Malwina była jedną z tych osób, z którymi od samego początku miałam bardzo dobry kontakt. Też poznałam ją podczas projektu. Wysoka, postawna brunetka. Nie jakaś wysuszona, ani nie za gruba, po prostu w sam raz. No, taka w sam raz nie do końca, albowiem czułam się przy niej jak krasnal, choć wzrostu jestem słusznego. Zawsze makijaż, dobrze przycięte włosy, odważne i nietuzinkowe fryzury. Pracowała kiedyś w merchandisingu. To był obszar wiedzy, który zawsze mnie fascynował i chciałam go mieć w mojej głowie. Na jakiej wysokości ułożyć towar, żeby był zauważony jako pierwszy. Jaka muzyka, żeby szybciej podjąć decyzję? Zapachy, z których klient nie zdaje sobie sprawy. A to wszystko po to, żeby kupił. Więcej i szybciej. Żeby był zadowolony, nie miał dysonansu pozakupowego i żeby finalnie poprawił wyniki sprzedaży wszystkim, którzy mają coś do zaoferowania.
Siedzę z Malwiną w jej mieszkaniu. Właściwie to nie wiem czy to jej mieszkanie, czy jej faceta, ale nie ma to znaczenia. Z Pawłem są od ponad 15 lat i pewnie tak zostanie. Jak dziś są nazywane takie związki? Na kocią łapę. Znam tą małomiasteczkową mentalność doskonale i po latach prób walki z takimi poglądami - dziś się tylko uśmiecham. Ludzie są różni, niech każdy żyje według własnych zasad. Byleby tylko szanował i przestrzegał prawa innych do życia. Mieszkanie jest bardzo ładne, nowoczesne, choć jak dla mnie mało kolorów, takie nowoczesno - designerskie. Dominujący szary kolor z bielą. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, kiedy weszłam, to to, że świetnie nadaje się do jakiegoś wnętrzarskiego periodyku, taki klasyk. No i przestrzeń, prawie 100m2, jest czym oddychać. No i te zapierające dech widoki z salonu… Jak na dłoni widać całe centrum, choć to 2 dzielnice dalej.
Leżę wyciągnięta na narożniku z poduchami pod brodą i wodzę oczami za Malwiną.
- "Co byś chciała wiedzieć?"
- "Wszystko, czego jeszcze nie wiem" - odpowiadam z uśmiechem.
- "Wiesz, moje CV, moje prace i moja ciąża są tematem na książkę i Paweł zawsze mi mówił, że powinnam to wszystko opisać. Włókniaki w mojej rodzinie nie są niczym nadzwyczajnym. Miała mama, siostra, u mnie wykryto je pierwszy raz kiedy miałam 19 lat. Potem raz w roku kontrole. Byłam świeżo po ostatniej z nich, zakładałam więc, że wszystko jest w porządku."
Pewnie gdybym poznała ją dziś - byłabym zszokowana jej podejściem do tematu. Ale znam ją już w końcu dwa miesiące i mamy za sobą wiele przegadanych godzin. Zawsze mnie zaskakiwała tym, że o chorobie, zabiegach i wszystkim, co się z tym wiązało mówiła w taki sposób, jakby opowiadała o pogodzie. W dodatku w jakimś odległym kraju. Wiał deszcz, ale już nie wieje, padało, ale przestało. Czasem tylko miała problemy z opanowaniem emocji. Jej twarz układała się wtedy w podkówkę jak u małej, skrzywdzonej dziewczynki. Duże, wyraźne oczy robiły się jeszcze większe, napełniały się łzami i wiedziałam, co będzie się działo dalej. Teraz patrzę na nią. Usiadła obok mnie i spokojnie spogląda wstecz.
- "Z Lenką było tak: wróciłam z pracy do domu w dniu, w którym dostałam wypowiedzenie. Byłam rozchwiana, odpuściły mi hamulce, no i wiesz, wieczorem chciałam odreagować. Wiesz, jak najlepiej odreagować?" - Głośny, perlisty śmiech uświadamia nam obu, że dobrze wiemy. - "Wiedziałam, że zajdę. Po prostu czułam to. Wkurzona byłam na Pawła, bo byłam zupełnie na to nieprzygotowana. A miałam takie wrażenie, że on dobrze wie, co robi. Pewnie nigdy nie uznałabym, że to dobry moment na taką decyzję. Żaden nie był dobry. Ale stało się. Oczywiście Paweł był zachwycony, a do mnie jeszcze długo docierało, co się dzieje. Najpierw wypowiedzenie, potem ciąża. Niezła kolejność, co?" Malwina znów się śmieje. Lubię ten jej uśmiech. Nie jest taki korporacyjnie zgaszony i wystudiowany jakby przeczytała 5 poradników, tylko taki normalny, beztroski, głośny i pełną twarzą.
- "W ciąży czułam się koszmarnie, na nic nie miałam siły . Wiedziałam, że coś się ze mną dzieje. Nie mogłam spać w nocy, w dzień padałam ze zmęczenia. Były noce, że do 5.00 nie zmrużyłam oka. Przerastała mnie ta sytuacja i nie mogłam uwierzyć, że to tylko ciąża. Byłam przemęczona, całymi dniami słaniałam sie na nogach. Znów miałam wrażenie, że w prawej piersi mam jakiś guz. Poszłam do lekarza, ale zmiany zostały zrzucone na karb przemian zachodzących w gruczołach mlecznych i nikt nie wpadł na pomysł, żeby chociaż profilaktycznie mnie przebadać. Lenka urodziła się przez cesarskie cięcie, byłam tak osłabiona, że nie byłam w stanie rodzić jej naturalnie. Po porodzie zaczęły się jeszcze większe problemy. Na prawej piersi wciąż miałam wyczuwalne zmiany, ale lekarz zaklasyfikował je jako zmiany poporodowe. Nie dawało mi to jednak spokoju i poszłam do onkologa na konsultacje. Wiesz, tu u nas jest taka dobra babka. Powiedziała, że jej zdaniem nie wygląda to dobrze i natychmiast trzeba zrobić biopsję. Na wyniki czekałam jak na szpilkach. Kobieta zadzwoniła do mnie i powiedziała, że mam nowotwór i trzeba operować. Pełen profesjonalizm, siedzę sama w domu z dzieckiem, a tu telefon, zwykły telefon. Informacja taka, jakby pani przekazywała mi wydarzenia wczorajszego dnia. Co za dziwny system, zamiast zaprosić do gabinetu, opowiedzieć dokładnie, jaka jest sytuacja, jakie są możliwość, warianty - telefon. Z informacją, że mam nowotwór i trzeba ciąć. Nie wiedziałam, co robić. Zadzwoniłam po Pawła, żeby przyjechał z pracy. A co by było, gdyby nie mógłby przyjechać? Lub gdybym była sama i nie miałabym do kogo zadzwonić? Nawet nie chcę o tym myśleć. Ustalili mi termin. Za miesiąc. Wiesz, to na cito, bo nowotwór bardzo szybko się rozwijał. Zrobili mi operację „oszczędzającą”. Wiesz na czym polega?" - Patrzę i zaprzeczam głową, bo nie wiem. - "Wycina się fragment piersi i węzeł wartowniczy". " Tak się teraz robi - usłyszałam w przychodni – żeby oszczędzić pierś”. Nie miałam bladego pojęcia, jakie są procedury, czytałam trochę w internecie, ale byłam cały czas tak słaba, że w sumie niewiele do mnie docierało. Byłam jak odurzona. Potem był zabieg, ten oszczędzający. Znów czekanie na wyniki, okazało się, że był on niewystarczający i trzeba ciąć dalej. Byłam już w takim stanie, że było mi wszystko jedno. Najpierw mastektomia, potem chemia. Wiesz, jak to jest? To tak, jakbyś miała kaca przez dwa tygodnie. Nie wiesz, co się dzieje, boli Cię głowa, nie masz siły, jesteś wycieńczona. Myślę, że to przez to, że dwa pasożyty miałam naraz. Ciąża osłabia organizm kobiety, ale przecież kiedy byłam w ciąży cały czas rozwijał się nowotwór. Wyobrażasz sobie, że były takie dni, kiedy nie miałam siły, żeby dojść samodzielnie do toalety? Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Jak nie masz włosów i patrzysz w lustro to nie wiesz, kto jest po drugiej stronie. Twarz spuchnięta od sterydów daje wrażenie, jakby ktoś Ci ją przeszczepił. Obca, nieznana, niewiadomego pochodzenia, scalona z Twoim ciałem, choć nie należy do Ciebie. Tak, jakby Ci ktoś ukradł Twoją własną tożsamość. Patrzysz i nie wiesz, kto jest w lustrze tam, po drugiej stronie. Niesamowite przeżycie. Tak, jakbyś nie wiedziała ani kim jesteś ani jak tak naprawdę wyglądasz. Czy ta blada twarz w lustrze to Ty czy ktoś inny. I ta niepewność, co dalej, czy zadziała. Wiesz, nie wszyscy to wytrzymują. Paweł po usłyszeniu, że po pierwszej operacji potrzebna jest kolejna załamał się – nic nie mówił, ale widać było po nim, że sytuacja go przerasta, że nie tego się spodziewał po narodzinach Lenki. Zamiast być szczęśliwą rodziną – nie wiedzieliśmy czy w ogóle nią będziemy. Przez nasz dom przewinęła się chyba każda osoba z rodziny, która mogła pomóc. Mieszkała z nami moja siostra, mama, teściowa, jakieś ciotki. Ja już nawet nie wiem kto, kiedy zajmował się Lenką. To wszystko działo się jak we śnie. Żyłam nieświadoma tego, co się dzieje. Maleńka śliczna dziewczynka, którą zajmowali się wszyscy tylko nie jej własna matka... Chemia, kac po chemii, kolejna chemia, kolejne badania, kolejna chemia, kolejny kac, kolejne litry wlewanych kroplówek. Po drugiej operacji nie byłam w stanie podnieść ręki do góry, a co dopiero zajmować się 3-miesięcznym dzieckiem. Zobacz, jak teraz wysoko podniosę rękę."
Malwina podnosi rękę do góry, to nawet nie jest pełen wyprost wzdłuż głowy. Patrzę na nią, niby nic nadzwyczajnego. Tyle osób podnosi ręce do góry i nie przeżywa tego. Ona ma taki wyraz twarzy, jakby zdobyła Mount Everest. A to tylko zwykłe podnoszenie ręki.
- "Super!" mówię głośno i cieszę się razem z nią, że te godziny ćwiczeń dały taki rezultat. Bo podnoszenie ręki jest niczym nadzwyczajnym, kiedy żyjesz dzień po dniu, kiedy Twoim największym problem jest codzienna egzystencja. Ale wtedy, kiedy walczysz o życie, kiedy patrzysz w lustro i nie widzisz siebie, a obcą twarz bez włosów, brwi, z sino-niewiadomo jakimi kolorami na twarzy wracanie do normalnego życia to Mount Everest. Bo codzienny, heroiczny wysiłek w końcu doprowadzi Cię do momentu, w którym możesz wziąć małego człowieka, którego nosisz pod sercem przez kilka miesięcy, a który zamiast rozkwitać w Twoich ramionach podawany jest z rąk do rąk. Też rozkwita, też rośnie, też rozdaje pierwsze uśmiechy i pierwsze gesty. Wszystkim dookoła, tylko nie Tobie...
- "To naprawdę wyjątkowe, że tak potrafię." - kontynuuje Malwina - "Płakałam i ćwiczyłam, najwyżej po takim zabiegu można podnieść rękę, o dotąd. I pokazuje mi około 20 cm. Ale zawzięłam się, chciałam w końcu móc podnieść Lenkę. Wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim? Że nie wiesz, co dalej. Nikt ci nic nie powie. Nie wiesz, co cię czeka, czego się możesz spodziewać. Ja nawet nie wiedziałam, jakie są warianty leczenia i dlaczego coś się dzieje. Wyznaczają ci kolejny termin, a ty nawet nie masz świadomości, co będzie następne. Po pierwszej operacji i negatywnym wyniku biopsji Paweł już nie wytrzymał, puściły mu nerwy. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że jest źle. Przeczuwałam, że jest gorzej niż sądziłam. Patrzyłam na niego, na te przewijające się osoby w domu, na te smutne, pozbawione nadziei twarze na onkologii. Wiesz, że ja nawet nie potrafię sobie teraz tego wszystkiego dokładnie w głowie poukładać? To jest jak film, jak jakiś dramat, albo może bardziej jak sen, długi, niespokojny, z którego chcesz się wybudzić, a on trwa, trwa i trwa. Wstajesz rano, masz poczucie, że te obrazy gdzieś się przewijały, coś się zdarzyło, ale wszystko jest jakby spowite mgłą. I nie chcesz już nigdy więcej tego snu przeżywać. Chcesz zapomnieć. Ale kolejne zabiegi, kolejne badania wciąż ci przypominają, że to nie był tylko sen. I że w każdym momencie może powrócić. Dziś cieszę się każdą chwilą z Lenką, każdym dniem, który możemy spędzić razem. Doceniam jej uśmiech, jej małe, wyciągnięte do mnie rączki i z radością patrzę na Pawła, kiedy rozpieszcza naszą małą Królewnę. Nie mam pracy, wiem o tym. Przeszkadza mi to bardzo. Ale cieszę się, że żyję. Wiesz, jak walczysz o życie, o to, żeby przeżyć z własnym dzieckiem kolejny dzień to brak pracy jest jakby mniej ważny".
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt