król - część I - bnkws
Proza » Długie Opowiadania » król - część I
A A A
Od autora: cześć, rzucam na pożarcie początek długiej historii
mam nadzieję, że wam posmakuje:)
Klasyfikacja wiekowa: +18

1.

 

Sprzęt grający wyniesiony. Porcelana w kawałkach. Cała kolekcja szwedzkich pornoli i filmów z Jackie Chanem poszła się jebać. Na tapecie ramki po obrazach. Skarbonki rozjebane. Na środku szuflady, ubrania i drzazgi. Wszystkie kąty na wierzchu. O, sąsiedzie, kto śmiał tak cię skrzywdzić?

 

Ósma rano, mały miś chodzi i opukuje drzwi na piętrze. Wszystkim dupę zawraca. Mierzy może z metr i ma szczurzy ryjek. Lśniące oczka, nosek, a pod tym noskiem wąsiki jak połamane zapałki. Każda w inną stronę. Goście z wąsami to dla mnie obleśni wujkowie, smutni perwiarze i alkoholicy. Prawdziwy facet ma twarz gładką, same brwi. Ale zobaczcie, jaki dostojny, jak pewny siebie i jak wysoko tę brodę nosi! I gada tyle, twarz się nie zamyka. Z daleka słyszę, jak słówkami na lewo i prawo chujek rzuca. I wreszcie do mnie puk-puk puka.  

- O! – Tak się ze mną wita. – Dzień dobry i uszanowanie!

Czeka na odpowiedź, więc i ja czekam, bo nie mam ochoty z nim gadać. Opieram się o ścianę. Ręka na rękę, obie na brzuch, w paluchach fajka. Dla wygody i żeby go jakoś nie uszkodzić wpół niechcący lub z nudów.

Nie może się doczekać. Lata po mnie oczkami, z nogi na nogę skacze, a w szczurzych łapkach miętoli kapelusz.

- No, startuj – mówię wreszcie.

I zaczyna się z siebie wylewać. Włamanie!, krzyczy. Napad! Rabunek i kradzież. Było ich dwóch, trzech, może czterech. Jeden przy wejściu. Reszta wchodziła, wychodziła i brała, co tylko w ręce wpadło. Macha łapkami, nakreśla obraz. Pokazuje mi listę i wylicza: telewizor, biżuteria, pamiątki... Wypluwa z siebie słówka jak karabinek. Trata tata ta! Tak do mnie śpiewa. Chwila i już nie słowa słyszę, a sto szklanych kulek rzuconych na schody. Brzdęki i jęki.

Urwał, bo zwietrzył, że się uśmiecham.

- A pan co robił wtedy? Co widział? Coś słyszał? Co może powiedzieć?

Na wszystkie jego pytania:

- Nic – odpowiadam.

Detektywek robi z kapelusza szmatę. Palców nie może w dłoni utrzymać. Widzę, że myśli. Mąci się nad czymś z uporem. Buźkę otwiera - chce mówić - zamyka. Słówka w główce miętosi, ale żadne mu nie pasuje.

W końcu wysuwa łapkę spod kapelusza. W niej jakiś kartonik tyci.

- Jak już pan sobie przypomni, to tam jest numer, na drugiej stronie.



2.

 

Wieczorem drzemię po obfitej kolacji. Ojcu zleciłem mycie naczyń, praca w sam raz dla niego, niech się przyda. Przez chwilę śni mi się przyjemnie, coś już-już zaczyna jawić się pod powiekami, ale nie. Nie da rady. Leżę, oczy zamknięte. Nie da rady, bo po sąsiedzku napierdalają się po łbach słówkami. Kłócą się, a do mnie leci to wszystko przez ścianę. Że o Boże, że jej wina, że jego, że co teraz? Że problemy i ubezpieczenie. A takie ładne, takie młode małżeństewko. Modelowe. Ciszej tam, kurwa! Walę ręką w ścianę. Nic, w dupie mają. Tłukę mocniej, plask otwartą dłonią, na pewno to słyszą.

Zero reakcji, teraz jej cienki pisk wzbiera nad jego pomrukiem. Nie, nie wytrzymam. Wstaję i idę.

- Wychodzisz?

- Zaraz wracam.

To ojciec. Siedzi i ogląda telewizję, ale widzi wszystko. Zawsze jak gdzieś idę, to się boi. Że nie wrócę. Coraz mniej umie zrobić sam.

- Co wy tam, kurwa, odpierdalacie!? - I jeb pięścią w te nowe drzwi. Wymienione, bo ze starych przecież tylko drzazgi zostały. Jeszcze raz jeb. Niech poczują, że się sąsiad skarży. – Co!?

I otwiera mi kobieta piszcząca, smukła żona. Wdowa po telewizorze, pozbawiona wieży z kolumnami księżniczka. I:

- Czego? - pyta.

No to ja jej, że:

- Czego, to ja mogę zapytać. – I pytam: - Czego się tak drzecie o tej porze? Noc, kurwa. Spać. Już! – rzucam krótkie polecenia, żeby się nie pogubiła.

Uśmiecha się, podła.

- No i co gębę cieszysz? Ja tu spać po ciężkim dniu próbuję.

Ze środka biegnie jadowity głos tamtego:

- Kto to i czego chce? Zresztą nieważne, powiedz, żeby sobie spierdalał.

Takim tonem o mnie? Masz szczęście, że cię fantów pozbawiono, a ja jestem cierpliwy.

Żona ma diabliki w oczach, na bank coś kombinuje.

- To łysy sąsiad z czterdziestki dwójki. Ten, którego porównałeś kiedyś do surykatki z powodu ciemnych placków wokół oczu. Choć zasugerowałeś też, że może być po prostu naćpany.

Patrzy na mnie, dalej się uśmiecha, ale gada jakby mnie nie było. A przecież jestem.

- No i czego on chce? Nie widzi, debil, że jesteśmy zajęci?

- Widzi! - krzyczę do niego przez korytarz, przez żonę i ściany. - Że maniery masz parszywe jak mordę. Rozumiem, tragedia i rozbój, ale do kurwy nędzy spać trzeba. Możecie sobie rano podyskutować. Jeszcze jak sił nabierzecie, to wam lepiej się będzie pierdoliło!

- Ja nie mam czasu na takich kretynów! - wraca jego odpowiedź, biegnie przez te wszystkie przeszkody, niosąc trzecią i ostateczną obelgę.

Żona królowa uśmiecha się dalej, widocznie moja wredna mina (efekt nagłego wkurwienia) jest dla niej uciechą. Och, złota, tobą się później zajmę, a teraz przepraszam!

Odstawiam ją na bok jak wieszak i wchodzę do tego nieszczęsnego m3. I nie chodzi już tylko o zdrowy sen mój czy ojca, chodzi o reguły. Mogłem i próbowałem na chłodno go usprawiedliwić. Miałem cierpliwość. Skalkulowałem. Jego strata podzielona przez chamstwo dała wynik niekorzystny. Wkurw bierze górę. I już wiem, co się wydarzy. Już widzę jak w komiksie klatka po klatce, że zaraz mu przyjebię.

I czuję, to coś tam we mnie zaczyna bulgotać. Ciśnienie rośnie. Mieszają się iskry. Dzień dobry, sąsiedzie, już po ciebie idę. Gębę twoją pyskatą obić. Bóg raczy wybaczyć. Idę przez korytarz i zaglądam. Kuchnia. Dalej pokój. I oto jest, chujek zdziwiony, niepozorny, gazetę udaje, że czyta. Nie ma się co dziwić, królewiczu. I jeb mu z lewej na otwarcie. Mocno. Przez gazetę poszło, bo się zasłonił, ale doszło i od razu farba. Skandaliczny nagłówek odciśnięty na szczęce. Dobrze. Bardzo dobrze. Tak soczyście, aż prąd w kostkach. Tak przyjemnie, że jeszcze z prawej po żebrach w bonusie. Jak ciepło! Raz jeszcze i szanowny zsuwa się z fotela i rozpływa po podłodze. W kilku sekundach się zmieścił.

- No brawo, brawo!

Odwracam się i widzę, że to ta żona, patronka pozbawionych, brawo mi mówi i jeszcze klaszcze. Klaszcze, kurwa?

- Naprawdę zacne przedstawienie. Co za furia, jaki wigor! Widzę, kolego, że z ciebie to niezły zawodnik, co? Tak dziarsko umiesz łapkami machać.

- No co? Zasłużył sobie.

Tłumaczę, bo racja jest po mojej stronie. Dla pewności dodaję jeszcze:

- W ogóle to miałem cię opierdolić i już sobie iść. Więc co ty mi tu?

Tamten krwawi pod ścianą. Oddycha, ale już przez sen. Powietrze farbuje. Najgorsze ma za sobą, teraz może zdrowieć. Czasem to dobrze stracić przytomność i zrestartować się. Nie będzie się zadręczał całym bałaganem i obudzi się może w lepszym humorze gotów zacząć nowy, piękny odcinek swojego życia.

- W zasadzie to oddałem mu przysługę - mówię, bo jakoś mi głupio, że ona nic nie mówi.

Parska jak klacz. Uroczo, choć wrednie.

I od razu smutnieje, zawiesza się. Patrzy na niego, na mnie, na ścianę i znowu w moją twarz, ale już bez kpiny. Wzdycha.

- Chyba muszę z kimś pogadać. Masz chwilę?



3.

 

Mam dużo chwil, mogę ci kilka odstąpić. Ojciec poczeka, najwyżej zaśnie. Ma włączony telewizor, więc kolory będą go prowadzić. Rozleją się po ścianach i meblach, aż umazany wizją pokój całkiem go pochłonie.

- Justyna.

Odwraca się i nawet podaje mi rękę. Mówię, że Piotrek, dłoń ma zimną, widocznie problemy z krążeniem, ale długie palce, a to zawsze u kobiet lubiłem. Łagodnieję dzięki tej dłoni.

Widziałem, jak wkłada kluczyki do kieszeni spodni. Ciasne dżinsy, model specjalnie dla niej, dupcia i uda pełnej treści. Pobitego przykryła wprawdzie kocem, ale, odwracając się do mnie znad męża, od męża odwróciła się na dobre. Niebrzydka. Niezła jak na mężatkę. Półmężatkę, biorąc stan lubego pod uwagę. Po pupci widać, że nie miała jeszcze dzieci. Maszyna do zdarcia.

Mąż się jeszcze poruszył. Zachwiał się, pacnął o podłogę i podczołgał jak poczwarka. Mknął dywanem w naszą stronę, w połowie przytomności głos w nim bulgotał:

- Jjjftyyna! Jffffftynko!...

Odepchnąłem go nogą. Lekko. Jak przystało na niewiniątko, przewrócił się na boczek i znów zasnął. Ojoj.

Sąsiadka kroczy z przodu jak królowa, schodek po schodku zniżamy się do wyjścia. Ja się bawię w kieszeni wizytówką tamtego porannego szczurka, zaginam róg i zwijam w rulonik.

Dwa piętra niżej trafiamy w objęcia późnego wieczoru. Jest ciepło, ławeczka ma dla nas miejsce. Wysłużone siedzisko z setką imion, wyznań i kurew. Osiedlowa księga gości.

- Ojebali was - zauważam, żeby zacząć ponurą dyskusję.

- Długo tu mieszkasz?

- Prawie od urodzenia. To długo czy krótko?

- My wprowadziliśmy się w zeszłym roku.

- Wiem, pamiętam.

Rzeczywiście pamiętam, bo zwróciłem na nią uwagę. Kolejna leniwa księżniczka, ledwo poślubiona, a już przekonana, że znalazła najtłustszą partię i chwyciła życie za ogon.

- Na początku było cudownie...

Taki ton nie wróży nic dobrego. Przyjmuję sztywną minę, wyraz wzmożonego słuchania, gotuję głowę na kiwanie i na wszelki wypadek zaczynam opracowywać plan ewakuacji. I tak muszę wrócić i położyć ojca. Rozegram ją szybko, wystarczy parę kwestii.

- ...byliśmy tuż po podróży poślubnej, zwiedziliśmy Włochy, a ja byłam opalona i szczęśliwa. Miałam tyle energii, chęci. Wierzyłam, że Marcin…

- To najlepszy wybór? - wtrącam.

- Tak. Nie przerywaj mi. Byłam o tym przekonana. Zresztą może i tak było, może po prostu nasza historia potoczyła się inaczej niż powinna?

- A jak miała się potoczyć?

- Niepotrzebnie tu wróciliśmy. To wtedy wszystko prysło. Marcin ma pieniądze, stać nas było na te Włochy, mogliśmy kupić tam dom, zostać i cieszyć się życiem. A teraz to już za późno, wszystko się popieprzyło.

- Jako Włoszka byłabyś szczęśliwsza?

- A nie?

Blondynka, proste włosy, blada cera i lekki rumieniec.

- W ogóle nie wyglądasz jak Włoszka, od razu by się na tobie poznali. Zresztą co za różnica. I tak wszędzie jest tak samo.

- A byłeś gdzieś kiedyś, że tak mówisz? Założę się, że całe życie spędziłeś na tej ławce. Nie masz racji. Zmień miasto i już masz różnice. A co dopiero za granicą! Zupełnie inna mentalność. Są miejsca, gdzie żyje się jak w bajce. A ja właśnie jedno z takich straciłam.

- Ale jak wpierdolisz się do takiego raju z butami, wniesiesz na nich brud i chuj strzelił bajkę. Musiałabyś się tam urodzić, żeby umieć uszanować. Zresztą ludzie powinni trzymać się swoich miejsc.

Popatrzyła na mnie z wyrzutem.

- Chciałam się wygadać. Chciałam wywalić z siebie ciężkie grudy, a ty cały czas mi przerywasz. W ogóle nie umiesz słuchać! Nie masz za grosz empatii.

Wkurwiła się, a to tylko ją nakręciło. Kolejne słowa wypluła jak maszynka.

- Chcesz tylko postawić na swoim. Lubisz mieć rację, co?

- A kto nie lubi, kurwa?

- Widzisz? Widzisz?! Znowu to samo. A ja chciałam się tylko wygadać. Gębę masz jak zwykły kapeć, ale nie, musisz się wywyższać i wymądrzać, co? Nie tego oczekiwałam. Nie możesz być po prostu taki jak wyglądasz, tępy i wulgarny? Siedzieć i słuchać, to takie trudne? Idę, nie będę na ciebie tracić czasu.

Kiedy sobie poszła, na ławce w wolnym miejscu dopisałem kilka brzydkich słów od siebie, w końcu w tym jestem najlepszy, prawda? Obok jej imię. Ławka zapamięta.



4.

 

Śni mi się rytuał, próba odwagi, której zostaję poddany na oczach boga Słońca. Przez kilka godzin wiszę przywiązany za nogi nad przepaścią w pierwszym oknie Świątyni Trzech Okien, czyli w świecie podziemnym. W dole widzę tarasy pełne soczystej ziemi, ziół i kukurydzy. Moje palce to ptaki rozrzucone nad światem. Wychylam się, wyginam najmocniej jak mogę, żeby móc zajrzeć za krawędź góry. Lina skrzypi, kołysze mną, w końcu się urywa.

Inkowie jadali pieczone świnki morskie, ja preferuję dietę roślinną. Przyśniła mi się kukurydza, więc od niej zaczynam dzień. Podsmażam na maśle złote kulki, doprawiam solą i ziołami. Ciekawe, jak smakuje taka świnka? Jak przepiórka? Wyglądają podobnie.

Ojciec wreszcie się umył, więc wynoszę miskę. Pomagam mu podjechać do stołu, jest dzisiaj zaspany, nie chce mu się nawet ruszać. Zostawiam mu kanapki.

Do końca tygodnia mam zrobić jeszcze trzy scenariusze, więc najwyższy czas popracować. Biorę to chujostwo na ławkę z nadzieją, że i żonka tam zajrzy.

 

- Nie mogę wytrzymać w domu.

Od takich słów zaczyna rozmowę. Jest szesnasta. Ma na sobie żółtą koszulkę i z makijażem wygląda świetnie. Mógłbym jej to powiedzieć, ale stałaby się zbyt pewna siebie. Takie kobiety szybko tracą świeżość.

- Nie mam nawet siły sprzątnąć tego bałaganu. Kiedy coś leży mi na drodze, po prostu to kopię i idę dalej. Syf robi się coraz większy. Tylko czekać aż zacznie śmierdzieć. Ale najgorsze jest to, że Marcin wziął urlop. Siedzimy w tym brudzie i nie odzywamy się do siebie. Super, no nie?

Noga na nodze, stopą kręci z nerwów koziołki.

Nic nie mówię, uśmiecham się odkąd się zjawiła. Nie przerywam, nie chrząkam.

Królowa nie wytrzymuje.

- Co? No co się tak gapisz? Mam coś na twarzy? Eeech… Daj spokój, nie ma co się obrażać. Wczoraj byłam zeźlona. Wiesz przecież. Nie bądź miękka pipa. Masz fajkę?

Dałem jej camela. Siebie też poczęstowałem. W paczce zostało jedenaście sztuk.

Zaciągnęła się, a policzki nieprzyzwoicie zassały się do środka.

- Znowu się gapisz.

- Dlaczego się nie wyprowadzicie?

Parsknęła.

- Namów go, niech poniesie cię do ciepłych krajów na wieczne wakacje.

- Teraz to nie takie proste.

- Dlaczego?

- Nie chcę już o tym rozmawiać, ok? A już na pewno nie z tobą.

- Wciąż ci nie odpowiadam?

- No raczej. Widziałeś się rano w lustrze, czy oszczędzasz sobie tego przykrego widoku?

No proszę, sucz z sąsiedztwa taka pyskata.

- Polecasz metodę?

Uśmiechnęła się. Z dymu utkała parę kółek. Obecność peta w gębie ewidentnie poprawiała jej humor.

- Kiedy rzuciłaś?

Strzał celny. Trafiona.

- Masz mnie. Skąd wiedziałeś?

Wzruszyłem ramionami.

- Palacz zawsze pozna palacza.

- Prawda. Ile ty właściwie masz lat?

- A na ile wyglądam?

- Dwadzieścia? Trzydzieści? Nie wiem.

- No to właśnie tyle. Po chuj ci wiedzieć.

- Mógłbyś czasem zapanować nad językiem.

- Mógłbym, ale po co? Niech się puszcza.

Zmienia pozycję. Teraz siedzi jak dziewczynka, nogi zgięte, podkulone. Splata palce.



5.

 

Rozsiadamy się w fotelach. Środek pachnie choinką Wunder-Baum, fotele obito skórą, na której po dotknięciu przez chwilę zostają ślady palców.

- Mówiłam, że tu będzie wygodniej. Przede wszystkim nie ma komarów.

- Małe skurwiele - przytakuję.

Siedzimy w środku czarnego Passata. Auto męża, ale jak się okazuje to żona nosi kluczyki.

- Co z Marcinem? Powstał? Myślisz, że mogę mówić o nim po imieniu?

- Mieliście bliskie spotkanie, więc można powiedzieć, że się poznaliście. Tak, możesz. I nie, nie powstał. Leży. Twarz spurpurowiała mu w śliwkę. Wygląda obrzydliwie jak rozdeptana kupa. Oczywiście nie mówię mu tego, ale to chyba żadne pocieszenie, bo w ogóle nie rozmawiamy.

Wnętrze Passata to śmieci. Papierki, pety, monety, kasety i płyty. Wobec takiego stanu rzeczy też nic nie mówię.

- Myślisz, że ilu ich było? - leci dalej z pytaniem. - Co najmniej trzech, prawda? Żebyś widział nasz telewizor, dwóch nie dałoby rady. Takie bydlę.

- Na pewno ustawili się w rzędzie i podawali sobie wasze skarby. Z rąk do rąk, ze środka przez drzwi, schodkami, korytarzem aż na wolność.

A tam telewizory i mikrofale biegły już same w stronę gasnącego słońca.

- Musieli nas obserwować. Wiedzieć, kiedy nie ma nas w domu. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.

- Zapewne gapili się na was jak na muchy w słoiku.

- Przestań, to wcale nie jest śmieszne! Śmieszy cię to?

- Szczerze, królowo? Uważam to za całkiem zabawne.

- Jesteś chory. Zero wczucia, nic.

- Patrząc na rozmiar detektywa, sprawa nie jest poważna.

Pierwszy raz udało mi się ją rozbawić.

- To był taki duży telewizor - westchnęła. - Mogłam cały dzień siedzieć i gapić się na te obrazki. A jak bolały mnie oczy, to je zamykałam i wtedy tylko słuchałam tej paplaniny. Jakie to było uspokajające. Naprawdę, brakuje mi telewizji, uwierzysz?

- Uwierzę. Ojciec gapi się w ekran całymi dniami. Muszę co tydzień wypożyczać mu nowe filmy, bo wkurwia się, kiedy musi oglądać coś, co już widział. Taki cwany.

- No to wiem, po kim ty jesteś taki sprytny. Powinnam poznać seniora?

- Jasne. Moglibyście obejrzeć razem film, a potem umyjesz mu plecy. Zapisać ci numer?

- To jednak dzięki… A tak na serio, to słyszałam, że jest chory. Przykro mi.

- Co tam przykro. To stary leń, nie ma czego żałować.

- Nie mów tak.

Swojego czasu na wypowiedź ponownie nie wykorzystuję. Pass.

- Nie wiem, Piotrek, co z tym wszystkim będzie.

- Jebać, co będzie. Skup się na tym, co jest.

- Coś sugerujesz?

Oczami wwierca się w moje oczy. Więc tak się wpada w oko?

Na razie jedynie się uśmiechamy, ale atmosfera napięła się i mamy poziom wyżej w relacji.

Głęboki wdech i wciągam do środka zapach lasu, otaczają mnie sosny i świerki, jestem niemal w Kanadzie. Taka choinkowa zawieszka to świetna sprawa.

- Jak zrobię prawo jazdy i będę miał samochód, to też sobie, kurwa, taką kupię.

Tym rozśmieszyłem ją po raz drugi. Jeśli wierzyć poradnikom uwodzenia z końca ubiegłego wieku, jest już prawie moja.



6.

 

Trafiam na Jolkę z Benkiem. Siemanko, witamy się. Jolę tradycyjnie głaszczę po głowie, a Benkowi zaglądam w mordę i tarmoszę za uszy.

- Już po szczepieniu?

Dziewczyna kiwa głową.

- Nareszcie. Nigdy więcej gówien w domu! - Śmieje się.

- Słuszny postulat - przyznaję.

Z kieszeni wyciągam kawałek ciastka i rzucam psu. Benek skacze, chcąc pochwycić je w locie. Ciastko odbija się od psiego nosa i ląduje parę metrów dalej. Na nic ciąganie smyczy i przykre piski, Benku. Jola się rozgadała i nic nie zauważa.

- I znalazłam sobie taki kursik - mówi - obsługa komputera, szybkie pisanie i takie te. Wreszcie może coś ruszy. Myślę że to dobry pomysł. Za darmo, z urzędu.

- Dobrze. Dobrze, dobrze - chwalę ją trzykrotnie, bo na to zasługuje.

- Trzy dni, a potem od razu rozmowa w takiej firmie, gdzie mogłabym pracować, właśnie przepisywać dokumenty, wprowadzać do komputera, tego typu. Fajna sprawa, co?

Kiwam głową. Nie mogę Joli opuścić w takiej chwili. Ona chce mieć w życiu spokój, nic więcej. Tymczasem potwory ciągną ją w dół. Jola zawsze jest o krok od powierzchni, od tego pierwszego ożywczego, czystego oddechu. Zawsze jest gdzieś potknięta. Sama jeszcze niemal dziecko, a już z dzieckiem i to bez autora. Nikczemny to sztukmistrz, co zrobił i opuścił. A Jola miała końcówkę liceum przed sobą. Na szczęście wyszła z niej dziewczynka osiem na dziesięć, trzy kilogramy siedemset sześćdziesiąt. Mama i mama mamy, bo mamy zamieszkały w tej sytuacji razem, były zachwycone rączkami, nóżkami, a głównie główką niemowlęcia oraz przerażone jego sraniem, wrzaskiem i popiskiwaniem. W takim to punkcie życia Jolka załatwiła sobie Benka. Nowy towarzysz życia był kundlem sierści czarnej i wzrostu “raczej nie wyrośnie ponad kolana”. Tak twierdził właściciel matki Benka, który wtedy nie był jeszcze Benkiem, a Poldkiem.

Przyznaję, że zawiłe życie Joli było mi obce, dopóki nie poznałem tego psa. Teraz byłem już o niego zazdrosny. Jola ma teraz dwadzieścia dwa lata. Piękny wiek i gdyby nie ten pęd do destrukcji, miałaby całe życie przed sobą. On zasługuje na kogoś lepszego.

- Upatrzyłam już sobie zajebistą sukienkę, mówię ci. Wiem, że jako facet tego nie rozumiesz, ale naprawdę teraz czuję, że mam motywację i jest o co walczyć.

- O sukienkę?

- Też. Zrozum, sukienka to tylko symbol. Nowego, lepszego. I w ogóle.

Tak. Zrozum Jolę.

- Chcesz żelka?

Wziąłem gumową gąsienicę i w takich okolicznościach przyrody się rozstaliśmy. Oczywiście poprosiłem, żeby ucałowała małą, pozdrowiła matkę i dbała o psa. Tradycyjnie.



7.

 

Gry ciąg dalszy, ponownie samochód, ale tym razem luźniejsze warunki z powodu czwórki browarów, które dumnie tkwią między naszymi siedzeniami. Ona po stronie kierowcy, domina, kapitan tej łodzi. Ja pasażer.

- Tylko nie myśl, że skoro siedzimy tu sami i będziemy pić piwo, to znaczy, że mam zamiar się z tobą całować czy coś takiego.

- Dobrze. Umawiamy się, że w aucie ty masz władzę.

- Zgoda.

- To ruszajmy.

Otwieram puszki, rozpijamy się z pianą.

- Smaczne.

- Regionalny przysmak.

- Nie znałam. Jakby kukurydziane. Co widzisz?

Pyta mnie nagle królewskim tonem, wskazując głową przednią szybę. Stoimy w miejscu, parking jest prawie pusty, więc improwizuję. Rozmazuję obraz i na nowo dobieram kształty.

- O, Królowo. Widzę szeroką szosę biegnącą wzdłuż nabrzeża. Mewy kołyszą się w górze jak zawieszone na sznurkach, a słońce leniwie gładzi fale. Na molo siedzi staruszek. Ma słomiany kapelusz, rozpiętą koszulę i właśnie przygotowuje wędkę. Robak wije się między zjaranymi słońcem palcami, zostaje wbity na haczyk i wrzucony w ocean. W ostatniej chwili oślepiony odbitym w wodzie światłem doświadcza wizji. Odchodzi w spokoju.

- Piękna, ale smutna historia. Godna nagrody literackiej.

- Nie są na mnie gotowi.

W paluchach gniotę znów tę wizytówkę. Dziwne, że jeszcze ją mam, że nie wyjebałem jej do pierwszego kosza. Oddaję Królowej.

- A jeśli chcesz skorzystać z usług rybaka, proszę.

- O właśnie, wracając do sprawy...

Nagle spoważniała, więc ja odwrotnie:

- Wielkiej sprawy małego człowieczka?

- Tak, właśnie tej. Mówiłeś mu coś?

- Nie, to on gadał. Strasznie pyskaty gnom, gdzie wy go znaleźliście?

- Chciałabym mieć już to wszystko za sobą.

- Nie zależy ci? A co z wieżą? Co z kolumnami, podporą waszego dobrostanu? Co z większym od was telewizorem i legionem płyt?

Patrzy na mnie podejrzliwie.

- Skąd wiesz, co zginęło?

- Nie zginęło, tylko zostało wyniesione. On mi powiedział. Pokazał nawet listę.

- Ciekawe.

- Tak, to na pewno wyszukane krecie metody.

- Byłeś wtedy w domu? I nic nie słyszałeś?

Oho, prywatne śledztwo. Pani podejrzliwa. Królowo:

- Byłem, nic nie słyszałem. Nic a nic. Słowo. Co miałem widzieć? Ojebano was nocną porą, więc spałem wtedy. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, jak w tym filmie. Wasz błąd, że pojechaliście akurat na wczasy. Bo to chyba wczasy były, co? Gdzie byliście?

- W kasynie - przyznaje niechętnie.

- W kasynie! No proszę, proszę. No to zagraliście i przegraliście, na to wygląda.

- A ktoś się obłowił na naszej krzywdzie? Aaa! Nie daruję mendzie! To dziwne, zobacz. Zupełnie nie rozumiem. Rozwalili drzwi, a nikt nic nie słyszał.

- Królowo, może tego nie zauważyłaś, ale poza mną, wasi sąsiedzi to starzy, smutni ludzie. Jak mój ojciec. Siedzą w domu, słuchają radia albo gapią się w telewizor. W nocy nie mogą spać, bo boją się umrzeć. I nawet jeśli do ich starych, zepsutych uszu doleciały jakieś trzaski, to tylko przykryli się mocniej kołdrą.

- Może masz rację.

- Uwierz mi, znam się na tym.

- Ale ty musiałeś coś słyszeć. Nie ma mowy, żeby…

- Chcesz wiedzieć, ok. Najebałem się. Leżałem nietrzeźwy jak świnia i mogłyby czołgi wiwatować obok, a mnie by to nie ruszyło.

- Brzmi wiarygodnie, jak tak na ciebie patrzę.

- Żebyś wiedziała.

- Co właściwie jest twojemu ojcu? Jeśli mogę zapytać.

- Możesz, ale nie wiem, po co chcesz to wiedzieć. Nie wydaje mi się też, żeby był to wdzięczny temat, dlatego odpowiem krótko: zwiotczałe mięśnie i mentalna starość. Na obu frontach jest inwalidą. A teraz twoja kolej, powiedz coś nowego o sobie.

- Ok. W takim razie wiedz, że maluję - zwierza się nagle ta słodka anorektyczka.

- Obrazy?

Kiwnęła głową.

Nagle usłyszeliśmy kilka uderzeń o dach auta. Drzwi od strony kierowcy zostały z impetem otwarte, trochę mocniej i mógłby je wyrwać.

- Co wy tu, kurwa, robicie? Co to ma znaczyć?

Mąż drze się tak na żonę, rozpylając wszędzie ślinę. Trudno nazwać to pytaniem. Dziewczyna tężeje, spina się, jej system obronny ogłasza alarm. Ja jestem spokojny, bo jeszcze nigdy machający łapami facet nie wytrącił mnie z równowagi. Tym bardziej ten wątły małżonek, którego miałem już okazję przetrącić. Pan sine oko. Ona szykuje się do skoku, ja zaczynam się śmiać.

Gość zerka na mnie, czuje się bezpiecznie, bo oddziela nas blacha auta, ale nie ryzykuje żadnej pyskówki. I dobrze, znaczy że przyjął naukę.

Justynka nie jest przestraszona, wygląda raczej jakby złość właśnie się w niej kumulowała i gotowała. Jeszcze chwila i wysunie pazury i skoczy mu prosto do gardła, do oczu. To z jednej strony, a z drugiej zimne opanowanie, które na pewno maluje się w spojrzeniu, które mu rzuca (tego nie widzę). Nic nie mówi, ale oddycha głośno i płytko.

- Za trzy minuty masz być w domu. Spróbuj się spóźnić choć dziesięć sekund, to zobaczysz.

Tak jej mówi i jeb drzwiami. Nie za mocno, bo przecież to jego ukochane autko, ale wystarczyło, żeby ona podskoczyła w fotelu.

Trafia nam się kolejna cisza, ale ta jest już niebezpieczna, więc robię sojusznika i stwierdzam:

- Pajac.

- Przejedźmy się - proponuje i od razu zapala silnik.

Brawo, Królowo. O to chodzi. Nie daj się chujkowi. Niech sobie czeka. Smród, który nam tu wniósł powoli wylatuje na zewnątrz przez szpary.

Dzielimy się uśmiechem jak dwójka uczniaków planujących wagary. Bosko. Tak naprawdę jest to jeden, ten sam uśmiech. Tacy jesteśmy zgodni.

Za oknem przesuwają się światełka wystaw, neonów i ludzi. Miękki wieczór rozwiera swoją paszczę i wjeżdżamy w nią chciwie.



8.

 

- Nie pozwolę, żeby mi rozkazywał, nie taki mieliśmy układ.

- Słusznie. Skręć tutaj.

Wijemy się wąską uliczką między ciasnymi kamienicami. Szczegóły wydają się znajome. Pęknięcie w ścianie, zerwany plakat, śmieci rozrzucone na chodniku.

W tle dalej nadaje Królowa.

- Matka mnie przed nim ostrzegała. Jakie to śmieszne. Kłóciłam się z nią, chciałam jej wyrwać włosy, żeby tylko przyznała mi rację.

- A teraz w lewo.

Syczący na nas z okna na piętrze kot, deska leżąca na trawniku.

- A teraz widzę, że to ona miała rację.

Królowa prowadzi jak w transie. Mówi, bo została do mówienia stworzona, ale przede wszystkim jest w tej kierownicy, w światłach rzuconych na drogę, w pomruku auta.

- Pomijając to, że pije, że bywa agresywny czy zwyczajnie uparty.

Jolka zdobyła psa, żeby się na nim wyżywać. Teraz to zrozumiałem. Żeby mogła go opierdalać i pokazywać swoją wyższość przed matką i koleżankami. Wreszcie miała coś, co mogła totalnie zdominować. Justynie brakuje czegoś takiego. To raczej ona wygląda na zabawkę męża.

- Pomijając nawet, że jest zboczoną świnią i tylko czyha na moją dupę.

- Nie ma się co dziwić, to całkiem dobra dupa.

- Nawet jeśli. Nieważne. Najgorsze jest w nim to, że mnie nie słucha. W ogóle. Jeśli wypowiem więcej niż trzy zdania, przerwie mi, powie dwa słowa albo i nie powie i wyjdzie. Do kuchni, do pokoju, do łazienki, na zewnątrz, w pizdu gdzieś, gdziekolwiek, aaa, byleby tylko dłużej nie słuchać. To jest najgorsze! To mnie rozsierdza. Także uważaj.

Mogła nim gardzić, bić go, wyśmiewać, tulić, smyrać brzuszek i za uszami. Zaspokajał jej wszystkie potrzeby.

- Wiesz, o czym mówię?

- Oczywiście. Przypominam ci, że jestem najlepszym słuchaczem na twoim piętrze.

- Jeśli nie jesteś najebany.

Wyobraziła sobie grupę starców, co ją rozbawiło i swojego męża (tutaj lekki grymas przepełzł jej po twarzy).

- Teraz tam za tym blokiem.

Auto płynęło. Kierownica kręciła się jak koło okrętowe. Królowa wchodziła w zakręty jak rasowy statek, kołysałem się razem z nią. Brakowało tylko muzyki, ale i to przewidziała bo zaczęła nucić. Uwiodła mnie, dałem się jej prowadzić jak dziecko.

- Niektórzy ludzie łączą się w pary, bo sami boją się stawić czoła rzeczywistości. Właśnie taki jest Marcin. Ożenił się ze mną, bo tak było mu najwygodniej. Nie umie rozmawiać z ludźmi, załatwiać najprostszych spraw, gdzieś zadzwonić. Ma od tego mnie.

- Dlaczego tak myślisz?

- Czuję to. Teraz to widzę. Wcześniej byłam ślepa.

- No to gratuluję iluminacji. To już połowa sukcesu.

- Nie drwij.

- Nawet nie próbuję. Ok, zatrzymaj się.

- Co? Po co?

- Mam tu coś do załatwienia.

- Co? I ja mam niby na ciebie czekać?

- Nie, jedź sobie, bo tak szybko nie wrócę. Dzięki za podwózkę.

- No chyba sobie kpisz tak mnie zostawiać.

- Dasz sobie radę. O mnie też się nie martw.

- Okolica wygląda ponuro. Ciekawe, jakie sprawy masz tu do załatwienia.

- Równie ponure. To cześć. Widzimy się następnym razem.



9.

 

Po rozstaniu z Królową odwiedziłem Maćka, zwanego też Maciorą, od którego kupiłem dwa giety zielska. Chodziliśmy do tej samej podstawówki. Nigdy za nim nie przepadałem, ale miał dobre jaranie i nie robił problemów, więc widywaliśmy się czasem. Pograliśmy na playstation i dopiliśmy browary, które zostały ze spotkania z Królową (wcisnęła mi je sfochowana, mówiąc że nie zamierza być niczyją taksówką).

I oto znów asfalt pręży się do butów. Noc jest ciepła i zwiewna. Bez kurzu, bez piachu w zębach jak za dnia. Ławeczki, ogródeczki. Światełka. Bajecznie spaceruję między trawnikami. Mijam bloki wycięte z chmur. Księżyc jeży się jak zwierzę. Mijam cienie, przechodzę między linią żywopłotu a linią muru.

Żylasty typ trzyma się jedną ręką ławki, drugą przykleił do głowy. Zgięty w pół jak klocek z tetrisa, rzyga i obrzuca kurwami trawnik. To Franek, osiedlowy żulik, bardzo sympatyczny typ (jeśli nie ma kaca jak teraz). Zawsze chętny pomóc czy pogadać.

I oto biedny Franio zgięty jak jogin wylewa się na trawnik. Rozwodniona żółć i resztki kanapki, którą znalazł rano, lądują między kępkami trawy i patyczkami.

- Siemasz, Franek!

Walę go w te zgarbione plery. Prostuje się jak strzała.

- Co kurwww?!…. A! To tylko ty. Weź nie strasz. Widzisz, że człowiek w potrzebie, a ty jeszcze kłopotu dodajesz.

- Przestań, Franiu. Coś ci zaszkodziło?

- Raczej brak czegoś - rechocze. - Drzemałem sobie, uważaj, normalnie, grzecznie tutaj, czekając, aż się ściemni i będzie można zacząć coś kombinować. A tu nagle jak mnie nie ściśnie, jak nie wykręci! I chuj, po śniadaniu. A taka pyszna kanapeczka… Szefie, nie masz przypadkiem jakichś drobnych na zbyciu?

- Oj, Franek, Franek. Ale obiecaj, że nie wszystko pójdzie na płyny.

Sprawdzam kieszenie. Trafiają się jakieś monety, więc mu je oddaję.

- Ależ jasna sprawa, szefie. Słowo Franka! Dziękuję. To co, może się szefuńcio przyłączy, co? Nie powiem, że stawiam, ale najważniejsze to dobre towarzystwo, no nie?

I znów ten rechot przeszywający szpik.

- Nie, Franiu, nie mam na czasu. Ojciec czeka.

- Tak, tak. Brakuje nam go jak cholera. Straszna strata. Bez niego to już nie to samo. Powiedz mu.

Nam, czyli żulowej ekipie. Tak dawniej nazywała ich młodzież osiedla. Ojciec, jak jeszcze dawał radę, też z nimi łaził. Miał rentę, więc był liderem. Wcześniej pracował na kolei podobnie jak Franek, był dróżnikiem. Potem choroba przycisnęła, a wiek zrobił swoje. Kiedy zabrakło lidera, ekipa się rozpadła. Wcześniej chodzili dumnie, machając radośnie butelkami i kłaniając się paniom. Teraz nie zobaczysz więcej niż dwóch, trzech. A zazwyczaj tylko samotne wilki, w dodatku skundlone.

- A może sam mu powiesz? Wpadnij kiedyś, ucieszy się.

Franek wykrzywił twarz i mruknął:

- Niee… to nic nie da. To już stracone. Rozumiesz, nie umiałbym się zachować. Zresztą - zaśmiał się - człowiek odwykł już od wizyt domowych. I jakoś tak głupio, wiesz.



10.

 

Ojciec oczywiście nie śpi. Leży i gapi się w sufit, wygląda wtedy okropnie, jakby czekał na śmierć. W ogóle jest już ledwo żywy. Nie zależy mu. Jest znudzony i zniesmaczony. Na pewno rozczarowany. W sumie jak długo można wspominać?

Kiedy wchodzę do pokoju, zaciska oczy jak dziecko.

- Przecież wiem, że nie śpisz.

Leży bez ruchu, potem ciężko wzdycha i wreszcie odzywa się ochrypłym, grobowym głosem. Jakby go od dawna nie używał, co w zasadzie jest prawdą.

- Skąd wiesz? Przecież się nie ruszałem, oddychałem równo.

- Ale oczy miałeś zamknięte tak mocno, że trzęsła ci się cała twarz.

- No tak, o tym nie pomyślałem. Trudno, następnym razem cię nabiorę.

A może wcale nie udawał, że śpi?

- Załatwiłeś?

- Jasne. Nabyte i przetestowane. Proszę.

Podaję mu nabitą fajkę i zapalniczkę.

Na chwilę jego starość znika. Płynnym ruchem podnosi ulubiony przedmiot do ust (prezent na rocznicę ślubu), podpala i mocno się zaciąga. Zero kaszlu, widać że to doświadczony zawodnik. Długą chwilę trzyma dym w płucach, potem wypuszcza go na zmianę cieniutkim strumieniem lub puszczając kółka. O wiele fajniejsze niż kółka Królowej. Kiedyś tata był we wszystkim najlepszy.

Podajemy sobie dymiącą zabawkę jak starzy Indianie. Ojciec śmieje się i odpręża. Pomagam mu wygodniej usiąść, poprawiam poduszkę pod plecami. Włączamy telewizor i decydujemy się na film dokumentalny o megalitycznych budowlach.

Wielkie kamienie doskonale wpisują się w mój nastrój. W jaki sposób je transportowano, jak wznoszono i łączono bez użycia zaprawy? Program nie niósł żadnych odpowiedzi, jedynie pytania, wątpliwości i sensacyjne hipotezy. Tego nie lubił, więc bardzo szybko zrobił się drażliwy. Włączyłem mu Rycerzy z Szanghaju. Teraz śmiał się i cieszył. Kiedy uspokoił się całkiem, zostawiłem go. Miałem na głowie trzy scenariusze. Poprawiłem dopiero część jednego, a trzeba to jeszcze przepisać, wydrukować i wysłać.



11.

 

Myję zęby, to zawsze okazja żeby dokładnie przyjrzeć się mordzie. Zmęczony kiepskimi scenariuszami studentów filmówki, robię sobie filmowy portret. Wychodzę od szczoteczki. Zatacza małe kółka, co zdradza moją niecierpliwość. Mikrogranulki wcieram mocno w zęby i dziąsła, więc jestem bardzo dokładny. Potem usta. Szerokie, prawdziwa gęba, szczególnie jak się uśmiecham. Przez krzywy zgryz, z którym pewnie nic nigdy nie zrobię. Dalej policzki mięsiste i czerwone. Prawdziwe, żywe mięso. Oczy spuchnięte jak żaby we mgle, to od jarania. Bo przecież nie jestem zmęczony i spałem normalnie. Czy mogłem się jej spodobać? Nie sądzę. Musi czegoś ode mnie chcieć.

Śni mi się ołtarz, na którym siedzi Królowa w białej tunice. Na nadgarstkach ma koraliki i zaciśnięte łapy kapłanów. Rozlega się ciężki rechot. Najpierw pojedynczy, a potem przyłącza się reszta żabek. Dwóch trzyma ją za ręce, trzeci zdejmuje z jej królewskiej głowy tiarę i z czcią stawia na stole. Z ramion zsuwają jej królewski płaszcz i zostaje w samej sukni, coraz mniejsza, coraz bardziej przezroczysta. Jednym szarpnięciem w okolicach karku rozrywają suknię i odsłaniają jej ramiona, cycki i brzuch. Materiał zsuwa się z bioder i odsłania małą, ciepłą cipkę z kępką włosów.

Pomagają jej się położyć, a najwyższy z synów słońca zakrzywionym nożem rozcina skórę pod królewską linią żeber. Wkłada dłonie do pulsującego wnętrza i przecina królewskie naczynia krwionośne. Wyjmuje ciepłe serce i kładzie je na mojej dłoni. Odwracam się i ze szczytu kamiennych schodów widzę morze ludzi w dole. Tłum wydaje z siebie pełen nadziei pomruk, więc wznoszę serce przed siebie i ściskam najmocniej jak zdołam. Krew kapie na święte schody, a moi poddani cieszą się i krzyczą.

We śnie przekręcam się na lewy bok i okazuje się, że spadam przez to z tylnego siedzenia rozpędzonego Passata. Z przodu siedzą Marcin i Królowa. A to dobre. Obok mnie, jeszcze lepiej, kreci detektyw. Pomaga mi z powrotem wdrapać się na siedzenie. O kurczę, muszę być bardzo mały. Chyba nie dam rady.

I rzeczywiście nie daję, bo się budzę. Przede mną leży scenariusz, ledwie szósta strona. Idzie jak po grudzie, bo wszystko trzeba przerabiać. Tekstu niby mniej niż przy ostatnich pracach z politologii, ale trzeba to najpierw rozkminić. Rozbić na kawałeczki i poskładać od nowa.



12.

 

- Dzień dobry! – mówi radio.

- Dzień dobry - odpowiadam czule.

- Jest ciepło, a będzie jeszcze cieplej! Na południu kraju odnotowano kolejne rekordy temperatur. Jeśli nie musicie wychodzić z domu, lepiej tego nie róbcie i zostańcie z nami. Mamy dla was ekstremalnie chłodzące przeboje, oto pierwszy z nich.

Królowa skrzywiła się. Staliśmy na czerwonym świetle, byliśmy spóźnieni i nawet radośnie szumiąca klima nie poprawiała jej humoru. A może po prostu nie lubiła Davida Bowie? Ja, jako współspóźniony towarzysz młodej malarki i właścicielki wadliwej piątki, siedziałem cicho. Byłem od niej przynajmniej dziesięć lat starszy, a u dentysty wyrywałem ostatnio mleczaki. Po drodze Justyna streściła mi historię swojego uzębienia - porywające pięć minut, pełnia bólu i rozczarowań. Wobec tego nie miałem odwagi odzywać się nie pytany. Kiedy zaryzykowałem, chcąc dowiedzieć się, ile jej to zajmie, prawie zaczęła gryźć.

- Musisz mnie denerwować? Prosiłam, żebyśmy nie rozmawiali o tej wizycie. To w niczym nie pomoże, tylko się zeźlę, a tego nie chcesz.

Rzut oka na zegarek.

- Boże, spóźnię się, a co, jeśli mnie nie przyjmie? Musi przyjąć, nie mogę dłużej czekać.

Świetnie gadało jej się samej. To stres tak ją nakręcał. Wyciskał z niej kolejne słówka, gdyby nie skupiała się na drodze, paplałaby jeszcze więcej.

Stoimy dalej na światłach, więc wyobrażam sobie, że oto ktoś nas goni i właśnie dogonił. Napastnicy stają po bokach auta, gotowi zaatakować. Królowa siedzi sparaliżowana, więc cały ciężar sytuacji leży na mnie. To dobrze, bo wiem, co robić. Delikatnie naciskam klamkę, uchylam drzwi. Bandyta z wycelowanym w nas pistoletem stoi tuż za nimi. Biorę głębszy oddech i pcham drzwi z całej siły, waląc nimi agresora. Pistolet strzela, ale kula przemyka gdzieś obok. Gość traci równowagę, wyskakuję za nim i zanim drugi zdąży się w pełni zdziwić, łokieć strzelającego uderza o asfalt, pistolet wylatuje mu z ręki, chwytam go w powietrzu i robię krwawą dziurę nad lewym okiem interesanta. Drugi to już formalność. Odpycham go mocno, zatacza się w tył, próbuje złapać równowagę, ale upada, pierwszy krok, drugi i  próbującego wstać kopię prosto w twarz, aż czuję, jak coś się w niej przesuwa, ciche zgrzytnięcie, taki mały protest. Podnosi się na dłoniach i próbuje tak uciekać, tyłem, choć tak naprawdę przysuwa się tylko do ściany. Poprawiam kolanem. Z twarzy zaraz zrobi się błoto. Chwytam go za ubranie, uderzam raz, drugi, z lewej, z prawej, mam na sobie jego krew, pełno jej, wreszcie zbieram w sobie wszystkie siły, chwytam za włosy i rozpierdalam mu głowę o ścianę, prawie pęka mi pod palcami.

Zadowolony z siebie odpalam szluga.

- A ty co się tak cieszysz? Bawi cię to?

- Chcesz?

Zamiast odpowiadać, proponuję jej fajka.

- Daj. Albo nie, nie powinnam chyba. Sama nie wiem. Ech.

- Nie dręcz się tak. To tylko dentysta.

- Tylko, jasne! Ty na pewno uwielbiasz odwiedzać tych morderców.

- Nie robię z tego problemu. Jak trzeba, to trzeba. Wolisz mieć potem dziurę zamiast uśmiechu?

- Dobrze już, skończmy. Jak o tym myślę, już czuję ten okropny zapach, a nie chciałabym się porzygać.

Kiedy trafiamy na miejsce Justyna wybiega z auta, jedynie coś tam mrucząc pod nosem, żebym został. Więc odmrukuję, żeby ona bawiła się dobrze.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
bnkws · dnia 16.03.2015 15:15 · Czytań: 441 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty