Lubiła tę porę roku. Słońce przyjemnie grzeje, ale już nie ma w sobie tego palącego żaru, jak w środku lata. Nie słychać też radosnych wrzasków dzieci ani warkotu kosiarek, ani muzyki z pootwieranych na oścież okien. Wszyscy są w szkołach, w pracy. Przez te kilka godzin miała wrażenie, jakby była sama we wsi. Oprócz niej oczywiście było jeszcze kilka osób, ale oni też siedzieli cicho, rozkoszując się spokojem.
Zawiał wiatr. Potrząsnął gałęziami jabłoni, wypłoszył kilka sikorek. Kot otworzył jedno oko i zerknął bez zainteresowania na ruchliwe ptaki. Przetarł pyszczek łapą, strącając niewidoczny paproch i zasnął z powrotem, kołysany do snu szelestem wysokiej trawy i machinalnym głaskaniem kobiety. On też był stary. Już mu się nie chce ganiać za muchami, za strąconymi liśćmi. Jeszcze tylko od czasu do czasu zapoluje na myszy. Przynosi je wtedy na schodki, układa na środku i czeka na pochwałę. Żeby nie było, że jest darmozjadem.
Tośka przeciągnęła się, aż stawy strzeliły. Uniosła siwy pysk, by sprawdzić, że jej pani nadal siedzi. Że jej nie zostawiła.
Staruszka podniosła się z trudem z ławeczki. Trzeba ugotować obiad. Suka natychmiast też podreptała do kuchni. Kobieta zaczęła obierać ziemniaki, a Tośka ułożyła się na kocyku pod stołem. Przez chwilę obserwowała obierki spadające do kosza, ale oczy same jej się zamknęły i zachrapała.
- Zazdroszczę ci, że możesz tyle drzemać – mruknęła kobieta. Ona sama wraz z wiekiem sypiała coraz mniej i w bardzo dziwnych porach. Zdarzało jej się zdrzemnąć zaraz po śniadaniu. Albo przy wiadomościach. Potem nie mogła zasnąć i pół nocy łaziła po domu, a nieprzytomny pies włóczył się za nią z wyrzutem w wiernych ślepiach.
- No to idź spać – gderała, parząc zieloną herbatę. - Nikt ci nie każe za mną łazić. Jesteśmy w domu. Nigdzie nie wychodzę, nie zostawię cię, nie martw się.
Pies, przekrzywiając łeb, słuchał wyjaśnień, ale dopiero gdy pani zasiadła w wysłużonym fotelu i wzięła kolejną powieść do ręki, układał się obok, grzejąc jej stopy. Często dołączał do nich kocur. Zwijał się w kłębek tuż pod książką, czasem tylko protestując, gdy zmęczone ciężarem ręce zbyt mocno docisnęły go do kolan.
Była sama, ale dzięki zwierzakom nie czuła się samotna. Rozmawiała z nimi, powierzała im swoje troski i zmartwienia. Dzieliła się też radościami. Jak wtedy, gdy dostała wiadomość, że została babcią. Ugotowała rosół i świętowali we trójkę. Babcia Janeczka. To nic, że jej wnuczek nie potrafił tego wymówić. Patrzyła w twarz pięcioletniego Marka i w jego rysach odnajdywała podobieństwo do dziadka.
Jan. Jasiek. Dobre miała z nim życie. Troskliwy i kochający. Była dla niego najpiękniejsza. Nawet wtedy, gdy włosy jej posiwiały, twarz pokryła się zmarszczkami, a oczy straciły blask. Dobrze, że nie cierpiał. Że spadło to tak nagle. Zawsze był energiczny, ruchliwy. Gdyby po tym udarze udało mu się przeżyć, pewnie zamęczyłby ją gadaniem. Jeśli, oczywiście, mógłby mówić. To Jasiek przytargał Samuela. Kiedy wszedł do domu, od razu wiedziała, że coś się wydarzy. A on rozchylił poły kurtki i wyciągnął małą biało-czarną kulkę. Sam został jego pupilkiem. Z daleka rozpoznawał warkot silnika samochodu i z wyprężonym ogonem podbiegał pod bramę, czekając na swojego pana. Łasił się, ocierał o nogi, przeszkadzał i domagał się pieszczot. Kiedy Janek zmarł, zniknął na parę dni. Może wystraszył się obcych, którzy zapełnili dom? Nie, nie obcych. To był Tomek z żoną i dzieckiem. Przyjechali, by jej pomóc, ale ona też źle się czuła w tym rozgardiaszu. Przykro jej było, że wnuczek prawie nie mówi po polsku. Synowa starała się być miła, głaskała ją uspokajająco po ramieniu, ale nie mogły się dogadać. Po tygodniu wreszcie pojechali sobie, hen, do dalekiej Anglii. Wtedy wrócił Samuel. I wkrótce potem znalazła Tośkę.
To była piękna jesień. Deszcze padały nocami, a w dzień przygrzewało słońce, jakby chciało przedłużyć ostatnie chwile lata. Wstała skoro świt, ubrała się i wygrzebała z komórki wiklinowy kosz i kalosze. Ludzie gadali, że grzyby wysypały. Nie bardzo jej się chciało, ale potem przyjemnie będzie wyciągnąć marynatę na stół. Może w tym roku Tomek przyjedzie na święta. O ile dadzą mu parę dni urlopu.
Cała wieś jeszcze spała. Tylko gdzieniegdzie, tam gdzie ktoś musiał dotrzeć do miasta na pierwszą zmianę do pracy, paliły się światła. Psy poszczekiwały obudzone szuraniem jej kaloszy. Kiedy zagłębiła się w las, odetchnęła pełną piersią. Stała przez chwilę, rozkoszując się zapachem mokrego igliwia, świergotem ptactwa, widokiem rosy na pajęczych niciach. Wreszcie ruszyła, rozglądając się uważnie po poszyciu. Nie wchodziła za daleko. Bała się, że się zgubi. Kiedy z Jankiem zbierali grzyby, zawsze jej pilnował i pokazywał drogę do domu. Żartował, że jak zechce się jej pozbyć, to wyprowadzi do lasu i zostawi.
Nazbierała już pół kosza kurek i podgrzybków, więc zdecydowała, że może odpocząć. Przysiadła na pieńku i wyciągnęła małą butelkę wody, by nawilżyć wysuszone gardło. Wtedy wydało jej się, że słyszy słabe popiskiwanie. Podniosła się, by spojrzeć nieco dalej. Ostrożnie, kierując się słuchem, podążyła za urywanym odgłosem. W kępie krzaków odkryła jego źródło – średniej wielkości kundel przywiązany do pnia sosny.
Pomyślała wtedy, że zwierzak znalazł trochę cienia w zaroślach, a w nocy znowu padało. Zbliżyła się ostrożnie, a pies zamerdał końcem ogona. Nie miał sił unieść łba. Uklękła przy dygoczącym kundlu i wylała odrobinę wody na dłoń. Podsunęła mu pod pysk i z radością ujrzała, że zlizuje wilgoć. Oddała mu też swoją kanapkę i pogłaskała zmierzwione futro. Nawet nie bardzo chciał jeść. Potem odwiązała sznurek i powolutku powędrowały obie do domu.
Weterynarz powiedział, że musiała tam tkwić przez kilka dni. Tośka dostała kroplówkę i zestaw witamin. To nic, że drogie. Kobieta nie narzekała na brak pieniędzy. Miała finansowe wsparcie syna. Czasem odnosiła wrażenie, że Tomek chce tym przytłumić wyrzuty sumienia. Raz tylko, miesiąc po śmierci ojca, zaproponował, żeby przeniosła się do nich. Ale kiedy odmówiła, przyjął to chyba z ulgą. Co by robiła w tym dalekim kraju z synową i wnukiem, którzy prawie nie gadają po polsku?
Po tygodniu sunia była jak nowonarodzona. Tylko nie odstępowała swojej pani na krok. Pewnie bała się, że znowu może zostać porzucona.
* * *
Podobno koty, gdy czują koniec, odchodzą. Samuel zniknął pewnego dnia i więcej się nie pojawił. Miał już chyba z osiemnaście lat – zastanawiała się kobieta, obchodząc ogródek. A Tośka? Ona ma chyba ze czternaście. Zaraz, zaraz... znalazłam ją w następnym roku po śmierci Janka. To był osiemdziesiąty... który? No tak, ona ma czternaście. Nie, więcej. Weterynarz powiedział wtedy, że to młody psiak, mniej więcej roczny...
Zerknęła na drepczącego za nią kundla. Siwy pysk, zamglone spojrzenie, niepewne kroki. Kobieta odwróciła wzrok. Nie, Boże, proszę, jeszcze nie teraz...
* * *
- Czy mogę zakopać ją w moim ogrodzie?
Weterynarz patrzył ze współczuciem na starą kobietę, której dłonie, pomarszczone i naznaczone wątrobowymi plamami, gładziły nieruchomego psa.
- W zasadzie nie można... - zaczął, ale kiedy spojrzał w mętne oczy kobiety, zmienił zdanie. - Ma pani kogoś, kto wykopie dół?
- Tak – odpowiedziała drżącym głosem. - Poproszę Kazika. Zawsze jest gotów do pomocy - za piwo, albo dwa.
- Tylko niech pani przesypie wapnem – polecił jeszcze, żeby mieć czyste sumienie.
* * *
Codziennie wychodziła do ogródka i siadała na ławce pod cisami. U jej stóp leżał pies. Nie grzał jej nóg, nie spoglądał wyczekująco, kiedy wrócą na obiad do kuchni, nie poszczekiwał na żaby i jaszczurki. Ale był.
Przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Przyjemnie grzało, jak zawsze wczesną jesienią.
I wtedy zobaczyła Jaśka. Szedł ku niej i przywoływał ją ręką. Zza pazuchy wystawał biało-czarny pysk Samuela, a wokół nóg pętała się Tośka, poszczekując radośnie.
Tośka?- zastanowiła się. Przecież ona nawet nie znała Janka...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt