1.
Przeciwnik natarł z całą siłą. Jego pchnięcie było wyćwiczone i precyzyjne i tylko instynkt oraz refleks pomogły Anaksymakserowi uniknąć zranienia ostrym grotem włóczni. Uchylił się i spróbował kontratakować, ale tamten sparował cios i sam odpowiedział atakiem. Anaksymakser zasłonił się okrągłą tarczą i znowu pchnął. Ale jego wróg zgrabnie się uchylił i przydepnął jego włócznię. Uderzeniem tarczy złamał ją w połowie.
Anaksymakser cofnął się o dwa kroki. Ciężki hełm w tym upale zdawał się wciskać głowę między barki, każdy ruch stawał się męczarnią i wyzwaniem. A jego przeciwnik wydawał się być niezmordowany. Anaksymakser sięgnął po spathe, wyszarpnął ją, aby zbić kolejne pchnięcie włócznią. Tym razem wróg zaatakował tarczą usiłując uderzyć jej krawędzią w gardło Anaksymaksera. Ten uniósł instynktownie bark i zasłonił się tarczą, ale uderzenie było niezwykle silne, aż się zatoczył. Wróg ponownie zaatakował, ale tym Anaksymakser był już dobrze ustawiony. Zasłonił się tarczą i mieczem ściął ostrze włóczni.
Przeciwnik odrzucił resztkę włóczni i wydobył swój miecz. Zaatakował z furią. Anaksymakser się zasłonił tarczą i sam uderzył. I tak siłowali się przez chwilę, raz jeden raz drugi zasłaniał się, aby po chwili uderzać mieczem. Chwile później starli się tarczami, ramię w ramię. Anaksymakser odepchnął przeciwnika i ciął z góry. Jego przeciwnik źle się zasłonił, a on postanowił to wykorzystać. Ciął raz jeszcze zmuszając wroga do opuszczenia tarczy, a potem uderzył w głowę wroga. Ten spóźnił się o pół sekundy. A to wystarczyło, aby miecz Anaksymaksera uderzył w pióropusz z końskiego włosia i zerwał hełm z głowy przeciwnika.
Anaksymakser opuścił spathę i schował miecz do skórzanej pochwy. Odłożył tarczę i ciężko dysząc zdjął hełm. Stróżki potu płynęły mu po całym ciele. Zrobił dwa kroki i wyciągnął dłoń w stronę siedzącego na ziemi przeciwnika. Ten chwycił ją i wstał nie bez trudu.
- Znowu mnie pokonałeś, Anaksymakserze.
- Przychodzi mi to z coraz większym trudem, Ajschylosie – uśmiechnął się do przyjaciela. – Nie zapominaj, że w zapasach ty jesteś niezrównany.
- Marne to pocieszenie dla wojownika, który przed chwilą stracił głowę w walce – mruknął Ajschylos. – Muszę lepiej się przykładać.
Podniósł swój hełm i włożył go pod ramię trzymające tarczę. Obydwaj ruszyli w stronę pobliskich parterowych zabudowań. Były to proste domy z dwuspadzistymi dachami pokrytymi bordową dachówką.
- Dzisiaj ważna narada Areopagu – zwrócił się Anaksymakser do swojego towarzysza. – Będziemy debatować nad najważniejszą obecnie dla nas sprawą. Bardzo mi zależy na twoich radach, przyjacielu.
- Jestem do twoich usług – Ajschylos uśmiechnął się zdawkowo. Przystanął i spojrzał na ocean uderzający niestrudzenie kolejnymi falami w żółty piasek plaży. Nad czymś się zamyślił, a potem popatrzył na swoje sandały i w końcu zerknął na Anaksymaksera.
- To może zmienić całe nasze życie…
- Może…
- Nie wiem, czy nie jestem za stary na zmiany – westchnął. – Może już czas, abym poszukał pośród barbarzyńców kogoś, kto sprostałby zadaniu…
- Nie myśl tak nawet! – dość ostro przerwał mu Anaksymakser. – Potrzebuję cię teraz tutaj, żywego. Twoja mądrość jest niezbędna dla naszego narodu.
- Bardzo się przejmujesz tą sprawą…
- Być może będę musiał poddać naszą przyjaźń ciężkiej próbie – wyznał nagle kładąc dłoń na ramieniu Ajschylosa. – Wierzę jednak, że będziesz przy mnie.
- Od prawie czterdziestu lat jeden może liczyć na drugiego… Szkoda byłoby to zmarnować…
Sharon zdecydowanym krokiem weszła do sekretariatu dyrektora. Powiedziano jej, że nie będzie łatwo. Kobieta w królestwie facetów zawsze wzbudzała emocje i opór. Przywykła do tego. Kiedy przestąpiła próg i zamknęła za sobą drzwi, zza stołu powitało ją chłodne spojrzenie sekretarki. Była to starsza kobieta o surowych rysach i zaciśniętych ustach. Przyglądała się intruzowi znad okularów do czytania.
- Dzień dobry – Sharon zdobyła się nawet na uśmiech. – Jestem umówiona z dyrektorem Johnsonem.
- Dzień dobry – odparła sztywno i spojrzała wymownie na wiszący na ścianie zegar. – Dyrektor przyjmie panią za dwie minuty.
Sharon tez spojrzała na zegar. Była trzynasta pięćdziesiąt osiem. Umówiona została na czternastą. Tymczasem sekretarka bez żenady zlustrowała jej garderobę w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłaby szyderczo skomentować, a przynajmniej skarcić surowym wzrokiem. Jednak Sharon ubrana była nader konserwatywnie i elegancko. Po prostu jak wzorowy urzędnik.
Chwilę później otworzyły się drzwi do gabinetu i ukazał się w nich dyrektor biura. Miał coś powiedzieć sekretarce, ale zrezygnował widząc gościa.
- Witam panią – powiedział obojętnie i podał jej rękę. – Zapraszam do swojego gabinetu.
Sharon przywitała się i weszła do gabinetu. Było to duże pomieszczenie, urządzone dość elegancko, ale bez przepychu. Na końcu stało masywne biurko, za którym widać było wysoki, skórzany fotel. Przed biurkiem stały dwa zwykłe, drewniane krzesła. Po prawej stronie znajdowała się elegancka biblioteczka, a po lewej niewielki stół, wokół którego rozstawiono trzy fotele.
Johnson ruszył do biurka. Gestem wskazał kobiecie krzesło, a sam usiadł w fotelu. Siadając Sharon dostrzegła swoje akta na biurku dyrektora. Powinna się tego spodziewać, ale jednak poczuła się trochę niepewnie.
- Nie powiem, że jestem z tego wszystkiego zadowolony – wyznał na początku dyrektor i sięgnął po teczkę z opisem kobiety. – Sharon Torchwood, trzydzieści jeden lat, absolwentka Yale, od sześciu lat w służbie. Widzę nawet ślady pewnych sukcesów.
Johnson odrzucił jednak papiery z powrotem na biurko. Sharon była jednak przekonana, że zna je już jednak na pamięć.
- Moim zdaniem ma pani za mało doświadczenia i jest pani… - zamilkł szukając odpowiedniego słowa. – Zbyt delikatna, do takiej pracy…
- Mam czarny pas karate i przeszłam przeszkolenie w jednostce specjalnej – wtrąciła jakby mimochodem.
Dyrektor jednak tylko się skrzywił. Pokręcił głową i spojrzał w okno na lustrzane ściany sąsiedniego wieżowca.
- Nie o to chodzi – znowu zamilkł na chwilę. – Albo naprawdę jest pani tak dobra, jak tutaj piszą… albo ma pani bardzo mocne poparcie. Powiem szczerze, zrobiłem wszystko, aby nie dopuścić pani do tej pracy.
- Ale się panu nie udało! – rzuciła mu w twarz patrząc prosto w oczy. Johnson był wysokim, silnym mężczyzną o kamiennym spojrzeniu, ale nie zareagował na zaczepkę. Sharon czekała, aż ją zapyta, z kim się przespała, żeby dostać tę robotę. Ale Johnson nie zapytał.
- Nie – mruknął. – Nie udało mi się.
- Cieszy mnie to.
- Czy wie pani, że z tej pracy nie będzie się pani mogła wycofać bez mojego pozwolenia? – zapytał nadspodziewanie łagodnie. – Jeżeli odejdzie pani samowolnie, znajdzie się pani w więzieniu.
- Uprzedzono mnie o tym – odpowiedziała. – Jestem gotowa.
- Nikt nie jest gotowy – lekko uśmiechnął się do niej. – Tak jak do walki nikt nie jest gotowy, dopóki nie przeżyje pierwszej bitwy. Jeszcze może się pani wycofać. To żadna ujma.
- Nie przyszłam tutaj, aby się wycofywać – uniosła nieco wyżej głowę. – Wiem, że to praca, dla której jestem stworzona.
- Nie, nie wie pani tego – zaprzeczył chłodno. – Nie ma pani pojęcia, na czym polega i bardzo mi nie na rękę, że zostałem zmuszony przyjąć panią do zespołu.
- Wszyscy wykonujemy rozkazy – Sharon zdobyła się na zimny ton. – Myślę, że pańska niechęć do mnie nie przełoży się na naszą pracę.
- Całe to biuro, to fasada – stwierdził po dłuższej chwili milczenia Johnson. – Naprawdę jestem dyrektorem programu „Tharsys”. Jednego z najtajniejszych programów prowadzonych przez rząd Stanów Zjednoczonych.
Dyrektor przerwał obserwując jej reakcję. Ale Sharon zdawała się być niewzruszona, czekała na to całe życie. Wreszcie miała szanse robić coś naprawdę ważnego. Dla tej chwili warto było ciężko tyrać przez ćwierć wieku. Chciała służyć swojemu krajowi, okazać się przydatna i godna wypełniania najważniejszych obowiązków i teraz tak się stałą. Została przyjęta do elitarnego kręgu najlepszych specjalistów. Robiła wszystko, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją to wciągnęło.
- Od tej chwili jest mi pani całkowicie podporządkowana – ciągnął obojętnie Johnson. – Nie ma pani życia prywatnego, wykonuje pani bez zadawania zbędnych pytań przydzielone zadania. Teraz jest już za późno na wycofanie się. Będzie pani wiedzieć tylko tyle, ile jest niezbędne do realizacji zadań. Proszę o nic się nie dopytywać.
- Tak jest.
- Program „Tharsys”, to program poszukiwania obcej cywilizacji…
- Jak Seti? – tym razem nie udało jej się ukryć głębokiego rozczarowania. Już widziała się, jak do końca życia tkwi przy jakimś zapomnianym radioteleskopie w odległych górach. Na to miała zmarnować swoje życie, wspaniale rozwijającą się karierę?
- Niezupełnie – pokręcił głową Johnson. – Mamy pewne poszlaki, aby sądzić, że ją znaleźliśmy…
- Naprawdę?! – nie mogła uwierzyć Sharon. Nagle jej zadanie znowu stało się interesujące i inspirujące. – Gdzie? Czy to daleko? Czy wysłaliśmy już sygnał do nich?
Dyrektor patrzył na nią bez ruchu. Teraz był pewny, że naprawdę nie wiedziała, czym się zajmują. Seti! Prawie prychnął w duchu. Jak mogła pomyśleć, że on mógłby się zajmować tak nudną robotą?
- Bardzo blisko – powiedział powoli. – Praktycznie tuż za rogiem.
- W układzie słonecznym?! – dopytywała się, w końcu trochę podekscytowana.
- Bliżej – podpowiedział prawie z pobłażaniem.
- Niemożliwe – Sharon nagle jeszcze bardziej się wyprostowała. – Tu? Na Ziemi?!
- Tak – przytaknął w końcu. – I nie wykryliśmy jej przy pomocy radioteleskopów.
Johnson sięgnął do swojego biurka, z którego wyjął dość gruby kołonotatnik. Położył go na biurku i rzekł:
- Po spotkaniu przeczyta pani sobie to opracowanie, w naszej czytelni. Są tu wszystkie szczegóły, ale ja pokrótce zarysuję pani obraz sytuacji. Tę obcą cywilizację tworzą ludzie…
- Jak to ludzie? – zapytała Sharon. – Obcą?
- Wszystko na to wskazuje – westchnął Johnson. – Na ziemi prawdopodobnie funkcjonuje obca kultura, której nie znamy, a która nas doskonale zinfiltrowała. To kultura daleko starsza od naszej i w pewnym sensie bardziej rozwinięta.
- Skąd o tym wszystkim wiemy?
- Na razie jedynie z pogłosek i plotek – wyznał dyrektor.
- To… to… bardzo mało – znowu w głosie Sharon górę wzięło rozczarowanie.
- Dlatego uruchomiono program „Tharsys”, aby zweryfikować te pogłoski, a następnie odkryć tę kulturę – lekko uśmiechnął się dyrektor. – Pierwsze pogłoski dotarły do nas pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku. Pochodziły od wysoko postawionych urzędników III Rzeszy. Nie braliśmy ich wtedy poważnie. Uważaliśmy, że uciekinierzy chcieli sztucznie dodać sobie wagi w naszych oczach…
- III Rzesza była obcą cywilizacją? – pokręciła głową Sharon.
- Nie – z lekkim rozbawieniem pokręcił głową Johnson. – III Rzesza była chyba pierwszym państwem, z którym tak kultura próbowała nawiązać kontakt. Nie był to zbyt szczęśliwy wybór.
- Ale gdzie oni żyją? – dopytywała się Sharon. – Pod ziemią, w głębinach oceanu?
- Nie… Żyją obok nas. Być może w drodze do pracy minęła pani jednego z nich. Nie umiemy ich odróżnić od reszty ludzi. I właśnie na tym im zależało.
- Coś jak Żydzi?
- No, w pewnym sensie – zawahał się Johnson. – Tyle, że się kryją. I nie chcą się mieszać z nami. Ani asymilować. Ukrywają swoją tożsamość i wykształcili wiele interesujących umiejętności.
- Jakich?
- Może to tylko plotki, może legendy – znowu zawahał się dyrektor. – Być może wiele naszych legend ma źródło właśnie w ich istnieniu. Teraz podejrzewamy, że wiele mitów i legend europejskich takich jak opowieści o wampirach czy skandynawskie legendy mogły mieć swoje źródło w ich kulturze.
- Ale kim oni są?
- To Atlantydzi – wyjawił w końcu Johnson. – Cztery tysiące lat temu ich państwo nagle zniknęło z powierzchni ziemi. A teraz mamy powody, aby przypuszczać, że oni żyją i tworzą zwartą organizację. Przez cztery tysiące lat żyjąc pośród ludzi, szli zupełnie oddzielną drogą. Mnożyli się jedynie w swoim obrębie. Wydaje się nam, że wykształcili odrębną rasę. Ale tego wszystkiego musimy się dopiero dowiedzieć. Właśnie w tym celu pod koniec lat pięćdziesiątych uruchomiono program „Tharsys”.
- A co zrobiono przez pięćdziesiąt lat?
- Może niewiele, szczegóły znajdzie pani w tym materiale – Johnson wskazał kołonotatnik leżący na biurku. – Ale jedynym sposobem na uzyskanie wiarygodnych informacji jest pojmanie jednego z nich.
- Ale jak ich rozpoznać?
- To właśnie będzie pani zadanie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt