Dariusz S. Jasiński - Jezioro śmierci - djas
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Dariusz S. Jasiński - Jezioro śmierci
A A A
1.



Arizona 05.05.1997 - laboratorium NASA.



- Nienawidzę dni, kiedy sam, osobiście muszę zajmować się takimi sprawami! - Warknął lekko siwiejący mężczyzna, tonem, mogącym przyprawią o gęsią skórkę.

- Staramy się pułkowniku, ale to w końcu też człowiek. - Odparł spłoszony rozmówca.

- To po jaką cholerę pchał się pan do tej roboty, doktorze Blake? Musi pan w końcu zrozumieć, że pracuje pan dla NASA, dla Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, dla naszej demokracji. Mieliśmy kupę szczęścia, że obiekt dostał się w nasze ręce, a nie w łapy komuchów. Oni nie mają w sobie krzty humanitaryzmu, więc swój też niech pan zostawia w domu. Góra czeka na rezultaty. Jeśli nie zdobędziemy tego, czego od pana wymagamy, to prawdopodobnie spadnę ze swojego stołka, a bardzo go lubię. Prócz tego obiecuję, że pan poleci ze mną. Daję panu dokładnie tydzień i oczekuję na raport z rzetelnymi wynikami. Zrozumiał pan?!

- Tak...

Pułkownik spojrzał przez weneckie lustro na powód swoich zmartwień. Ta sprawa miała dać mu być może nawet awans, a tu nagle w tym imbecylu doktorku odezwało się sumienie. Sam był prawdziwym żołnierzem i nie zawsze potrafił zrozumieć sposób myślenia cywilów. Zdarzało mu się czasami żałować, że nie urodził się w Związku Radzieckim. Tam, za taką opieszałość mógłby Blake'a po prostu rozstrzelać. Otrząsnął się z posępnych myśli.

- Tydzień! - Rzucił jeszcze raz w stronę naukowca i ruszył do wyjścia.



2.



Arrizona 10.05.1997 - miasteczko Golden City



Chłopak wyglądał na około 20 lat. Był wysoki, miał ciemne, zadbane włosy. Jego ubranie z materiału przypominającego dżins, również wyglądało na schludne. Szedł główną ulicą miasta, rzucając wokół nerwowe spojrzenia.

Mieścina leżąca w pół drogi między Stafford a Willcox nie różniła się praktycznie od innych położonych z dala od centrów cywilizacji. Liczyła prawie stu pięćdziesięciu mieszkańców, miała sklep, stację benzynową i bar. W ostatnim z miejsc było zwykle tłumnie, bez względu na porę dnia. Chłopak najwyraźniej o tym wiedział, gdyż właśnie tam kierował swe kroki. Zanim przekroczył próg zatrzymał się na chwilę, wziął głęboki oddech i niezbyt pewnym krokiem wszedł do środka.

Jako, że w Golden City nigdy nic się nie działo (prócz dość częstych burd pijackich), toteż pojawienie się przybysza wywołało spore zainteresowanie tych, którzy jeszcze trochę kontaktowali. Obcy zwykle oznaczał kłopoty, ale mimo znacznego upojenia alkoholowego szybko uświadomiono sobie, że dzieciak jest bardzo wystraszony. Rozmowy przycichły.

Chłopak podszedł do bufetu.

- Co ci podać synu? - Spytał barman.

- Szklankę wody proszę. - Odparł młodzieniec.

Jego dziwny akcent dosadnie wskazywał, że nie pochodził z południa.

Ben Luster, niekwestionowany przywódca miejscowych pijaczków, poczuł się do obowiązku reprezentowania grupy. Tym bardziej, że właśnie nadarzała się okazja do zrobienia kolejnego świetnego żartu. To dzięki mocnej głowie, twardej pięści i ostremu dowcipowi zyskał sobie pozycję w lokalnej społeczności.

Pociągnął ostatni łyk piwa i z pustą szklanką podszedł do chłopca.

- Skąd jesteś, mały? - Spytał Ben.

- Z daleka, szukam swojego brata. - Odparł szybko młodzieniec.

Barman nie kwapił się z podaniem napoju.

- Sam, kurwa, nie stój tak, nalej naszemu przyjacielowi szklaneczkę "wody". - Ostatni wyraz mocniej zaakcentował, dodając do tego porozumiewawcze mrugnięcie. - Mamy tu bardzo dobrą "wodę". Mnie też nalej. - Dodał odstawiając puste naczynie.

Rzucił szeroki uśmiech po sali. Rozradowane gęby kumpli utwierdziły go w przekonaniu, że jest wyjątkowo sprytny.

Barman nalał dwie szklaneczki czterdziestoprocentowej wódki i postawił ją przed klientami wzdychając z dezaprobatą.

- Nazywasz się jakoś? - Spytał Ben.

- Steven Clark. - odparł przybysz.

- No, Steve, co z tym twoim bratem, wisi ci kasę, czy uciekł z twoją dupcią? - Luster parsknął śmiechem.

- Nie. Przybył w tą okolicę jakiś miesiąc temu, ostatnio widziano go w Stafford. Potem zaginął. Obawiam się, że mogło mu się coś złego przytrafić. Mam jego zdjęcie... - Chłopak przez chwilę pogrzebał w kieszeni, po czym podał fotografię swojemu rozmówcy.

Ben przyjrzał się zdjęciu, po czym zerknął na jego drugą stronę.

- Kodak... - Przeczytał. - Dziwne jakieś... Patrz Morgan - zwrócił się do barmana - to tej naszej pieprzonej dziury jeszcze takie cuda nie doszły.

Morgan przez chwilę popatrzył na trójwymiarową fotografię.

- Japońce zawsze coś wymyślą. - skwitował.

Ben znów przyjrzał się bratu Stevena.

- Nawet podobny do ciebie. Ale nigdy go nie widziałem. A ty, Morgan?

Barman tylko przecząco pokiwał głową.

- Będziesz musiał szukać dalej, ale najpierw się napijmy.- Benowi znów zagościł uśmiech na ustach - Żebyś go znalazł. - Zaproponował toast.

Steve za przykładem Bena podniósł szklankę. Cała sala zamarła w wyczekiwaniu. Barman z dezaprobatą pokiwał głową, nie przestając osuszać ściereczką dopiero umytej szklanki.

- Dziwnie pachnie. - Stwierdził Steve wyczuwając zagrożenie.

- Bo to lecznicza "woda", zabija robale. - Zapewnił Ben, po czym przechylił szklankę.

Chłopak wziął małego łyka, po czym zaczął się krztusić. Cisnął szklanką o podłogę, by po chwili wciąż kaszląc, klęczeć wśród odłamków rozbitego szkła, trzymając się za krtań.

Ben, jak i pozostali jego kumple, również zwijali się, tyle, że od spazmatycznego śmiechu. Nawet zachowującemu zawsze stoicki spokój Morganowi uśmiech zagościł na twarzy, co było widokiem bardziej, niż rzadkim.

Po kilkudziesięciu sekundach Steven opanował kaszel i wolno podniósł się z podłogi. Nie wiedział, czym był ten napój. Smakował potwornie i palił jak kwas.

Ben spojrzał na chłopaka i nagle przestał się śmiać. W oczach przybysza ujrzał przerażający blask.

Steven nabrał powietrza w płuca i wdarł się początkowo z całą siłą w umysł Bena. Natychmiast jednak stonował swoje zapędy. Przez moment nawet był gotów go zabić, ale świadomość zostania mordercą utemperowała jego złość.

Ben znieruchomiał i nie wydawszy z siebie żadnego dźwięku upadł jak kłoda na podłogę Steven wyciągnął z dłoni nieprzytomnego zdjęcie brata i szybkim krokiem ruszył do wyjścia.

- Chłopaki! - Wrzasnął Morgan, który jako jedyny obserwował całe zajście. - Ten gnojek załatwił Bena!

Sala natychmiast umilkła. Jim złapał ze stołu butelkę i rzuciwszy tylko przelotne spojrzenie na Bena popędził za uciekinierem. Za nim ruszyło ośmiu innych, którzy byli w stanie jeszcze chodzić.

- Tylko na zewnątrz! - Rzucił za nimi barman.

Jim wypił dopiero jedno piwo, toteż nogi mu się nie plątały. Dopadł Stevena już po kilkunastu metrach. Zanim chłopak się odwrócił, by spojrzeć Jimowi w oczy, ten rozbił butelkę na jego głowie. Uderzenie nie było na tyle silne, by rozbić czaszkę, ale wystarczyło, by Steven stracił przytomność.

Jim żałował, że obcy nie będzie czuł kopniaków, jakie mu serwował. Nie zmniejszyło to jednak przyjemności w zadawaniu kolejnych razów.

Po chwili dołączyła do niego reszta pościgu. Zrobił się tłok, który uniemożliwił napastnikom zrobienie poważniejszej krzywdy leżącej ofierze.

- Oszaleliście? Zatłuczecie go! - Do napastników doszedł nagle dziewczęcy głos.

Ku jej zaskoczeniu okrzyk poskutkował. Grupa zaciekawiona, kto próbuje przerwać im zabawę, przerwała lincz.

- Spieprzaj dziwko, to nie twój interes, wracaj lepiej do swojego trupka. - Odparł dziewczynie Jim, gdy tylko zorientował się z kim ma do czynienia.

- Przecież wy go zabijecie. - Próbowała przemówić im do rozsądku, choć zdawała sobie sprawę, że jest to wręcz niemożliwe.

- A co, to twój chłopak? Ach, zapomniałem, że ty się już z nikim nie pieprzysz, może ci znów zrobię dobrze, co?

Jim nowy pomysł postanowił natychmiast wcielić w życie. Podszedł do dziewczyny. Na dobry początek uderzył ją w twarz i starał się zerwać z niej bluzkę. Był to wielce interesujący widok, toteż zapomniano o Stevenie, który powoli odzyskiwał świadomość.

Zanim chłopak zebrał siły do ataku, Jim zdążył już przewrócić dziewczynę i właśnie ściągał jej spodnie.

Uśpienie ludzi, którzy nie potrafili się bronić przychodziło mu z łatwością, mimo bólu jaki odczuwał. Powalenie całej ósemki trwało ledwie kilkanaście sekund. Kiedy już się z nimi uporał podniósł się z miejsca i podszedł do Jima.

- Hej! - Warknął Steven.

Jim przerwał szamotaninę i spojrzał na Stevena. Chłopak po raz kolejny dziś wszedł w umysł człowieka i bez wahania pozbawił go przytomności.

Dziewczyna zrzuciła z siebie nieprzytomnego Jima. Mocno przestraszona wciągnęła spodnie i próbowała poprawić bluzkę. Steven podszedł do niej, by spojrzeć jej w oczy. Tym razem wejście było znacznie łagodniejsze. Musnął lekko jej wspomnienia z ostatnich chwil, by dowiedzieć się, co zaszło od momentu utraty przytomności.

- Dziękuję ci Kate. Uratowałaś mi życie. - Stwierdził, gdy już się wycofał z jej umysłu.

- Skąd znasz moje imię? - Zdziwiła się. - Przecież mnie nie znasz... Co im zrobiłeś?

- Nic wielkiego. Ci tutaj będą spali przez kilka godzin, tamten w barze trochę dłużej.

- Ale w jaki sposób?...

- Bardzo boli? - Zmienił temat dotykając delikatnie jej spuchniętego policzka.

- Troszkę...

Ponownie spojrzał jej w oczy. Opuchlizna wolno zaczęła ustępować.

- To cud. - Stwierdziła potężnie wystraszona.

- Nie, to medycyna. - Odparł.

- Jesteś lekarzem?

- U nas jest się wszystkim. Na imię mi Steven.

- Gdzie jest to "u nas"?

- Daleko stąd. Może ty mi pomożesz? Szukam brata...

- Powiesz mi w samochodzie. Teraz lepiej stąd chodźmy. Unikniemy kłopotów.

Podeszli do jej kilkuletniego chevroleta.

- Wsiadaj, pojedziemy do mnie, mieszkam cztery mile stąd. Może wspólnie sobie pomożemy... - Ruszyli.

Steven z uwagą przyglądał się jak Kate prowadziła pojazd. Po chwili jednak ustępująca adrenalina pozwoliła, by poczuł trawiący go ból. Chłopak zamknął oczy zagłębił się w sobie i zaczął regenerować organizm.

- Teraz możesz mi wszystko opowiedzieć. - Przerwała mu zabieg Kate. - Czego od ciebie chcieli?

- Gdzieś w tych okolicach zaginął mój brat. Szukam go od kilku dni. W końcu trafiłem tutaj. Wszedłem do baru, żeby czegoś się dowiedzieć, ale dali mi do wypicia jakiś palący przezroczysty płyn. Uśpiłem tego, który mnie oszukał i próbowałem uciec. Resztę widziałaś.

- Jak znam życie, to załatwiłeś Bena. Należało mu się. - Kate uśmiechnęła się na samą myśl, że ktoś wreszcie utarł nosa Lusterowi. - Musieli dać ci wódki.

- Nie wiem co to było.

- Nigdy nie piłeś wódki? Na jakim świecie ty żyjesz? - Zdziwiła się dziewczyna.

- Staram się unikać rzeczy, które mogą mnie zabić. - odparł Steven lekko obrażony.

- Właśnie widziałam... - Odparła z lekką ironią w głosie. - No, ale nie gniewaj się. Masz rację. Gdyby inni tak myśleli, to może żyłoby nam się lepiej.

- Sądzę, że tak. - Przytaknął Steven już udobruchany.

Zbliżyli się do pięknego piętrowego domku.

- Tu mieszkam. - Oznajmiła Kate, parkując przed wejściem.

Wysiedli z samochodu.

- Chodź, chcę ci coś pokazać.

Złapała Steve'a za rękę i poprowadziła na piętro. Dotarli do zamkniętych drzwi pokoju.

- Czy ty czytasz w myślach? - Postanowiła wreszcie zadać nurtujące ją pytanie.

- Mniej więcej.

- Nie wiem kim jesteś i w jaki sposób robisz te wszystkie rzeczy, ale na pewno masz nadprzyrodzone zdolności. Może uda ci się pomóc mojemu bratu.

Dopiero teraz puściła rękę chłopaka i otworzyła drzwi za którymi na łóżku, podłączony do aparatury medycznej leżał może 10-cioletni, bardzo blady chłopiec.

- Możesz mu pomóc? - spytała z nadzieją w głosie.

- Co się stało?

- W zeszłym roku, w zimie, mieliśmy ja, on i rodzice, jechać na przyjęcie do znajomych. Ale udało mi się od tego wymigać. Byłam umówiona z chłopakiem... To był Jim... Ale rodzice wpadli na pomysł, że skoro ja będę w domu, to pojadą sami. Chcieli zostawić mi Tommy'ego, ale my z Jimem mieliśmy... No wiesz... Powiedziałam, że będę się uczyć i że Tommy tylko by mi przeszkadzał, więc w końcu zabrali go ze sobą. Nigdy nie dojechali na to przyjęcie. Policja uznała, że ojciec zasłabł nad kierownicą. Zjechali na drugi pas i wpadli pod ciężarówkę. Rodzice zginęli na miejscu, a Tommy... Sam widzisz w jakim jest stanie. Gdybym z nim została, to chociaż on były cały. A tak leży w śpiączce, a ja zostałam całkiem sama. Lekarze powiedzieli, że nigdy z niej nie wyjdzie. - Kate spuściła głowę.

Steve przytulił ją do siebie.

- Zrobię, co będę mógł. Ale niczego nie mogę obiecać. Nie mam doświadczenia, a bardzo trudno jest ściągnąć kogoś z Labiryntu. Wierz mi, że twój brat miał dużo szczęścia, że jeszcze go nie dopadli, a przynajmniej nie zaciągnęli go do Jeziora.

- Jeziora? - zdziwiła się Kate.

- To bardzo skomplikowane. Długo musiałbym tłumaczyć, a chyba nie mamy na to czasu.

- Po prostu pomóż mu...

Steve wziął głęboki oddech.

- Boję się. - Przyznał szczerze. - Widzisz, ja też straciłem ojca. Ojciec był najlepszy w mieście, to on mnie wszystkiego nauczył, także tego, żeby wchodzić tam tylko w ostateczności. Raz namówili go do zajęcia się bardzo trudnym przypadkiem. Nie wrócił... Byłem przy tym. Dlatego boję się.

- Ja też się bałam, kiedy Jim z kumplami zamierzali cię zabić. - Kate zrobiło się głupio, że wykorzystała taki argument, ale dla Tommy'ego uczyniłaby wszystko. Znacznie ciężej było jej żyć ze świadomością, że to z powodu jej rozwiązłości był teraz prawie martwy.

- Wiem. Dlatego zrobię to dla ciebie. Ale lepiej wyjdź, to raczej nic przyjemnego.

- Chcę zostać.

Steve zbył to milczeniem. Spojrzał Tommy`emu w oczy, zasłonięte powiekami. To nie miało znaczenia. Potrafił przez nie przeniknąć, a potem już tylko musiał odnaleźć duszę chłopca. Dość szybko znalazł jego nić życia i po niej już bez problemu ruszył w głąb Labiryntu. Najważniejszym dla niego było nie zgubić jej, nie pomylić z tysiącami innych, bo już nigdy nie mógłby wrócić. Jego własna nić życia była dla niego niewidoczna.

Sunął po Labiryncie z każdą chwilą czując się tu coraz pewniej. Ojciec Steve'a był znakomitym nauczycielem. Już z mniejszym lękiem mijał dusze innych ludzi, z troszkę większym strażników - demony, o przerażającym wyglądzie, których zadaniem było doprowadzać dusze do Jeziora. Tych, którzy byli w stanie śpiączki, jak Tom, demony miały przekonać do porzucenia myśli o życiu. Sprawa byłaby prosta, gdyby chłopiec nie wpadł jeszcze w ich łapy. Ale po roku wydawało się to prawie niemożliwe.

Uczony od dziecka poczucia czasu w miejscu, gdzie czas płynął zupełni inaczej, zdawał sobie sprawę, że w świecie zewnętrznym upłynęły ponad dwie godziny. Musiał się śpieszyć, przecież przybył tu w zupełnie innym celu. Wciąż nie wiedział co się dzieje z jego własnym bratem. Był jedynie przekonany, że żyje, choć dzieje się z nim coś złego. Jego zmysły były wyjątkowo wyostrzone poprzez nauki ojca, a bliźnięta mają dodatkową więź. Dlatego był pewien, że ma coraz mniej czasu.

W końcu poczuł, że zbliża się do Jeziora. Nigdy dotąd nie czuł takiego chłodu duchowego. Ci nieliczni, którzy doszli aż tak daleko opowiadali mu o tym. Po chwili zresztą ujrzał je - największą tajemnicę z jaką borykali się ludzie. Istniało życie po śmierci, ale jak ono wyglądało wiedzieli tylko ci, którzy zanurzyli się w toń Jeziora.

Nad samym brzegiem tajemnicy, której na razie nie chciał poznawać stał Tom w towarzystwie dwóch demonów. Zrozumiał, że dotarł w ostatniej chwili, bo Tom był już chyba przekonany, żeby wejść i umrzeć.

- Tom stój! - Krzyknął rozpaczliwie.

Chłopiec zatrzymał się i odwrócił w jego stronę.

- Tom, nie wchodź, nie rób tego!

Malec zawahał się i zrobił krok w tył. Demony zawyły z wściekłości. Ich oczy zwróciły się w stronę Stevena. Świdrujące, nienawistne spojrzenia sprawiły, że poczuł się bardzo słaby. Nie miał jednak czasu na lęk. Zebrał siły i już po chwili odważnie przyjrzał się z czym przyjdzie mu się zmierzyć. To byli cyklopi. Z pewnością mógł trafić znacznie gorzej. W porównaniu z innymi nie byli aż tak odrażający, a i nie byli wirtuozami nawet we własnej dziedzinie.

- Odejdź duszo! - Zawołał jeden z nich.

- Barvon, daj spokój, nie widzisz, że to żywa istota, jeden z tych, co to myślą, że pozjadali wszystkie rozumy? - rzucił drugi.

- A myślałem, że w tych czasach żaden nie potrafi tu wleźć. - zdziwił się Barvon.

- Czasami się zdarzają. Ale w większości trafiają do Jeziora, tylko dwóch wróciło. Pamiętasz Theseusa? Przyszedł ratować kobietę, którą jak słyszałem i tak rzucił. To był pierwszy raz, kiedy ktoś wykradł ducha z Labiryntu.

- Tak, potem był jeszcze ten Nostre-Dame. Ale tylko chciał wiedzieć, co będzie w przyszłości.

- Nic do ciebie nie mamy żywa istoto. Śpieszy ci się do Jeziora? Jeszcze przyjdzie twój czas.

- Przyszedłem po chłopca. Nie wyjdę bez niego. - Stwierdził Steve.

- Augies, zapytaj małego, czy chce wracać? - Poprosił Barvon.

- Nie chcę... - Odpowiedział Tom. - Tam są moi rodzice, chcę być z nimi.

- No widzisz? Nie chce. Znikaj stąd, póki jeszcze mamy ochotę dać ci szansę.

- Tommy, tam czeka Kate. A rodzice na pewno nie chcą, żebyś teraz do nich przyszedł. Masz jeszcze całe życie przed sobą!

- Ona i tak mnie biła. Też jej dokuczałem, ale była większa ode mnie. - Tom wzruszył ramionami. - Wolę do mamy.

- Kate już nigdy cię nie uderzy. Obiecała mi to. - Skłamał, szukając argumentów, które mogłyby trafić do dziesięciolatka. - Powiedz, czego byś chciał?

- Mama miała mnie zabrać latem do Disneylandu... - Tom na moment się rozmarzył.

- Kate cię zabierze. Na pewno! - Steven żałował, że ojciec nie nauczył go, jak pertraktować z dziećmi.

- Mały nie słuchaj go, właź! - Augies wyraźnie się wściekł. - A zresztą... Dość tego. Chcesz chłopca?

- Chcę.

- No to będziemy o niego walczyć. Na miecze.

Steve poczuł ulgę. Oczekiwał tego od początku. Zawsze trzeba było walczyć o odzyskanie duszy. Specjalizacją ojca były miecze. Dlatego i on był najmocniejszy w tej dziedzinie. Wszystkie demony miały swoją ulubioną broń. Cyklopi według dawnych wierzeń byli kowalami, toteż zawsze wybierali miecze. Tym razem na szczęście też.

Steven zdawał sobie sprawę, że dla niego porażka oznaczać będzie zerwanie nici życia. Dla demonów zaś przerwę w ich pracy, potrzebną na regenerację. Były nieśmiertelne, tak jak jego dusza, ale z zerwaną nicią życia pozostałby mu już tylko jeden kierunek - Jezioro.

W dłoni Steve'a zmaterializowała się broń. Augies i Barvon ruszyli do ataku. Steve najpierw chciał wyczuć możliwości przeciwników. Jednak po chwili odezwał się w nim instynkt i zatracił się całkiem. Odpierał ciosy Demonów, samemu kontratakując. Byli dobrzy, ale on w swej determinacji był lepszy. Z rany zadanej mieczem Barvona ciekła niematerialna krew. Fizyczny ból też nie był prawdziwy, ale Steven miał wrażenie, że przeszywa mu pierś. To było najważniejszym bodźcem. Steve miał w zapasie dwa najlepsze uderzenia. Zachował je na koniec, jeśli one by nie pomogły to czekała go śmierć.

Nie zawiodły. Po chwili Steve stał nad bezgłowymi zwłokami Augiesa i trupem Barvona z tkwiącym w jego sercu mieczem. Był z siebie dumny. Zawsze chciał być taki jak ojciec, jednak po jego śmierci za bardzo się bał. Teraz całkiem przełamał lęk.

Tommy przyglądał się temu z ciekawością.

- Zupełnie jak Luke Skywalker! Tylko szkoda, że nie walczyliście na miecze świetlne - skomentował malec.

- Chodź. - Steve złapał go za rękę - Wracamy. Twoja siostra się ucieszy.

Zerknął ponownie w stronę Jeziora. "Jeszcze nie tym razem" - przemknęło mu przez myśl.

Wracali po nici życia Toma. Musiał tylko uważać, by nie natknąć się na inne demony. Na szczęście te, które mijali zajęte były pracą.

Starał się szybko dotrzeć do świata żywych, jednak nagły impuls zatrzymał go w miejscu. Poczuł obecność bliskiej osoby. Bardzo chciał się mylić. Z przerażeniem rozejrzał się wokół. W końcu dostrzegł duszę, której szukał.

- Dan! Braciszku! - Wyrwało mu się.

- Steve! Co ty tu robisz?

- Przybyłem po ciebie. Czułem, że masz kłopoty. Zresztą... skoro tu jesteś, wiem na pewno, że masz.

- Obaj wiemy, że pęd do nauki mnie zaślepił, nie powinienem tu być, a tym bardziej nie chciałem dać się złapać, ale to dziwne miejsce. Z każdej strony czai się niebezpieczeństwo. Nie można nikomu ufać. W obronie własnej pokazałem, co potrafię i złapało mnie tutejsze wojsko. Zabrali mnie do jakiegoś laboratorium i próbują dowiedzieć się jakim cudem powaliłem pół oddziału nie mając broni. Musiałem uciec do Labiryntu, tylko tu nie mogą mnie dorwać. Jestem gdzieś w pobliżu Mount Graham. Pomóż mi.

- Nic innego tu nie robię. - Odparł Steve.

- Zabierasz tego małego do świata?

- Tak.

- Nie powinieneś! Wiesz, jakie mogą być tego konsekwencje? Jeśli mnie z tego wyciągniesz, albo umrę nic złego nie powinno się wydarzyć, ale ratując komuś życie poważnie naruszasz zasady!

- Daj spokój, to tylko mały chłopiec. Zresztą jego siostra może mi pomóc uratować ciebie.

- Jak chcesz, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem.

- Trzymaj się braciszku jeszcze trochę.

- Śpiesz się, oni nie oszczędzają mojego ciała. Nie wiem, ile jeszcze zniesie.

Dalsza podróż obyła się bez komplikacji. Steve wrócił do swojego ciała. Czuł się bardzo wyczerpany, ale teraz nie miał czasu, by odpocząć. Gdzieś niedaleko umierał Dan.

Spojrzał na Kate. Była blada.

- Słyszałam jak rozmawialiście i jak walczyłeś. Nie ruszaliście ustami, to było okropne.

- Już po wszystkim, twój brat śpi. Postaram się jeszcze doprowadzić jego mózg do pełnej sprawności. Daj mi kilka minut, a potem możesz go odłączyć od tej aparatury. Zanim dojdzie całkiem do siebie może minąć jeszcze kilka, kilkanaście godzin. Nie był w swoim ciele od roku.

- Dziękuję...

Steven wtargnął umysłem w ciało Tommy'ego. Pracy było sporo, ale zawsze był pilnym uczniem, toteż usunął wszelkie uszkodzenia i zadowolony z siebie opuścił ciało dziecka.

- Znów muszę prosić cię o pomoc. Jest tu w pobliżu jakaś baza wojskowa? - spytał.

- Twoją rozmowę z bratem też słyszałam. Rzeczywiście niedaleko Mount Graham jest baza, ale pilnie strzeżona, nie dostaniesz się do środka.

- O to się nie martw, tylko powiedz mi, jak mam się do niej trafić?

- Samochodem będziesz jechał trzy godziny na północ. Poczekaj. - pobiegła do sąsiedniego pokoju po mapę. - Widzisz to tutaj. - Wskazała palcem. Dam ci mój samochód. Zawiozłabym cię, ale Tom...

- Jasne, zostań przy nim. - Steve wstał.

- Zobaczymy się jeszcze? - rzuciła za nim Kate.

- Nie. Jak tylko znajdę brata wracamy do naszego świata.

- Kluczyki są w stacyjce, umiesz prowadzić? - spytała.

- Tak, chyba tak... Patrzyłem, jak ty to robisz.

- Jesteś z innej planety? - spytała z lekkim wahaniem.

- Mniej więcej. - odparł i ruszył nie oglądając się za siebie.



3.



Arizona 10.5.1997 - laboratorium NASA



Do środka wdarł się zostawiając za sobą nieprzytomnych strażników. Kilka minut kluczył po ogromnym ośrodku, aż dotarł do sali, gdzie na kozetce leżał jego brat. Nad nim stał człowiek ubrany w biały fartuch.

- Co pan tu robi? - Spytał ten bez przekonania.

- Przyszedłem po niego. - Steve wskazał na Dana.

- Za późno. - Stwierdził pełnym poczucia winy głosem doktor Blake. - Umarł 5 minut temu, zabierając tajemnicę do grobu.

- Zabiliście go?! - Steve był wstrząśnięty.

- Tak... Chcieliśmy zrozumieć kim jest, skąd ma taką moc. Pułkownik naciskał, zastosowaliśmy więc bardziej drastyczne metody. Czułem, że to się tak skończy. Zgniję za to w piekle. Chyba, że pułkownik stworzy mi je tutaj.

Złość wezbrała w Stevenie wszystkimi najgorszymi uczuciami. Falą nienawiści wdarł się w ciało doktora, siejąc spustoszenie jakiego żadna inna moc nie była w stanie zrobić. Tym razem nie czuł się winny. Wypalał neuron za neuronem, rozrywał każdą komórkę, nie zostawił nawet jednego całego łańcucha DNA. Nie mógł i nie chciał się opanować. Nie wiedział dotąd, że zemsta może dawać tyle energii i tyle ekstatycznej radości. Przez kilka minut był szaleńcem pozbawionym jakichkolwiek skrupułów...

Powoli nienawiść ustępowała. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dosłownie rozszarpał Blake'a. Krwawa miazga owinięta w ubranie naukowca nie dałaby się zidentyfikować nawet najdoskonalszymi metodami.

Steve klęknął przy martwym bracie.

- Wybacz mi Dan, nie zdążyłem.



4.



Arizona 10.05.1997 - maszyna czasu



Steven był rozgoryczony. Zarówno jego misja, jak i wypad Dana były głupotą. Nie słuchał, kiedy wszyscy mówili mu, że nie powinien ryzykować, że Dan sam jest sobie winien. Jego brat studiował świat przełomu XX i XXI wieku. Bardzo chciał poczuć go na własnej skórze. Ruszył w podróż i zaginął.

Każdy obywatel miał prawo odbyć tylko jedną w życiu podróż w przeszłość. Steven liczył jednak, że legislatorzy pozwolą mu wrócić tu znów, ale na kilka dni wcześniej. Jeśli tylko zdoła ich przekonać.

Zastanawiał się też nad swoim postępowaniem tu na 400 lat przed swymi narodzinami. Dan przypomniał mu, że ingerencja w dzieje przeszłości może okazać się tragiczna w skutkach. Rachunek istnień mimo wszystko się zgadzał. Zabił jednego, uratował innego. Przy siedmiu miliardach ludzi nie powinno to wywrzeć większego śladu na przyszłości.

Nacisnął przycisk.



5.



Arizona 23.06.2419 - świat Stevena



Pierwszą i ostatnią rzeczą, którą zobaczył był ogromny słup atomowego "grzyba".

"A jednak miało to wpływ " pomyślał ostatni raz jako żywa istota.



6.



Labirynt Planety Ziemia, 5 sezon 43-go ionu



- Zamykamy interes. To już chyba koniec. Wszystkie korytarze sprawdzone? Nikt się nie pałęta? - Spytał Wielki Demon.

- Minotaur i cerber jeszcze węszą, ale chyba posprzątaliśmy ten bałagan. Osiem miliardów dusz na raz, to była prawdziwa orka! Ale teraz na urlop? - Wyraził nadzieję Augies.

- Właśnie, przecież samozagłada tej rasy była przewidziana na 8 sezon, mamy trzy sezony wolnego? - spytał Xon.

- Niestety, Stwórca właśnie wymyślił nową rasę. Przewiduje na jej istnienie 2 sezony, potem dopiero na wypoczynek.

- To znaczy, że Stwórca specjalnie zniszczył tych naszych... - Skonstatował Barvon.

- Zaczynali być nudni i wcale nie zamierzali się unicestwić. Zamiast wynajdować nowe sposoby zniszczenia i zabawiać Stwórcę zaczęli studiować własne dusze i trzeba było coś z tym zrobić. Toteż potrzebna była mała ingerencja w przeszłość, a wszystko zapoczątkował jakiś Steven. - Wyjaśnił Wielki Demon.

- Skądś znam to imię. To był chyba ten, który nas pokonał w ich XX wieku. - Augies pogładził szyję na samo wspomnienie przegranej walki - Jak oni siebie nazywali? Ho...? - Usiłował sobie przypomnieć.

- Homo sapiens. - Barvon wykazał się pamięcią.

- Człowiek myślący. Myśleli, że po wejściu do Jeziora czeka ich dalsze życie. A oni tylko rozpuszczali swe dusze w plazmę, z której Stwórca zrobi kolejną rasę, a potem następną i tak do końca świata... - zarechotał Xon.

- Nie ważne. I tak ich już nie ma. A my mamy kolejną robotę. - stwierdził Augies.

- Czysto! - Wrzasnął od progu Minotaur. - Co dalej?

- Przenosimy się na inną planetę, powiadom resztę żeby zwinęli Jezioro, prześlijcie je do Stwórcy, zobaczymy, co tym razem ulepi? - Zadumał się Wielki Demon.

- Od czasu, gdy nas zrobił, nic dobrego mu nie wyszło. - skwitował Minotaur.

Wszyscy rozeszli się, aby spakować walizki, czekała ich przeprowadzka.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
djas · dnia 04.12.2008 13:13 · Czytań: 760 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
ginger dnia 04.12.2008 20:09 Ocena: Dobre
Podobaj mi się kawałki o Labiryncie. Są najciekawsze, i chyba najlepiej napisane. Początek taki sobie, przygoda w barze mi się nie podoba - bardzo ciężko mi wchodziła. Do poprawienia.
Generalnie temat bardzo ciekawy, wizja takiego świata jest interesująca.
Gorzej niestety jest z wykonaniem - w tak długim tekście trudno wymagać, żeby każde zdanie było idealne, ale sporo kuleje, i warto nad tym popracować.
Zastawię dobry, bo styl szwankuje, ale pomysł jest świetny. Przynajmniej moim zdaniem.
Jack the Nipper dnia 04.12.2008 22:03 Ocena: Dobre
Cytat:
zdobędziemy tego, czego od pana wymagamy, to prawdopodobnie spadnę ze swojego stołka, a bardzo go lubię. Prócz tego


2 x tego

Cytat:
W ostatnim z miejsc było


Sugestia: w tym ostatnim było

Cytat:
gdyż właśnie tam kierował swe kroki. Zanim przekroczył próg zatrzymał się na chwilę, wziął głęboki oddech i niezbyt pewnym krokiem


kroki - krokiem - powtorka

Cytat:
wdarł się początkowo z całą siłą


początkowo - zbedne moim zdaniem

Cytat:
kłoda na podłogę Steven


podłogę. Steven

Cytat:
by spojrzeć Jimowi w oczy, ten rozbił butelkę na jego głowie. Uderzenie nie było na tyle silne, by rozbić czaszkę, ale wystarczyło, by Steven


3 x by

Cytat:
się zerwać z niej bluzkę


niej - zbędne

Cytat:
Kiedy już się z nimi uporał podniósł się


2 x sie za blosko siebie

Cytat:
Przytaknął Steven już udobruchany.


Steven - zbędne

Cytat:
- Tu mieszkam. - Oznajmiła Kate,


Kate - zbędne

Cytat:
medycznej leżał może 10-cioletni, bardzo blady chłopiec.


leżał mały, może dziesięcioletni

Cytat:
Ale udało mi się od tego wymigać. Byłam umówiona z chłopakiem... To był Jim... Ale rodzice


dwa razy zaczynasz zdanie od "Ale"

Cytat:
dla niego było nie zgubić jej, nie pomylić z tysiącami innych, bo już nigdy nie mógłby wrócić. Jego własna nić życia była dla niego


Inny szyk, ale i tak powtórka

Cytat:
dusze innych ludzi, z troszkę większym strażników - demony, o przerażającym wyglądzie, których zadaniem było doprowadzać dusze


2 x dusze

Cytat:
się dzieje z jego własnym bratem. Był jedynie przekonany, że żyje, choć dzieje się


sie dzieje - dzieje się - powtórka

Cytat:
Steven miał wrażenie, że przeszywa mu pierś. To było najważniejszym bodźcem. Steve miał


Cytat:
Pracy było sporo, ale zawsze był


było - był

Cytat:
jak mam się do niej trafić?


się - zbędne

Cytat:
Poczekaj. - pobiegła


Pobiegla wielka literą

Cytat:
więcej. - odparł


Odparl - z wielkiej litery

Cytat:
wyszlo. - skwitował


kropke usuń.

Pomysł bardzo dobry, wykonanie mogłoby być lepsze, ale generalnie to źle nie jest. Wciągnęło mnie.
gabstone dnia 05.12.2008 01:06 Ocena: Dobre
Nieźle, naprawdę nieźle. Błędy Jack jak zwykle poprawił, więc nie ma się już co czepiać. Czytałam książkę "Linia czasu" i tam był podobny pomysł, może zajrzyj? Zawsze warto się czegoś nauczyć...
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty