Zwrot zaczepny cz. III - arktur
Proza » Przygodowe » Zwrot zaczepny cz. III
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

1 lipca, południe

 

Otarłem pot z czoła. Samochód, który dostałem od Przesmyckiego dawno miał już lata świetności za sobą. Dychawiczny golf po ciężkiej służbie nadawał się bardziej na szrot niż bezdroża Bieszczad. W aucie nie tylko nie było klimatyzacji, ale do tego nawiew działał bardzo kapryśnie. Tymczasem na zewnątrz temperatura dochodziła do trzydziestu stopni w cieniu. Zakląłem. Przy takiej prędkości podróżnej, na jaką pozwalała wyeksploatowana konstrukcja, nawet opuszczone wszystkie szyby niewiele pomagały.

Wyjechałem wcześnie, aby uniknąć upału, lecz teraz byłem praktycznie u kresu podróży i słońce nieźle dawało mi w kość. W końcu zatrzymałem samochód przed niewielkim wzniesieniem, gdzie polna droga przechodziła w leśny trakt. Dalej nie miałem odwagi jechać takim samochodem. Tu bardzie przydałaby mi się terenówka z napędem na cztery koła. Podniosłem z siedzenia mapę topograficzną, w którą wyposażył mnie Przesmycki i wzrokiem odnalazłem miejsce mojego postoju. Zostało mi już tylko siedem kilometrów do celu. Miły południowy spacerek.

Okazało się, że na zewnątrz jest dużo przyjemniej niż we wnętrzu auta. Na spoconym czole poczułem nawet słaby powiew wiatru. Niegdyś byłem niezłym piechurem, ale z każdym kilometrem przekonywałem się, że to już przeszłość. Może to przez upał, może przez piach a może dlatego, że szedłem pod górę. Dość, że szybko zacząłem dyszeć.

Papieros na pewno mi nie pomógł, ale nie umiałem się powstrzymać. Smętnie pomyślałem, że kiedyś taki dystans pokonałbym w nieco ponad godzinę, a dziś nie łatwo było mi się wyrobić w dwóch. Schowałem mapę do kieszeni kurtki, która przerzuciłem sobie przez ramię. Może nie było to rozsądne, bo zza paska wystawał mi pistolet. Na szczęście na tutejszej zwierzynie nie robiło to wrażenia. Wiedziałem, że jestem już niedaleko.

- Dyszy pan tak, że słychać pana ze stu metrów, majorze – usłyszałem nagle za sobą.

Przystanąłem i powoli się odwróciłem. Oczywiście, że go nie zobaczyłem. Ale poznałem po głosie i dlatego nie oblał mnie zimny pot strachy. Kobel. Nie mógł sobie darować, wciąż lubił takie numery. Czekałem cierpliwie.

W końcu wychylił się zza drzewa. Był dużo bliżej niż myślałem. Naprawdę. Choć teraz trudno go było poznać na pierwszy rzut oka. Zawsze był chudy, ale teraz wysechł jeszcze bardziej. Do tego długie włosy i broda jeszcze bardziej go wyciągnęły. Istny Jezus Chrystus z wioskowej kapliczki. Ubranie wybitnie pasowało do jego wymizerowanej fizjonomii.

- No ja tez się cieszę, że cię widzę – mruknąłem.

- Śmierdzi pan fajkami tak, że zwierzęta uciekają – zaśmiał się sucho i podszedł do mnie. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Pomimo suchotniczego wyglądu uścisk miał silny jak dawniej.

- Traper, tak? – spytałem. – Siekierezada, te klimaty…

- W pewnym sensie – wykonał nieokreślony szeroki ruch ramieniem, jakby chciał objąć drzewa. – Spokój, cisza, nikt do mnie nie strzela…

Przerwał. Popatrzył na mnie smutno przez chwilę. Wiedziałem, że moja giwera nie uszła jego bystremu spojrzeniu.

- Stęsknił się pan za mną – pokiwał głową. – A to znaczy… że mamy kłopoty…

- No… - pokiwałem głową. – Ja też bym się czegoś napił…

Ruszył pierwszy. Nie był typem gaduły i może dlatego w końcu go polubiłem. Do jego domu było już naprawdę blisko. Choć określenie dom, dla tej szopy było trochę na wyrost. Drewniane ściany, drewniany dach pokryty papą i dwa okna, to cały luksus, jaki miał do dyspozycji.

- Tylko z zewnątrz wygląda tak fatalnie – powiedział widząc mój mimowolny wyraz twarzy. – W środku jest stół, dwa krzesła i łóżko.

- Na to wydałeś pieniądze, które ci dałem? – zapytałem z niedowierzaniem.

- Na to i na święty spokój – odpowiedział. – Nie tak łatwo jest zniknąć w dzisiejszych czasach.

- Jeśli komuś odpowiada życie pustelnika – zauważyłem filozoficznie wchodząc do środka. Było tak jak mówił, z tym, że meble były… dość proste. Jakie by nie było to krzesło, to usiadłem na nie z rozkoszą. Cierpliwe czekałem, aż Kobel postawi przede mną niegdyś czysty kubek i zjawi się z litrową butelka po wodzie mineralnej.

- A pan pewnie się ożenił – powiedział nalewając płyn do kubków. – I pędzi pan teraz szczęśliwe życie w jakimś urokliwym miejscu…

- Nie.

Podniósł swój kubek i szybko wypił. Poszedłem w jego ślady…

- Kupiłem to od miejscowych drwali… - usłyszałem po dłuższej chwili, kiedy mogłem już oddychać. – Sami to pędzą…

- Z czego… - wydusiłem chrapliwie… - Z karbidu?

- I smoły – dodał z uśmiechem. – Ależ to wchodzi w żyły…

Powiedzmy, że nie do końca podzielałem jego entuzjazm do endemicznych trunków. Kiedy mogłem już mówić w miarę normalnie opowiedziałem mu o wizycie Przesmyckiego. Wyraz jego twarzy zmienił się, odrobinę.

- Nie podoba mi się to – powiedział po chwili.

- Ani mnie – mruknąłem zapalając kolejnego papierosa. – A podobało ci się to, w co wciągnął nas pułkownik Filipiki?

Spojrzał na mnie szybko.

- To pułkownika Filipskiego w to wciągnięto… Sądziłem, że byliście… przyjaciółmi…

- Nie chcę sam podejmować decyzji – powiedziałem powoli. – Sprawa dotyczy nas obu. Powiem szczerze, ja nie bardzo mam już siły uciekać. Nie mam więcej pieniędzy. Wszystko, co jeszcze mogę, to uciec z kraju na fałszywych papierach… Tylko, co dalej. Będę sprzątał ulice w Londynie?

- To lepsze od sprzątania ludzi – wzruszył ramionami i nalał następną porcje trunku. – Ja rąbię drzewa tutaj… mogę rąbać gdzie indziej…

- Dobrze – sięgnąłem z pewnym wahaniem po kubek. – Wiem, czego się trzymać. Likwidujemy się i może jeszcze kiedyś się spotkamy. Zresztą… Nawet w więzieniu będzie ci lepiej niż tu…

Uniosłem kubek w ledwie dostrzegalnym toaście i wypiłem. Tym razem wiedziałem, czego się spodziewać i jakoś poszło.

Kobel odłożył swój kubek i lekko dotknął mojego ramienia. Popatrzył mi w oczy.

- Majorze… - wydusił łapiąc powietrze. – Pan zawsze był od podejmowania decyzji, a ja od lania w mordę. Nie zmieniajmy tego.

- Poprzednio tylko my uszliśmy z życiem – odparłem cicho. – I to ledwo. Teraz… Teraz nawet takiej pewności nie mam.

- Nie – uśmiechnął się do mnie półgębkiem. – Nie pomogę panu… Sam pan podejmie decyzję, a ja wykonam rozkazy. Tak będzie lepiej. Nie róbmy nawzajem czegoś, na czym się nie znamy.

- Dobrze… - zgodziłem się. – Wobec tego się zwijamy. Masz jakieś pieniądze, dokumenty?

- Zostało mi kilkanaście tysięcy – wzruszył ramionami. – Mam tylko papiery, które dostałem od pana.

- One już nic nie są warte. Dotarli do nich. Zorganizujemy coś dla ciebie.

- A pan ma?

- Tak, jeszcze mam coś w zapasie, ale nie wiem, na ile są bezpieczne… - podnosiłem się, kiedy brudna szyba w oknie rozprysła się z suchym trzaskiem, a jej odłamki uderzyły mnie w twarz. Coś gorącego przeszorowało mi po żebrach. Odruchowo padłem jak długi na drewnianą podłogę. Kobel już tam leżał. Spotkałem jego zaniepokojone spojrzenie.

- Dostał pan? – zapytał, a właściwie prawie stwierdził.

- Nie, nie wiem – wyszeptałem. Twarz miałem w odłamkach szkła. Ręką pomacałem bok. Rozorana skóra na boku piekła mnie jak cholera, ale nie wydawałem się być specjalnie uszkodzony.

- Niech pan postrzela w okno, ja się spróbuje rozejrzeć – warknął. Nawet nie dostrzegłem, skąd wyciągnął gnata. Skinąłem głową. Dobyłem broni i wycelowałem w okno. Usiadłem i dopadłem do okna, a potem wystrzeliłem na ślepo kilka naboi.

W tym czasie Kobel wychylił się na chwilę. Chociaż tego nie widziałem, wiedziałem, że Mirek szybkim wzrokiem omiótł okolicę. Za chwile kucał pod ścianą. Ja także.

- Jest ich dwóch, jakieś trzydzieści metrów od nas. Jeden koło pięciu metrów na prawo, drugi prawie na środku. Kryją się w krzakach.

- Najlepiej będzie zdjąć ich jednocześnie – powiedziałem.

- Albo uciec przez okno z tyłu…

- Będą nas ścigać – mówiłem. – Są lepiej uzbrojeni i mają więcej amunicji…

Nie zdążyłem nic więcej dodać. Kolejne strzały przerwały naszą rozmowę, ale pociski poszły górą nie stanowiąc dla nas żadnego zagrożenia. Po chwili wiedzieliśmy, dlaczego. W kilku miejscach dachu pojawiły się ogniska pożaru.

- Pociski zapalające – prawie z uznaniem stwierdził Kobel. – Ale są przygotowani, skubani…

- Mam nadzieję, że masz ubezpieczony dom – powiedziałem z nadzieją, ale wystarczyło mi jego jedno spojrzenie, żebym wiedział, że nie…

- Teraz robi się gorąco – stwierdził Kobel, a mnie pot zaczął spływać o po czole.

- Na trzy? – zaproponowałem. A kiedy skinął głową, dodałem:

- Trzy!

Wychyliliśmy się jednocześnie. Celowałem od razu tam, gdzie powiedział Kobel. Jak tylko ciemna, skulona sylwetka przecięła linię muszki i szczerbinki, nacisnąłem miękko spust. Dwa strzały zlały się w jeden huk, Kobel wystrzelił w tym samym momencie. Pół sekundy później obydwaj znowu kuliliśmy się pod oknem.

- Ja trafiłem, a pan? – spytał Kobel.

- Ja też – odparłem, chociaż nie byłem tak do końca tego pewny, ale duma kazała mi skłamać.

- No to może pan wyjść – prawie z uśmiechem powiedział, a tymczasem pierwsze ogniste drzazgi zaczęły spadać z dachu.

Westchnąłem. Wychyliłem się na chwilę do okna. Nic się nie stało. Potem raz jeszcze na dłużej, ale i tym razem nikt nie strzelał.

- Dość tej gimnastyki! – przerwał mi Kobel. – Zaraz zapadnie się dach, spieprzajmy stąd!!

Nie czekał dłużej i ruszył do drzwi. Poszedłem w jego ślady krztusząc się dymem. Na zewnątrz, na tle płonącego domu stanowiliśmy doskonały cel. Ale i tym razem nikt nie strzelił. Szybko oddaliliśmy się na pare następnych kroków. Dom ogarniały coraz większe płomienie i żar bił z niego na dobre kilka metrów.

- Nie ma co, majorze – odezwał się Kobel. – Pan to potrafi zapewnić rozrywkę w wakacje!

Nie powiedziałem nawet „przepraszam”. I tak zabrzmiałoby to jakoś głupio. Tymczasem Kobel ruszył w stronę naszych napastników. Poszedłem w jego ślady. Widziałem, jak stanął nad jednym z nich, a potem podszedł do drugiego…

- No, ręka już nie ta – mruknął. – Mało pan ostatnio ćwiczył, majorze…

Miał rację. Mężczyzna, do którego strzelałem, zamiast w głowę, został trafiony w gardło i powoli dogorywał. Zerknąłem szybko w bok, ale ofiara Kobla leżała bez ruchu, więc nie stać mnie było na celną ripostę.

Kobel pochylił się nad umierającym i szybko przeszukał jego kieszenie. Z portfela sprawnie wyłowił pieniądze i dokumenty. Pieniądze bez żenady schował do kieszeni, a dokumenty podał w moją stronę…

- Jemu już nie będą potrzebne – powiedział. Biorąc pod uwagę, że nieboszczyk chwile przedtem spalił mu dom, można mu to było wybaczyć…

- Kowalski… - przeczytałem nazwisko z dowodu. – Prawdziwe jak życiorys polityka…

- Założę się, że ten drugi nazywa się Nowak – zaśmiał się sucho Kobel podchodząc do drugiego trupa. Ale przegrałby zakład. Ten drugi nazywał się Wiśniewski. Wyszukane nazwisko.

Schowałem pistolet za pasek spodni, a dokumenty zabitych do kieszeni. Potem spojrzałem na lewy bok. W tym miejscu koszula nie była już niebieska, ale czerwonobrunatna. Delikatnie uniosłem materiał. Pocisk nie wyrządził mi szkody, poza tym, że rozpłatał kawał skóry na żebrach.

- Potrzebuje pan szycia – fachowo stwierdził Kobel, a kiedy wymownie spojrzałem na niego, szybko dorzucił:

- Jeśli ja to zrobię, to nigdy już nie będzie pan mógł się pokazać na plaży.

Miał rację. Kobel posiadł wiele talentów, ale na pewno nie znał się szyciu. Przynajmniej na tyle, aby potem nie wyglądać na dzieło Frankensteina. Lekarze też odpadali, chyba że chciałem pokonwersować z policją… Ale znałem kogoś, kto mógł to zrobić…

- O co tu chodzi, majorze? – zapytał Kobel, jak tylko pozbierał broń naszych niedoszłych zabójców.

- Nie mam pojęcia – powiedziałem w zamyśleniu. – Może u Przesmyckiego jest kret, a może któryś z jego kolegów chce, żeby nam się nie udało. Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno, teraz trudno będzie nam zniknąć…

- Trzeba będzie tu posprzątać…

- Muszą gdzieś tu mieć samochód, albo zostawili go gdzieś koło mojego – mówiłem. – Cholera, to nie tam miało być…

Kobel wydawał się nie słuchać. Zerknął na płonący dom, a potem ruszył w stronę drogi… Westchnąłem i poszedłem w jego ślady. Miałem tylko nadzieję, że w aucie znajdę apteczkę, żeby zrobić sobie prowizoryczny opatrunek.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
arktur · dnia 01.03.2017 21:19 · Czytań: 484 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty