Z oknami gasło światło dnia, gdy oprzytomniałem.
O rany, kwadrans po osiemnastej! Kwiaciarnia za rogiem będzie jeszcze otwarta. Kupię białe róże, byle się jej podobały. Nie znosi, gdy się spóźniam – pomyślałem rozgorączkowany, wbiegając do windy.
Wkrótce potem dwa przystanki z pękiem kwiatów w zatłoczonym po brzegi tramwaju. Pierwsze piętro, znajomy dzwonek, otwierają się drzwi. Serdeczny pocałunek w policzek.
- No, wreszcie jesteś! Zapodziałam kluczy do stacyjki. Tylko pół minuty, wytrzymaj…
I popłynęła w głąb mieszkania lekko kołysząc biodrami. Przystanęła odruchowo. jak każda kobieta przed lustrem, przeczesała ręką krótkie włosy.
Mam przed sobą pierwszy od dawna wolny wieczór, nie muszę już nigdzie gonić, jestem w domu. Dobrze się składa, akurat w dzień jej urodzin, o ile pamiętam w rocznicę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę.
Zostałem sam w przedpokoju. Zamyślony bezwiednie oparłem się o ścianę:
Każde urodziny matki to powrót do dzieciństwa. W całym domu unosi się znajomy zapach jej talku i róż, gdański zegar z jedną wskazówką tyka dostojnie. Nadal jest piękna, wiele zachowała z dawnej prawdy, ciągle podoba się mężczyznom. To twarz człowieka dumnego i szczęśliwego ze spełnionego obowiązku.
Z głębi mieszkania dochodziły odgłosy szukania. Rozsiadłem się w ulubionym, uszatym fotelu, zawieszając wzrok na rzędzie starych, rodzinnych zdjęć. Obiektyw utrwalił radość moją i matki. Tęsknię z tamtymi czasami, ich duch wypełnia ten dom. Od zawsze przechowywała nasze zdjęcia. Tkanina życia. Przymknąłem powieki, wróciły wspomnienia.
- Tak, to było dwa lata temu, wczesną jesienią. Wyszedłem później niż zwykle, zasiedziałem się w redakcji, potem musiałem wpaść jeszcze do banku. Byłem wykończony, szef się czepiał od rana o byle co. Bank to osobny rozdział: bieganie od panienki do panienki, stanie w kolejkach i tych zawiłych formalności. Głód i zmęczenie mieszały rozum. Stałem na brzegu chodnika, na czerwonych światłach, blisko jej domu. Może odwiedzić mamę? - Może zrobi mi puszysty omlet, jeszcze pamiętam jego delikatny smak…
Nie otwierała. Miałem klucz. Kuchnia była pusta. Przez ścianę wdzierał się dziwny odgłos, dochodzący z głębi mieszkania. Miałem złe przeczucia, serce waliło, jak młotem. Wszedłem cicho do sypialni. Nigdy, wcześniej nie słyszałem jej płaczu. Smutek i gorycz to była zawsze tylko jej sprawa, skrywana głęboko. Widząc mnie, usiadła na łóżku, opierając łokcie na kolanach i ukradkiem otarła łzy. Oczy czerwone i podpuchnięte.
- Wszystko w porządku, mamo?
Zatoczyła kółko w powietrzu palcem, rozszerzone źrenice wpatrywały się we mnie przez chwilę.
- Jest mi tak potwornie przykro - wyszeptała. - Siadaj. - Wybacz musiałam coś przemyśleć. Świat nie rozpieszcza, ale to tylko maleńkie zmartwienie - usprawiedliwiała się jak dziecko.
Usiadłem na stołku. Zapewne odżył w znowu ten stary koszmar?, przemknęło.
- Mamo, wyrzuć z siebie gorycz! Raz na zawsze, nie dręcz się. Minęło tyle lat.
Poprawiła się na łóżku, kiwnęła głową. To był znak, że miałem mówić dalej. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, dotknęła spodem drżącej dłoni mojego policzka.
- Uda ci się, tylko kieruj się zdrowym rozsądkiem.
- To, prawda, muszę, wiem, ale czasem mnie napada i myślę: w cholerę z tym, życie jest zbyt krótkie. Nie wiem, gdzie podziała się moja siła. Po kawałku odłupało ją życie, powoli się zużyła - wyszeptała, jej oczy znowu zaszkliły się łzami.
To znowu ta sama, stara historia, tkwi w matce jak cierń. Była wtedy chudą, szaloną nastolatką. Przyszpilona do ziemi, stała w tłumie podnieconych gapiów i patrzyła jak płonie jej dom. Ugrzązł w nim jej ojciec, a mój dziadek. Coś się wtedy w niej otworzyło, coś się zamknęło. "Mała, dobra robota", drwił, któryś z gapiów.
Krzyczała. Usmażył się w ogniu, ratując psa, jej ukochanego psa, którego niefrasobliwie zamknęła samego w domu, spiesząc na randkę z pierwszym chłopakiem. Do dziś słyszy ryk ognia wypluwanego przez rozbite okna, wycie syren i chlust wody, szemranie strażackich sikawek i ten zapach gryzącego dymu. Przerażające...
Twój dziadek był fantastycznym facetem i ojcem, nieraz zapewniała.
A co z jego genami?
Gdybyś je od dziedziczył byłbyś geniuszem.
To prawda, łączy mnie z nim ta sama pasja. Kolekcjonuję, tak jak on kalendarze, wszystkie, ścienne też, z kartkami do wyrywania. Kalendarz to w pewnym sensie książka, której przeznaczeniem jest likwidacja. To dzieło, programowo nietrwałe, nie ma zamiaru nas przeżyć, marzy, by każda kartka została przeczytana dokładnie.
Nie poddawałem się.
- Mamo, kupiłem to mieszkanie. Nareszcie się udało! Kredyt będę spłacał chyba do emerytury. Jakoś sobie poradzę, mam trochę rozumu i instynktu - wyrzuciłem z siebie jednym tchem, czułem, by coś powiedzieć, zająć ją czymś innym.
Uniosła brwi, twarz pokrył nikły uśmiech.
- Potrzebujesz pomocy?
- Dzięki, już mam.
Zasypała mnie pytaniami, jak zwykle chciała być ze wszystkim na bieżąco.
– To wspaniała wiadomość. Cóż, w życiu trzeba ryzykować. Nie martw się, zawsze byłeś moją mądralą, dasz radę.
Łasy na pochlebstwa, przytuliłem ją mocno.
- Ułożysz sobie nareszcie życie w nowym domu, będziesz miał więcej miejsca. Jesteś szczęśliwcem, Anna to dobra dziewczyna. Czy myśleliście o małżeństwie? Cieszę się, że spełniły się twoje marzenia. To głupie, byłam szczęśliwa mając cię tu blisko. Czas, gdy dzieci odchodzą na swoje, dla rodziców zawsze jest trudny.
Nie patrzy na mnie, wstydząc się swojej słabości.
Z zadumy wyrwał mnie SMS od Anny: "Muszę zostać na noc w szpitalu".
****
Nadal z głębi mieszkania dochodziły odgłosy szukania, obudziły Bliznę, przybiegła się przywitać, merdając puszystym ogonem. Jest przygłucha.
- Przepraszam, długo kazałam na siebie czekać.
Stanęła zadowolona przede mną z kluczykami w ręku. Wręczyłem róże, utonęliśmy w uścisku. Starannie ułożyła kwiaty w zielonym wazonie. Przy herbacie i babeczkach z konfiturą, rozmawialiśmy jak dawniej. Czas umykał, wieczorny wiatr targał firankę. Podniosła się, by ją poprawić.
- Piotrze, czy pamiętasz jak byliśmy razem na meczu Lechii?
- To było tak dawno, mamo - odpowiedziałem, podnosząc się z krzesła.
Zrobiło się późno, księżyc niecierpliwie zaglądał w okna. Nie mogłem dłużej zostać, długi, gorący prysznic i łóżko, to o czym marzyłem. Matka towarzyszyła mi do drzwi.
- Nie martw się o mnie, a ja nie będę martwić się o ciebie.
Objąłem ją ramieniem. Nawet nie wiedziałem, kiedy pokonałem schody. Na zewnątrz, wiał silny wiatr, przeganiał ciemne chmury, targał włosy spóźnionych przechodniów. Szedłem na skróty, przez park, starając się omijać kałuże, nieustannie ślizgając się na mokrych liściach, cienką warstwą pokrywających chodnik.
*****
Nie mogłem zasnąć. Czasem tak mam, gdy jestem wykończony, ostatnio tyrałem codziennie po szesnaście godzin. Wspomnienia przeplatały się z teraźniejszością:
Zajęty tysiącem własnych spraw, przyzwyczaiłem się, że matka była i jest, wystarczy, że się do mnie uśmiecha. Jestem spokojny, wiem, że da sobie radę, zawsze sobie radziła. Ma odwagę być sobą, nie lubi rozmów o niczym, niektórych tym drażni. To ostro zarysowana osobowość. Kto bodaj przelotnie pozna matkę, ten musi ją zapamiętać, to człowiek wielkiego, ale prostego serca. Wywiera silny urok na ludzi, skupiając ich wokół siebie. Zmusza siebie i innych do bezustannej szczerości. Żyje mocnymi uczuciami, niespokojna, egzaltowana, czasem jest w tym trochę śmieszna, ale przecież tylko ludzie nijacy unikają śmieszności. Sąsiedzi patrzą na nią z ukosa, krążą po mieście smakowite plotki, że spada jak kot na cztery łapy. W dzień zaduszny przygarnęła bezdomnego psa, wyłowiła go z nieprzebranego tłumu, mogił i krzaków, przywiązanego do drzewa. Poturbowana, z pyskiem ociekającym krwią żółta suka na jej widok radośnie zaszczekała i to wystarczyło. Teraz są prawie nierozłączne. Karmi ją ciasteczkami, tak czy owak to chyba głupota.
Pisze w wolnych chwilach bajki dla dzieci, nie marnuje czasu, zapominając nawet o posiłkach. Czuje się w niej smak zauroczenia pisarstwem. Kobiecej prozy nie czyta, za to uwielbia stare komiksy i bajki.
Geniuszowi Andersena nikt nigdy nie oddał należnego hołdu, może ja to uczynię, kiedyś zażartowała.
Cienki zbiorek jej bajeczek trafił do księgarni. Przyjemnie. Ach, jaka była z siebie dumna. Dostałem egzemplarz autorski z dedykacją. Wstyd, ale dotąd do niego nawet nie zajrzałem. Zastanawiała się czy nie napisać poematu, ale nie wyszła poza czterowiersz, jej zdaniem nie brzmiał dość dostojnie, zgrzytał. Też pomysł! W końcu dała sobie spokój z poezją.
Słowa zawodzą, powiedziała z nutą żalu w głosie.Mamo, brak czasu, moje życie pędzi na oślep. To prawda masz ostatnio złą passę. To przeczytasz moją powieść, odparła. Z wielką chęcią. Jestem przekonany, że ją wkrótce napiszesz.
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. To było radosne, rodzinne popołudnie.
Matka jest uparta zupełnie jak osioł, jak sobie coś ubzdura, żadna siła jej nie jest w stanie powstrzymać. To nic dziwnego, ma za sobą długie lata bolesnych doświadczeń. Czasem jest jak otwarta księga, szczera do bólu i pełna dziwnej empatii, nawet, gdy życie ją okrutnie beszta. Jutro wyjdzie jak zwykle z domu, uśmiechnięta i wyprostowana, w pełnym, starannym makijażu, nikt nic nie zauważy spod nowego swetra, zajęty jest swoimi sprawami i pędzi. Matka przynajmniej pędzi swoją, czerwona Toyotą, nie musi dusić się w tramwaju lub gnać na piechotę.
Jest najbardziej zwariowaną osobą, ze wszystkich kobiet, jakie znam. Nie opuszcza jej optymizm. Bywa twarda, a przynajmniej tak chce być postrzegana, nie znosi litości. Po śmierci dziadka, musiała wcześnie dorosnąć, nie miała wyjścia ani wtedy ani później. Uciekła od mego ojca. Małżeństwo rodziców nie należało do szczęśliwych, szybko zapomnieli kroków, które wiodły ich do siebie. Ojca, prawie nie pamiętam, w moim, życiu był chwilowym gościem. Może tylko to, że był dla mnie niesprawiedliwy. Ojciec był zapatrzonym w siebie zdolnym, zimnym inteligentem, który nie dawał z siebie nikomu nic oprócz blasku. Bezmyślnie wszystkich ranił, mówił głośno i z afektacją. Ciężko mi było dzień po dniu, milczałem. Zdawało mi się niekiedy, że Pan Bóg zapomniał o kawałku ziemi, na którym żyłem. – „Twój ojciec nie rozróżniał kolorów, dlatego od niego odeszłam”. Nigdy o nim więcej nie mówiła. Nie należy do kobiet, które lubią być poniewierane. Kiedy raz ojciec podbił jej oko, oddała mu... Nie zauważyła, że czaję się w cieniu przedpokoju.
Zwalniam cię. Widocznie niektórzy potrzebują w związku motywacji innego typu, oznajmiła ojcu.
Nie uwierzyłbym, gdybym nie słyszał i nie zobaczył na własne oczy. Pozwoliłem sobie na cichy śmiech.
Zgubą moją było twoje serce, powiedziała na koniec, trzęsąc się cała.
Trudno, musiał iść z krwawym sinikiem do biura...Jakże okropnie może czasem wyglądać przystojny mężczyzna. Pomogło, więcej jej nie tknął, zresztą nie dała mu ku temu okazji. Dzwonił jeszcze trzy razy. Och, tak, żeby mu wybaczyła. Powiedziała, że odbierze za czwartym. Nie płakała, miała ochotę spalić jego buty, które rozrzucał po całym mieszkaniu. To jedyna scena, kłótnia, którą zapamiętałem. No cóż, miała niezłomne zasady. Żadne "przepraszam" tu nie zadziałało - potem była już sama przez długie lata, to był jej wybór, nie miała do nikogo pretensji i nie dławiła się własną samotnością. W rodzinnym domu, z matką za ścianą, zasypiałem bez lęku, gdy patrzyłem przez jego okno, świat wydawał mi się lepszy, bardziej kolorowy.
Nazajutrz miałem zadzwonić do mamy, by powiedzieć, że wpadną z Anną, wieczorem po pracy. Oczywiście zawsze mogłem ją odwiedzić, przecież byłem jej jedynym synem. Kupiłem pudełko drożdżówek z czekoladą. Było dobrze po ósmej, kiedy weszliśmy do środka. Ewa, sąsiadka z vis a vis stała we drzwiach, zakrywając dłońmi twarz.
To to niesprawiedliwe dla świata, wykrztusiła przejęta. Wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze.
Otworzyli wytrychem drzwi. Wezwaliśmy karetkę.
Nie oddycha!!!
Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co powiedzieć, byłem bezradny. Rozpłakałem się dopiero w szpitalu.
- Cholerne gniazdko! Mamo, wybacz, że go nie naprawiłem, miałem na głowie ważniejsze potrzeby. Brakowało ci cierpliwości... Sprzątałaś kuchnię, myłaś blaty, miałaś wilgotne ręce... Twoje zmęczone serce nie wytrzymało. Nie zamierzam się osądzać, ale nie tak planowaliśmy…
Jakże mam cię nie kochać? Mamo, z karminową szminką na ustach, z podrażnionymi od niewyspania śluzówkami oczu, uśmiechającą się do mnie wyrozumiale, ekspertką od piekącej cebuli i słodkiej galaretki, którą zjadałem, aż mi się uszy trzęsły.
A właściwie, czym są słowa...
Przez tyle lat stałem w świetle poranka.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt