Tektonika wspomnień - grusza
Proza » Obyczajowe » Tektonika wspomnień
A A A
Od autora: O codzienności i prześladujących w niej wspomnieniach słów kilka...

(…) pożądamy wiecznie bez nadziei.

Alighieri Dante Boska komedia (tłum. Julian Korsak)

 

Wyjazd mógł być zmianą. Nawet taki, jak ten, służbowy, mogłaby go tak nazwać.

Lubiła te krótkie podróże, zmęczonych ludzi w drgawkach spowodowanych zakazem palenia; lubiła ich bagaże, zazwyczaj wielkie torby na kółkach, złośliwie hałasujące w starciu z nierównym chodnikiem.

Lubiła miasto, do którego tym razem się wybierała. Tak przynajmniej jej się zdawało, dopóki nie zraził ją chłód morskiego wiatru, przelewającego się przez ulice.

A może to tylko sentyment? Zdradzała niebezpieczne objawy marzycielskich oczekiwań.

 

Poza podręcznym bagażem wzięła ze sobą tylko małą torbę w jaskrawym kolorze wyciągniętą z głębi szafy, o czym dobitnie świadczył zepsuty zamek przedniej kieszonki. Upchnęła tam bieliznę na zmianę i trochę bardziej znaczący strój, niby do załatwienia służbowej sprawy, ale też w razie potrzeby.

Gdyby jednak..., myślała, lecz nie potrafiła tej myśli skończyć i już dokładała kosmetyki, ładowarkę, ręcznik, piżamę i książkę z wyprzedaży, choć nie skończyła obecnej. Podobno ta jest lepsza, na podstawie tej nakręcili film teraz, niedawno, film z kadrami z jej rodzinnego miasta, z aktorami, których jak zwykle nie znała.

Ciemność za oknem autobusu przyciągnęła ją jednak bardziej niż zadrukowane, białe stronice książki oświetlonej sztucznym światłem. Jednostajny, monotonny widok autostrady, nużył ją, tym bardziej, że sen ostatnio pojawiał się tylko na chwilę. Uciekał jak dziecko, wyrywał z letargu, by za chwilę znów wrócić, ukoić ból kręgosłupa wciśniętego w krzywy materac.

Pijała herbatę i teraz też wzięła termos, żeby dopchnąć czymś torbę, bo wstyd było jechać z takim flakiem, w którym rzeczy brzęczały, odbijając się od wolnej przestrzeni. Nawet dwie starsze panie, stojące za nią w kolejce do autobusu, zwróciły na to uwagę.

Widzisz, jak się jeździ – odezwała się jedna do drugiej. Obok nich stała walizka mogąca by pomieścić zwłoki jednej z nich, tej chudszej. – A nie tak jak ty.

Ja? Ja? Ja mam tylko dwie bluzki, spodnie na zmianę – broniła się drugą.

No, tak, tak... A walizka się sama napełniła...

 

Zapięła pasy jako jedna z niewielu pasażerów. Wyobrażała sobie, że jedyna przeżywa rozbicie się autobusu, dzięki temu manewrowi i jak martwi się zniszczeniem swoich osobistych rzeczy. Zastanawiała się, czy pasażerowie i kierowca uderzonego w jej wyobraźni pojazdu powinni przeżyć...

Czy powinna porozmawiać z którymś z samotnych podróżnych? Czasami spoglądali w jej stronę, tak jak ona w ich. Ale potem odwracali wzrok w stronę szyby.

Pilnowała bagażu. Przez paniczny strach przed utratą swoich bibelotów, nie potrafiła beztrosko drzemać, czego zazdrościła dziewczynie z siedzenia po drugiej stronie wąskiego przejścia między parami siedzeń.

Za oknem przewinęło się mnóstwo aut, mknących po bluźnierczo równej drodze, jakich rzadko doświadczało się w jej sentymentalnym kraju.

Może powinna zainwestować w prawo jazdy?

Nie, przecież i tak nie chciałby utrzymywać samochodu. Wolała kupować za te pieniądze książki i wódkę w barach na wyjściach z przyjaciółmi.

Jej odbicie, blednące już ślady pazurów kota na policzku zakryte warstwą pudru i te jasne rzęsy zakryte diabelsko czarnym tuszem. Małe dłonie, zdradzające oznaki mijających lat, wyglądające wręcz na starsze w przeciwieństwie do twarzy, przez którą nie mogła rozstawać się z dowodem osobistym.

Dłonie także lubiła. Czasami wpatrywała się w obce dłonie dłużej niż w twarze. Ceniła te większe, zadbane. Mogły mieć rany, drobne blizny, to nawet czyniło je bardziej urokliwymi.

Jego dłonie? W zasadzie nie pamiętała, jakie były. Nigdy nie miała okazji przeanalizować ich dokładniej. Teraz nawet nie pamiętała także oczu, ust ani wzrostu. Oczy? Ładne, spore, odznaczające te pewne siebie osoby, odrzucające te niepewne już samym spojrzeniem. Ciemne włosy? Raczej tak. Wyższy? Na pewno. Nos? Orli? Z pewnością nie klasycznie prosty. To wiedziała. Na nosy patrzyła zaraz po dłoniach.

Nie patrz na ręce, bo to nieszczęście – powtarzała jej matka.

W duchu swoich zabobonów wychowała córki. Przynajmniej ta jedna, długo nie mogła ich się pozbyć. Do dziś, czasami zdarzało jej się łapać w siatkę bzdurnych kłamstw. Czuła się jak mucha w lepkiej siatce nitek, tkanych wciąż na nowo przez współczesne społeczeństwo, wpajające nowoczesne bajki dla wydoroślałych dzieci.

Ale gdyby, myślała, taki zabobon był trojanem, krążącym programem wprowadzającym niechciane zmiany? Albo zmienną, wprawiającą w ruch kolejne pętle? Może tylko nam wydaje się to głupie, ale to prawdziwe hasło założone przez internetowego trolla?

 

Mżyło.

Szare niebo opadało na szklane wieżowce.

Tłum poruszał się nieco szybciej przez siąpiący deszcz, mogący rozpuścić w nich chęć do zasilania gospodarczego koła.

Zrezygnowała z planowanego hostelu i udała się do tego, który miała po drodze.

Będzie pani sama. Pokój stoi pusty – mówiła pracownica.

Pani za ladą recepcji miło uśmiechała się, wpisując kwotę w terminalu płatniczym. Farbowane czernią włosy odrzucała przy wypełnianiu formalności. Drobne zmarszczki pojawiały się znienacka jak dżin na spalonej pomarańczą skórze.

Podziękowała, z niejakim zaniepokojeniem odnotowując fakt monitoringu.

Już z kluczem i kartą, otwierającą drzwi, wlekła się czerwonym, wytartym dywanem, którym wyłożona była podłoga. Minęła plastikowy, wiszący żyrandol, przypominający te kryształowe w drogich hotelach, widywane w filmach.

Wszystko tu takie na niby, myślała, mocując się z elektrycznym zamkiem, gdy już przebiła się przez korytarz nieznajomych drzwi. I ludzie, i rzeczy.

Pokój mieścił sześć łóżek, dwa piętrowe i dwa pojedyncze. Wybrała najdalsze, piętrowe, pod oknem. Liczyła na jakiś widok. Chociaż wiedziała, że to tylko ulica i budynki. Niestety, nie zobaczyła nawet tego. Okno przesłaniała ogromna reklama. Wielka, zadrukowana szmata, która – już teraz sobie przypomniała – wisiała na całym budynku, promując hostel. Gorszy okazał się jednak reflektor, podświetlający ją, umieszczony tuż obok okna. Za dnia było ciemno przez reklamę, a wieczorami bez wytchnienia wpadało nieludzkie światło, myląc pory głębokiej nocy i brzasku.

Nie mogła spać.

Najpierw musiała ugnieść białą, wykrochmaloną pościel. Później zauważyła, że łóżko skrzypi wraz z każdym jej bezsennym przerzuceniem się na drugi bok w nadziei na sen. Potem zaczęła odczuwać okropieństwo cienkiego, miękkiego materaca, o wiele gorszego niż jej stara, rozkładana, domowa kanapa. I wciąż to brutalne światło, przypominające utrapieńców w knajpach, nie mogących zrozumieć, że to nie miejsce dla nich.

Zamknęła oczy, czując nadchodzący odpływ. Nagle lokatorzy pokoju obok weszli do siebie i się zaczęło.

Tu, kurwo, tutaj...

Skrzypieli. Wyszli. Weszli. Krzyk słychać było od korytarza.

Ja, kurwa, nie wzięłam ci żadnych pieniędzy... pojebało cię...!

A, ja ci przypierdolę... suko, wiem...!

Żebyś ty wiedział...!

Nie... nie było tak...!

Przecież się przyznałeś... wtedy w rozmowie...!

Ale to nie tak...!

Mówiłeś, że tak...!

Wyszli na dłuższą chwilę. Wrócili, spokojniej już rozmawiając. I znów wyszli.

Cisza, kojąca zrozpaczone zmysły. Ulotny sen.

Ktoś otworzył drzwi do pokoju po pierwszej rano. Nakryła się szczelnie kołdrą i odwróciła na brzuch.

Krzątanie, dźwięk rozpinanego zamka. Przypomniała sobie o burdelu naokoło swojego łóżka, na który pozwoliła sobie ze względu na brak współlokatorów. Pomyślała o czymś przyjemnym i zasnęła, budząc się co dwie godziny aż do rana, słysząc trzeszczenie materaca swojego lub obcego i chrapanie, uciążliwe i ciężkie, prawie że chorobliwe.

 

Śniadanie upłynęło pod znakiem nadmuchanego pijanym powietrzem chleba oraz dżemu i margaryny z aro. Z zawieszonej wysoko na ścianie telewizji leciał Sąd rodzinny. Historia młodej dziewczyny, chcącej wyjechać gdzieś tam, daleko za granicę w celu kontynuowania swojej kariery wielkiej modelki. Gdzieś pomiędzy rozgrywał się dramat rozwiedzionych rodziców. Matka oskarżała ojca o molestowanie córki. Ojciec wyglądał jak kryptopedał, a matka jakby sypiała jedynie ze swoją platynową kartą.

Ale ja dzisiaj wyjątkowo dużo zjem, ten chlebek taki pyszny – mówiła nie wiadomo, do kogo starsza chuda, kobieta w natapirowanych, czerwonych włosach i kolorowych ciuchach. – O, dżemik, cudownie, tak na słodko. Pyszne! I bułeczki przyszły! – kontynuowała nawet jak z pomieszczenia jadalnego wyszedł mężczyzna, który przedtem uprzejmie odpowiadał na jej zalewające komentarze. – Co to za sprawa? A ta córka? – nie przestawała ciągnąć swojego monologu, wgapiając się w program przy pokrytym kraciastą ceratą stole.

Jakże ją irytowała. Szybko pochłaniała ogórki z chleba i te rozrzedzone cukrem truskawki. Usłyszała jak kobieta rozmawia z pracownicą, trochę jak szefowa, ale nie do końca mająca pojęcie, co się dzieje.

Wynajęli ją, myślała, wynajęli, żeby ludzie się denerwowali i nie zjedli za dużo tego nieważkiego chleba. Co za upierdliwa baba...

Wyszła.

Jak najszybciej chciała się znaleźć w docelowym mieście.

 

Podróże szybką koleją miejską sprawiały jej radość. Może nawet większą niż te warszawskim metrem.

Czytała książkę, wertując kolejne strony i z zadowoleniem stwierdzając, że pomimo zniechęcającej okładki, treść względnie zaspokaja jej potrzeby. Bohater właśnie jechał do Gdyni, tyle że Gdyni lat pięćdziesiątych, wozem sprowadzonym z Anglii. I tu znów naszły ją myśli o prawie jazdy, samochodzie, i znów doszła do tej samej konkluzji, stwierdzając fakt zbędności auta.

Wokół niej jechali obcy ludzie, wspaniali ludzie, których – jeszcze nie do końca świadomie – obserwowała między przewracaniem kolejnych kartek książki. Wertowała każdego kolejnego człowieka, patrząc na twarze, nosy, dłonie, wzrost. Oni się bronili: swoimi czapkami naciągniętymi na czoło, szalami okręconymi szczelnie wokół szyi, płaszczami, długimi z pasami i tymi z futerkiem przy kapturach. Zniechęceni, udawali, że nie widzą tłumów wokół siebie, wybierali najmniej zasiedlone miejsca i skupiali się na telefonach komórkowych, pykających to tu, to tam dźwiękami fejsbukowego czatu, gier czy esemesów.

Wyjątkowo nie słuchała żadnej muzyki. Dlaczego, zastanawiała się, tym razem nie wyjmie słuchawek?

Wróciła do czytania, bojąc się odpowiedzi.

 

Popędziła na spotkanie. Po drodze zerwał jej się pas od torby, więc musiała nieść ją za dwa, krótkie uchwyty. Wiatr hulał, nabijając się z pracujących ludzi, krzątających się po ulicach. Kupiła w sklepie paczkę cienkich mentoli. Z trudnością odpaliła jednego, kryjąc się w bocznych uliczkach.

Mijała wiele knajp, pracowni i marketów. Za szybami siedzieli znudzeni lub, wręcz przeciwnie, biegający od ściany do ściany pół- i pełnoetatowi pracownicy umów zleceń. Tak sobie przynajmniej to wyobrażała.

Też powinna tu zamieszkać. Chciała opuścić rodzinne miasto i uciec od codzienności. Taka przeprowadzka pozwoliłaby jej na parę miesięcy zapomnieć o monotonii. A później znowu musiałaby się wynieść. Albo chociaż zmienić pracę, żeby zatrzymać narastającą jak pąkle rutynę.

Układała liczne scenariusze aż nie dotarła do miejsca spotkania. Uspokoiła się, weszła tam i zaczęła się przygotowywać.

 

Poszło całkiem gładko, lecz nieprzyjemnie. Nie do końca wiedziała, czy udało jej się wynegocjować pożądane rezultaty. Zapewne czas pokaże.

Znowu ktoś jej pomagał, miły, lecz łysiejący już mężczyzna. Rozumiała, że chciał dobrze, ale przez to poczuła się jak niekompetentna idiotka. Zrodził się w niej gniew pobudzany rozdrażnieniem, wylewającym się na policzki w postaci czerwonych pąsów.

A potem niechęć. Zwykła niechęć do prowadzenia tego dalej.

Dlatego teraz wracała tą samą drogą z zamiarem znalezienia lokalu, w którym mogłaby coś zjeść i wypić piwo, zrelaksować się, zgubić negatywne emocje przed powrotem do domu.

Szła, przeglądając się w lustrzanych witrynach, gdy nagle minął ją jakiś chłopak, który jej o nim przypomniał. To nie był pierwszy raz, kiedy spotykała kogoś takiego, dlatego traktowała to nie do końca poważnie.

Wyprzedził ją. Tak jak ona zerkał na swoje odbicie w szybach witryn. Podążała za nim przed siebie tak długo, aż nie skręcił w róg ulicy. Chciała iść dalej prosto, ale nogi poniosły ją za nim. Zauważyła jak wchodzi do lokalu. Stanęła przed wejściem i zapaliła papierosa. Budowniczy siedzieli na rozstawionych naprzeciwko rusztowaniach, odnawiając budynek przypominający kamienicę. Miała wiele powodów, by ich ignorować.

Czy powinna tam zajrzeć?

To on?

Wyglądał młodo, ale przecież i ona nie przypominała dorosłej kobiety.

Chyba był za niski, ale może wtedy, wydawał jej się wyższy, bo nie nosiła obcasów.

Mogła zawołać po imieniu na ulicy. Albo podbiec do niego, wypowiedzieć imię, a jeśli to nie on, przeprosiłaby, powiedziała, że pomyliła go ze swoim kolegą, uśmiechnęła się i poszła. I tak nikt jej tu nie zna. Przecież niewiele by ją to kosztowało za poszukiwaną pewność. Imię było jedyną rzeczą, jakiej była pewna; jedną, której nie zapomniała.

Ale co wtedy, gdyby to był on? Co by zrobiła? Jak usprawiedliwiła nagły przypływ emocji? Mógł ją zignorować. Zwłaszcza, że skoro wszedł do kawiarni, musiał być z kimś umówiony.

To on powinien ją poznać. Ale on pewnie jej już nie pamiętał.

Zgasiła niedopałek. Zajrzała przez okno do lokalu. Niewielka powierzchnia zapełniona była ludźmi. Odwróciła się, odeszła kawałek dalej.

Powinna tam wejść. Spróbować. Spojrzeć, z kim był umówiony. Może wewnątrz znajdowało się przejście do kolejnej sali?

Stała przez parę minut, nawet zrobiła kilka kroków w stronę drzwi kawiarni, ale nagle szybko popędziła z powrotem na główną ulicę.

Nie, przecież zachowywała się co najmniej nieracjonalnie, jak nie głupio. Zupełnie infantylnie, głupio. Jeszcze raz głupio.

Stchórzyła.

Pogardziła sobą, swoją niedoskonałą pamięcią i beznadziejnymi emocjami, kierującymi ją w ślepe zaułki niepewności. Kołatała się w nich, biegała od rogu do rogu, płaczliwym głosem, chcąc wypowiedzieć życzenie do bogów, w których nie wierzyła.

 

Wstąpiła do naleśnikarni.

Zajęła mały stolik, rozstawiła torby i zamówiła trzecią pozycję oraz niepasteryzowanego kasztelana. Upiła łapczywie pierwszy łyk i odstawiła go. To samo robiła z myślami – upijała się jakąś, a potem nieoczekiwanie przerywała, zdenerwowana chaosem w swojej głowie.

Tysiące rozrywanych przez czas niteczek wspomnień, plątało się w niejasne kłębki wokół jej ciała. Miała wrażenie, że wszystkie te pozostałości z przeszłości są kąsane przez czas i emocje, jak grzesznicy przez muchy i osy w piekle Dantego. Stąd też bolą, puchną, rozpychają się w pamięci jakby dla nich była stworzona. Wiedziała, że wspomnienia są fałszywe, mają tysiące kłamliwych naleciałości związanych z uczuciami. Nie pamiętała czystych faktów, a jedynie sytuacje podkręcane jak zdjęcia w photoshopie. Dlatego im nie ufała.

W zależności od etapu życia, wahającego się wraz z poziomem hormonów, pewne sprawy zyskiwały w jej oczach, by za moment stracić najmniejsze zainteresowanie. Nie mogła ustalić ośrodka stałości. Obojętność zastępowała katarakta emocji, przyćmiewających spokój, jak ten gałgański reflektor zza hostelowego okna.

W oka mgnieniu pozbyła się zarówno naleśnika i piwa. Skorzystała z toalety i opuściła zapełniony lokal. Z powrotem jechała koleją zupełnie jak wszyscy inni, których wcześniej wertowała, opatulona długą chustą aż po same oczy, tępo wyglądając świateł w mroku miasta za oknem.

 

Czekała na powrotny autobus z Gdańska w poczekalni przez ponad godzinę. W międzyczasie paliła papierosy. Mamił ją sen, odznaczający się siłą większą od uczuć.

Już nie obserwowała ludzi, a przynajmniej nie tak uważnie. Patrzyła na nich, lecz bez powodu. Ledwo rozpoznawała ich płeć, a co dopiero twarze.

Założyła słuchawki.

Jutro wróci do pracy, codzienności, zmienią się priorytety. Wspomnienia nie będą już tak silne. Część zostawiła w tym mieście, restauracji, pociągu, autobusie. Część wróci z nią, ale opadną na dno jak zmokłe śmieci, nasączone wodą z przerażającego bagna.

Odczuła spokój, melancholię, ale także trochę ulgi. Z pewnością nie czuła smutku. Miała swoje plany, w które dzień po dniu wkładała całą chęć do życia. Uważała, że tymczasowo się roztroiła, jak komputer, temporary disability.

Zajrzała do małego kalendarza wypełnionego godzinami pracy, spotkaniami, egzaminami, zajęciami. Uśmiechnęła się do kartek, na których kwitły jej gryzmoły. Oparła się o wezgłowie siedzenia i zasnęła.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grusza · dnia 07.06.2016 18:14 · Czytań: 573 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
JoannaP dnia 10.06.2016 21:37
Cytat:
Mi­nę­ła pla­sti­ko­wy, wi­szą­cy ży­ran­dol, przy­po­mi­na­ją­cy te krysz­ta­ło­we w dro­gich ho­te­lach, wi­dy­wa­nych w fil­mach.
- tu chyba powinno być ,,widywane"

Cytat:
sąd ro­dzin­ny.
- Sąd rodzinny, bo to tytuł

Cytat:
za­gra­ni­cę
- za granicę

Cytat:
– Ale ja dzi­siaj wy­jąt­ko­wo dużo zjem, ten chle­bek taki pysz­ny – mó­wi­ła nie wia­do­mo, do kogo star­sza chuda, ko­bie­ta w na­ta­pi­ro­wa­nych, czer­wo­nych wło­sach i ko­lo­ro­wych ciu­chach. – O, dże­mik, cu­dow­nie, tak na słod­ko. Pysz­ne! I bu­łecz­ki przy­szły! – kon­ty­nu­owa­ła nawet jak z po­miesz­cze­nia ja­dal­ne­go wy­szedł męż­czy­zna, który przed­tem uprzej­mie od­po­wia­dał na jej za­le­wa­ją­ce ko­men­ta­rze. – Co to za spra­wa? A ta córka? – nie prze­sta­wa­ła cią­gnąć swo­je­go mo­no­lo­gu, wga­pia­jąc się w pro­gram przy po­kry­tym kra­cia­stą ce­ra­tą stole.

Jakże ją iry­to­wa­ła. Szyb­ko po­chła­nia­ła ogór­ki z chle­ba i te roz­rze­dzo­ne cu­krem tru­skaw­ki. Usły­sza­ła jak pre­le­gent­ka roz­ma­wia z pra­cow­ni­cą, tro­chę jak sze­fo­wa, ale nie do końca ma­ją­ca po­ję­cie, co się dzie­je.

Wy­na­ję­li ją, my­śla­ła, wy­na­ję­li, żeby lu­dzie się de­ner­wo­wa­li i nie zje­dli za dużo tego nie­waż­kie­go chle­ba. Co za upier­dli­wa baba...

Wy­szła.

Jak naj­szyb­ciej chcia­ła się zna­leźć w do­ce­lo­wym mie­ście.
- ten fragment był trochę niejasny, najpierw podmiotem jest starsza kobieta, potem nagle bohaterka, człowiek nie od razu się orientuje. I ta prelegentka mi nie pasuje w tym kontekście.

Ogólnie dobrze napisane, czyta się dobrze, choć to nie jest mój ulubiony rodzaj litaratury.
grusza dnia 15.06.2016 09:36
Dziękuję za pomoc, błędy poprawiłam. W scenie, która została przytoczona może faktycznie przeskok nie jest zbyt zrozumiały, ale to właśnie jest ciężkie, żeby pokazać czytelnikowi w zrozumiały sposób to, co my sami jako autorzy doskonale wiemy. Ciągle się tego uczę. Co do typu tekstu rozumiem, że może nie być ulubionym. W końcu różnorodność jest pięknem literatury ;)
skroplami dnia 23.06.2016 22:19 Ocena: Bardzo dobre
Taka codzienność, zwyczajna, takie wspomnienia (brak ostrych szczegółów, dlatego wspomnienia takie... jak za nawiasem :) ), zwyczajne, takie opowiadanie, zwyczajne :).
I dlatego ma w sobie coś ciut nadzwyczajnego. Takich codzienności szereg, multum, całe życie.
Czyli po zakończeniu czytania stoję/siedzę i widzę, lata całe zwyczajne.
Hm, w obliczu mordów, wojen, sadyzmu, ISIS, itp, to cudna zwyczajność :). Oczywiście, bohaterka nie jest zadowolona. To normalne :). Bo tęskno nam do nadzwyczajności i uczuć też nadzwyczajnych gdy tak zwyczajnie ;). No ok, wystarczy tego słowa :). Faktem, kilka niedociągnięć wskazanych przez JoannaP, jeszcze w dwu lub trzech miejscach można zwrócić uwagę <nie zwracam uwagi bo skupiam się na obrazach wyskakujących z opowiadania>.
Z opowiadania spokój i smutek spływa, w oczekiwaniu. I pomimo zwyczajności, jednak znów :), jest ciekawe. I jaka treść taki styl, i to jest nadzwyczajne :).
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty