Kroniki Shearney: Skok na głębię - Rinsey
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Kroniki Shearney: Skok na głębię
A A A
Od autora: Równowaga pomiędzy światłem a mrokiem została zakłócona. Magia znika ze świata, który stopniowo pogrąża się w chaosie. Wciąż jednak jest nadzieja w postaci dwójki wyjątkowych dzieci, które muszą niezwykle szybko dojrzeć, nim nadejdzie okres Próby. To jedna z wielu historii, która ukształtowała Wojowników Równowagi, zanim zmierzyli się z legendą o odcieniu ciemniejszym od mroku... / To krótkie opowiadanie, które napisałam jakiś czas temu. Teraz nie wydaje mi się zbyt dobre, chociaż zaraz po skończeniu byłam przekonana, że stworzyłam arcydzieło. Ciekawi mnie tylko, czy po lekturze takiego fragmentu, ktokolwiek chciałby poznać główną historię?

Gdy zanurzasz się w odmętach chłodnej wody, bierzesz głęboki oddech. Przez ułamek sekundy czujesz, jak powietrze wypełnia każdą część twojego istnienia. Wykorzystujesz ten moment, aby wejść do świata, którego całkowite poznanie dla przeciętnej istoty ludzkiej jest bardzo często niemożliwe. Jak głęboko dasz radę się dotrzeć na jednym oddechu? Jak daleko zdołasz sięgnąć, zanim brak tlenu zmusi cię do powrotu na powierzchnię? Długość tej chwili i dystans, który pokonasz, definiuje twoją zdolność poznania. Twoja znajomość tego świata zależy od tego, jak dużo jesteś w stanie poświęcić, aby wskoczyć w tą zimną toń, pamiętając, że gdy przecenisz swoje możliwości, nie będziesz w stanie wrócić do rzeczywistości.

Można postępować zgodnie z własnym ja tylko wtedy, gdy poznało się dogłębnie własne istnienie. Jednak zrozumienie samego siebie wymaga ogromnej odwagi. Należy nie tylko zmierzyć się z własną ciemnością, ale również potrafić ją objąć i iść dalej naprzód.

Prawdziwą kontrolę nad mocą mogli zdobyć tylko ci, którzy byli w stanie poświęcić wszystko, aby zanurzyć się w głębinach swojej duszy. Po takiej wyprawie nic wyglądało dla uczestników tak samo, jednak tylko taka podróż umożliwiała zdobycie umiejętności postrzegania świata takim, jakim jest on w rzeczywistości. I jedynie ta zdolność pozwalała na zrozumienie prawdziwej istoty równowagi.  

 

 

- Dawno się nie widzieliśmy. – Zanim dojrzał w półmroku jej sylwetkę, przywitał go niski kobiecy głos. Po krótkiej chwili, gdy jego ciemne oczy przyzwyczaiły się do słabego oświetlenia skalnej groty, rozpoznał drobne ciało okryte jedynie zwiewnym, białym szlafrokiem.

- Witaj Hasme. Jak widzę, nic a nic się nie zmieniłaś. – Aby wypowiedzieć ten komplement, wcale nie musiał kłamać. Pomimo upływu czasu Hasme wciąż mogła się pochwalić posturą nastolatki. Jej długie, czarne włosy były tak samo gładkie i połyskujące, jak wiele, wiele lat wcześniej, gdy ją poznał. Tylko jej oczy zdradzały, że nie ma się do czynienia z młodą dziewczyną dopiero rozpoczynającą życie. Spojrzenie niesamowicie jasnoniebieskich tęczówek zawierało w sobie błysk doświadczeń osoby, która poznawszy prawdę o świecie, nie miała już żadnych złudzeń ani siły by karmić się mirażem fałszywych nadziei.

- Ty również – odparła obojętnym tonem, spoglądając na niego leniwym wzrokiem. On sam był jej swoistym przeciwieństwem. Potężnie zbudowany i wysoki, z pewnością nie wyglądał na podlotka. Ciemna czupryna z siwymi pasmami i gęsty zarost sprawiały, że rzadko kto oceniłby go na mniej niż 30 lat.

Istniało jednak coś, co ich łączyło. Raiginiss wciąż czynnie uczestniczył w życiu Krainy Szkarłatu, przez co musiał się nauczyć przywdziewać na co dzień chłodną maskę obojętności. Jednak pojawiały się momenty, gdy patrzył na zachodzące słońce z tym samym błyskiem w oczach, który towarzyszył Hasme w czasie długich godzin spędzanych u stóp świętych gór Sanhess. Zdarzało się to niezwykle rzadko, nawet w czasie nieczęstych wizyt, jakie jej składał. Dlatego też, widząc właśnie ten wyraz twarzy, kobieta uważniej przyjrzała się swojemu gościowi. Po chwili zastanowienia wszystko stało się dla niej jasne.

- No tak. Prawie zapomniałam. Już minęło pięćdziesiąt lat? – spytała pozornie beztrosko, chociaż jej spojrzenie niemal niezauważalnie złagodniało.

- Owszem – odparł sucho.

- Rozumiem – odpowiedziała krótko, po czym wskazała mu część skalnej groty pokrytej mchem. – Usiądź.

Raiginiss już dawno oduczył się komentowania ekscentrycznych przyzwyczajeń Hasme. Ta kobieta stanowczo odmawiała życia w tak zwanym „cywilizowanym świecie”. Z tego względu nie mieszkała w murowanej chacie, tylko w jaskini, zamiast mebli posiadała stosy chwastów. Na ścianach nie wisiały obrazy tylko żywe motyle omamione produkowanymi przez nią wywarami i kamienie szlachetne zatopione w skalnej ścianie, które jak tylko miałaby ochotę sprzedać, zarobiłaby fortunę.

Siadając na miękkim podłożu, nie mógł pozbyć się myśli, że czarnowłosa czasem jednak wiedziała, co robi. Mech nie tylko doskonale sprawdzał się roli poduszki, ale wydzielał również delikatny, uspokajający zapach.

Hasme po chwili usadowiła się obok niego, podając mu czarkę wykonaną z kamienia, niewątpliwie własnoręcznie, wypełnioną czerwono-różowym płynem. Mężczyzna przyjął naczynie, chociaż spojrzał na nie nieco nieufnie.

- Zamierzasz mnie spić? – spytał wprost.

- Rozluźnić – sprostowała z psotnym uśmieszkiem.

- Rozluźnić – powtórzył z powątpiewaniem w głosie, co nie przeszkodziło mu we wzięciu pierwszego łyka. Nie minęła sekunda, nim poczuł gorzki smak wymieszany z odrobiną słodyczy. Nie minęła minuta, nim po całym jego ciele rozlała się fala rozkosznego ciepła.

Kobieta z satysfakcją patrzyła, jak Raiginiss zaczął po chwili zdejmować ciężką pelerynę. Jej nalewki działały na wszystkich bez wyjątku. Nawet jeżeli było się najpotężniejszym magiem w Shearney.  

- Jacy oni są tym razem? – odezwała się, aby przerwać ciszę. Wiedziała, po co do niej przybył i zamierzała mu to ułatwić.

- Inni niż poprzednio. – Mówiąc to, nie patrzył na nią. – Ta dwójka tak idealnie pasuje do legendy Wojowników Równowagi, że to aż nienaturalne. – Podniósł czarkę i ponownie zamoczył usta w gorzkim płynie.

- Co masz dokładnie na myśli?

- Obydwoje posiadają ogromną moc i szczerze wierzą w to, że gdy udadzą się do Pałacu Sprawiedliwości, zmierzą się z wielkim, bardzo, bardzo złym potworem i uratują świat. – Raz jeszcze sięgnął po nalewkę.    

- Przecież jest ci to bardzo na rękę.

Jego dłoń zawisła w powietrzu w czasie, gdy zamknął lekko rozchylone usta. Na zwykle obojętnej twarzy pojawił się grymas.

- Oczywiście – przyznał cicho. – Oczywiście, że jest mi to na rękę.

Hasme wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka, bez słów prosząc, aby na nią spojrzał.

- Raiginissie, czy ty naprawdę masz siłę, aby to kontynuować?

- Aby nie mieć na to siły, musiałbym mieć w sobie chociaż krztynę człowieczeństwa. – Z powrotem przywdział swoją chłodną maskę obojętności, lecz nie odtrącił jej. – A tego zostałem pozbawiony dawno temu.  

- Nie wydaje mi się. – powiedziała cicho kobieta, przybliżając się do niego. – Gdyby było tak jak mówisz… – Musnęła delikatnie jego usta, po czym drugą ręką dotknęła jego klatki piersiowej. – Twoje serce nie zaczynałoby bić szybciej w tak naturalnych dla ludzi sytuacjach.

Mężczyzna odwrócił twarz.

- Gdyby było, jak mówisz, nie posyłałbym tych dzieci na zatracenie. – Jego głos ponownie stał się zimny i stanowczy. – A właśnie to zamierzam zrobić.

 

 

Shearney było pięknym królestwem usytuowanym w samym centrum Kontynentu. Rządząca dynastia Mapula cieszyła się powszechnym poparciem i szacunkiem poddanych, chociaż musiała mieć się na baczności wobec coraz bardziej rozwijającego się ruchu Antymagistów, stowarzyszenia otwarcie sprzeciwiającego się uprawianiu czarodziejstwa. Kraina Szkarłatu czciła magię i chociaż nie każdy mieszkaniec przychodził na świat z darem posługiwania się mocą, to właśnie magowie zwykle pełnili najważniejsze funkcje w kraju. W ostatnich latach zauważono jednak niezwykle niepokojące zjawisko. Magia, na której bazowano niemalże we wszystkich dziedzinach życia, stała się niestabilna. Tragedia goniła tragedię, gdy z niewiadomych przyczyn liczne bariery ochronne ulegały dezaktywacji. Wiele osób straciło życie z powodu nieprawidłowo działających czarów leczniczych. Zaklęcia żywiołów wyrywały się spod kontroli, doprowadzając do zniszczenia niejednej wioski. Manipulatorzy, inaczej zwani również Rheineshe, czarodzieje specjalizujący się w modulowaniu magii otoczenia, zgodnie twierdzili, że nie są już w stanie kontrolować mocy i tym samym służyć królowi i ludowi. A ponieważ to oni stanowili większość osób potrafiących posługiwać się magią, cały ustrój obowiązujący w Shearney stanął pod znakiem zapytania. Właśnie w takiej sytuacji na scenę wkroczyli Antymagiści, obwiniając magów o zdradę całej Krainy Szkarłatu i domagając się usunięcia z wysokich funkcji nie tylko Manipulatorów, ale i Kentralshe, nazywanych przez niektórych Skrywcami, rzadkich czarowników potrafiących manipulować magią zaklętą w ich wnętrzu. Ich ciała charakteryzowały się niesamowitą zdolnością do magazynowania pewnej ilości mocy, co znacznie ułatwiało im korzystanie z magii i tym samym przyczyniło się do sytuacji, w której Skrywcy stali się jedynymi osobami w kraju zdolnymi do rzucania zaklęć. Było ich jednak zdecydowanie za mało, aby rozwiązać problem Shearney. Zwłaszcza gdy na Krainę Szkarłatu zaczęły napadać hordy przeróżnej maści demonów.

W tych trudnych czasach pojawiło się wiele obozów, próbujących na własną rękę odnaleźć sposób na uratowanie Krainy Szkarłatu.

Uczeni magowie tłumaczyli to zjawisko załamaniem równowagi pomiędzy jasnością i ciemnością, którą powszechnie uważano za źródło magii. Wierzyli, że odkrycie przyczyny tego procesu było jedyną gwarancją przetrwania królestwa.

Antymagiści przekonywali, że magia nie należy do ludzi. Obecne wydarzenia miały być karą za wejście człowieka na terytorium Stwórcy. Twierdzili, że manipulowanie tak naprawdę nieznaną mocą powinno zostać zastąpione rozwojem technologii.

Gdzieniegdzie pojawiały się doniesienia o powrocie Raiginissa de Leih, Szkarłatnego Posłańca, tajemniczego opiekuna Shearney. Starsi mieszkańcy, wierzący w istnienie tej niemal mitycznej postaci, przypominali sobie starą legendę mówiącą o Wojownikach Równowagi, którzy w sytuacji, gdy Krainę Szkarłatu opuści magia, mieli udać się w święte góry Sanhess i tam stoczyć bój z samymi bogami, aby ci spełnili ich życzenie i ocalili królestwo.

Patrząc na coraz częściej rozlewającą się krew z powodu zanikającej magii, ludzie sami nie wiedzieli, w co mają wierzyć.

 

 

Zeiphen.

Zeiphen.

Zeiphen!

- Aniss, mówiłaś coś? – Młody chłopak o burzy ciemnych, kręconych włosów odwrócił się do swojej towarzyszki, która spojrzała na niego ze zdziwieniem tlącym się w niesamowitych, jasnofioletowych tęczówkach.

- Nic nie mówiłam – odparła, przyglądając mu się badawczo. Założyła za ucho opadający jej na twarz brązowy pukiel i dodała cicho. – Jesteś pewny, że nic ci nie dolega?

- Mówiłem ci, że nie. – Zmarszczył brwi, a w jego zielonych, lekko skośnych oczach pojawiło się poirytowanie. – Nie pytaj mnie co chwila, czy dobrze się czuję. To że jesteś starsza ode mnie o rok, nie oznacza, że masz mnie niańczyć – odburknął.

Dziewczyna zmierzyła go groźnym wzrokiem, zanim zrobiła krok w stronę chłopaka i dźgnęła go palcem.

- Od trzech dni zachowujesz się jak ostatni palant. Widzę, że coś się z tobą dzieje, ale nie, ty musisz grać twardziela, zamiast powiedzieć mi, o co chodzi. – Gniew był emocją, która bardzo rzadko pojawiała się na twarzy Aniss. Zwykle jej drobne usta unosiły się w lekkim uśmiechu. Zeiphen dotychczas tylko raz widział, jak dziewczyna się wściekła i nie zamierzał doświadczać tego po raz drugi. Życie pokazało mu jednak, jak trzy nieprzemyślane zdania mogą drastycznie przeszkodzić w jego własnych postanowieniach. - Nie chcę cię niańczyć. Podobno mamy być partnerami, ale sam skutecznie to uniemożliwiasz! – warknęła, lekko się pochylając. Ich oczy znajdywały się teraz na tym samym poziomie, co przypomniało chłopakowi, że jego towarzyszka wciąż była od niego trochę wyższa. Od początku ich półrocznej znajomości doprowadzało go to do szału. Nieważne, że miał dopiero 15 lat i istniało duże prawdopodobieństwo, że jeszcze urośnie w przeciwieństwie do Aniss. W tej konkretnej chwili czuł ogromne niezadowolenie. Chciał stać się kimś, na kim ta irytująca szatynka mogłaby polegać, a tymczasem bez względu na jego wysiłki traktowała go jak nieodpowiedzialnego wyrostka. Co z tego, że wyglądał bardziej jak dziecko niż mężczyzna. Nie zasługiwał na takie traktowanie!

- Phi. – Odwrócił głowę, unikając jej wzroku.

Aniss milczała przez chwilę, po czym westchnęła.

- Zeiphen – dodała delikatniej. – Nigdy nie staniemy się partnerami, jeżeli mi nie zaufasz.

Słysząc to, chłopak natychmiast spojrzał w jej oczy, w których dostrzegł coś, czego się nie spodziewał – smutek. W jednej chwili ogarnęło go poczucie winy.

- Aniss, nie chodzi mi o to, że ci nie ufam. Po prostu… nie wiem, jak mam to określić…

- To spróbuj – poprosiła.

- Wydaje mi się… – zaczął mówić z wahaniem. - Że ktoś mnie woła.

- Ktoś cię woła? – powtórzyła ze zdziwieniem w głosie. - Dziwne.

Chłopak westchnął poirytowany.

- Wiem, jak to brzmi. Dlatego nie chciałem ci nic mówić. Może faktycznie jestem trochę zmęczony…

- Jak Skrywca słyszy głos, to rzadko jest to coś nieznaczącego – odparła po namyśle dziewczyna. – Co nie przeszkadza temu, aby przebadał cię lekarz w najbliższej wiosce.

- Nie potrzebuję lekarza.

W oczach jego towarzyszki pojawił się niebezpieczny błysk.

- Powiedziałam, że zbada cię lekarz. – Ponownie dźgnęła go palcem.

Zeiphen przełknął nerwowo ślinę. Gdy Aniss chciała, potrafiła być naprawdę przerażająca.

- Dobrze, już dobrze. – odparł, lekko odsuwając ją od siebie. – Do najbliższego miasta mamy jeszcze pół dnia pieszej wędrówki, więc jak chcemy dotrzeć przed zachodem słońca, lepiej już chodźmy.

Na twarzy szatynki pojawił się wyraz satysfakcji.

- Myślę, że będzie lepiej, jak trochę zboczymy z drogi. Dwie godziny drogi stąd powinno się znajdywać Heids. Nie chcę ryzykować podróżowania po zmroku przez Las Maelshen.

Nastolatek rozejrzał się wokół i po chwili namysłu musiał przyznać Aniss rację. Las Maelshen był pięknym miejscem, pełnym przeróżnych drzew i wielu już niespotykanych roślin. Jednak każdy, kto wchodził do tej puszczy, odczuwał pewien niepokój. Chłopak przez całą wędrówkę zastanawiał się, co mogło wywołać to poczucie ciągłego niebezpieczeństwa. I dopiero po kilku minutach po wejściu do boru zorientował się, gdzie leżała przyczyna tych nieprzyjemnych emocji. W gąszczu rozmaitej flory nie rozlegał się nawet pojedynczy ptasi świergot, a nawet najbystrzejsze oko na próżno szukałoby najmniejszej mrówki. Dopiero teraz Zeiphen zrozumiał, dlaczego Las Maelshen nazywano Lasem Wymarłym. Nigdy wcześniej nie doświadczył, aby cisza wzbudzała w nim taki lęk.

Zarówno jego jak i Aniss zdziwiło, gdy Raiginiss kazał im wybrać właśnie tę drogę do Laveqen, gdzie mieli się spotkać ze swoim mistrzem, lecz żadne z nich nie miało odwagi poddać w wątpliwość polecenia niemal legendarnego nauczyciela wybitnych magów. Ponury mentor wspomniał jedynie, że las Maelshen był jedną z ostatnich nienaruszonych ostoi magii i że taka wędrówka będzie dla nich doskonałym doświadczeniem. Dotychczas chłopak uważał, że potężny czarodziej postanowił zabawić się ich kosztem, wysyłając ich na tę wyprawę. Jak można wysyłać dwójkę entuzjastów czarodziejstwa do jakiejś strasznej, pozbawionej nawet odrobiny magii wymarłej kniei?

Jakby w odpowiedzi na to nieme pytanie dwójka nastolatków usłyszała szelest dobiegający z niedalekich zarośli. W jednej chwili szkolenie wzięło górę nad swobodną atmosferą przyjacielskiej kłótni. Aniss w okamgnieniu wyciągnęła spod obfitej i jednocześnie zaskakująco lekkiej, brązowej peleryny dwa podłużne, srebrne ostrza o drobnych, wygodnych klingach. Zeiphen błyskawicznie dobył potężnego miecza z hartowanej stali, jedynej pamiątki po jego ojcu. Zielony płaszcz załopotał w powietrzu, gdy chłopak gwałtownie skoczył w stronę, z której dobiegł niepokojący dźwięk. Wojownik już się przygotowywał do wykonania ciosu, gdy dojrzał sprawcę całego zamieszania. Tuż obok niego znalazła się jego towarzyszka gotowa do wykonania śmiertelnego cięcia. Nastolatek w ostatnim momencie zdołał stanąć pomiędzy nią a celem jej ataku.

- Aniss, stój!

- Zejdź mi z drogi – wycedziła przez zęby.

- To nie jest nikt groźny. A w zasadzie nic groźnego. – Chłopak usiłował uspokoić dziewczynę.

- Co masz na myśli? – W jej oczach pojawiła się wątpliwość, lecz nie opuściła broni.

- Spójrz – powiedział Zeiphen, wskazując jej stworzenie kulące się za jego plecami.

- To… niemożliwe. – wyjąkała Aniss.

Pomiędzy dwoma krzakami kryła się przedziwna istota wielkości małego konia. Zwierzę o czarnej, błyszczącej sierści patrzyło na nich ze strachem ogromnymi ślepiami, zajmującymi niemal całą głowę o kształcie idealnej kuli. Nad niewielkim pyszczkiem znajdywały się małe otwory nosowe. Powyżej oczu zaczynały się długaśne uszy dosłownie opadające aż do ziemi. Stworka trudno by nazwać ładnym, lecz na pewno nie należało się spodziewać z jego strony jakiekolwiek zagrożenia.

- To Kahen – powiedziała Aniss. – Jedno z mitycznych zwierząt magicznych. Ale podobno wszystkie wyginęły z powodu wymierania magii. – Wypowiadając te słowa, wpatrywała się w dziwo jak urzeczona. Niepewnie zrobiła krok naprzód, ale szybko się okazało, że był to błąd. Zwierzę wydało z siebie cichy pisk i ku zdziwieniu dwójki przyjaciół zaczęło zanikać, tracąc materialną formę.

- Czekaj! – krzyknął Zeiphen. – Przepraszamy, nie chcieliśmy cię skrzywdzić – dodał delikatniej. Wystawił powoli przed siebie dłoń, lecz nie ośmielił się zbliżyć do cudacznego stworzenia. Zwierzę długo patrzyło się nieufnie na parę magów, lecz w pewnym momencie z powrotem stało się materialne. Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim istota ostrożnie podeszła do wyciągniętej ręki. Niekształtny nos musnął jeden palec Zeiphena i jak tylko do tego doszło, chłopak poczuł lekkie drgnięcie mocy. Oniemiały z wrażenia nastolatek rozpoznał w tym geście najdziwniejszy rodzaj sondy magicznej, o jakiej słyszał w życiu. To zwierzę właśnie zbadało jego aurę!

Wynik tej analizy zagrożenia musiał być satysfakcjonujący, gdyż Kahen nie uciekł, tylko zaczął się intensywnie wpatrywać w chłopaka.

- Eee… Mam cię pogłaskać? – spytał niepewnie, a gdy w oczach zwierzęcia dostrzegł nagły błysk, postanowił zaryzykować. Moment później patrząc na cicho mruczącą mordkę, doszedł do wniosku, że właśnie o to chodziło magicznemu stworzeniu.

- Niesamowite – wyjąkała Aniss. – Widzimy najprawdziwszego Kahena, stworzenie żyjące w magicznej płaszczyźnie i do tego pragnące utrzymać przy nas materialną formę. Czyli to miał na myśli mistrz. Las Maelshen, Las Wymarłych, jest wymarły tylko z materialnych form życia. Mistrz powiedział, że jest to jedna z ostatnich ostoi magii, czyli jedno z ostatnich miejsc, gdzie żyją stworzenia magiczne! – oznajmiła triumfalnie.  

Wsłuchując się w słowa dziewczyny, Zeiphenowi stanęła przed oczami stara, niemal rozlatująca się książka, do czytania której zmuszał go Raiginiss. Opisywała ona świat jako strukturę składającą się z trzech płaszczyzn: Khorpeus – materialnej, Laviati – duchowej i Sandare – magicznej. Mistrz często powtarzał, że prawdziwym magiem może się stać jedynie ten, kto osiągnie równowagę w każdej z wymienionych dziedzin istnienia, a poprzez osiągnięcie równowagi należało rozumieć dogłębne zrozumienie.

Prawdziwy wojownik musi dogłębnie zrozumieć swoje ciało, działanie każdego mięśnia, dynamikę każdego ruchu. Bez tej wiedzy nie będzie mógł poznać tego, co najważniejsze, czyli granic własnych możliwości. Tylko ten, kto zna własne granice, może uzyskać równowagę Khoperus i stać się prawdziwym mistrzem sztuk walki.

Aby miecz zadał właściwy cios, musi go prowadzić ręka kierowana wiarą w to, że postępuje słusznie. Każdy krok człowieka powinien być w zgodzie z jego duchem. Potrzeba wiele wysiłku, aby zrozumieć samego siebie, czyli nie tylko swój blask, ale i mrok tkwiący w najdalszych zakamarkach własnej duszy. A jeszcze więcej siły potrzeba, aby znając brzydotę własnej duszy, zaakceptować ją i iść naprzód. Tylko w ten sposób można osiągnąć równowagę Laviati.

Jeżeli pragnie się kontrolować zewnętrzne siły, należy najpierw mieć kontrolę nad samym sobą. Równowaga Sandare jest możliwa do osiągnięcia tylko, gdy osiągnie się równowagę cielesną i duchową. Właśnie w tym punkcie różnią się magowie od Magów i czarodzieje od Czarodziejów. To, że ktoś potrafi się posługiwać magią, nie oznacza, że ktoś osiągnął równowagę Sandare. Różnica pomiędzy jednymi a drugimi jest prosta. Ci, którzy nie osiągnęli Triaez, czyli potrójnej równowagi Khoperus, Laviati i Sandare posiadają granice. Prawdziwi Magowie i Czarodzieje są w stanie te granice przekroczyć.

Podobno każda jednostka istniała na tych trzech, tak często wspominanych przez mistrza, płaszczyznach. Kaheny były jednak przykładem zwierząt obdarzonych inteligencją, które wyparły się świata materialnego, rezygnując ze swojej fizycznej postaci, co doprowadziło do, jak się okazało, mylnego przekonania, że te fascynujące stworzenia wyginęły.

- Dlaczego się zmaterializowałeś? – spytał cicho Zeiphen gładzący długie i miękkie uszy Kahena.

- Może zareagował na naszą magię? – odparła po krótkim namyśle Aniss stojąca w bezpiecznej odległości od zwierzęcia, aby go nie spłoszyć. – Stworzenia żyjące przede wszystkim w płaszczyźnie Sandare i Laviati z jednej strony nie mogą istnieć, gdy strefa magii jest tak niestabilna jak teraz, lecz z drugiej są niesamowicie wyczulone na każdą postać magii. Dlatego pewnie gdy w Lesie Maelshen, w ich ostatnim schronieniu, gdzie płaszczyzna Sandare jest stosunkowo nienaruszona, gdy wyczuł sygnał magiczny, postanowił sprawdzić, co jest jego źródłem.

- Pewnie masz rację – odparł machinalnie chłopak, wciąż nie odrywając wzroku od niesamowitego stworzenia.

- Zeiphen.

- Hm?      

- Nie uważasz, że jesteśmy trochę podobni do Kahenów? – Chłopak ze zdziwieniem odwrócił się w stronę przyjaciółki. Jej oczy stały się lekko nieobecne, jakby wpatrywała się w coś znajdującego się o wiele dalej niż Las Maelshen. – Obydwoje jesteśmy Skrywcami, tak naprawdę jednymi z nielicznych mogących się wciąż swobodnie posługiwać magią. Jesteśmy prawie wymarłym gatunkiem. Gdziekolwiek się nie pojawimy musimy ukrywać się z naszą mocą. Może nas też czeka taka przyszłość? W za…

- Przestać gadać głupoty. – Wszedł jej w zdanie. – Jesteśmy tymi, którzy przywrócą równowagę do Krainy Szkarłatu. Sam mistrz powiedział, że jak się będziemy przykładać do treningu i zdołamy dotrzeć do Pałacu Sprawiedliwości, znajdziemy sposób, aby przywrócić magię do Shearney. Przecież Pałac Sprawiedliwości to jedyne miejsce, gdzie można dokonać cudu!

- Nie boisz się, że coś może pójść nie tak? Że na końcu tej drogi, może na nas czekać zupełnie co innego?

- Co masz na myśli?

Dziewczyna ciężko westchnęła.

- Sama nie wiem… Masz rację, gadam głupoty.

Chłopak milczał przez chwilę, zanim ponownie otworzył usta.

- Oczywiście, że się czasem boję – zaczął cicho. – Wiem, że magia, która tkwi w moim wnętrzu jest potężna i że minie jeszcze wiele czasu, zanim zdobędę nad nią pełną kontrolę. Nie muszę być tak inteligentny jak ty, aby wiedzieć, że mnóstwo rzeczy może pójść nie tak. Ale jak teraz usiądziemy i zaczniemy płakać, nic się nie zmieni, nic nie ruszy naprzód. A ja pragnę zmiany. Chcę stworzyć świat, w którym Skrywcy mogliby żyć spokojnie.  

Drobne usta Aniss uniosły się w lekkim uśmiechu.

- Masz rację. Dziękuję.

Widząc jej ciepły, delikatny uśmiech, chłopak poczuł, że się rumieni.

- Phi. – Chcąc ukryć zmieszanie, ciemnowłosy skierował swój wzrok na mityczne stworzenie, które wydawało się z zainteresowaniem śledzić rozmowę dwójki przyjaciół. Wtedy w głowie Zeiphena pojawił się pewien pomysł.

- Ty rozumiesz, co mówimy, prawda? – zwrócił się do zwierzęcia.

Kahen zabawnie potrząsnął głową.

- A czy mógłbyś nas zawieść do Heids?

 

 

Heids może było niewielkim miasteczkiem, ale posiadało jedną, poważną zaletę. Z niewiadomych przyczyn tereny znajdujące się w otoczeniu Lasu Maelshen rzadko kiedy były atakowane przez demony, dzięki czemu nieskomplikowana bariera ochronna rozstawiona przez jednego ze Skrywców kilka lat wcześniej wciąż doskonale pełniła swoją funkcję. Zeiphen z zainteresowaniem przyglądał się delikatnym wiązkom mocy otaczających niewielkie murowane domy, usiłując nie słuchać ciągłych narzekań swojej towarzyszki.

- Zeiphen, ostrzegam cię, jeżeli jeszcze raz zrobisz mi coś takiego, pożałujesz. Może i jesteśmy w Heids szybciej… – Słowa Aniss brzmiałyby zdecydowanie bardziej przerażająco, gdyby nie fakt, że były wypowiadane drżącym głosem. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Kto by pomyślał, że nieustraszona Skrywczyni przerazi się drobnej przejażdżki na mitycznym stworzeniu. Owszem, sam się zdziwił w momencie, gdy zupełnie nieoczekiwanie jedno ucho Kahena otoczyło go w pasie i bez trudu posadziło go na miękkim grzbiecie, lecz gdy usłyszał dziewczęcy pisk, gdy jego przyjaciółkę spotkał ten sam los, nie mógł się pozbyć drobnej satysfakcji. Ogromna prędkość zwierzęcia również nie przyczyniła się do uciszenia Aniss, która przez cały kwadrans wykrzykiwała najgorsze przekleństwa pod adresem ciemnowłosego i samej magicznej istoty, która wydawała się czerpać zadowolenie z przerażenia jednego ze swoich pasażerów.  

- Hm… Gdzie by tu załatwić nocleg – zastanawiał się na głos chłopak, wciąż ignorując roztrzęsioną towarzyszkę. Kolejno mijane budynki nie wyglądały na noclegownie, jednak po kilku minutach marszu wojownik zobaczył coś, co sprawiło, że całkowicie przestał myśleć o miejscu na odpoczynek.

- Mistrz? – Z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy ujrzał ogromny pomnik usytuowany na środku rynku przestawiający odzianego w ciężkie szaty maga o ponurym obliczu.

- Co tam bełkoczesz pod nosem? – spytała poirytowana Aniss, która powoli już zaczęła dochodzić do siebie po zabójczej przejażdżce Kahenem.

- Ten pomnik. – Chłopak wskazał kamienny monument. – Czy nie przypomina ci on naszego mistrza?

Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach i przez chwilę uważnie przyglądała się rzeźbie.

- Może coś w tym jest. Ale to na pewno nie jest pomnik mistrza. Tam jest napisane, że ten pomnik pochodzi sprzed 300 lat. Wiem, że mistrz jest starszy niż wygląda, ale bez przesady.

- Nieważne, chodźmy szukać noclegu.

- Najpierw odwiedźmy lekarza. Obiecałeś mi, że dasz się przebadać.

Zeiphen ciężko westchnął. Jak ta zołza się na coś uparła, lepiej było jej ustąpić.

- Dobrze, pójdę się przebadać. I może lekarz powie nam, gdzie można się tutaj zatrzymać.

- Słusznie. – Na twarzy Aniss zarysowała się radosna satysfakcja.

Chatka lekarza była wyjątkowo łatwa do znalezienia. Dom znachora zgodnie z tradycją został wykonany z czerwonawego drzewa Weyther, charakteryzującego się uspokajającym działaniem, co niewątpliwie pomagało w codziennych praktykach doktora. Para przyjaciół w dobrych humorach skierowała się w stronę drzwi przybytku, jednak jak tylko minęli próg, już wiedzieli, że w tym miejscu stało się coś złego.

Na samym środku poczekalni siedział starszy człowiek ubrany w stary, biały fartuch otoczony przez trzy kobiety w średnim wieku.

- Moja córka… Moja córeczka jedyna… - łkał starzec.

- Panie Deahen jest pan pewny, że Eshia została porwana? – spytała delikatnie jedna z obecnych.

- Oczywiście, że tak! – zagrzmiał mężczyzna, potrząsając długimi, białymi wąsami. – Qiderhavt ją uprowadził! Zostawił po sobie magiczny ślad! Może jestem już tylko bezużytecznym Manipulatorem, ale wszędzie rozpoznam aurę tego Skrywcy! Ten przeklęty mag porwał moją jedyną córkę! – W jego niebieskich oczach otoczonych pajęczyną zmarszczek można było ujrzeć czystą nienawiść i bezsilną wściekłość. Każde słowo wypowiadał z jadem i z żalem człowieka, który stracił w swoim życiu zbyt wiele.

Aniss i Zeiphen stali oniemiali w bezruchu. Skrywca, jeden z nich, porwał niewinną dziewczynę?

- Moi drodzy, jak widzicie, to nie jest czas na wizytę – odezwała się do nich jedna z kobiet. Zanim ktokolwiek zdołał powiedzieć coś jeszcze, wzrok lekarza został utkwiony w nowo przybyłych.

- Wy… Jesteście Skrywcami, czyż nie? – Skierował do nich pytanie drżącym głosem.

Parę przyjaciół przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Doskonale ukrywali swoją aurę. Sam Raiginiss ich zapewnił, że opanowali tę umiejętność do perfekcji. Nikt nie powinien być w stanie odkryć ich tożsamości. A jednak ten starszy człowiek dokonał tego po chwili przebywania w ich towarzystwie. Jak to było możliwe?

- Proszę. – Starzec zszedł z krzesła i opadł na kolana. – Błagam was. Tylko Skrywcy mogą pokonać innego Skrywcę. Dam wam wszystko, co posiadam, tylko błagam, pomóżcie mi odzyskać córkę! – Wbił w nich błagalne spojrzenie.

Oniemiały Zeiphen patrzył się w szoku na klęczącego przed nim człowieka. On i Aniss dopiero co przybyli do tego miasteczka. Byli tu całkowicie obcy. I zostali niemalże bez wahania poproszeni o uratowanie życia nieznanej im dziewczyny. Rozumiał jednak doskonale motywację starca. To była prawda. W obecnych czasach tylko Skrywcy mogli pokonać innego Skrywcę.

- Dobrze – odparł pewnym głosem. W oczach staruszka pojawiła się niewypowiedziana wdzięczność i ulga.

- Panie Deahen, pan nic nie wie, o tych ludziach. Powierzanie im obcym takiego zadania to szaleństwo! – wtrąciła blondynka klęcząca przy starym lekarzu.

- Milcz Shiane. Wiem, co widzę. To Skrywcy o dobrej aurze – powiedział chrapliwym tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Szanowna pani. – Zeiphen zwrócił się bezpośrednio do nieufnej kobiety. – Wiem, że jesteśmy nieznanymi przybyszami, ale proszę nam pozwolić wywiązać się ze słowa, które dałem panu Deahen.

- Dlaczego mielibyście nam pomóc? Zwłaszcza skoro jesteście Skrywcami.

- Trudno jest przejść obojętnie obok takiego cierpienia. Przysięgam, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby sprowadzić córkę pana Deahen do domu.

- W zamian za co? Nic nie jest na tym świecie za darmo.

- Szukamy noclegu i wieczornej strawy, szanowna pani. Tylko o takie wynagrodzenie byśmy prosili.    

- Mielibyśmy przyjąć Skrywców pod swój dach?! To nie do pomyślenia! – odparła oburzona blondynka.

- Powiedziałem, zamilcz Shiane! Te dzieci to ostatnia szansa na uratowanie mojej córki! Ponadto przypominam ci, że to magia Skrywców chroni Heids po dziś dzień. Jak cię zwą młodzieńcze?

- Zeiphen – odparł z uśmiechem chłopak, podając rękę mężczyźnie, aby pomóc mu wstać. Starzec bez wahania przyjął pomoc. – A to jest Aniss. – Wskazał na swoją towarzyszkę. – Gdzie jest pokój pańskiej córki?

- Tuż obok – odparł pośpiesznie lekarz.

- Zeiphen, co ty wyprawiasz?! – W jego głowie rozległ się poirytowany głos Aniss. Dziewczyna musiała być mocno wkurzona, skoro korzystała z telepatii.

- A co innego miałem zrobić? – odpowiedział pytaniem.

- Mistrz tyle razy nam powtarzał, że mamy nie pokazywać ludziom naszych zdolności, jeżeli nie będzie to konieczne.

- A ta sytuacja nie jest koniecznością? Widziałaś ból i rozpacz w oczach tego człowieka Skrywca, który dokonuje takich rzeczy powinien zostać ukarany.

- Zeiphen, rozumiem twoje rozdarcie, ale nic nie wiesz na temat tego sprawcy. Mistrz nam zabraniał…

- Mistrza tu teraz nie ma. Nie będę cię do niczego zmuszał. Mogę zająć się tym sam. To twój wybór – zakończył tonem nie znoszącym sprzeciwu, zanim wszedł do pokoju porwanej.

Idealny porządek w pomieszczeniu zupełnie nie wskazywał na to, aby doszło w nim do jakiejkolwiek szamotaniny. Tylko dwie rzeczy wskazywały, że opisane wydarzenie mogło mieć miejsce. Jedną z nich był krótki list z napisem „Już nigdy nie zobaczysz Eshii. Pielęgnuj wasze wspólne wspomnienia.” Drugą stanowił ślad wszechogarniającej aury magicznej, która mogła należeć jedynie do innego Skrywcy.

Starzec spojrzawszy na lapidarną wiadomość, wydał z siebie cichy jęk.    

- Panie Deahen, skąd pan zna Qide…

- Qiderhavta? Ten parszywiec pojawił się w mieście pół roku temu, twierdząc, że przybył, aby odnowić barierę. Przez pół roku grał poczciwca tylko po to, aby porwać moją córkę!

- Rozumiem. Kiedy widział pan córkę i Qiderhavta po raz ostatni?

Starszy mężczyzna z ciężkim westchnieniem usiadł na łóżku córki, które skrzypnęło pod jego ciężarem.

- Dzisiaj rano widziałem moją córkę. Qiderhavta nie widziałem od tygodnia.

- Dziękuję. Mam jeszcze ostatnie pytanie, czy może mi pan dać coś, co należy do Eshii? Może być to cokolwiek.

Lekarz kiwnął głową i po krótkim namyśle wyjął z kieszeni równo złożoną śnieżnobiałą chusteczkę.  

- Czy coś takiego może być? – Wyciągnął do niego rękę, przekazując mu niepozorny przedmiot.

- Tak, jak najbardziej. – Chłopak kiwnął głową, chwytając kawałek materiału zwinnymi palcami, po czym zamknął oczy. Tak, jak uczył go mistrz, wydobył z siebie drobną ilość mocy, za pomocą której zaczął dokładnie badać aurę wrogiego Skrywcy. Musiał przyznać, że jego przeciwnik był potężny, chociaż wciąż nie mógł się równać z nim, z Zeiphenem. Gdy zapamiętał charakter magii Qiderhavta, skierował strumień energii na otrzymany obiekt. Tym razem nie wyczuł nic ze strefy Sandare. Jego umysł został wypełniony morzem tak skrajnych emocji, że na chwilę zarobiło mu się słabo. Miłość, strach, cierpienie, złość i jeszcze więcej strachu. Nie pozwolił sobie na analizę tego doznania, tylko nałożył ten przekaz na aurę wrogiego Skrywcy. W ten sposób wykonał sondę magiczną, którą w okamgnieniu zaczął szukać punktu rezonującego. Wystarczyłoby, że otrzymałby pojedynczy sygnał zwrotny, a złoczyńca nie miałby szans, aby się przed nim ukryć.

Sto metrów. Kilometr. Dwa kilometry. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć.

Zeiphen poczuł gwałtowne drgnięcie i otworzył oczy.

- Są dziewięć kilometrów stąd na północny wschód.

W oczach starego człowieka pojawiła się nadzieja i niepomierne zdziwienie.

- Chłopcze, kim ty jesteś?

- Jestem kimś, kto zrobi wszystko, co w jego mocy, aby sprowadzić pana córkę do domu. – odparł młody mag z niezaprzeczalną pewnością w oczach.    

 

 

- Oszalałeś?! – warknęła idąca tuż za nim Aniss, jak tylko znaleźli się poza granicami miasteczka. – Używać zaklęcia o takiej mocy w obecności obcego?!

- Powiedziałem ci już wszystko w tym temacie. Możesz robić, co ci się żywnie podoba, nie musisz iść tam ze mną. Za dwie godziny będę z powrotem. – Ponownie sięgnął do swojego wnętrza, które skrywało ogromne pokłady energii, które czekały na jeden najmniejszy gest, aby rozpocząć dziki, magiczny taniec. Ta moc należała do niego. Mógł z nią robić, co tylko chciał. A w chwili obecnej najbardziej na świecie pragnął oddać zrozpaczonemu ojcu jego jedyną latorośl. I nikt nie mógł go przed tym powstrzymać. Jego sylwetkę zaczęła otaczać jasnozielona aura.

- Zeiphen! – krzyknęła Aniss, lecz jej głos już nie mógł go dosięgnąć.

 

 

Gdy otworzył oczy, ujrzał przepiękną sielankową scenerię, na którą składała się delikatnie powiewająca na wietrze roślinność olbrzymiej łąki i trójka motyli siedząca na kwiatach rosnących u jego stóp. Czar zasięgu sondy działał zgodnie ze swoją nazwą. W okamgnieniu przenosił rzucającego zaklęcie w miejsce, gdzie za pomocą magicznej sondy napotkano punkt rezonujący.

- Lepiej stąd odlećcie – mruknął cicho Zeiphen do trzech motyli, które natychmiast po tym, jak skończył wypowiadać to zdanie, zatrzepotały wielokolorowymi skrzydłami i znalazły się poza jego polem widzenia.

- Nasz Kentralshe nieźle sobie poczyna. – dodał chłopak, używając rzadszego określenia Skrywcy. – Toż to blokada żywiołów. Zupełnie, jakbyś się spodziewał gości, draniu.

Świat Sandare opierał się na równowadze pomiędzy jasnością i ciemnością. Ci, którzy pojmowali istotę tego dualizmu, zyskiwali kontrolę pozwalającą na zmieszanie obu elementów w dowolnej proporcji. Osoby potrafiące łączyć czarną magię z białą, rozumiejąc fenomen zjawisk natury, były w stanie odtworzyć potęgę czterech żywiołów.

Pięknie wyglądająca łąka była zaledwie pierwszą blokadą opierającą się na sile ziemi. Wystarczyło jednak podziałać na nią odpowiednim przeciwzaklęciem, aby bariera upadła. Czary kontrujące musiały w sobie zawierać dokładnie odwrotną proporcję pomiędzy dwoma przeciwnymi składowymi wszelkiej magii w porównaniu do oryginalnego uroku. Zeiphen w ogromnym skupieniu rozpoczął manipulację otaczającą go energią za pośrednictwem mocy zaklętej w jego wnętrzu.

W ciągu kilku sekund spokojna polana ustąpiła miejsca gwałtownej morskiej bryzie.

Nieźle, ten cały Qiderhavt potrafi nawet połączyć ze sobą dwa żywioły – pomyślał chłopak, zanim kolejna osłona rozprysła się w drobny mak.

Brak przeszkody opierającej się na ogniu wcale nie zaskoczył młodego Skrywcy. Po stworzeniu tak skomplikowanego zaklęcia porywacz musiał być wyczerpany, co tylko ułatwiało nastolatkowi zadanie. Jak tylko pojawiły się przed nim długie kręcone schody, bez wahania ruszył naprzód. Czuł przyśpieszone bicie serca i pobudzające działanie adrenaliny. Nareszcie po tak długim ukrywaniu swojej mocy, mógł zrobić coś pożytecznego: pokonać złoczyńcę, a może nawet i uratować niewinne życie.

Nie wiedzieć kiedy znalazł się w niewysokim, ciemnym korytarzu, prowadzącym do wielkiej groty skalnej. W świetle płonących pochodni rozgrywała się przerażająca scena. Na surowej, kamienistej podłodze leżała drobna i wątła dziewczyna o długich blond włosach. Jej niewielkie, niebieskie oczy z przerażeniem wpatrywały się się w pochylającą się nad nią postać potężnie zbudowanego mężczyzny dzierżącego ostry sztylet. Ten obraz wystarczył, aby Zeiphen przywołał falę uderzeniową w celu odepchnięcia nikczemnego napastnika. Ogarnięty gniewem, nawet nie zwrócił uwagi na smutek i rezygnację kumulującą się w spojrzeniu jego przeciwnika. Szary płaszcz załopotał energicznie, nim wrogi mag uderzył z głośnym trzaśnięciem o twardą ścianę.    

Chłopak, myśląc, że rozbroił porywacza, zrobił kilka kroków naprzód. Szybko okazało się, że popełnił błąd. Qiderhavt błyskawicznie się podniósł i posłał w jego stronę niewielką kulę ognia. Tylko refleks nabyty w czasie morderczych treningów uratował nastolatka przed bezpośrednim uderzeniem.

Była to jednak jedyna chwila, kiedy Zeiphen dał się zaskoczyć. Nie miał żadnych wątpliwości, że jego przeciwnik był wyczerpany. Nie tylko fizycznie. Co rusz to migały mu przed oczami wymierzane niezbyt celnie płomienne pociski. Chłopak otoczył się bańką mocy, która absorbowała wszystkie ataki. Mag z satysfakcją zaobserwował przerażenie na twarzy mężczyzny o krótkiej brązowej czuprynie. Dobrze mu tak. Niech ten podły drań cierpi jak najdłużej.

Mijały kolejne sekundy jednostronnej walki i grad ognistych kul stawał się coraz rzadszy. Wojownik był przekonany, że jego przeciwnik lada moment padnie z wycieńczenia, gdy nagle obcy Skrywca skierował na niego olbrzymi strumień energii.

Nastolatek mocno się zdziwił, gdy jego bariera została zmuszona do pochłonięcia tak destrukcyjnej dawki wrogiej mocy. Skąd ten gość wytrzasnął tę energię?

Gdy jego czar ochronny zaczął delikatnie pękać, doszło do niego, czym tak naprawdę był atak nieprzyjaciela. Wrogiemu mężczyźnie już dawno musiał się skończyć zapas mocy, którą gromadziło jego ciało.

Jedyną pożywką dla tej wiązki mogła być jego energia życiowa.

Dlaczego zwykły porywacz ryzykował życiem, aby go pokonać?

Nie miał jednak czasu, aby się nad tym dłużej zastanawiać. Musiał się bronić. W przeciwnym wypadku pomimo całej swojej mocy, mógł jednak doznać pewnego uszczerbku. Dzięki przetworzeniu własnej energii życiowej na atak magiczny powstawały niezwykle niebezpieczne zaklęcia. Czary zawierające w sobie ostatnie życzenie maga posiadały ogromną siłę.

Chłopak jednym gestem wypuścił zaabsorbowaną energię i skierował ją w stronę Qiderhavta.

W ułamku sekundy kontratak uderzył w jego przeciwnika, który ponownie uderzył plecami o skalną ścianę i padł nieprzytomny na ziemię.

Dopiero wtedy do uszu Zeiphena doszedł kobiecy krzyk.

- Nie! Nie rób tego! Błagam!

Dużo później zdał sobie sprawę z faktu, że słyszał to płaczliwe błaganie przez cały okres trwania ich walki.

Przecież właśnie uratował tę kobietę. Ocalił jej życie. Wszystko powinno być już dobrze. Tylko dlaczego na jej twarzy nie malowała się ulga? Z jakiego powodu po jej policzkach ciekły strużki łez? Czemu z drżącymi rękami zbliżyła się do tego, który chciał ją pozbawić życia?

- Qidey, Qidey! – Z jej ust wydobył się pełen rozpaczy wrzask.

- Co… - Chłopak nie mógł wydusić z siebie słowa. Jego umysł nie był w stanie objąć rozgrywającej się przed nim sceny. Porwana tuliła do piersi swojego ciemiężcę, patrząc na wrogiego mężczyznę spojrzeniem wypełnionym uczuciem, które z pewnością nie było nienawiścią.

- Czy wysłał cię mój ojciec? – Po kilku minutach, zdających się trwać całą wieczność, drobna dziewczyna spytała głosem ochrypłym od płaczu.

- Tak. – Tylko na taką odpowiedź było stać zdezorientowanego Zeiphena. Nastolatek stał w bezruchu w niemałej odległości od pary, lecz obecny w jaskini pogłos sprawiał, że pomimo dystansu doskonale słyszał każde wypowiedziane słowo.  

Blondynka odwróciła głowę w jego stronę. Dopiero teraz chłopak dojrzał, że córka lekarza wyglądała na ciężko chorą. W jej niebieskich oczach pojawiło się zrozumienie.

- To ciebie wyczułam. To ty byłeś tym potężnym Skrywcą, który mógł udaremnić mój plan.

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał otępiały nastolatek. Eshia westchnęła ciężko.

- Nie jestem i nigdy nie byłam magiem jak mój ojciec, ale jestem za to doskonałym Sensorem. Podejrzewam, że wiesz, co to znaczy. – Zmierzyła do przenikliwym spojrzeniem. Uwadze maga nie uszło, że wciąż głaskała nieprzytomnego Qiderhavta.

Chłopak nieśmiało pokiwał głową. Sensorzy posiadali zdolność wykrycia niemalże każdego zdolnego do posługiwania się magią. Dla naprawdę utalentowanego Sensora wszelkie techniki maskowania nie miały żadnego znaczenia.  

- Dlatego poprosiłam Qideya o rozstawienie najpotężniejszej bariery, jaką tylko zdoła. Jak jednak widać, było to bez znaczenia.

- Zaczekaj. Nic już nie rozumiem. – Wpadł jej w zdanie chłopak. – Przecież on cię porwał! Dlaczego to ty kazałaś mu rozstawić barierę?!

- Bo wybrałeś najgorszy dzień na przybycie do Heids, mały Skrywco. Gdybyś przybył dzień później, zastałbyś tylko mojego ojca w żałobie i byłoby po wszystkim.

Zeiphen spojrzał na nią z niedowierzaniem i złapał się za głowę. Czy ta dziewczyna postradała zmysły?

- Gdyby tylko Qidey się nie wahał, również byłoby po wszystkim.

- Dlaczego? Chciałaś, aby on cię zabił?

- Tak – odparła bez zmrużenia oka.

Chłopak patrzył na nią oniemiały, zanim zadał kolejne pytanie.

- Dlaczego? Jak mogłaś chcieć to zrobić własnemu ojcu?

Blondynka lekko się uśmiechnęła.

- Chcę to zrobić dla mojego ojca – poprawiła go.

Nastała pełna konsternacji cisza.

- Wytłumacz – wykrztusił z siebie wojownik.

- No cóż, chyba jestem ci to winna. – Założyła opadające na twarz pasmo za ucho i wbiła wzrok w ziemię. – Kilka lat temu zapadłam na pewną nieuleczalną chorobę. Nikt nie wiedział, co mi jest. Nawet mój ojciec, jeden z najlepszych i najbardziej cenionych lekarzy w okolicy. Mój ojciec był jednak nie tylko zdolnym lekarzem, ale i Manipulatorem. Starał się więc wykorzystać w moim leczeniu sposoby magiczne. Na początku zdawało się, że mój stan zaczął się poprawiać, lecz później nadeszły czasy, kiedy Manipulatorzy zaczęli tracić władzę nad magią. Mój ojciec powinien był wtedy zaprzestać wszelkich eksperymentów. Ale nie zrobił tego. Wykonał o jeden eksperyment za dużo. – Jej uśmiech stał się słodko-gorzki. – Jestem naturalnym Sensorem, potrafię wyczuć nie tylko magię, ale i ilość energii życiowej. I wiem, że mój tata popełnił błąd. Przez nieudany eksperyment moje życie uległo znacznemu skróceniu.

Zeiphena przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- Ile ci zostało? – zapytał cicho.

- Dosłownie kilka dni – odparła dziewczyna. – Mój ojciec również posiada zdolności Sensora, chociaż nie tak rozwinięte jak moje. Są one jednak wystarczające, aby wyczuć, że moja energia życiowa się zmniejszyła i szybko doszedłby do wniosku, że to jego wina. Nawet nie masz pojęcia, jak się tego obawiałam. I wtedy do Heids przybył Qidey. – W jej oczach po raz pierwszy w czasie tej opowieści pojawił się błysk. – Zakochałam się w nim bez pamięci i szybko się okazało, że nie tylko on odwzajemnia moje uczucie, ale też, że jest w stanie mi pomóc. Na moją prośbę rzucał na mnie zaklęcie iluzji mogące oszukać mojego ojca co do mojego stanu zdrowia. Robił to przez calusieńkie pół roku. Jednak teraz to już nie wystarczy. Gdybym umarła naturalnie, mój ojciec i tak domyśliłby się, co się stało.

- Jak to?

- Mój ojciec przypadkiem umieścił w moim ciele fragment jakiejś obcej magii w momencie, gdy magia była już niestabilna. Ten fragment mocy scalił się z moją energią życiową. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że ta moc pragnie się uwolnić. Chyba już się domyślasz, co to znaczy… W ciągu kilku dni moje ciało zostanie rozerwane na strzępy, aby ten mały fragmencik mocy mógł powrócić tam, gdzie jego miejsce.

- Czyli… - Mag nie był w stanie dokończyć myśli.

- Zabicie mnie w szybki bezbolesny sposób i moc Skrywcy, która pozwoliłaby na bezpieczne wydalenie energii z mojego ciała to jedyny sposób, abym nie cierpiała w czasie śmierci i aby mój ojciec nie winił się do końca życia, że sam jest przyczyną mojej przedwczesnego odejścia.

- Nie! To nie może być jedyne wyjście! Może ja dam radę wydostać z ciebie tę energię? – spytał z nadzieją chłopak. Miał ogromną moc. Musiała przecież istnieć droga, która nie zakładałaby żadnych poświęceń. Przecież po to był taki potężny, czyż nie?

- Powiedziałam ci, że ta moc scaliła się z moją energią życiową. Jak ją usuniesz i tak umrę i tak – powiedziała dziewczyna z podziwu godnym spokojem. Właśnie wtedy patrząc w jej nieugięte spojrzenie, do Zeiphena dotarło, że ta młoda kobieta była gotowa na śmierć.

- Nie ma innego wyjścia?

Eshia uśmiechnęła się smutno.

- Nie. To najlepsze możliwe rozwiązanie. Ja nie będę cierpieć katuszy przy rozrywaniu mojego ciała na kawałki, a mój ojciec będzie wierzył, że zabił mnie Qidey, a nie on sam.

- Chcesz, aby twój ojciec wierzył, że zabił cię jakiś Skrywca… – powtórzył z niedowierzaniem chłopak.    

- Tak. Wolę to niż, aby się dowiedział, że sam sprowadził na mnie taki los. Taka świadomość mogłaby go popchnąć nawet do samobójstwa, a ja chcę, aby mój ojciec żył. – Jej glos po raz pierwszy od trwania ich rozmowy się załamał. – W Heids jest pewna kobieta, która kocha mojego tatę. Wierzę, że ona by się nim zaopiekowała i że z czasem stałby się szczęśliwy. – Po jej policzkach popłynęły dwie strużki łez. – Rozumiesz teraz?

Zeiphen przypomniał sobie, co odczytał z magiczne sondy śnieżnobiałej chusteczki. Miłość, strach, cierpienie, złość i jeszcze więcej strachu. Teraz wszystko stało się dla niego jasne. Ta dziewczyna przeraźliwie bała się śmierci. Pragnęła żyć i zdarzały się chwile, że przeklinała swój los, lecz miała osoby, które darzyła miłością tak wielką, że pragnęła je chronić bez względu na wszystko.

- Rozumiem – powiedział cicho.

- A czy w takim razie zgodzisz się mnie zabić? – spytała z pewnością w głosie.

Chłopak poczuł, że coś mu się niebezpiecznie poruszyło w żołądku.

- Ja… mam cię zabić?

- Tak, ty, mały Skrywco. Jesteś znacznie lepszy od Qideya w manipulacji mocą i co więcej, nie jesteś ze mną tak związany jak Qidey, który chociaż wszystko rozumiał, wciąż się wahał.

- Nie. Nie mogę tego zrobić. – Zeiphen zaczął kręcić głową.

- Przybyłeś tutaj, aby mnie uratować, czyż nie? – spytała nieco ironicznie dziewczyna. – Nie proszę cię o nic więcej.

- Chciałem cię uratować. Przywrócić twojemu ojcu uśmiech. – W jego tonie pojawiła się panika.

- Jeżeli mnie teraz zabijesz, pewnego dnia uśmiech powróci na usta mojego ojca. Jak tego nie zrobisz, doprowadzi to tylko do większej tragedii. – Zamilkła, zanim dodała dosadnie. – To ty pozbawiłeś przytomności Qideya. Posiadasz ogromną moc, która do czegoś cię zobowiązuje.

Te słowa wbijały się w niego niczym ostrze. Czyż to nie były jego własne myśli tuż przed przybyciem do tej przeklętej jaskini? Jedyna różnica polegała na tym, że zostały odbite w krzywym zwierciadle.

Myślał, że doskonale rozumiał sytuację. Że wystarczy jedynie wykorzystać zaklętą w nim moc, aby rozwiązać ten problem. Dlaczego to musiało być takie skomplikowane?! Obiecał staremu lekarzowi, że zrobi wszystko, aby oddać mu jego porwaną córkę, a teraz miał ją własnoręcznie pozbawić życia?

Raz jeszcze spojrzał w niebieskie oczy, w których dostrzegł nieme błaganie.

Całe jego wewnętrzne ja buntowało się przeciwko tej decyzji, jednak w tym wzroku było coś, czemu nie potrafił się sprzeciwić…

- Dobrze, zrobię to – odpowiedział po długiej chwili drżącym głosem.

Eshia uśmiechnęła się szeroko, odetchnąwszy głęboko z ulgą. Spojrzała na nieprzytomnego Qiderhavta, po czym pochyliła się i lekko musnęła jego usta.

- Żyj szczęśliwie Qidey. Mały Skrywca zrobi to za ciebie. Dziękuję ci… za wszystko. – Delikatnie podniosła się oraz ruszyła w stronę Zeiphena ze sztyletem w ręce.

- Zrób to tym, proszę – szepnęła, wkładając w jego dłoń śmiercionośny przedmiot.

Blady mag sięgnął po narzędzie.

- Jesteś tego pewna? – spytał po raz ostatni.

- Tak – odparła, chociaż pewność w jej oczach powoli zaczęła ustępować strachowi. Tyle wystarczyło chłopakowi.

W świetle licznych pochodni błysnęło drobne ostrze.  

Nie minęła sekunda nim nastolatek poczuł gromadzącą się energię w ciele dziewczyny. Nie wiele myśląc, otulił ich obydwoje bańką własnej mocy, która posłużyła za tunel dla obcej magii. Zaledwie moment później wszystko ucichło.

Eshia ułożyła usta, jakby chciała powiedzieć „Dziękuję”, po czym opadła martwa na Zeiphena, który złapał ją ostatkiem sił. Chwilę później chłopak poczuł, że jego własne kolana odmawiają mu posłuszeństwa. Z trudem położył ciało kruchej blondynki na podłodze, zanim sam rozłożył się na ziemi.

Mimowolnie zerknął na swoją dłoń ociekającą krwią. Zabił człowieka. Kogoś, kogo przysięgał sprowadzić z powrotem do domu.

Odwrócił głowę, aby spojrzeć na nieżywą dziewczynę. Chciał zobaczyć na jej twarzy coś, co zaprzeczy tym nieznośnym myślom.

A co jeśli popełnił błąd? Złamał obietnicę. Nie sprowadził córki lekarza do domu.

Ale przecież zrobił to, aby oszczędzić jej bólu. To była jego odpowiedzialność.

Przez co stał się zwykłym mordercą.

Przecież chciał dobrze...

Co nie zmienia faktu, że zamordował niewinną dziewczynę.  

Na jej policzku dojrzał wciąż niewyschnięte łzy.

Co było dobre? A co złe? Co stanowiło o przynależności do jasności? A co kierowało na drogę do ciemności?

Jak miał znaleźć odpowiedzi na te pytania? Jak?!

W jego sercu pojawiła się wątpliwość, której ziarno wydawało obfity plon w zastraszającym tempie. A każdy mag wiedział, że niepewność była głównym wrogiem równowagi. Serce nie znające odpowiedzi na pytania duszy nie mogło mieć kontroli nad strefą Sandare.

Jego moc, dotychczas czekająca na jego najmniejszy gest, zaczęła niespokojnie pulsować. Po całym jego ciele zaczęła się rozchodzić fala bólu. Gdzieś w zakątkach świadomości wiedział, że jeżeli ten proces nie ustanie, wejdzie na drogę do autodestrukcji.

Nagle przed oczami stanął mu obraz, jak zaledwie kilka godzin wcześniej rozmawiał z Aniss.

Jak teraz usiądziemy i zaczniemy płakać, nic się nie zmieni, nic nie ruszy naprzód. A ja pragnę zmiany. Chcę stworzyć w świat, w którym Skrywcy mogliby spokojnie żyć.    

Czyż nie tego właśnie pragnął? Świata, w którym byłby zwyczajnym dzieciakiem tkającym głupie, naiwne marzenia? Czyż nie po to uzyskał tę moc, aby móc dokonać cudu? Czemu życie podsuwało mu tyle pytań, a nie dawało żadnych odpowiedzi?

Może po prostu nie był tym, kim myślał, że jest. Może jego przeznaczeniem wcale nie była walka o przywrócenie równowagi w Shearney.

Powoli zaczęło do niego dochodzić, jakim był głupcem. Jak mógł pragnąć ocalić całą Krainę Szkarłatu, skoro nie mógł uratować jednej dziewczyny?

Zeiphen.

Jeśli jego sposobem na zbawienie ludzkiego życia była śmierć, sam powinien przestać istnieć.

O tak, czyż nie byłoby to o wiele prostsze?

Zeiphen!  

Zabawne, wydawało mu się, że słyszy głos. To było przecież niemożliwe…

Zeiphen!!!

Czyż nie?

ZEIPHEN!!!

A może jednak kogoś słyszał?

- Kim jesteś? – spytał cicho.

Te dwa słowa wystarczyły, aby otaczająca go ciemność została zalana przez strugę światła.

- Nareszcie mnie usłyszałeś. – Do jego uszu dobiegł ciepły niczym powiew letniego wiatru półszept, chociaż wciąż nie widział sylwetki osoby, która się do niego zwracała.

- To ciebie słyszałem przez kilka ostatnich dni.

- Tak. Wzywałam cię, lecz dopiero teraz odpowiedziałeś na moje wezwanie.

- Dlaczego mnie wzywałaś? Kim jesteś?

- Jestem twoją ostatnią szansą, jeżeli nie chcesz zniknąć. Dlaczego przestałeś chcieć istnieć?

- Zabiłem niewinną dziewczynę. Jestem mordercą, a miałem chronić ludzkie życie.

- Zrobiłeś to dla jej dobra. W momencie, gdy skierowałeś ostrze w jej stronę, wierzyłeś, ze robisz dobrze, co się zmieniło w tej jednej krótkiej chwili?

- Zdałem sobie sprawę, że bez względu na wszystko jestem mordercą.

- Hm… to prawda. Jesteś mordercą. Zabiłeś tę dziewczynę. Ale jednocześnie dobrze postąpiłeś.

- Zabicie kogoś nigdy nie może być dobre. Chciałem wybrać mniejsze zło, ale to wciąż boli…

- Właśnie, mały Zeiphenie, odkryłeś właśnie bardzo ważną rzecz. Czasem zdarzają się sytuacje, kiedy bez względu na wszystko nie możemy postąpić dobrze. Dokonując tego czynu, z jednej strony zrobiłeś coś dobrego. A z drugiej stałeś się mordercą. Musisz zaakceptować, że stałeś się mordercą. I że zrobiłeś coś dobrego.

- Ja… nie wiem, czy potrafię.

- Inaczej znikniesz, mały Zeiphenie. Czy naprawdę tego pragniesz? Chcesz zostawić wszystko na barkach małej Aniss? To będzie twoim zdaniem dobre?

Aniss. Kiedyś obiecał sobie, że będzie ją chronił. Wciąż pakował się jedynie w kolejne kłopoty i zawodził na każdej linii. Skrywczyni była potężną czarodziejką, ale Zeiphen dobrze wiedział, że istniała jedna rzecz, której jego przyjaciółka bała się najbardziej: samotność.

- Życie nie jest czarnobiałe, mały Zeiphenie. To czasem bardzo boli. Jednak, kiedy nauczysz się doceniać mnogość odcieni szarości, pewnego dnia będziesz mógł stworzyć w świat, w którym nie będziesz musiał cierpieć.

- Nie mogę zostawić Aniss samej. – W jego głosie pojawiła się pewność wskazująca, że chłopak już podjął decyzję.

- Będziesz w stanie zaakceptować swój czyn?

- Tak.

- Wraz ze z jego wszystkimi blaskami i cieniami?

- Tak.

- Doskonale. Możesz zatem wracać, mały Zeiphenie.

- Nie powiesz mi, kim jesteś?

- A czemu tak bardzo chcesz to wiedzieć?

- Chciałbym wiedzieć, komu dziękuję.

Do jego uszu doszedł perlisty śmiech.

- Jeszcze nie czas, abyś poznał moją tożsamość, ale dam ci jedną radę. – Jej ton w jednej chwili stał się chłodniejszy i poważniejszy. – Nie wierz ślepo we wszystko, co słyszysz. Natomiast, jeżeli choć trochę uwierzyłeś w moje słowa, nie wspominaj o naszym spotkaniu Szkarłatnemu Posłańcowi.  

Wraz z ostatnim słowem obezwładniająca światłość zniknęła, a jego oczom ukazał się znajomy strop ogromnej jaskini. Z ledwością podniósł się do pozycji siedzącej i zadrżał w duchu, gdy ujrzał dwie znajome sylwetki. Tuż przed nim pochylała się przerażona Aniss i Raiginiss de Leih we własnej osobie.

Jego mistrz zawsze był ponury i mrukliwy, jednak bardzo rzadko się denerwował. Natomiast teraz Zeiphen nie miał najmniejszych wątpliwości, że po raz pierwszy w swoim życiu doprowadził swojego mentora do prawdziwej wściekłości. Ciemna czupryna z siwymi pasmami i gęsty zarost zawsze nadawały starszemu mężczyźnie dodatkowej surowości, jednak nic nie mogło się równać ze złością tlącą się w czarnych oczach zdających się przenikać go na wskroś.

- Zawsze mi się wydawało, że masz dosyć dobrą pamięć, Zeiphenie. – Rozległ się chłodny, męski bas.

Chłopak nawet nie próbował odpowiadać. Obecność Raiginissa była zbyt przytłaczająca, aby mógł zebrać myśli.

- Chyba mówiłem wyraźnie – wycedził przez zęby potężny mentor, wciąż świdrując go spojrzeniem – że nie wolno wam korzystać z mocy poza bezpośrednim zagrożeniem życia. Żadne z was nie osiągnęło prawdziwej równowagi, przez co nadmierne korzystanie mocy może prowadzić do zakłócenia waszego wewnętrznego balansu. Zdajesz sobie sprawę, że prawie zginąłeś?

- Tak, mistrzu. – odparł cicho nastolatek.

- Gdyby Aniss wezwała mnie chociaż chwilę później, nie dotarłbym tutaj i nie byłbym w stanie pomóc ci odzyskać równowagi i twoja własna moc rozerwałaby cię na strzępy.

- Tak, mistrzu. – powtórzył chłopak.

- Chociaż muszę przyznać, że w pewnym momencie sam zacząłeś sobie całkiem nieźle radzić. – Pomimo faktu, że zabrzmiało to jak pochwała, Zeiphen poczuł, że na jego czole zaczynają się pojawiać zimne krople potu. – Powiedz mi, czy przypadkiem nikogo tam nie spotkałeś?

Młody Skrywca instynktownie wiedział, co jego mentor rozumie przez słowo „tam”, jednak tym razem odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.

- Nie, mistrzu.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Rinsey · dnia 30.01.2015 23:52 · Czytań: 534 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
Heisenberg dnia 30.01.2015 23:52
Krótkie opowiadanie... Moje oczy, suche i czerwone od gapienia się w ekran, są innego zdania ;)

Polecam na przyszłość krótsze publikacje. Wiesz, tu jest 8 tys. słów, taka długość może odstraszać czytelników, nawet u osób uznanych już na Portalu, a co dopiero u debiutantów. Także jeśli Twój tekst ma taką długość, możesz spokojnie podzielić go co najmniej na dwie - trzy części. Wtedy i lepiej czytać, i łatwiej wyłapywać błędy i... No, po prostu lepiej :)

Teraz już o tekście. Operujesz dobrym, plastycznym językiem (przynajmniej w większości opowiadania). Fabuła nie należy do zbyt odkrywczych i oryginalnych, jednak stworzyłaś rozległy świat, co mi, jako byłemu "tfurcy" fantasy, bardzo się podoba. Ale opowiadanie jest - moim zdaniem - zbyt rozciągnięte. O ile w powieści można sobie pozwolić na rozpisywanie się, to w krótszych formach najlepiej jest pisać tak zwięźle, jak to tylko możliwe. Niektóre fragmenty po prostu nudzą; opowiadanie musi wciągać i trzymać czytelnika od początku do końca.

To tyle na początek. Witamy na PP :)

Pozdro
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty