Proza »
Przygodowe » Podróż do wnętrza Ziemi, czyli: piwnica pełna tajemnic.
Drzwi początkowo stawiały opór, ale szybko skapitulowały przed obliczem lewego kapcia. Jęknęły z cicha. Ukazała im się - a i mi także - czarna, dziewicza otchłań. Poczułem przez chwilę dziwny stan - łapanie równowagi na skrzydle startującego odrzutowca. Jego silniki jednak zgasły, a ja, szukając przycisku światłości, natrafiłem na dwie pajęczyny, gumę do żucia i rycinę z epoki minionej o treści tyleż głębokiej (na 3mm), co obraźliwej, wyrytą zapewne w afekcie. Pochyliłem głowę, by wkalibrować ciało w futrynę i ruszyłem.
Od razu zrozumiałem, jakież przekłamanie bije z horrorów, których akcja dzieje się w temu podobnych miejscach. W powietrzu wcale nie unosił się bowiem zapach stęchlizny, rozkładających się zwłok ani padliny, a jedynie kurz, aromat bijący z wora ziemniaków i ten chłód, chłód tynku sapiącego przez lata w samotności.
Z epickich rozważań wyrwały mnie rury ściekowe, które wyrosły niespodzianie przed mem zamyślonem czołem. Te kawałki metalu także mają swoją historię. Kiedyś podciągaliśmy się na nich z chłopakami.
- Mój kafar, twój kafar.
No dobrze - oni się podciągali, a ja tylko przyglądałem się z zazdrością. Przychodziłem tu, kiedy nikogo nie było i w pojedynkę walczyłem z grawitacją. Bezskutecznie. Wówczas dłońmi ledwo do tychże rur dosięgałem, zaś dziś...
Przykładając do siniaka zimne klucze skręciłem w wąski korytarzyk, który tak, jak 15 lat temu, tak i dziś biegł do mojej piwnicy. I tylko odpryski farby na suficie wskazywały na jego lekką zadyszkę.
Minąłem piwnicę sąsiada. Przy górze drzwi przyczaiły się resztki sadzy - po pożarze, który miał tu miejsce owe 15 lat temu. Pierwsze papierosy, chowanie się przed starymi i.. straż pożarna. Ręki do tego nie przyłożyłem, nogi nawet też, serio! Za plecami pozostał niegdysiejszy skład nabiału pana Nowaka. Mieszkał pod nami. Znaczy sąsiad, nie nabiał. Z rana i z wieczora na osiedlu rozlegał się dźwięk jego dzwonka, którym dzwonił, gdy żółtą Syrenką rozwoził po okolicy mleko. To był główny punkt dnia, kiedy około 19 wtaczała się na parking rozkraczona Syrena z nadbudówką, uciskana przez tony wyrwanego z wymion mleka. Z każdego domu wysyłano delegację z butelką. Pan Nowak, ze swoją charakterystyczną czapeczką parku Yellowstone posiadał w szerokim jak pani Nowak asortymencie: mleko, śmietany, sery, masła, maślanki, kefiry. Wszystko, czego dusza pragnie. Najwspanialszy był ten okres oczekiwania. Komitet blokowy pilnował kolejki, stawiano warty, dyżurowano. Stare babcie opowiadały o swoich najnowszych odkryciach w dziedzinie dziergania, zaś dzieci ganiały się po parkingu i wskakiwały na dwie przerdzewiałe ciężarówki, których John Rambo używał podobno w Wietnamie. Stary poczciwy Johny... Trzy części nakręcili o nim i każdą oglądałem po piętnaście razy, by wykorzystać w przyszłości sztukę strzelania z kuszy, odpornośność na tortury, geografię Wietnamu. Któż wiedział, kim zostanę w przyszłości?
A mleko... Znacie ten smak świeżutkiego mleka? Świeżuteńkiego... I tak to się działało, że nim wespiąłem się na piętro trzecie onego bloku mego, zasadnicza część mlecznej butelczyny wessana już był przeze mię.
Dziś piwnica stała zagracona ospałymi rowerami i suszarkami na naczynia. Zabito deską nawet małą dziurę u rogu drzwi, przez którą można było zapuścić popularnego żurawia. Kiedyś podsuwałem śmietnik pod nogi i usiłowałem odkryć sekret sąsiada z dołu. Wyobrażałem sobie, że jest Diodakiem i skrywa tam w sekrecie swoje największe wynalazki. Teraz, kiedy jestem dwa razy większy i musiałbym się wręcz schylać, by zajrzeć przez ów otwór ten on zniknął. Tajemnica pozostała nieodkryta. Może dalej stoi tam superrakieta kosmiczna, która, jak się kiedyś domyślałem (kto wie, czy nie słusznie?) zbudowana została z węża natryskowego i kanek po mleku. Czułem na opuszkach palców te kilkanaście lat kurzu. Wszystkie wspomnienia, jak stara żyletka drążyły teraz moją twarz.
Pogładziłem po niej wewnętrzną stroną lewej dłoni.
- Ten czas, cholera... czmychnął gdzieś - powiedziałem. Sam nie wiem - do kogo. Nie było tu przecież niczego, prócz starych szafek, słoików, śrubek, śrubeczek, śrubuniek... szklanej butli, w której tata pędził na chrzciny wino z dzikiej róży. Nikt mnie nie słyszał i nikt nie chciał słyszeć.
Zaraz. A gdzie zabawki? Przecież miałem... Owszem, większość zniszczyłem lub zgubiłem. Wiele z nich nie przeżyło sekcji zwłok, jeden samochodzik zgniótł szary, tatowy kapeć, ale przecież miałem pluszowych przyjaciół?
W tymże momencie coś... coś się poruszyło. Szelest, szmer? Sfinks albo zagadka... Uszy mam sprawne, gorzej z tym, co pomiędzy nimi. Z dzieciństwa pozostała mi jednak wrażliwość na szelest, zwłaszcza papierków, pozłotek. Mama wiedziała, że tak jak ona uwielbiam słodycze. Jako dzieciak chorowałem namiętnie. Grypy, zapalenia, wysypki i stolce. Wiecie, że po rosyjsku stolec, to krzesło? Taka dygresja. Tak więc brałem stolec i wdrapywałem się nań, by sięgnąć z kuchennego skarbca odrobinę przyjemności. Nikt nie musiał mnie jej uczyć, jak tą pannę z reklamy (od zawsze wiedziałem, do czego służy język). Kiedyś niczym da Vinci postanowiłem stworzyć genialną konstrukcję - drabinę z szuflad mianowicie. Jakubowe stopnie prowadziły do mojego nieba z lukru i czekolady. Uwiesiłem się na drzwiczkach szafy. Najwyraźniej jednak nie spodobało się to jej - postanowiła skończyć ze sobą. Nie bała się wysokości. Mama uratowała mnie w ostatniej chwili.
Ten dźwięk był jednak innego rodzaju. To było żywe. Czułem to, byłem pewien. Słyszałem ruch i spojrzenie czające się wśród pajęczyn. Poczułem, że na tej zapomnianej wyspie chyba jednak nie jestem sam.
Nie szukałem go długo. Piwnica jest niewiele większa od szafki kuchennej. Z resztą on sam się nie krył. Przeciwnie, czekał, aż go znajdę. Najwyraźniej bardzo długo. Rozsunąłem kartony i czerwone półki. Był tam.
W jego lewym (jedynym z resztą) oku odbijała się posępna twarz. Moja. Mnie. Wszystkie pluszowe stwory wytarabaniły się z pudeł i kartonów. Mały piesek z podartym szalikiem miał pajęczynę na pyszczku. I plastikowy marynarz bez ręki, i para rosyjskich tancerzy w kolorowych strojach. Wszyscy poczłapali półkami w moim kierunku. Mądre, plastikowe kulki patrzyły teraz na mnie z niedowierzaniem.
- Piotrusiu, ty dorosłeś... - wyszeptała plastikowa wróżka.
- Rzeczywiście, nie da się ukryć - odparłem, jakby gadanie do zabawek było najnormalniejszą rzeczą w, kurwa, świecie.
Powietrze zmieniało kształt i smak. Wracał tamten świat. Magiczny świat waty cukrowej i papierówek pożyczanych z sadu na wieczne oddanie. One się nie zmieniły. Zabawki znaczy, te. Przykryte kołnierzem brudu w jednej sekundzie odzyskały swój blask, którego sekret tak uparcie usiłowałem kiedyś odgadnąć. Miś mrugnął porozumiewaczo zaspanym okiem.
Tata zszedł po mnie do piwnicy.
- Już późno, wracaj do domu i marsz do łóżka. Rano jedziemy na grzyby. Obaj potrzebujemy snu.
W tamtym momencie nie wiedziałem jeszcze ja, że dziwny splot myśli, pragnień i zdarzeń napędzanych wiatrem słonecznym wepchnie mnie do króliczej nory.
Sen miałem niespokojny. Kolejny raz śniłem pociągi. Opustoszałe dworce i niezatrzymujące się lokomotywy. Kasjerki bez twarzy, bilety bez wpisanych stacji końcowych. Świszczący kilka centymetrów nad posadzką wiatr tańcujący z nylonowymi sukniami, papierowymi garniturami, liśćmi dostojnie rudawymi także. Skrzypienie docierało zewsząd, choć próżno w ścianach zawiasów było szukać. Ale pamiętajmy - taka konwencja.
Ranek nastał nadspodzianie szybko. Zbudziły mnie odgłosy kosiarki. Przez uchylone okno z rozdziabioną gębą wdzierało się słońce, zaraz za nim aromat świeżo sciętej trawy. Przetarłem oczy, dłonią przejechałem po twarzy bez zarostu. Batman z pidżamy chrapał jeszcze w najlepsze. Nie chciałem więc go budzić i na palcach podszedłem do biurka, żeby sprawdzić, czy nie przyszły jakieś e-maile na firmę. Przede mną wyrósł jednak nie lada problem. Wydawało mi się, że komputer zniknął. Ba, cały pokój wydawał się odmieniony. Duży. Dużo za duży. Stół - co jest na stole?
- Nie wiem, narratorze. Nie mogę dosięgnąć.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
zwidmol · dnia 23.10.2008 01:07 · Czytań: 870 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: