Ale bogowie są straszni nawet w chwilach
łaskawości, może nawet wtedy właśnie
straszniejsi niż kiedykolwiek.
Edith Wharton
Wilhelm Zdobywca
To było jedno z najważniejszych wydarzeń w historii naszego Narodu. Decyzja o wysłaniu Zwiadowcy podjęta została po tygodniu burzliwych debat i ogłoszona jeszcze tego samego dnia poprzez usta specjalnych wysłanników. Jednocześnie podano (za pomocą specjalnej uchwały) warunki naboru i ja, oczywiście, natychmiast zgłosiłem się po ankietę.
Byłem w odpowiednim wieku – 2 punkty, żonaty (szczęśliwie) – 2 punkty, dzieci (odpowiednio do liczby) – 10 punktów, inteligencja, inicjatywa, talenty, zaradność, wola przetrwania, doświadczenie, sztuka przeżycia (w ekstremalnych warunkach), bezkonfliktowość, zdolności przywódcze, organizacyjne i mediatorskie – wszystko to i jeszcze więcej, w rodzaju pogody ducha, odporności fizycznej i psychicznej oraz radości istnienia, wszystko to, jak powiedziałem, i co mogłem (rzecz jasna) udokumentować, dawało w rezultacie maksymalną ilość punktów.
Dzieci spoglądały z dumą, a Żona?… Żona przechodziła samą siebie, by okazać, jaki jestem ważny.
A potem ogłoszono wyniki. Dzieci posmutniały, Żona przestała patrzeć mi w oczy i chociaż starali się tego nie okazać, tak naprawdę żadne z nich chyba nie wierzyło, że potrafię wygrać. Rada Starszych uchwaliła bowiem, że powinien pojechać ten, kto ma najwięcej szczęścia. Taki test końcowy. Zwycięzcom (było ich więcej, dużo więcej, niestety) o maksymalnej liczbie punktów (oczywiście) kazano wybrać godła i przystąpić do losowania. Wybrałem zatem, nie mówiąc nikomu, jakie ono będzie.
W dniu, w którym los miał zdecydować o mojej przyszłości, już od rana chodziłem tam i z powrotem po ogrodzie, odmawiając mantrę:
– Jestem szczęściarzem… jestem szczęściarzem… jestem szczęściarzem… jestem cholernym szczęściarzem… nikt nie jest takim szczęściarzem… jestem pieprzonym, cholernym szczęściarzem… cholera, ale jestem szczęściarzem… jestem najbardziej cholernie cholernym pieprzonym szczęściarzem… Kurwa mać! Ja muszę zwyciężyć!!!
Najstarszy ze Starszych ujął podaną mu kopertę (zapomniałem powiedzieć, że skonstruowano specjalną mechaniczną łapkę sterowaną z zamkniętego i bez okien pokoju przez Seniora naszego Narodu, który był głuchy, ślepy i nic już nie kojarzył, co siłą rzeczy gwarantowało bezstronność), tak więc Najstarszy ujął kopertę w obie ręce, podniósł ją jak hostię, obrócił w każdą stronę, dwóch Vice podciągnęło mu rękawy (żeby nie było żadnych wątpliwości, że nic w nich nie ukrywa), a trzeci, gdy koperta zniżyła się do poziomu stołu (z absolutnie pustym blatem), sięgnął po złoty nożyk i z namaszczeniem ją przeciął.
Tłum wstrzymał oddech. Z koperty, na podstawioną paterę (pustą i ze złota oczywiście), wypadła karteczka. Najstarszy złotą pęsetą odwrócił ją godłem do góry. Rada otoczyła go kołem i w tłum rzucono dziesięć złotych piłeczek. Ci, którzy je złapali, mieli przedefilować kolejno przed paterą i potwierdzić Wybrańca.
A potem publicznie odczytano godło.
– Wilhelm Zdobywca! – ogłosił Najstarszy, a mnie zaszumiało w uszach, przyćmiło wzrok i nawet nie spostrzegłem, że Żona i Dzieci patrzą na mnie z troską.
To był piękny, najpiękniejszy i najbardziej podniosły moment w moim życiu, kiedy wchodziłem, tam, na podium, by ukazać się Braciom. Żona oczywiście płakała. Dzieci natychmiast otoczył tłum wielbicieli, prosząc o autografy.
A mnie wręczono uroczyście złoty identyfikator z napisem:
Zwiadowca numer 0000000000000000000000.....................................1!
Nie dano mi dużo czasu na przygotowania. Rada Starszych powołała natychmiast Ekipę Specjalistów do Czynności Wprowadzenia na Pokład, Ekipę Techniczno-Rozpoznawczą, Ekipę do Spraw Wewnętrznych i Warunków Bytowych, Eksperta od Kamuflażu i Zdolności Przetrwania, Zespół Analityków do Spraw Interpretowania Danych, Dietetyka, Biegłego od Adaptacji, a także Lektora. I Psychologa.
A potem zaczęła się Wielka Wyprawa.
Byłem Bohaterem. Dawałem popis nadludzkich zdolności, by przetrwać. Dawałem popis jeszcze bardziej nadludzkich wysiłków, żeby nie zawieść, i w tych trudnych momentach, których już nie zliczę, podtrzymywała mnie wiara Rodaków, świętość Misji i świadomość, że jeżeli wytrzymam, Naród otrzyma Wielką Szansę Na Przyszłość.
Czasem też, gdy wydawało się, że za chwilę zginę, widziałem twarze Dzieci, patrzących z ufnością, oczy Żony, pełne dumy, a głosy Przyjaciół zachęcały, bym wytrwał. Wytrwałem więc, choć rejs zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a sił zbywało coraz bardziej. Jak mógłbym zresztą zawieść swoich Braci, swój Naród, Rodzinę, swoje Ideały?
Wytrwałem więc… Może dlatego, że zwykłem był w najcięższych chwilach odmawiać odpowiednią mantrę. Zaciskałem powieki i chodząc (w myślach) tam i z powrotem, mówiłem do siebie: – Jestem Szczęściarzem… jestem Zwiadowcą… jestem Bohaterem… jestem cholernym Bohaterem… jestem kurwa jego mać cholernym pieprzonym szlag by to trafił… idiotą! Żebym tylko przetrwał! Ratunku!!! W życiu nie wsiądę już na żaden statek!
Może to i nie była modlitwa, ale jednak działała.
Wreszcie, któregoś dnia, pojazd wylądował. Czas było zabrać się za wykonanie planu. Wyczekałem na odpowiedni moment i wśliznąłem się do sondy. Dotarłem na powierzchnię, wyściubiłem nos i… zatkało mnie. Całkiem dosłownie.
Tam nie było czym oddychać!
W dodatku zlodowaciałem kompletnie. W ostatniej chwili, zanim znalazłem jakieś ciepłe łącze, do którego mogłem się przytulić, rzuciłem okiem na ekran. Misja przede wszystkim. No i sparaliżowało mnie ze strachu. Tam nie było Nic!!!
I to właśnie Wielkie Nic ciągle jeszcze śnię po nocach, po których wstaję kompletnie zesztywniały. Tak zesztywniały jak wtedy, kiedy mnie znaleźli.
– O, kurwa! – usłyszałem. – Karaluch! Jak on tutaj przetrwał, pieprzony szczęściarz?!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt