Norbi od zawsze interesował się kobietami, a one nim, wstępnie decydował aspekt seksualny.
Ta pozornie udana symbioza zdawała się być integralnie wpisana w jego życie, lecz czas, ten cwany gracz miał pokazać, że miłe początki nie muszą oznaczać niebiańskiego końca, wręcz przeciwnie, bywa że pierwsze chwile są idealną zmyłką, która jak po sznurku wiedzie do smutnego finału, a ten, stojąc w dzikiej opozycji do tego, co było „w międzyczasie”, spada jak grom z jasnego nieba, pozostawiając spaloną ziemię i poczucie niesmaku.
Rozbrajająco szczery, niebaczący na to, jak zostanie oceniony, lubił o sobie opowiadać, a ja lubiłem słuchać, bo było co, a w jego ustach każdy fakt nabierał wyjątkowych znaczeń.
Właściwie to znam go jak własną kieszeń, nie stanowi dla mnie żadnej tajemnicy.
Jego życie to film sensacyjny, jaki zdarzyć się mógł tylko ten jeden, jedyny raz, z wieloma niesamowitymi wątkami, on sam lecący przez niego na ostrej petardzie.
BETTY
Z nią był jeszcze dobrym, ułożonym chłopcem, który wierzył w wartości, tkwiące w kobiecie.
Choć był szary, ponury marzec, w sercu lśniło radosne światło.
Szedł na to spotkanie przekonany, że tej nocy będzie spał inaczej, lżejszy o niepotrzebne smutki, wolny od wczorajszych niepokojów i tego bolesnego oczekiwania na miłość, która do tej pory omijała go szerokim łukiem. Teraz to się zmieni i nic nie będzie już takie jak dotąd.
Tego popołudnia rozmawiali do późnych godzin wieczornych, aż do ostatniego autobusu, który odjeżdżał do wsi, gdzie mieszkała. Nie mogli się sobą nacieszyć, zaskoczeni, że wszystko potoczyło się tak gładko, i oni, wczoraj jeszcze sobie obcy, dziś poczuli coś, co nakazywało natychmiast umówić się znów, by być ponownie razem i poznawać się krok po kroku, coraz bardziej, głębiej i intensywniej.
Była bardzo szczera, lecz skrzętnie omijała temat własnej rodziny.
Niewiele udało mu się dowiedzieć – tylko tyle, że ma brata, na którego wołają Świeży Książe, i matkę, schorowaną kobiecinę, prowadzącą mały sklepik. Ojciec nie żył od kilku lat. Podobno miał wypadek. Jaki, nie powiedziała. Nie lubiła tych rozmów, więc nie nalegał.
Jednakże drogą dedukcji wywnioskował, że zarówno z bratem, jak i matką, nie miała zbyt dobrych stosunków. Wyczuwał wzajemną wrogość. Coś między nimi stało, o czym nie chciała mówić. Coś wyraźnego i poważnego.
Była dziewicą.
Dziwił się, jak to możliwe, że z takim wyglądem i temperamentem, który oceniał jako płomienny, i by nie skłamać, zwierzęcy, udało jej się wytrwać w tym niepojętym stanie, wszak były szalone, złote lata rock’n’rolla i młodzież dość szybko lądowała w łóżku lub na tylnym siedzeniu samochodu tatusia, który pożyczał go naiwnie myśląc, iż latorośl pojedzie nim na szkółkę niedzielną lub do wujka Freda, który był ulubieńcem rodziny.
- Mam to dla przyszłego męża – odpowiadała z uśmiechem i pewnością siebie.
Żadne zakusy na jej cnotę nie miały sensu, dopóki w grę nie wchodził ślub.
Mówiła o tym otwarcie i tak stawiała sprawę.
Gdy Norbi próbował nieco forsować jej zdanie, gwałtownie wpadała w szał i krzyczała, że będzie tak, jak ona postanowiła, bo szanuje siebie, swoje ciało i godność kobiecą.
Była straszna w takich chwilach, jakby coś przeskakiwało w jej mózgu na złe fale.
Ta spokojna, łagodna i miła dziewczyna.
Potrafiła zmienić się nagle w diablicę i dać ostro popalić.
Pobrali się zimą, gdy lodowaty styczeń pieścił ziemię śnieżnym puchem, a w radio Frank Sinatra śpiewał „Jingle Bells”, niesamowicie uwypuklając poszczególne frazy.
Zamieszkali u rodziców Norbiego, wybór wydawał się naturalny.
Było słodko i namiętnie, jakże rodzinnie, i gdyby ktoś powiedział wtedy, że to nie jest naprawdę szczęśliwa rodzina, skłamałby. Wszyscy pokochali się i okazywali to każdego dnia.
Czyżby raj na ziemi? Zapewne, ale…
- Chcę mieć z tobą dziecko – mówił przy stole, dumny z urodziwej żony.
- Mamy na to czas, cieszmy się na razie młodością – odpowiadała.
- Chcemy wnuka! – mówili rodzice.
- Nie czas – padała szybka odpowiedź.
Nikt nie napierał, nikt nie ciągnął drażliwego tematu.
Aż pewnego lata wrzód pękł.
Obrót rzeczy zaskoczył, jak gwałtowne trzęsienie ziemi, które nie okazało się tylko snem.
Byli już dwa lata po ślubie i Betty, jak co roku, wyjechała latem do matki na zbiory porzeczek. Mieli wielką działkę i ktoś to musiał zrobić. Ponieważ pani Avalon poważnie szwankowała na zdrowiu, syn i córka pomagali jej w pracach.
Tam to się wydarzyło.
Kiedy potem dostał telegram od Świeżego Księcia, że Betty jest w szpitalu, początkowo nie wiedział, o co chodzi, wszak wszystko mogło się zdarzyć.
Brat wkrótce otworzył mu boleśnie oczy:
- Skakała ze stołu, biegała po schodach, nosiła ciężkie kubły z porzeczkami, piła wódkę.
Lekarz powiedział, że poronienie nastąpiło na skutek czynników zewnętrznych. To pieprzona suka, chłopaku, przez nią zginął mój ojciec. Namówiła go na jazdę motorem po deszczu. Łapiesz, człowieku, po deszczu, kiedy droga jest jak oblodzona. Kurwa! To chore. Ona kocha tylko siebie. Może jest ładna, ale to pusta lalka, z takich, co to ci dadzą, ale nie wpuszczą do głowy.
Jesienią, ku swemu zaskoczeniu, dowiedział się od żony, że szkoła zafundowała jej darmowe studia zaoczne, a chwilę potem zapisała się radośnie na aerobik i pływalnię, na którą ponoć chodził pewien znany, seksowny aktor F., i była najszczęśliwszą kobietą na świecie, bo miała gdzie mieszkać, posiadała męża, była bezdzietna, jej idealna sylwetka nie została zdemolowana przez przypadkowy poród.
- To był wypadek, Norbi… - mawiała i na tym się kończyło.
Jednak on pamiętał, co powiedział mu Świeży Książe – ona wiedziała, co robi.
Następny rok upłynął pod znakiem zaniku kontaktów płciowych z żoną, a nawiązaniu ich z przypadkowymi kobietami, o urodzie częstokroć gorzej niźli miernej, które poznawał przy każdej okazji w lichych barach, trzeciorzędnych knajpach, uwalanych psimi odchodami parkach czy na zalanej moczem ulicy.
Bywał z nimi, gdzie popadło – on też przeżywał swój upadek.
Wtedy po raz pierwszy zaczął ostro pić.
Jakiś czas później wniósł o rozwód z winy żony i dostał go.
Nie był w stanie jej wybaczyć.
Rodzice oznajmili, że Betty ma tydzień na wyprowadzenie się.
Była synowa kategorycznie odmówiła, twierdząc, że nie ma dokąd pójść.
Wkrótce potem założyła sprawę o przydzielenie jej pokoju w domu byłych teściów, dając tym samym spektakularny pokaz tupetu i bezczelności, jednak szczęście nie było jej sprzymierzeńcem - sprawa ciągnęła się następny rok, po czym ją umorzono.
Próbowała mścić się jeszcze raz: złożyła na policję doniesienie o rzekomym znęcaniu się psychicznym i fizycznym, lecz krótka rozmowa policjanta z Norbim i jego rodzicami zakończyła wszystko.
Na zawsze.
AGNES
Już nie był grzecznym chłopcem, oczy otworzyły się.
Kiedy poznał smak alkoholu i pokochał go miłością dozgonną, bo to zazwyczaj tak się dzieje, zaczął bywać na wioskowych potańcówkach w poszukiwaniu mocnych wrażeń, jeżdżąc po pijaku samochodem i nie bacząc na skutki – chciał spotkać wyjątkową kobietę i zapomnieć o żonie, i może na nowo ułożyć sobie życie.
Po drodze po kowbojsku zerżnął kilka soczystych autostopowiczek i jedną, bezrozumnie mamroczącą o wiecznym kochaniu pracownicę lodziarni, na zapleczu, pod ścianą, na której wisiał plakat Elvisa, po półgodzinnej rozmowie o znakach zodiaku i jazzie.
- Wrócisz?
- Nie.
- Czemu?
- Zmarnowałem wiele czasu. Teraz trzeba to nadrobić, mała. Na mnie nie licz.
- Ale przecież jestem ciasna.
- Nie ty jedyna.
Agnes sama się do niego przysiadła i poprosiła o ogień.
Wiedział, co to znaczy i wziął ją ostro w obroty, tak, że jeszcze tej samej nocy, nago, w pobliskim jeziorze, poczuł, jak jej nogi oplatają go w pasie, a on, trzymając jej pośladki, ostro napierał, by w końcu eksplodować soczystym orgazmem, a później powtórzyć wszystko od nowa.
Miała siedemnaście lat, ale z niejednego pieca chleb jadła, zdawała się być słodką małolatą, lecz jako zodiakalny Skorpion była zagadką nie do rozwiązania dla zwykłego śmiertelnika.
Pochodziła z rodziny alkoholików, i dość szybko dowiedział się, że w okolicy wszyscy już ją mieli, nawet koledzy jej ojca, nie mówiąc o lokalnym pastorze, który lubił świeże mięsko.
Sam nie wiedział czemu, ale podziałało to na niego jak magnes.
Jej obfity biust i wydatny tyłek wróżył świetlaną przyszłość, a że ich kontakty ograniczały się w owym czasie do ciągłego, bezrozumnego kopulowania gdzie popadło, chuć była solą tej znajomości.
Często prosiła go o pozycję „sześć na dziewięć” i o to, by w trakcie stosunku wsadzał jej palec w pupę, na co chętnie się zgodził, bo ta mała rajcowała go jak żadna inna.
Lecz po drodze zaczął popełniać pierwsze błędy: nie potrafił wyczuć, kiedy ustąpić, a kiedy postawić na swoim, poza tym, przy całym impulsywnym charakterze, który objawiał się po pijaku, zbyt łatwo przechodził od „kwiatka do kopa”, nawet nie czując, że druga strona punktuje jego „wpadki” i spokojnie obserwuje, zimno układając sobie „ruchy”, Bo że była napaloną małolatą nie oznaczało, że nie posiadała iście diabelskiej przebiegłości, czego on wcale nie dostrzegał.
I kiedy kupił małą kawalerkę w swoim mieście, nie musiał pytać, czy z nim zamieszka.
Dla niej było to wyrwanie się z małego miasteczka, gdzie wszyscy piją i rżną się między sobą, awans cywilizacyjny, szansa na lepsze życie, co nie przeszkadzało jej zapewniać go o swej miłości, choć ile w tym było prawdy, ile seksualności, ile kłamstwa i tandetnej gry, tego nie wiadomo.
Mając jedenaście lat młodszą kobietę, czuł się dumny jak paw.
I tylko on znał tę radość o poranku, kiedy budziła go jej głowa, unosząca się w górę i w dół nad jego wzwiedzionym członkiem, co stało się swoistą tradycją, tak jak jego ordynarne wybuchy, kiedy już sobie ostro popił i uruchomiała się wrodzona chęć dominacji.
Bo intuicyjnie wybierał kobiety, którymi łatwo było manipulować, jednak ten medal potrafi mieć dwie strony: czasem manipulujący myśli, że manipuluje, choć po drodze stał się ofiarą.
Nie mówił jej czułych słów, nie kupował kwiatów, po seksie odwracał się i zasypiał.
Jeszcze długo oglądała telewizję, patrząc na niego, jak chrapie i ma ją gdzieś.
Przy każdej formie sprzeciwu z jej strony powtarzał, że jest u niego i to on wyrwał ją ze smętnego, pełnego pijaków grajdołka, gdzie byłaby pukana przez każdego chętnego.
Wtedy zaczął kolejny etap upadku: Agnes powtarzała wszystko rodzinie i w ten sposób narastało coś, co wcześniej czy później musiało eksplodować.
Po drodze bawili się w najlepsze w podrzędnych spelunach, bezmyślnie przepuszczali jego pieniądze na wykwintnych obiadach w dobrych knajpach, nawet podróżowali po kraju, od motelu do motelu, tylko po to, by poczuć, czym może być prawdziwe rżnięcie w innej scenerii. Czy ją kochał? Może. Na pewno się do niej przywiązał, choć miała cukrzycę.
Nigdy nie miał takiej samicy i to zdecydowało o tym, że pewnego dnia powiedział o ślubie.
Nie pytał o zgodę, po co, skoro znał odpowiedź.
I nie przeszkodziło mu wcale, kiedy złapał ją z jakimś fagasem w łóżku.
To ona dostała po gębie, tamten zbierał tylko z korytarza rozrzucone ubrania.
- Ty kurwo…
- A co, nie wiedziałeś? Gdzie twój szósty zmysł do kobiet?
- Jak jeszcze raz cię złapię, to łeb rozwalę.
- A co z naszym ślubem, kotku? Nadal aktualny?
- Ty suko… - powiedziawszy to, rzucił się na nią i wszedł mocno i twardo, pociągając jednocześnie z butelki, i kiedy w końcu zaspokoił się i ją, usiadł na łóżku, dopił wino i poczuł, jak ona zaczyna ssać jego członka – znów stwardniał i raz jeszcze wszystko się powtórzyło, tyle że tym razem trwało to ponad pół godziny.
Ślub odbył się w urzędzie, jako że Norbi miał kościelny z Betty, potem wszyscy udali się do restauracji, gdzie przy sztucznie wesołej rozmowie upłynął jakoś wieczór, bo rodzice pana młodego nie mieli nijak po drodze z teściami-alkoholikami, więc ochy i achy ograniczono do niezbędnego minimum i towarzystwo rozjechało się do domów z poczuciem ulgi.
Tego samego wieczora Agnes po awanturze z mężem zamknęła się w łazience.
- Wyłaź, żono, czas na rozrywki!
- Nawet nie poszłam do tamtej szkoły, tatuśku! – odpowiedziała.
- Przecież zapisałem cię do wieczorowego liceum.
- Ha ha ha! Ja i szkoła, zapomnij. Możesz mnie rżnąć, ale uczennicy ze mnie nie zrobisz.
- To za co ja płaciłem?
- A skąd się wzięły moje czarne rajstopy na wieczór, body z dziurką w cipce i różowe szpilki, ojczulku? Chcesz pukać, to inwestuj. Ja mam klasę. Teraz jestem panna z miasta, ole!
Utrzymywał ją, lecz kiedy znajdował kolejne oferty pracy, zawsze było tak samo: w pewnym sklepie wytrzymano z nią aż dwa dni, po czym wyleciała na zbity pysk za mądrzenie się i zdzieranie nosa, w innym za podkradanie batonów czekoladowych, a w ostatnim za to, że z rozbrajająca szczerością wypaliła leciwemu klientowi: ”Wal się, dziadek!”.
Norbi pił coraz więcej i gustował w mieszaniu alkoholi, co sprawiało, że poziom agresji wzrósł niewspółmiernie do słodkich czasów u boku Betty, kiedy to jeszcze bawił się w tzw. „konsensus”. Teraz zamierzał trzymać młodą żonę krótko twardą ręką i doczekał się odpowiedzi w najmniej oczekiwanym momencie, jak to w życiu zazwyczaj bywa.
Pewnego dnia, kiedy przez dłuższy czas nie było go w domu, najzwyczajniej okradła go z pomocą tatusia i jego kumpli, którzy przyjechali dużym pikapem, i uciekła.
Potem, na sprawie rozwodowej, bezczelnie utrzymywała, że zabrane przedmioty były prezentami od męża, a że pił i bił, to nie mogła z kimś takim wiązać swej przyszłości.
Po latach, w pewnej miejscowości wypoczynkowej, jadąc samochodem, zauważył ją, jak leciała na środku ulicy w ślinę z dwumetrowym Murzynem – cóż, kto szuka, ten znajdzie.
CAROL
Niewątpliwie być dentystką, i to dentystką w wielkim mieście to splendor nie lada, co więcej, to powód, by z chłodną premedytacją z astronomicznych zarobków powoli i konsekwentnie budować swoje małe imperium, zaczynać od skromnych, małych samochodów, kończąc na Mercedesach, a w kwestii miejsca zamieszkania raczej optować za willami w najdroższych dzielnicach, ogrodzonych wysokim murem i patrolowanych przez licho opłacaną ochronę.
- Dzwonię z ogłoszenia. Czy to jeszcze aktualne? – zapytał z nonszalancją w głosie.
- Oczywiście – w słuchawce zadrgał piękny, perlisty akcent.
- Jestem Norbi, może…
- Kiedy?
- W sobotę, pod bankiem, pasuje ci?
- Nie ma sprawy.
- No to jesteśmy umówieni.
- Tak. Pozdrawiam i życzę miłej nocki.
Był dziesięć minut wcześniej, lecz ona już tam stała i poprawiała włosy: zza budki telefonicznej otaksował jej figurę i zrobiło mu się zimno, poczuł, że ma silny wzwód i cholerną chęć, by ją szybko zerżnąć: pełne, miękkie nogi niesamowicie prezentowały się na wysokim obcasie w opiętej, turkusowej mini, biust niczego sobie, a twarz, hm, te blond włosy, te wydatne, zmysłowe usta, chyba był w domu, w końcu tam, gdzie chciał być.
W takich chwilach czuł się prawdziwym samcem i jedynym marzeniem było jak najszybsze zespolenie, ale w tej kwestii musiał trochę poczekać.
Kiedy ją zobaczył, podszedł i pocałował w usta.
Była tym zachwycona, posyłając mu słoneczny uśmiech.
Inna dałaby mu w pysk, ale tu miał kredyt zaufania.
Potem, dwa razy w tygodniu tańczyli w nocnych klubach, gdzie ocierał się o nią, a później kładł na pierwszy lepszy stół i masował palcem, aż cała wiła się, i wtedy przerywał, wsadzał jej kciuk w usta, który ona ssała, jednocześnie masując jego nabrzmiałe krocze.
Podkręcali to napięcie aż do sierpnia, kiedy zabrał ją nad samotne, ukryte wśród lasów jezioro, i dowiedział się, że jest dziewicą, i wchodząc w nią, pozostawi ślad na zawsze, błona dziewicza to jedynie drobiazg, chodzi o to, co po stosunku pojawi się w głowie.
Bez dwóch zdań, kochał ją i chciał, by było jak w bajce, by poruszyła się ziemia.
Wtedy postanowił unieważnić małżeństwo kościelne.
Miał solidne podstawy, dla niej chciał czegoś więcej niż tylko wysłuchania durnej gadki w wykonaniu komiksowego pajaca z urzędu, mającego usta pełne frazesów. Była niewinna jak królewna z opowieści z pięknego dzieciństwa, więc zasługiwała na względy i to, by sprawie nadać odpowiedniej oprawy.
Gdzieś między wierszami wtajemniczał ją w swoje picie.
Stopniowo: najpierw parę piw dziennie, potem jedno wino, później duża wódka.
Bez popitki nie był w stanie czuć się na luzie, tylko po tym mógł ją porządnie zaspokoić.
Był już na tym etapie, kiedy człowiek na trzeźwo bywa smętnym, małomównym nikim.
Carol piła, raczej niewiele, zwłaszcza kiedy ją sprowadzał do parteru swoimi dzikimi wybuchami gniewu, których nijak nie rozumiała, bo nie wypełniało ją żadne poczucie winy.
- Twoje zarobki to zapomoga – mówiła, podchmielona, siląc się na złośliwość.
- Nie jestem dentystą. Pieniądze mnie nie określają.
- Jak to nie? A co cię określa?
- To, że wiem, czego chcą kobiety. Poza tym jestem wolnym strzelcem, nikomu się nie kłaniam.
- Ale nie masz stałej pracy. Powinieneś więcej zarabiać.
- Mnie tam starcza to, co mam.
- Jesteś leniem. Mnie wychowano w poszanowaniu pracy. Nie rozumiem cię.
- A mnie ojciec gadał, żebym dobrze zarobił, a się nie narobił.
- Ale twoje zarobki to nikły procent moich.
- Twój fach jest obrzydliwy.
- Nigdy nie marzyło mi się życie w nędzy. Miałam na siebie jasny plan.
- Ja też mam i nie zmieniaj mnie, bo ci się nie uda.
- Ogranicz picie, to coś odłożysz.
- Wiesz, że tak nie będzie. Piję, bo lubię, a nie dlatego, że muszę.
- Wydaje ci się.
Po dwóch latach karczemnych awantur, krzyków, odchodzenia i wracania, pijaństw i trzeźwienia, po setkach godzin bezproduktywnych rozmów w poszukiwaniu „złotego środka” jednak siłą irracjonalnej desperacji zdecydowali się na ślub, jako że Sąd Metropolitalny unieważnił małżeństwo z Betty i Norbi był znów kawalerem, a Carol bardzo zależało na związku kościelnym i całej tej bezmyślnej pompie, która wcale nie jest zapowiedzią szczęścia na ziemi.
Potem było już coraz gorzej: poziom jego agresji jeszcze bardziej wzrósł, jak też spożycie alkoholu, po którym wpadał w prawdziwe furie, rzucając talerzami, krzesłami, wyrzucając stosy książek z szaf, tylko po to, by w swoim mniemaniu pokazać jej, kto tu rządzi i nie dać wejść sobie na głowę, zamieniając przestrzeń domową w pole bitwy.
Skonfliktował się z całą jej rodziną, definitywnie zrywając wszelkie kontakty, bowiem pewnego dnia, w jego głowie pojawiła się nagła myśl, że życzą mu jak najgorzej i wyniośle gardzą jego nędzną osobą jako kimś, kto z premedytacją wżenił się w bogatą partię.
Kiedy pewnego razu naszedł ją w klinice w godzinach pracy i przy ludziach zwymyślał od ostatnich, nawet nie poczuł, że zaczyna właśnie grać w z góry przegraną grę.
Coraz częściej straszył ją rozwodem i tym, że będzie musiała spłacić go za samochód, który kupiła w trakcie ich małżeństwa, nie mając bladego pojęcia, że to, co kiedyś do niego czuła, wypaliło się, i teraz żyła z nim niejako siłą rozpędu, co przełożyło się na absolutny zanik życia płciowego, bo ani ona, ani on nie dążyli do naprawy związku, zamykając się w sobie coraz szczelniej i wszystko wskazywało na to, że ten stan rzeczy utrwalił się na dobre.
- Ty z każdej kobiety zrobisz zdzirę – powiedziała mu kiedyś. – Lubisz niszczyć, a nic nie budujesz.
- Co ty tam wiesz o życiu – odpowiadał i pociągał z butli, nie bacząc na jej obojętne oczy.
- Nawet dzieci nie chcesz mieć.
- Zgadza się.
Jednak była przy nim, dopóki miał parę dolców w kieszeni.
Czyż ci przy kasie nie są przystojniejsi?
Kiedy passa minęła, coś przekroczyło punkt krytyczny – teraz rozkład nastąpił w iście przyspieszonym tempie: któregoś dnia oznajmiła mu, że złożyła pozew rozwodowy bez orzekania o winie, bowiem wiedziała, że on może posłużyć się kłamstwem, by wygrać.
Kobiety lubią przebojowych zwycięzców, a on chwilowo cierpiał na brak jaj.
Popełnił kardynalny błąd: prosił ją, by została, on będzie więcej zarabiać, będzie robić zakupy, posprząta mieszkanie w weekend, zadzwoni do teściowej, przeprosi za wszystkie swoje winy, kupi jej kwiaty i zatańczy na balkonie kankana.
Nie wypaliło…
Za wszelką cenę chciała się go pozbyć i to jak najszybciej.
Spłaciła go za samochód, dała tydzień na wyprowadzkę i przestała się odzywać.
Nigdy już nie usłyszał jej piskliwego głosu.
Ponoć toksyczne związki są najsilniejsze, podszyte ambiwalencją uczuć, i ponieważ takie właśnie było małżeństwo z Carol, długo potem rozpamiętywał swoją porażkę, bo gdzieś w głębi serca nadal była mu bliska, jednakże było już za późno na ożywianie trupa.
JOANNA
- Mogę się przysiąść? – zapytał, widząc przy jednym ze stolików małej kafejki puszystą blondynkę, pijącą kawę.
- Proszę – zgodziła się z uśmiechem.
Była bardzo gruba, lecz miała prześliczną twarz, piękne, szczupłe dłonie i ogromny biust.
Wtedy po raz pierwszy uświadomił sobie coś, co kołatało się w jego głowie od czasów, kiedy żył jeszcze z Betty: otóż wszystkie jego kobiety były w jakiś sposób podobne do matki, wybierane jakby według tego samego klucza i chodziło tu o łagodność, dobroć i ustępliwość, lecz takie były tylko z początku, potem pod jego wpływem zmieniały się nie do poznania.
Później, kiedy już zaczął bywać w jej małym mieszkaniu na obrzeżach miasta, powiedziała mu naturalnie i jakże lekko, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, że była sześć lat sama, a poprzedni facet bił ją i przez niego poroniła.
Opowiadała też często o ojcu-pijaku, który terroryzuje matkę, straszy, że ją zabije, wyrzuci przez okno, do którego już parę razy przyjeżdżała policja, aby go skutecznie ostudzić.
Spotykał się z nią tylko w soboty i niedziele, resztę tygodnia wolał spędzać sam.
Joanna postanowiła go zdobyć, choć wiedziała, bo jej szczerze powiedział, że musi schudnąć, wtedy pomyśli, czy się z nią zwiąże, na razie da szansę, by coś z tym zrobiła.
Jako że pracowała w małej agencji reklamowej i nieźle zarabiała, sporą część pieniędzy wydawała na prezenty dla niego, pokochała jego picie i hobby, czyli zbieranie płyt, które często mu kupowała, podobnie jak jedzenie i alkohole, czekające na niego w wielkiej lodówce w każdy weekend.
Upijał się do nieprzytomności, razem słuchali muzyki, chodzili na spacery, a potem zawsze odwoziła go późnym wieczorem do domu, patrząc, czy nie przewróci się na schodach.
Brzydził się jej wyglądem, lecz była tak ciepła i słodka, tak czuła i łagodna, że został z nią, nie okazując zbytniej czułości, by nie poczuła się za pewnie, bowiem miała warunek i musiała go spełnić, co stało się rok po zapoznaniu – wzięła kredyt i poddała się operacji odsysania tłuszczu, a potem zaczęła intensywnie ćwiczyć i biegać.
Jednak on, w przypływie pijackich olśnień wciąż miał jej coś za złe, co jakiś czas wywołując awantury, za które to ona przepraszała, korzyła się przed nim z obawy, że ją zostawi.
Nie współżył z nią, czekał na chwilę, kiedy będzie miała atrakcyjny wygląd, a jemu minie wstręt, jednak jednego był pewien: bardzo ją polubił jako człowieka, jako przyjaciela, czego nigdy przy poprzedniczkach nie czuł – teraz nowa znajomość miała też nową jakość.
To ona odkryła, że ma talent do pisania ostrych, krytycznych tekstów i załatwiła mu fuchę w postaci stałego współpracownika pewnej małej gazety, gdzie w chwilach trzeźwości pisywał ogniste artykuły z dziedziny polityki, którą żywo się interesował.
To ona uważała go za ideał mężczyzny i kochała z całym bogactwem inwentarza.
On, dumny jak paw, smakował ten stan rzeczy, lecz nadal nie mógł powiedzieć, czy coś do niej czuje poza tym, co już sam odkrył wcześniej, a ona, im bardziej udawał niedostępnego, tym bardziej do niego lgnęła, jakby ów „chłód” stanowił silny i specyficzny bodziec.
Wydawało się, że nic nie jest w stanie jej zrazić i on na tym bazował, na chłodno, spokojnie.
Dla niego zaczęła chodzić na solarium i kupiła sporą kolekcję szpilek, wiedząc już co nieco o jego upodobaniach seksualnych, teraz, kiedy jej waga drastycznie spadała z każdym tygodniem, zaczynała znów czuć się kobietą i widziała w jego oczach coś, czego wcześniej nie było – błysk, jaki mają mężczyźni, którym podoba się wybranka.
Kilkakrotnie dostrzegła też wzwód, ale udawała, że nic się nie dzieje.
Czuła już, że na wszystko przyjdzie pora i on da jej to w dwójnasób.
Powoli z szarej, zakompleksionej myszki zmieniła się w przepiękny kwiat, który dojrzewał prawie dwa lata, ale warto było – na ulicy oglądano się za nią, bowiem była wyjątkowo atrakcyjna w całym przepychu rubensowskich kształtów, z czego była dumna, bo wiedziała, że on też, z każdym tygodniem staje się milszy, jakby zalotny, całuje dłużej, dotyka piersi, pupy, ud, i nie wstydzi się tego, że spodnie robią się za ciasne, pozwala się tam dotykać.
Kiedy pewnego razu otworzyła mu drzwi, zauważył, że była tylko w stringach i skąpym staniku, pełnym ogromnych piersi, i w czerwonych szpilkach, co natychmiast sprawiło, że rzucił się na nią i jak oszalałe zwierzę zaczął całować.
- Och, skarbie… - szeptała, prężąc się jak kocica.
- Ale z ciebie ślicznotka, o rany… – wysapał, wodząc ustami po miękkim, opalonym ciele.
Ubranie szybko spoczęło na podłodze i stało się: tego dnia był z nią cztery razy i tak zaspokojonej kobiety nie widział jeszcze nigdy w całym życiu, sam nie zaznał czegoś podobnego z byłymi żonami i przypadkowymi dziewczynami.
Po wszystkim pocałował ją w rękę jak prawdziwą damę.
Niebawem powiedział, że się z nią ożeni, a ona, słysząc te słowa, zapłakała ze szczęścia.
Był czerwiec, ślub wyznaczył na grudzień, tuż przed Świętami, by było śnieżnie i nastrojowo.
Teraz bywał u niej częściej i za każdym razem brał ją wielokrotnie, podniecony jak pies.
Był już pewien, że to jedyna, prawdziwa miłość, i że warto było na nią czekać, zrodziła się też pewność, że chce z nią spędzić resztę życia i mieć dzieci, dużo dzieci.
W listopadzie urządził zapoznanie rodziców: z jego strony była tylko matka, od Joanny zaś ojciec z żoną, i co dziwne, od samego początku coś wisiało w powietrzu, coś złego i dusznego – czasem z małej chmury spada wielki deszcz, i tego dnia tak miało być.
Zapytany przez ojca, dlaczego przez ponad dwa lata nie raczył pojawić się u nich w domu, odparł szczerze i spokojnie, że musiał do tego dojrzeć, bo nie był pewien swoich uczuć, co z kolei wywołało burzę namolnych i niezbyt grzecznie zadanych pytań, a zakończyło się dziką draką, z wyzwiskami i groźbami z obu stron, i zapewnieniem od niedoszłych teściów, że na ślub nikt z rodziny nie przyjdzie, po czym głucho trzasnęły drzwi i zapanowała martwa cisza.
Początkowo nic się nie działo, lecz w jakimś momencie zaczął wyczuwać pewne ochłodzenie ich relacji, jakby po fatalnym spotkaniu coś weszło między nich i pozostało.
Joanna zdawała się często tonąć w zadumie, przestała się uśmiechać, całowała jak marmurowy posąg, on pił i krzyczał, że w końcu znalazł kobietę, jakiej zawsze szukał.
Kiedyś zapytała, osobliwie mrużąc oczy:
- Możesz mieć dzieci?
- Jasne.
- To zrób badania.
I gdy powiedziano mu, że jest bezpłodny, szczerze jej to powtórzył.
- Wiele razy mogłam zajść w ciążę, miałam płodne dni, a ty, no wiesz, ale tak się nie stało.
- Nie wiedziałem o tym, skąd mogłem?
- Rozmawiałam z całą rodziną. Powiedzieli, że albo ty, albo oni. Jak za ciebie wyjdę, skreślą mnie na zawsze. Chyba wiesz, co chcę ci powiedzieć?
- Nie.
- To koniec. Nie będzie ślubu, nie będzie nas. Teraz wyglądam inaczej, ktoś na mnie poleci.
- Nie zostawiaj mnie, kocham cię.
- To nie ma już znaczenia. Więcej tu nie przyjeżdżaj. Nie wpuszczę cię, nie szukaj mnie w agencji, nie porozmawiam, nie ma o czym. Idź już. Wyjdź stąd, rozumiesz?
Przez dwa lata dzwonił, wpadał do pracy, pisał listy, lecz ona zamilkła na zawsze.
Już nigdy nie usłyszał jej głosu, coś skończyło się bezpowrotnie.
Potem zaliczył kilka lipnych randek z kobietami, które skreślał na starcie, lecz nie znalazł tego, czego szukał: w każdej bowiem chciał zobaczyć Joannę, a widział tylko obce, obojętne mu twarze, jakieś karykaturalne grymasy, potok słów, pustych i bełkotliwych.
I choć bezszelestnie mijały lata, on wciąż ją kochał.
ŚMIERĆ MATKI
Tego dnia wstał później, od lat był na tisercinie, który mieszał z alkoholem, budził się równo 8.45, potem robił sobie mocną kawę z małą kanapką.
Podszedł do okna i spojrzał – ludzie szli do kościoła jak w każdą niedzielę.
Widok znany, pełen harmonii, spokoju i dostojeństwa, miły dla oka i ducha.
Jednak coś go zakłóciło, nagle, bezpardonowo.
Kiedy wrócił z łazienki, natychmiast to zauważył: na jego oczach zemdlała kobieta.
Upadła ciężko na chodnik i przez chwilę nic się nie działo.
Wokół zebrali się ludzie i widać było, że nie mają pojęcia, jak w takich sytuacjach pomóc.
Znał od zawsze te włosy, tę małą, najdroższą postać.
Podniósł ją i na rękach zaniósł do domu – ich mieszkania były na tej samej ulicy.
Potem położył na łóżku i zadzwonił po pogotowie, które stwierdziło zgon na skutek zawału serca.
Pogrzebu nie zapamiętał.
Urwał mu się film, kiedy zobaczył ją w szpitalu w trumnie – świadomość odrzuciła całą okrutną prawdę, choć był absolutnie trzeźwy.
Psychika potrafi płatać takie figle, aczkolwiek w tym przypadku to dość niefortunne określenie: raczej wyświadczyła mu przysługę, bo scena pochówku mogłaby stać się niekończącym się koszmarem, powracającym później na jawie i w snach.
Podobno wygłosił nad jej grobem mowę pożegnalną, która trwała ponad pół godziny.
Mówił z pasją, bardzo ciepło i naturalnie, a każde słowo było szczerozłote i oddawało ukochaną postać matki taką, jaką była.
Potem, po dwóch dniach „wrócił do siebie”, mrok umysłu nagle sczezł, i pierwszą rzeczą, jaką zauważył, było to, że siedzi w piżamie na łóżku z piwem w dłoni.
Tego, co miało miejsce jeszcze przed momentem, umysł nie zarejestrował, tylko spojrzenie na kalendarz, wiszący na ścianie, upewniło go, że czterdzieści osiem godzin był w innym wymiarze, choć żył, jadł, pił, chodził i wykonywał jakieś czynności.
Kiedy wróciło na dobre świadome myślenie, wstał, odłożył puszkę i poszukał sznurka.
Mając go już, odczepił żyrandol i na haku, na którym wisiał, przywiązał koniec, a z drugiego zrobił pętlę, by po chwili założyć ją sobie na szyję i kopnąć taboret.
Przeżył.
Wyrwał z sufitu hak i spadł ciężko na podłogę.
Potem wrzeszczał całymi godzinami, jak ktoś, kogo zabrano do prywatnego piekła.
Jako że drzwi były otwarte, niebawem pojawili się sąsiedzi.
Nie kontaktował, krzycząc i zaciskając dłonie na pulsujących skroniach.
W końcu zamilkł.
W szpitalu psychiatrycznym spędził prawie rok, zazwyczaj w pasach, przytroczony do „statku” jak oszołomiony brudem świata nieprzenikniony żeglarz, bowiem to, co jeszcze żyło, szarpało się w nim i chciało wyrwać się z ciała i umysłu, który spętany nie potrafił odrzucić tego, co ujrzały oczy, i tym samym nie dawało zgody na „nowe”, znienawidzone, niewłasne, dziko odmienne od tego, czym dotąd oddychał jego świat.
Gdy stanąłem pewnego dnia przy jego łóżku, pomylił mnie z matką.
Nigdy nie czułem, jak pachnie rozpacz, bo to zapach grobu i truchła.
Powiedziałem spokojnie:
- To ja, Mike, przyniosłem ci pomarańcze.
- Mamo, usiądź.
- Nie jestem mamą.
- Mamo, żyjesz, prawda?
- Tak, mały, żyję – odparłem instynktownie.
CZAS NIE LECZY RAN, CZAS JEST OSZUSTEM
Dziś bałby się kupić psa lub kota z obawy, że przywiąże się do niego na śmierć i życie.
A kiedy ukochany zwierzak odejdzie, co mu pozostanie, kobiety?
Ten temat uważa za zamknięty – zainteresowanie nimi obumierało w nim przez ostatnie lata, z każdym kolejnym tygodniem narastał coraz większy chłód i obojętność, by w końcu pewnego dnia nadeszło odkrycie – już go nie obchodzą, teraz są przeźroczyste jak powietrze.
Obecnie mieszka w maleńkiej, osiemnastometrowej kawalerce w pobliżu pięknego parku.
Żyje skromnie: sprzedał to, co odziedziczył po rodzicach, czyli wielkie mieszkanie w świetnej okolicy, emerytury nigdy nie wypracował, ponieważ większość życia udzielał się „na czarno”, przepracowawszy „na legalu” niecałe dziesięć lat, więc wpłaciwszy wszystkie środki do kilku banków, żyje obecnie z procentów, mając wyliczoną kwotę na każdy dzień.
Kiedyś zapamiętały koneser kobiet, to one odegrały najważniejszą rolę w jego życiu, dziś na widok zgrabnej sylwetki nie poczułby absolutnie niczego, ot, nogi, piersi, ręce i twarz, zbiór kości, mięśni, tkanek i nerwów.
Już od lat nie masturbuje się, nie czuje potrzeby, libido wygasło jak liche ognisko, rozpalone drżącą ręką znerwicowanego onanisty z małego, zapyziałego miasteczka w noc, kiedy gwiazdy spadając z nieba, nie spełniły żadnego życzenia.
Jest wypalony jak dogasająca świeca, choć jeszcze czerpie nieco z życia: czasem ogląda telewizję, słucha muzyki, ale to łabędzi śpiew.
Rzadko wychodzi na dwór – tylko po alkohol i jedzenie, czasem, w fazie totalnego zamroczenia, na spacery po okolicy, idąc zygzakiem, i upadając na każdym kroku.
Chodzi raz na miesiąc na pocztę płacić rachunki i do banków po odsetki.
Z ludźmi zerwał dawno temu – ani on nie odbijał się w ich życiu, a oni w jego.
O rodzinie zapomniał, a ona, na zasadzie wzajemności, o nim.
Tylko ja i jeszcze dwóch kolegów z przeszłości mamy wstęp do jego mieszkania.
Od kilku lat nie pracuje i żadnej pracy nie podejmie, choćby miał zdechnąć z głodu.
Jest bardzo uparty w tej nienawiści.
Kloszardzi darzą go uwielbieniem, bo regularnie wystawia cały worek puszek po piwie, które oni mogą później sprzedać i upić się tak jak on, by to cholerne życie mniej bolało.
Chce doczekać swojej śmierci i każdego dnia się z nią oswaja, uczy się jej jak sposobu na przepiękną przyszłość, której znać nie może, bo te karty wciąż zakrywa Los.
Już nie boi się umierania.
Ma dość życia, nic tak naprawdę nie trzyma go na ziemi, więzy pękły i stały się w całej swej nieodwracalności faktem dokonanym, niczym sen, który śniony dawno temu, dziś wydaje się absurdem, czymś, czego może nigdy nie było.
Jedyną, prawdziwą przyjemnością jest codzienne picie, chwilami do nieprzytomności, rzyganie do kibla lub przez okno, a potem powtórka, bez początku, ni końca, ale czy to aby przyjemność – raczej przeciąganie liny ze śmiercią, którą wciąż kusi i zaprasza, by weszła na dobre w jego szmatławe życie i zamknęła je na cztery spusty, bo to już za długo trwa, jak lipny film, totalnie poroniony z swym założeniu.
Jest coraz chudszy, gdzieś po drodze, między jedną flaszką a drugą apetyt zmarł śmiercią własną, choć bywają chwile, gdy otwiera lodówkę i zagryza czym popadnie, ale nie jest to regułą, raczej przypadkiem.
Marzy, by odejść stąd w pijackim śnie, w którym przyśni mu się matka, jedyna świętość, z jaką w całym życiu się zetknął, i która dzieliła z nim przez te puste lata, patrząc z wielkiego portretu, wiszącego na ścianie jego samotność, jego „nie” dla wszystkiego, co kiedyś kochał i co go tak bardzo napędzało.
Choć 22 maja skończył pięćdziesiąt dwa lata, nieustannie czeka na moment, kiedy to, co widzi, skończy się, i zniknie sprzed oczu pustka, i to, co z niego zrobiła.
Bo ludzka wytrzymałość też ma swoje granice.
Każdy kolejny dzień to przedłużanie bezsensu, wegetacja w wymiarze, w którym zatruta fikcja nieodwracalnie zastąpiła zdrową prężność życiowych soków, spychając w niebyt martwych minut, godzin, miesięcy, których nawet po przebudzeniu nie pamięta, bowiem amnezja alkoholowa wyparła prawie całkowicie naturalną zdolność zapamiętywania.
Mgliście pamięta ranek i przedpołudnie, co nieco ze środka dnia – potem zapada mrok.
Często rano budzi się w ubraniu, obok radio zapowiada słoneczną pogodę.
Ostatnio zaprosił nas trzech do siebie i dał w kopercie pieniądze na pogrzeb.
Gdyby kiedyś nie odebrał już telefonu, nie otworzył drzwi, długo nie dał znaku życia.
Te słowa pisałem ponad pół roku temu, kiedy jeszcze nie poprosił mnie o tę przysługę.
Potem powiedział spokojnie, aczkolwiek głos mu nieco drżał:
- Wciąż nie potrafię dać sobie z tym rady.
- Z czym?- zapytałem.
- Z Joanną.
- O co chodzi?
- Chciałbym znów ją mieć. Była najlepsza, tylko ją zapamiętam, gdy czas się wypełni.
- Czy aby nie przeceniasz swoich szans? Dziś jesteś bardzo daleko od tego, co było wtedy.
- Zbadasz co u niej?
- Jasne.
- Czy jest sama. Wiem, że po mnie nie mogła mieć innego. Znałem ją najbardziej z nich wszystkich. Nie mogła. Byłem tylko ja. I moja dzikość. To ja ją otworzyłem jako kobietę.
- One są takie same, tylko ty może tego nie widziałeś.
- Ale Joanna…
- Dobra. Pogadam.
- Jeśli ona kogoś ma…
- Nie ma. Wciąż pamięta ciebie – powiedziawszy to, wiedziałem, co miał na myśli, zbyt dobrze znałem jego nieprzewidywalność i impulsywność, pogardę dla własnego życia.
Kiedy pojawiłem się pod jej domem, akurat wychodziła z wysokim, przystojnym mężczyzną, który pchał dziecięcy wózek.
Całowali się i wesoło rozmawiali.
Poczułem się podle, jakby ostatnia łajza splunęła mi w twarz.
Przez moment spojrzałem jego oczami.
Tak zaczęła i zakończyła się moja wizyta u jego ostatniej kobiety
Gdy byłem już w jego mieszkaniu, natychmiast chciał poznać prawdę.
Zapytał więc, podniecony:
- I co? No mów! Co ci powiedziała?
Słysząc to, poczułem się dziwnie.
Spojrzałem raz jeszcze na tego zniszczonego człowieka i dostrzegłem w nim bezsilnego, bezbronnego losera, który wiele razy w życiu przegrał i zmarnował je, do końca nie zdając sobie z tego nawet sprawy, ofiarę, a nie zbrodniarza, nieme i bezwolne narzędzie w rękach Losu.
Pomyślałem też sobie: ile razy trzeba upaść, by powstać na zawsze?
- Sąsiedzi powiedzieli, że wyjechała na stałe do Europy – zmyśliłem naprędce.
W oczach Norbiego dostrzegłem wówczas zawód i smutek, lecz nie wybuchnął, nie poniosły go nerwy. Patrzył długo w ziemię, w milczeniu, w bezruchu, bo stracił ostatnią nadzieję.
Jeszcze przez chwilę byliśmy razem, jeszcze przez chwilę trwała nasza „teraźniejszość”.
Nigdy nie dowiedział się, ile kosztowało mnie to wszystko – cała ta krótka, bolesna przygoda.
To ja przyjąłem na siebie ten cios, którym była prawda.
Patrzyłem w jego wyciszone oczy i zgasł na chwilę czas – przykry, zbędny natręt.
Trzymaliśmy się w ramionach długo, jakby jutro rano miał się skończyć świat.
Nasz mały, odkryty dziesiątki lat temu.
Potem musiałem wyjechać do innego stanu, by zarobić trochę grosza na ślub córki.
Norbi definitywnie zerwał ze światem.
Nie odbierał telefonów, nasi kumple za każdym razem całowali klamkę.
Nikt z nas go już nie widział, coś skończyło się, bo czyż istniał inny scenariusz?
W jego mieszkaniu znaleziono listy do Joanny, były ich dziesiątki, długie, pełne miłosnego ognia, nigdy niewysłane, bo niby na jaki adres?
Na ścianie, obok zdjęcia matki, powiesił podobiznę ostatniej dziewczyny i dopisał flamastrem: „Kocham cię, Jo”.
I gdy dowiedziałem się, że umarł pół roku później, zapiwszy się na śmierć, poza zwykłym, ludzkim smutkiem, który ukłuł mnie dotkliwie, bo straciłem ukochanego druha, uśmiechnąłem się w duchu, że te ostatnie miesiące życia były moim małym prezentem dla niego, i że mu ich nie odebrałem.
12 stycznia 2015
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt