Usiadłem przy biurku, próbując napisać wiersz, szukając w tym ulgi, lecz nie byłem w stanie. Szum myśli, napływający nieustannie jak burza, przerywał każdy możliwy moment ciszy. To doświadczenie, choć impulsywne i mroczne, miało swoje znaczenie, jak teraz wiem. Wówczas nie potrafiłem tego zrozumieć. Pozostałem zamknięty w pokoju, a w szaleńczym amoku w końcu opadłem na łóżko. Niezauważenie przysnąłem, a wszystko wokół ucichło, zanurzone w bezkresnej ciemności. Ulga? Może, ale także nicość, pustka tak głęboka, że nie miała odbicia. Nie byłem już tam. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nic nie czułem, a mimo to – żyłem.
Obudziłem się, powieki ciężkie, zimne powietrze chłodziło moją twarz, a ciemność rozmywała cienie mojej postury na ścianach. Kiedy próbowałem się podnieść, coś mnie powstrzymało, jakby niewidzialna siła przygniotła mnie do ziemi. I wtedy to usłyszałem. Te słowa, wyraźne, które później spisałem:
"Deszcz pierwotny oczy przykrył,
smutek duszę pobił,
deszcz boleści ciało umył,
drewno stolarz gwoździem zbił."
W mojej dłoni pojawił się kij, prawdziwy i solidny, odbijający przyszłość w spojrzeniu pełnym siły. W tej samotności oddałem siebie, jakby umierając w wieży, by odkryć prawdę, która długo była przede mną ukryta. Spotkałem siebie gdzieś na pustyni, karmiąc ziemię swoją wrażliwością, bo tak naprawdę, to ona mnie tam przyprowadziła. Wtedy drewno znów zostało zbite gwoździem stolarza.
Widziałem w oczach odbicie jego wzroku – tajemnicze i majestatyczne. Błyszczało przez długie godziny, przekazując mi prawdę, którą teraz rozumiem. Znam tajemnicę śmierci.