PROLOG
- Ach, ta dzisiejsza młodzież! Kiedyś to było lepiej...
- Co też pani mówi!?
- Nie pamięta pan?! Przecież to całkiem niedawno..., będzie chyba ze 30 lat, jeśli dobrze liczę...
Uśmiecham się pod nosem. Pani Gienia zna chyba wszystko i wszystkich. Nic nie umknie jej czujnym oczom i dobremu słuchowi. Szczególnie, gdy stoi w kolejce.
- No, nie pamięta pan?! - pyta jeszcze raz. - Przecie to nasza młodzież Niemców wygoniła. Pogoniłaby i Ruskich, gdyby im na to pozwolić...
- Niech pani nie mówi takich rzeczy. Ktoś może usłyszeć...
- I co mi zrobi!? Przecie ja stara, schorowana..., nie warto mnie zamykać...
- Pani Gieniu... - próbuję zbesztać moją gadatliwą sąsiadkę. - Ściany mają uszy, niech pani uważa.
- Co racja, to racja, towarzyszu Włodzimierzu - pani Gienia stara się naśladować styl Naszego Kochanego Sekretarza Gierka. Ja wraz z moim kompanem pękamy ze śmiechu, pani Gienia stara się nas uspokoić.
Udaje jej się. Znów wracamy do świata absurdów.
* * *
- Tak, tak, towarzyszu. Macie rację... Ja to bym chciał wynagrodzić was za to, towarzyszu... Niech towarzysz ''Józef'' przestanie - jak to się nie należy, gdy ja mówię, że należy? Tak, tak... Macie rację. Nie spieszmy się. Może powie więcej...
* * *
- I jak, pani Genowefo, skończy pani z tym ''poganianiem Ruskich''?! Bardzo proszę. Boję się o panią, mogą panią zamknąć. Nie chce pani chyba umierać z dala od bliskich, prawda!? Proszę więc przestać, bardzo panią proszę...
- Dobrze, obywatelu milicjancie, przestanę.
- No, tak już lepiej, pani Genowefo. A teraz proszę - muszę pani wypisać mandat, chociaż tego nie chcę. 50 złotych.
- Proszę, panie władzo. Do widzenia!
* * *
Odkąd pani Gienia opowiedziała mi o swej przygodzie z milicjantem, wprost ginęła w oczach. Mówiłem jej, żeby się nie zamartwiała, bo przecież '' nic takiego się nie stało''. Pani Gienia jednak machała tylko ręką lub wzruszała ramionami. Prawie w ogóle się nie odzywała.
Postanowiłem coś z tym zrobić.
Umówiłem się z panią Gienią we wtorek. Musieliśmy poważnie porozmawiać. Najlepiej tam, gdzie najbezpieczniej - w barze ''Parkowy''.
Zamówiłem dwie setki wódki - jedną dla mnie, drugą dla pani Gieni. Czekając, czytałem ''Życie Gospodarcze''.
Wreszcie się pojawiła. W tandetnym, brązowym płaszczu, zaplamionej spódniczce i ubłoconych butach. No tak, padało.
- Czytała pani? - pytam, wskazując tygodnik.
- I tak zawsze to samo...
- Ależ nie! Proszę posłuchać... '' Komitet Badań i Prognoz PAN ,,Polska 2000'' zaczyna prezentować pierwsze wyniki swych prac. [...] Znaczenie tych badań - choć dotyczą czasów pozornie odległych - jest bardzo duże. Nie tylko bowiem stać się one powinny układem odniesienia dla planowania gospodarczego i społecznego, dla dokonywania prawidłowych wyborów i przewidywania ich pozytywnych i negatywnych konsekwencji. [...] Chodzi jednak również i o znaczenie społeczne. Ostatnie tygodnie pokazały, jak wiele zamierzeń gospodarczych nie zaakceptowanych przez społeczeństwo, przynosi skutki odwrotne od zamierzonych..." - przerywam, słysząc pochlipywanie pani Gieni. - Pani Gieniu, co pani?
- Nic, nic, ja tylko...
- Pani Gieniu...
- Ja... - podnosi głowę. - Pan nie wie, co on mi powiedział...,ten milicjant... On, on... groził mi, rozumie pan? Ja się boję, proszę pana... Naprawdę się boję... - po zachowaniu pani Gieni mogłem się tego domyślić.
- Znam takich ludzi, pani Gieniu.
- Cholerni komuniści! Wyniszczą nasz kraj doszczętnie, a wtedy nie będzie komu pomagać Sekretarzowi Gierkowi w naprawianiu polskiej gospodarki - dodałem po chwili.
Pani Gienia roześmiała się, po czym sięgnęła po swoją setkę.
- Prawda "cholerni komuniści"! - uniosła kieliszek do toastu, ja uczyniłem to samo. - Za zdrowie Naszych Towarzyszy!
- Oby jak najszybciej pochłonęło ich piekło - dodała ciszej.
Tym razem ja się roześmiałem.
* * *
- Tak... Dobrze... Dobrze postąpiliście, towarzyszu ''Józefie''. Bała się - to dobrze... Tak trzymać, towarzyszu. Czeka was za to nagroda. Zdobądźcie jej zaufanie, a wtedy - wiecie... Może jeszcze się przyzna. Bądźcie tylko cierpliwi.
* * *
- Wczoraj widziałam program ''Świadkowie'', wie pan, w telewizji. Ta pani..., chyba Alina..., mówiła o swoim mężu. Zaginął po wojnie. Do 46. otrzymywała od niego listy, a potem... Wie pan, jak to jest - człowiek przez 30 lat ma nadzieję, że bliski się odnajdzie, a tu okazuje się, że zakatowany przez Niemców... albo gorzej - przez Ruskich.
- Pani Gieniu... Powtarza się sytuacja sprzed kilku dni - znów pani coś powie, a potem będzie żałować. Proszę, niech pani będzie ostrożna.
- Dobrze, panie Włodzimierzu. Już nic nie powiem.
- Ale ja nie mówię, że pani ma nic nie mówić, tylko, że ma uważać. Mnie może pani mówić, co pani się podoba, ale są ludzie... Wie pani, jak to jest - wbiją nóż w plecy, gdy tylko człowiek się odwróci.
- Ma pan rację, powinnam uważać. Ale co ja poradzę - taka gadatliwa to ja się już urodziłam. Mama zawsze mi mówiła, że będą z tego kłopoty...
- Powinna więc być pani podwójnie ostrożna - kończę temat drążony od wtorkowego spotkania. - A teraz proszę mi powiedzieć - zna pani może kogoś, kto załatwi mi amerykańskie papierosy? Przez te nasze niedługo wysiądą mi płuca.
Pani Gienia robi minę, jakby chciała powiedzieć ''I tak powinien przestać pan palić'', ale powstrzymuje się od komentarza.
- Tak, znam.
* * *
- Przemyt... Tak. Przemyt i handel nielegalnym towarem... Nazwisko? Chyba Stakowski, ale nie jestem pewien. Może... Tak. Spotkam się z nim jutro... Tak... Mogę o to zadbać.
grudzień 1981
Spoglądam za okno. Nie wiem, czy to noc, czy może jeszcze dzień. Wszystko przesłaniają kłęby dymy pomieszanego z kurzem. Podnoszę płaszcz z krzesła gotów samemu sprawdzić porę dnia, gdy słyszę dźwięk telefonu.
Ręce mi drżą. Boję się odebrać.
Po trzecim sygnale podnoszę słuchawkę.
- To pan? - słysząc głos pani Gieni, oddycham z ulgą.
- Tak, pani Gieniu, to ja.
- Mój Boże, tak się cieszę, że pana słyszę. Już myślałam, że pana też złapali...
- Też?! - przerywam jej.
- To pan nie wie!? Krysia... O, Boże... Krysia i Janusz wczoraj... - cisza w słuchawce. Nie przerywam jej - niech pani Gienia nabierze sił na dalszą rozmowę.
- Dlatego myślałam, że pan też... - próbuje wytłumaczyć. Przerywam jej dosyć szybko:
- Nie musi się pani martwtić, nic mi nie jest. I w najbliższym czasie nie będzie - uspokajam ją. - Proszę się nie martwić, pani Gieniu.
- Nie będę... Tylko proszę... niech pan uważa. Niech pan obieca, że będzie uważał.
- Dobrze, obiecuję - powiedziawszy to, odkładam słuchawkę.
Słowa pani Gieni przypomniały mi sytuację sprzed kilku lat. Wtedy ja prosiłem ją, by uważała. Nie chciałem...
Nie chciałem na nią donosić.
Tak. Pracowałem dla SB.
Zaczęło się w 56., a skończyło... Właściwie to się jeszcze nie skończyło - gdyby nie stan wojenny, trwałoby nadal.
ZOMO. Milicja. Zamieszki...
Obserwowałem wszystko z okna mojego przydziałowego mieszkania wybudowanego w 74. W telewizji wciąż przemówienie generała Jaruzelskiego. ''Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej!
Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy. Warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem.[...]''
I dotarło do mnie, że wszystko co robiłem, robiłem dla Nich - tych, których teraz tak mocno się obawiałem, tych, którzy wpajali nam, że ''Polska ich radością, troską, nadzieją'' i ''Kto z Reaganem kolaboruje, na murach V maluje''.
Zrozumiałem cały paradoks, absurd i groteskę otaczającego nas świata. Zdałem sobie sprawę, że przez wiele lat okłamywałem i zdradzałem moich znajomych.
Nie robiłem tego dla pieniędzy, ani z powodu lęku.
Ja wychowałem się na komunizmie, a we współpracy z SB nie widziałem nic złego. Praca jak każda inna.
Znów spoglądam przez okno. Zza dymu rozrzedzonego wiatrem wyłania się biały, widocznie niedawno namalowany, napis: '' Telewizja kłamie''.
W duchu zgadzam się z tym stwierdzeniem.
''Telewizja kłamie'', ''Precz z cenzurą''... - zaczynam przypominać sobie opozycyjne hasła malowane ostatnio na murach otaczających moje osiedle.
''Telewizja kłamie!'', ''Zima wasza, wiosna nasza'', ''Precz z cenzurą!'', ''Wrona orła nie pokona''...
Nagle słyszę pukanie do drzwi.
Pierwsza myśl - przyszli po mnie. '' Od Nas nie da się tak po prostu odejść'' - kto to powiedział?
Znów pukanie... Na pewno wiedzą, że tu jestem.
Światło... Okno... Trzeba było opuścić żaluzje. Już za późno...
Nic mnie nie uratuje.
''Boże, jeżeli istniejesz, spraw, żeby to nie byli Oni... Pozwól mi przespać tę noc. Ostatnią wolną noc... Spraw, że to nie Oni.''
Podchodzę do drzwi. Prawie nie oddycham. Drżącą ręką naciskam klamkę.
''Spraw, żeby to nie byli Oni. Nie Oni...''
Otwieram.
- Dlaczego tak wolno?! - dobiega mnie głos kuzyna. - Ja się tu do ciebie, Włodku, spieszę, ryzykuję życiem - a ty co!?
- Czemuś taki blady, Włodku? Coś się stało?! - dodaje, spoglądając na moją twarz.
- Nie, nie, ja po prostu... Nieważne. Wchodź, rozgość się. Co cię do mnie sprowadza? - staram się rozpogodzić.
''Jeszcze jedna noc, ostatnia noc''.
- Dobrze, że się pojawiłeś, kuzynie. Muszę ci coś powiedzieć... - zaczynam. Nie będzie łatwo, wiem to. - Kuzynie, ja... byłem esbekiem... Donosiłem... na wszystkich.