Stałam jak w transie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co nagle odkryłam. Z otępienia wyrwał mnie głos dochodzący z końca korytarza.
- Gosiu! Gosia! Czekaj! – w wolnym tempie, kołysząc obfitymi biodrami zbliżała się Matka. Nie, nie moja rodzona. Ula z księgowości. Nosiła taki pseudonim ze względu na troskliwość, jaką uwielbiała obdarzać młodszych wiekiem współpracowników.
- Cześć Gosiu. Wołam i wołam a ty nic – powiedziała z lekką pretensją.
- Aaa… bo… zmęczona jestem. Myślałam o tej kontroli Sujeckiego i… - słowa jak nigdy grzęzły mi w gardle. Skupiałam się na upychaniu notesu w teczce, którą zabrałam wchodząc z pokoju.
- Oj, Gosieńka. Chodź, idziemy do bufetu. Nie myśl już tyle o tej robocie, bo oszalejesz. Chuda jesteś taka! Podobno dziś dają schabowego po krakowsku z pieczonymi ziemniaczkami. Stawiam.
Matce trudno było odmówić. Chwyciła mnie pod ramię i nawet się nie zorientowałam jak stałyśmy przy ladzie.
- Dwa razy schabowy z ziemniaczkami – zdecydowała Matka przełykając ślinę.
Nie miałam ochoty jeść, ale do pokoju również nie chciałam wracać. Usiadłam przy stoliku znajdującym się przy oknie. Oparłam głowę o lastrykowy parapet, którego chłód przyniósł przyjemną ulgę.
- No, trzeba poczekać dziesięć minut bo mają dużo zamówień - Matka przysiadła naprzeciwko wzdychając ciężko. Obserwowała mnie chwilę.
- Co taka posępna dzisiaj? – zagadnęła przecierając blat serwetką.
- A nie… to chyba pogoda… i…
- Tak, to niskie ciśnienie mnie też męczy. Już trzy kawy wypiłam i chyba jeszcze jedną muszę, bo…
I znów powtórzyła się sytuacja z porannej rozmowy z Grażyną – „ciężkie”, „słabo”, „aż usiadłam”, „w szpitalu”, „wiesz takie żyłki”, „bisoprolol (?)”, „borez (?)”, „dietę”, „że co?!”
- O! Jest nasz obiad! Siedź, ja przyniosę – wstała przesuwając krzesło i stolik jednocześnie. Pokołysała w stronę lady.
Po chwili wpatrywałam się w wypełniony po brzegi, parujący talerz.
- No to smacznego! - radośnie wykrzyknęła Matka. Kolejny raz przełknęła ślinę i przystąpiła do konsumpcji schabowego.
Z trudem zmusiłam się do jedzenia. Próbowałam skierować myśli na zwierzenia Matki, ale czerwony zeszycik naczelnika nie dawał za wygraną zadomawiając się w mojej głowie.
W przeciwieństwie do mnie, Ula jadła szybko, łapczywie, pomlaskując od czasu do czasu i opowiadając coś niezrozumiale z pełnymi ustami.
„Za-tań-czysz ze mną jeszcze raz, o-sta-tni raz” – zadźwięczało.
- Ta! – wykrzyknęła Ula do wyciągniętego z kieszeni żakietu telefonu komórkowego.
- No. No. Mhm. No. Acha. Acha. No. Na razie. – kontynuowała.
Spojrzałam pytająco na współbiesiadniczkę.
- Ech… Przepraszam cię Gosiu, ale mamy zebranie. Wezmę resztę na wynos. – powiedziała kierując się w stronę lady. Zgarnęła resztkę ziemniaków do styropianowego pudełka. Z portmonetki wyszperała pięćdziesiąt groszy.
- To za pudełko! Dziękuję! – machnęła ręką do bufetowej. Potem uśmiechnęła się w moją stronę wzruszając ramionami w geście „mus to mus”. Wyszła z jadłodajni kołysząc biodrami.
Poczułam ulgę. Podparłam twarz dłońmi i zastygłam gapiąc się na skrawek ziemniaka pozostawiony w miejscu, w którym jeszcze kilka chwil temu stał talerz Matki.
Stołówka pustoszała. Odniosłam prawie nietknięte danie do okienka zwrotu naczyń. Bufetowa spojrzała na mnie z wyraźną dezaprobatą.
- Problemy z żołądkiem – powiedziałam, czując się zobligowana do wyjaśnienia.
Szybkim krokiem pomaszerowałam w stronę wyjścia.
Będąc w okolicach drugiego piętra zamarłam.
„Kurwa… Zostawiłam teczkę!” – zaklęłam w myślach.
Rzuciłam się w dół schodami. W pośpiechu przeskakiwałam po dwa stopnie. Ostatni sus zakończył się niefortunnym skręceniem prawej stopy. Zabolało, ale pobiegłam dalej. Zdyszana, lekko utykająca weszłam do bufetu. Przy stoliku, który opuściłam siedział Piotrek. W dłoniach trzymał teczkę. Skierowałam wzrok na wstążkę łączącą obydwie jej części - pozostawała zawiązana na kokardkę.
- O, Gośka, chyba coś zostawiłaś – rzucił z uśmiechem.
- Tak, dzięki – dokuśtykałam i przysiadłam naprzeciw.
- Nie biegaj po korytarzach, bo narazisz urząd na koszty – zażartował Piotrek.
Zachichotałam nerwowo skupiając wzrok na teczce, która wciąż pozostawała w dłoniach kolegi.
Mimowolnie analizowałam jego ton głosu, mimikę twarzy, gesty.
- Proszę, twoja zguba – powiedział i przesunął teczkę w moją stronę.
- Dzięki – odruchowo zsunęłam ją ze stolika na kolana. Dotykiem upewniłam się, że notatnik wciąż jest w środku.
Szybki przegląd myślowy ostatnich wydarzeń, pozwolił mi nie dopuścić do chwili nienaturalnej ciszy.
- Byłeś wczoraj w „Muzie” z ekipą z księgowości? – zagaiłam.
Piotrek patrzył na mnie badawczo. Poczułam ścisk w żołądku i drgającą powiekę.
- Co ci jest Gośka? Dobrze się czujesz?
- Ja? Pewnie, że dobrze. Dlaczego?
- Wydajesz się spięta. Masz jakieś problemy, pomóc ci w czymś?
- Nieee… no co ty. Mam jeszcze trochę roboty. Wiesz… z tą kontrolą. No, tego… Sujeckiego. Właśnie, cholera, która godzina?
- Dzięsięć po drugiej.
- Dobra, ja lecę, bo już godzinę nie ma mnie w pokoju, a księgowa Sujeckiego miała donieść dokumenty. Na razie Piotrek! – zerwałam się z krzesła szybko lecz dość niezdarnie. Ból w kostce stawał się coraz silniejszy.
Piotrek ruszył za mną.
- Oj, to chyba nie jest twój dzień Gosia – uśmiechnął się z politowaniem i chwycił mnie pod ramię.
Po kilku minutach wspinaczki na czwarte piętro otworzyłam drzwi pokoju. Moim i Piotrka oczom ukazały się dwie roześmiane postaci. Grażyna i Kozłowski.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt