenie otępiałym nożem zbyt starego bochenka chleba. Byliśmy jak dwa owady w słoiku w którym pięcioletni chłopiec w przypływie ulotnego podniecenia zapomniał zrobić kilku otworów na tlen. Tak. Dusiliśmy się wzajemnie. Wewnętrznie i zewnętrznie. Aż w końcu nadszedł czas nieubłagany. Nieubłagany bo oboje mieliśmy w sobie chęć jakiegokolwiek przetrwania, oby tylko nie w tym samym słoiku.

    Wyprowadziłem się. Zabrałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka książek, trochę łachmanów, jakieś stare dziennikarskie zapiski, szkice niewydanych artykułów i kopertę z banknotami. Wprowadziłem się do starej kamienicy. Niestety stać mnie było tylko na jeden pokój przez co obawiałem się cierpienia tych części mojego umysłu, które tak usilnie całe życie potrzebują samotności, uspokoiłem je jednak wytłumaczeniem o przejściowości tego stanu rzeczy. Była to kamienica, których są tysiące w każdym większym mieście. Skrzypiące drzwi, skrzypiące schody, skrzypiąca podłoga i ten charakterystyczny zapach, który był mieszaniną starości, wilgoci i rodzącej się w pączkowaniu grzybiej plechy. Kolejnym problemem, który z natury rzeczy sam wyłaniał się na powierzchnie byli lokatorzy. Jako pierwszy w naborze zagarnąłem dla siebie największy i najczystszy pokój nie potrafiąc odpędzić się przy tym od lekkich wyrzutów sumienia do którym moja wrażliwa natura zdążyła już mnie przyzwyczaić.

    Żyłem samotnie przez kilka ponurych dni wychylając się z domu po tu żeby zrobić drobne zakupy i kontynuować dalsze poszukiwania pracy bowiem pieniądze, które uzbierałem pracując jako redaktor pisma zoologicznego zdają się już mi nie wystarczać. Pewnego popołudnia podczas normalnej dla mnie drzemki usłyszałem skrzypienie(żadna nowość) na klatce schodowej, jednak to było inne skrzypienie. Mieszkałem na czwartym i przedostatnim piętrze kamienicy, więc niczym nadzwyczajnym byłoby usłyszeć przemijające skrzypienie desek na klatce i dalsze wznoszenie się kroków po schodach aż do ostatniego piętra. Tu jednak dźwięki ze sobą tańczyły, obserwowałem je swoimi uszami z ciekawością i coraz bardziej narastającym zdziwieniem, które jednak zamiast przemienić się w strach przemieniło się w to wspaniałe uczucie podniecenia. Leżałem jeszcze chwilę na zakurzonej pościeli po czym podszedłem bezdźwięcznie do swojego Judasza. Do mojego przyjaciela zamontowanego niedbale w drzwiach.

    To co przyszło mi zobaczyć jawi mi się teraz jako najczystszy obraz jaki kiedykolwiek ujrzałem. Jako fotografia, która zawsze już będzie taka sama pomimo upływających stuleci. Zobaczyłem bowiem niewyobrażalnie tłustą kobietę ubraną tak jakby wróciła z zabawiania tysiąca gości na największej scenie cyrkowej świata, ale to co ujrzałem obok niej... Miałem wrażenie, że śnię. Przez chwilę wydawało mi się, że zdaję się tracić przytomność jednak tylko przez ułamek sekundy moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do powierzonego im zadania normalnego odbioru normalnej rzeczywistości. Powietrze stawało się gęste- prawie tak samo gęste jak wtedy w przedpokoju z Lidią(sic!), ale był to inny rodzaj gęstości. Przeraźliwa gęstość, a nie ta niezręczna. Przeraźliwa rzeczywistość uderzyła w zwoje mojego mózgu niczym serce dzwonu uderza w jego szkielet. Zamiast przebudzić, uśpiło to jednak moje biedne neurony. Ale już po chwili widziałem dobrze. Już moje oczy odebrały prawidłową rzeczywistość w prawidłowy sposób, już na nowo nauczyły się przekręcać to co widzą. Czopki. Pręciki. Okulistyka. Medycyna. Doskonałość. W końcu zdecydowałem się przybliżyć po raz drugi do niesławnego bohatera najlepszego bestsellera historii literatury i zobaczyłem obraz zgoła inny. W niczym nie przypominało to tego co widziałem dosłownie kilka chwil wcześniej w tym samym miejscu. Teraz zobaczyłem brunetkę. Lat około trzydziestu. Jak to zwykł mówić mój kolega którego zresztą nie widziałem już zbyt długo:" całkiem, całkiem". Tak. Ona była całkiem całkiem. Okulary, dość krótko obstrzyżone włosy, jednak nie nazbyt krótko. Wszystko tak jak należy. Styl ubioru jak to mówią: Oksfordzki. Inteligentka, a przynajmniej na taką zdawała się pozować. Nie wiedziałem już czy to co zobaczyłem kilka sekund wcześniej, zdarzyło się rzeczywiście czy to tylko był jeszcze sen. Ale przecież coś musiało spowodować utratę równowagi i ten piekielny obraz. To coś... I ta wstrętna stara baba prosto z cyrku. A może, a może to nic takiego. Może to był sen, krótka migawka snu, która sprawiła lekkie zachwianie równowagi i nagłe znalezienie się obok drzwi. Ale żeby tak śnić w czasie chodzenia? W czasie całej pokonanej drogi z łóżka do drzwi. Niesłychane. Już samo skrzypienie by mnie obudziło. Nie może to być nic związanego naukowo z prawdą, nic co trzymałoby się prawdy choćby jakąś nieśmiałą nitką jak odlatujący od zębodołu ząb trzymający się tylko jedną odnogą korzenia. Wyrwałem trzonowca. Wyrzuciłem do kosza i zrzuciłem wszystko na barki swojego roztargnienia w ciągu ostatnich dni. Zdecydowałem się jednak otworzyć i zapomnieć o utrwalonych cały czas, niewywołanych fotografiach własnej pamięci. Zobaczyłem ją taką jak poprzez Judasza. Na drugim końcu klatki schodowej stał mały chłopiec, który był nadzwyczajnej urody. Dziewięciolatek o czarnych jak węgiel włosach i głębokich oczach. Taki, który jeszcze nie wie, że za kilka lat jego uroda przejściowo minie, jego członki wydłużą się nazbyt nieproporcjonalnie, aby potem znów w wieku lat dwudziestu czterech powrócić do swoich powiększonych, ale już normalnych wymiarów.

    /Dzień dobry/ Dzień dobry. Wolałam zadzwonić ten pierwszy raz, zamiast wyciągać od razu klucz i dobijać się do mieszkania. Jestem Pana nową współlokatorką. Ewa(Wyciągnęła rękę, którą niespiesznie chwyciłem), a to Jurek. Jurek podaj Panu rękę. Przepraszam najmocniej. Jest w tym wieku w którym wstydzi się wszystkiego. Nie wiem jak to się stało bo wcześniej był bardzo śmiałym chłopcem./ Na pewno mu przejdzie. Taki wiek. Ma pani jakieś bagaże? Chętnie pomogę./ Nie, nie trzeba. Nic nie mamy, ale dziękuję./ Zamknąłem za nimi drzwi, a młoda Pani zaczęła musztrować własnego dzieciaka co do zdejmowania obuwia. Wszystko normalne. A więc wszystko dzieje się normalnie. Normalna Pani z normalnym dzieckiem. Podprowadziłem ich do drugiego, mniejszego pokoju, który mieli od tej pory dzielić we dwoje. Poczułem kolejny raz wyrzuty sumienia tym razem wydały mi się dużo bardziej racjonalne z powodu zabrania tak rozkosznej parze lepszego pokoju./ Zapraszam Pana na kolację. Zrobimy sobie wieczorek zapoznawczy. Spotkajmy się o dziewiętnastej w kuchni./

    Byłem zdziwiony taką postawą nowej lokatorki bo niezwykle rzadko spotyka mnie ze strony innych ludzi darmo podarowane dobro. Ale chyba nie było w tym nic złego. Zwykła kolacja dwójki ludzi. Trójki. Zwykła chęć zapoznania. Nic nadzwyczajnego, przecież ludzie tak właśnie robią od setek lat. Pierwsze zapoznania, ugotowanie czegoś przez kogoś. Wstęp do romantyczności. Stwierdziłem, że sam coś upichcę za kilka dni, może nawet jutro. Więc będziemy kwita. Spojrzałem na zegarek wiszący w przedpokoju, pokazywał swoimi nieśmiałymi cienkimi wskazówkami godzinę siedemnastą. Stwierdziłem, że głupio będzie tak oczekiwać na kolację we własnym pokoju więc wyszedłem na jesienną ulicę. Było dosyć ponuro, widać, że słońce nie chciało już zbyt długo pozostać na widoku dla tej części ziemi. Starałem się nie myśleć o tym co mnie spotkało. Czasem nie mogłem odgonić od świadomości myśli które same mnie doganiały. Jednak jak zwykle dobrze sobie z nimi poradziłem przez co przemknęło przeze mnie odczucie dumy.

    Spacer nie był dla mnie szczególnie odkrywczy, zdążyłem zadać sobie jeszcze kilka pytać o Lidię. Co teraz robi, czy już kogoś ma. Czy już krzyczy uciszanym jękiem do innych ust. Zawsze mnie to w niej pociągało, ten krzyk. Nie wiem na ile udawany, a na ile szczery. Ten krzyk mieszany z powietrzem. Mieszany z jej duszą. Jakby tylko podczas orgazmu jej dusza pozwalała się poczuć, wylać drobinami pary z pojemnika w którym zwykle nakazane jest jej być. Na szczęście byłem tam ja który spijałem to co się wylewało. Teraz jednak jej mgła była mi całkiem obojętna, tak jak i całkiem obojętne było mi to kto w ten uroczy wieczór zasmakuje ją w zaciszu wspólnej sypialni. "A to czyje?"- spyta nowy uwodziciel wskazując na moje pogięte i wrzucone gdzieś w kąt lniane spodnie, której tak lubiłem. "To mojego byłego"- odpowie. Wszystkie wspólne smakowania dusz nagle będą pozamykane w słowie "były". Lidia suszy mnie gdzieś tam jak paskudnego robala. Figuruję już tylko jako okaz o którym wkrótce zapomni. Jako zakurzony rzeczownik w niepotrzebnych zdaniach.

    18:49. Muszę powoli wracać. Ile mogłem przejść? Dwa kilometry? Przecież nie więcej. Dobrze, wiec piętnaście minut szybkim krokiem, który mnie odpowiednio dotleni i spóźnię się tylko cztery minuty na kolację. Z klasą. Na medal. Dobrze. Niech Ewa wie, że jej nowy współlokator bywał gdzieniegdzie. Że spóźniał się z klasą. Skręciłem w kolejną uliczkę. Ostatnie lewo. Potem już tylko w prawo i cały czas prosto. Daję sobie uciąć wszystko co mam za szczerość obrazu, który zobaczyłem w tamtej chwili. Na niewielkiej przestrzeni u zbiegu ulic jest mały skwer. Kilka drzew, jakaś fontanna i para ławek. Popularne miejsce spotkań. Dewastacja, przeklęta dewastacja. Chuligaństwo. A tak zdołałem polubić to miejsce przez zaledwie tych parę dni. Podszedłem bliżej i przypomniałem sobie to co Lidia przeczytała mi w gazecie, a potem sama dopowiedziała podczas naszej ostatniej rozmowy przy śniadaniu. " Ślady ludzkich zębów" "Ślina. Wszędzie ślina" I tak też było tym razem. Większe gałęzie były nadgryzione. Gruby pień drzewa miał na sobie kilkadziesiąt złowieszczych śladów na całej jego pięciometrowej wysokości, a wokół samego drzewa pozostawało samotne jakby przez kogoś rozlane kilka litrów śliny. Para ławek stała zaledwie na trzech nogach, tak jakby dewastacja zabawiła się w taki, a nie inny schemat nadgryzania. Starannie ułożone płytki zostały powyrywane ze swoich miejsc, ich brzegi były poszarpane i wilgotne. Pozostało pięć minut, trzysta metrów które wystarczyło przejść bez większego wysiłku. Trzysta metrów które powinno być spokojnym spacerem, który mógłby uspokoić moje skołatane nerwy. Nastroić moją gitarę i uregulować moje zegarki. Zamiast tego tych trzysta metrów przeobrażało się powoli w trzysta kilometrów męczeńskiej cierniowej drogi. Od miniętego skweru co metr, może co dwa widziałem wygryzione kawałkami ściany, drzewa, ławki i chodnikowe płytki. Drzwi do kamienicy były nadgryzione, a poręcz praktycznie przestała już istnieć.

    Doszedłem do drzwi. Czułem, że pcha mnie w plecy jakaś tajemna, niemająca nic wspólnego z logiką siła. Minąłem ostatni schodek przed klatką i teraz dopiero poczułem to, że miałem kompletnie mokre buty. Ślina, wszędzie kleista gęsta ślina. Na klatce schodowej niczym Morze Kaspijskie wyrosło samo z siebie jej małe jeziorko. Wybiegłem szybko z kamienicy ze śliną, która spływała po mojej brodzie, wszystko wyglądało bardzo smakowicie. Tak bardzo, że nie wiedziałem w co wbić swoje zęby. Minął mnie człowiek. Poczułem chęć na spróbowanie czegoś nowego. Czegoś krwawego. Kolacja zjedzona. Ewa się napracowała. Chłopiec wydziwiał przy zupie, ale spaghetti i deser jakoś mu wynagrodziły ten wysiłek.

    Tylko ten dziennik. Tylko ciało Lidii w kałuży krwi. Tylko wspólny dom z którego pozostał nieśmiały ogryzek i tylko podporucznik Stewart czytający to wszystko komisarzowi K.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Glazier · dnia 29.12.2014 10:13 · Czytań: 547 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Komentarze
skroplami dnia 29.12.2014 11:25 Ocena: Świetne!
Dobre bo treściwe, wciągające, z zakończeniem, interesujący styl :).
Pozdrawiam.
LukaszPeee dnia 29.12.2014 18:01
Żeby przez ten tekst przebrnąć, należałoby najpierw go pokroić, czyli podzielić na sensowne treściowo akapity - oszczędź oczy czytelników, bo nikt nie wytrzyma tak długiego akapitu. Ponadto, zapis dialogów - koniecznie do poprawienia. Liczebniki w prozie zapisujemy słownie, nie cyframi.
Pozdrawiam
Łukasz
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty