8. Miasto - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » 8. Miasto
A A A
Ósme opowiadanie z tomu "Czerwona gondola".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.


Stara sanitarka wojskowa, przerobiona na prymitywny środek transportu, przywoziła rano, do pracy w szpitalu, ludzi z miasta. W drodze powrotnej, wykorzystywałem jej jałowy kurs, aby dostać się do gimnazjum.
Chodziłem do 8b. Czułem się obco w miejskim otoczeniu; wszystko było inne i tylko Artur przypominał utracone królestwo rozległych łąk.
Poznawałem "nowe" i odczuwałem ciężar jego obowiązków. Nie wychodziłem jednak ze świata dziecięcych marzeń. Pogoń za nieograniczoną przestrzenią, będzie się zresztą wlec za mną przez całe życie.
Odkryłem sport i wbrew pozorom tego olśnienia nie doznałem dzięki kolegom. Zamiłowanie do koszykówki, lekkoatletyki czy gimnastyki, zawdzięczałem niezapomnianemu profesorowi Wychowania Fizycznego, panu Mrozkowi. To dzięki niemu zrozumiałem, że tylko to, co się robi z sercem, robi się dobrze.
W tamtych czasach pochłonięty sportem, zabawą i rozrabianiem, nie miałem czasu na analizowanie podobnych maksym. Przypuszczalnie z tego powodu, dostałem od kolegów parę razy w zęby, co oczywiście nie miało wpływu na mój gimnazjalny poziom, a tylko wywołało niezrozumiałe rozżalenie.

Duża przerwa, korytarz z wyfroterowanym linoleum, koledzy zaczepiają dziewczyny, a ja ślizgam się na filcowych pantoflach. Czyjaś wystawiona noga kończy szaleństwo. Podnosząc się z podłogi widzę dziwnie wykrzywioną rękę.

Na stole zabiegowym leży, owinięty bandażem, drewniany klocek - przyrząd ten, o trójkątnym przekroju, służy tatusiowi do prostowania mojego przedramienia. (Czyż ja wiem, może faktycznie wychował mnie na twardego człowieka?)
Cykl formowania moich kości zostaje parokrotnie powtórzony. Ojciec podnosi rękę, okiem fachowca przygląda się nierówności i ponownie prostuje.
Gdy, postępując w ten sposób uzyskał w końcu idealną linię, odpowiadającą wymogom anatomii, pan Pawełek mógł założyć gips.

Na nieszczęście kolegów, z usztywnioną ręką, mogłem chodzić do "budy". Odwdzięczałem się więc za wszystkie razy i kuksańce. Biały opatrunek był na tyle twardy, że nie miałem problemów z wyrównaniem rachunków.

Dziewiąta klasa to już ostra nauka. Polski idzie mi koślawo, wyraźnie odczuwam skutki nauczania w szkole podstawowej. Robię straszne błędy ortograficzne, a pan profesor Skórny nie ma ochoty korygować ich okiennym sposobem.
W rezultacie nie przechodzę do następnej klasy. Z tego powodu rodzice robią tragedię, nie wiedzą jednak, że wyjdzie mi to na dobre.
Bez względu na wszystko, jedziemy nad morze, na tradycyjne, dwumiesięczne wakacje.
Jedyne miasto, które dobrze znam to Sopot; spędzamy w nim zawsze letnie dni pełne swobody, słońca i morza.

Sierpień zbliżał się ku końcowi, skóra nie reagowała już na promienie lejące się z błękitnego nieba, w Operze Leśnej ucichła muzyczna wrzawa.
Nie było mi jednak smutno, jak zazwyczaj, przy pożegnaniu lata. Wprost przeciwnie - włoskie lody zaczęły inaczej smakować, plaża i molo przybrały odświętny wygląd, rzeczy dookoła stały się radośnie kolorowe. Miały zapach olejku, jakiego używała Ania.
Siedziała z matką w sąsiednim grajdołku, wesoło poruszając mokrymi kucykami.

- Lody... Lody dla ochłody!!! Lody, pingwin, lody pingwin!!!

Byłem pierwszy przy białej skrzynce niesionej przez faceta w podkasanych spodniach. Za moimi plecami utworzyła się kolejka.

- Chyba byłam przed tobą?

Kokieteryjny uśmiech dziewczyny, pogłębiony dziurkami w policzkach, usprawiedliwiał rozpychające się biodra. Krople morskiej wody kapały na nos.

- Jak masz na imię? Ja jestem Ania.

Wolno zbliżaliśmy się do grajdołków.

- Co się tak gapisz na mnie? Jedz lepiej lody - zobacz, topią się.

Z niebieskich oczu tryskały iskierki wesołości.

- Chodź, pójdziemy lepiej na plażę przy Grand Hotelu.

Biegliśmy po ubitym piasku, omijając wyrzucone na brzeg meduzy. Ania pociągnęła mnie za rękę do wody - dała nura chowając się w pianie nadpływającej fali.
Lubiłem nurkować; ośmielony więc skrytością wody zbliżyłem się bardzo blisko. A Ania, zupełnie niespeszona, śmiała się tylko wesoło, rozbryzgując w około wodę.

- Masz kartę pływacką?

Nie wiedziałem, o co chodzi pochłonięty czymś innym.

- Moglibyśmy wynająć kajak - potrzebna do tego jest karta.

Nie miałem. Szliśmy więc dalej pozostawiając z tyłu wypożyczalnię. Pod molem było zawsze półmroczno i chłodno; spokój zakłócały tylko kroki spacerujących górą wczasowiczów.
Nagle uśmiech Ani przybrał odcień tajemniczy. Jej pocałunek sparaliżował mnie całkowicie. Zbliżenie trwało strasznie krótko i gdy po wspaniałej chwili oprzytomniałem, zobaczyłem już tylko w oddali, falujące w promieniach słonecznych, figlarne kucyki dziewczyny.

Czy to była moja pierwsza miłość? - Na pewno tak! - Zrobiłbym dla niej wszystko, o czym z pewnością wiedziała.
Nadszedł jednak dzień, w którym grajdołek Ani pozostał pusty - szkoda, że zabrakło nam czasu.

Babcia Ola, od kiedy ją pamiętam, była niezależną kobietą. Nie przelewało się jej, ale też nie miała nigdy problemów finansowych. Uczyła w Technikum Zawodowym języka rosyjskiego, a językiem tym posługiwała się bieglej niż polskim.
Wychowana w Petersburgu gdzie chodziła do szkół, z uwielbieniem wspominała czasy carskie. Wypływało to z koligacji, oraz funkcji jej dziadka i ojca na dworze panującym, do czego w Polsce Ludowej nigdy przyznać się nie mogła.
Do naszego prowincjonalnego życia zachowała pobłażliwy dystans, co mimo wszystko nie uchroniło jej przed częstymi konfliktami z ojcem.

Od babci dostałem na piętnaste urodziny pół roweru - całe pięćset polskich złotych. Z dołożeniem drugiej części nie kwapili się rodzice, by w końcu wymyślić wymóg wprost nie do zrealizowania: "Dostaniesz rower jak będziesz ważył 60 kilogramów!"
Nie byłem szczupły, ale do wyznaczonej granicy, sporo brakowało. Z entuzjazmem zabrałem się jednak za jedzenie. Mijały tygodnie, kończyło się lato, a waga daleka była od wymaganej. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli nie uporam się szybko z tym problemem to w czasie zimy rodzice mogą zapomnieć o obietnicy.
Cóż jednak zrobić, ażeby zatrzymać w sobie zjadane kilogramy? Odpowiedzią w zasadzie było samo pytanie - węgiel. Zjadane przez trzy dni, między posiłkami, czarne tabletki poskutkowały. Obciążony wewnętrznie aż od granic wytrzymałości, dociążyłem kieszenie ciężkimi przedmiotami i poszedłem na wagę. W Miejskiej Przychodni Zdrowia, gdzie po południu pracował ojciec, role arbitra przejęła pielęgniarka; zważyła mnie nie każąc się rozebrać.
Choć brakowało jeszcze pół kilograma, wynik został naciągnięty i przez ojca zaliczony.

O "faworycie" z przerzutką nie mogłem nawet marzyć - za dużo kosztował. Ale co tam! Czerwona "wolnobieżka" ze sportową kierownicą też była wspaniała. Stała w moim pokoju przy łóżku a zapach jej świeżego lakieru i smaru pamiętam do dzisiaj.
Pierwsza wycieczka do Polanicy; upajający pęd, długi zjazd z szalejowskiej górki, park zdrojowy, woda o smaku zgniłych jaj nie jest w stanie ugasić pragnienia, nogi, jak przysłowiowa galareta, nie przestają dygotać.

Szeroka aleja wysadzana klonami, stare budownictwo, duże pokoje, wysokie sufity; mieszkający tu doktór Linder wyjechał do Izraela pozostawiając mojemu ojcu lekarską praktykę, wraz z mieszkaniem.
Nie tęskniłem za miastem - odczuwać zacząłem jednak jego zalety; żyłem wśród gimnazjalnych kolegów, a na dojście do budy nie potrzebowałem więcej jak pięć minut.
W nowej klasie poczułem się pewnie - wszystko już znałem i wiedziałem. Polubiłem nawet język polski, prowadzony przez prof. Krzyk, a stało się to dzięki kierowniczce Domu Kultury. Ta atrakcyjna kobieta, przyjaciółka młodego poety, uczyła mnie, w czasie domowych korepetycji, precyzji a zarazem lekkości w formułowaniu zdań i wypowiadaniu myśli.

W końcu tylko łacina pozostała zmorą, nie potrafiłem przemóc się do pamięciowego kucia. Do całkowitej tragedii jednak dochodziło, gdy ojciec oferował pomoc w tym przedmiocie. Przypominał sobie wtedy słówka, deklinacje, koniugacje i strasznie się denerwował, że poziom mój tak dalece odbiega od poziomu ucznia z przedwojennego, humanistycznego gimnazjum.

Natomiast sport - pozostał na pierwszym miejscu w szkole i poza nią. Należałem do dwóch drużyn - gimnastycznej i koszykówki - biorących często udział w zawodach między gimnazjalnych i wojewódzkich. W sumie czas mój podzielony został na: naukę, sport i..., Irenkę.
Kruczowłosa dziewczyna, do której cały czas zalecał się jasnowłosy Jasiu, denerwowała mnie od samego początku nienagannością prymuski; wyglądało to tak, jakby chciała popisywać się erudycją i inteligencją. Z czasem jednak odkryłem, że koński ogon nie musi służyć do pociągania, a w czerni jej oczu można dostrzec wdzięk i coś, co kojarzyłem z chwilą spędzoną blisko Ani, pod sopockim molem.

Na stadionie "Spójni" przeprowadzano często lekcje wychowania fizycznego. W czasie jednej z nich, skorzystałem z okazji aby zaprezentować mój nowy rower. Mało było takich szczęśliwców.

- Daj się przejechać.
- Nie dasz rady na tej wyścigówce, ale jak chcesz mogę cię przewieźć.

Irenka wsiadła na ramę i dwie rundy dookoła boiska wystarczyły, aby wyzwolone zostało gorące uczucie.

Historia gimnazjum nie zanotowała tak zakochanej pary. Zawsze byliśmy razem w klasie i poza nią, w kinie i na wycieczce, latem i zimą.
Moje życie nabrało innego wymiaru; zaczęło bić specyficznym rytmem. Rytmem, w którym najgłośniej pulsowała młodzieńcza namiętność.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 21.12.2008 10:10 · Czytań: 542 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
ginger dnia 22.12.2008 00:08 Ocena: Bardzo dobre
Przeczytałam :D Dopiero teraz, bo ostatnio jakoś mi czasu brakowało... ;)
Tekst bardzo dobry. Ta historia mnie zaczarowała. Od samego początku. Uwielbiam to jak piszesz, i o czym piszesz. Zdecydowanie i absolutnie. Jeśli są błędy, ja ich nie zauważyłam.
wyrrostek dnia 22.12.2008 12:14
Dzięki ;) życzę radosnego nastroju na najbliższe dni - świąteczne dni. :D
mahuss dnia 22.12.2008 14:44 Ocena: Bardzo dobre
Nostalgiczne toto, łza się w oku kręci :)
Miladora dnia 07.01.2009 00:43 Ocena: Bardzo dobre
Podobało mi się także. Myślę jedynie o tym, by niektóre przejścia z jednego wątku do drugiego były bardziej płynne może, trochę brakuje jakby małej pointy takiego wątku także, ale tekst bdb :yes:
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
02/05/2024 10:36
Ucieszyłem się Zbysiu z Twoich odwiedzin! Opisane powyżej… »
SzalonaJulka
02/05/2024 08:26
Rozpalił mnie ten fragment, że aż mi się schlafrock obsunął… »
Marian
02/05/2024 08:06
Zbigniewie, dziękuję za wizytę i komentarz. Tak, bywają i… »
Zbigniew Szczypek
02/05/2024 06:54
Jacku Bardzo to fajne jest i wbrew pozorom znów na czasie,… »
Zbigniew Szczypek
02/05/2024 06:32
Elimaga No przesympatyczne te owoce są, w nieco… »
Zbigniew Szczypek
02/05/2024 06:13
Hej Kaziu Jako żywo przeniosłem się w czasy odległej… »
Zbigniew Szczypek
02/05/2024 05:20
Marianie Tym razem przyciągnął mnie tytuł, a nie… »
Dzon
01/05/2024 21:18
Ok. Sprawdzę z czytaniem na głos, ale dopiero jak nie będzie… »
Dzon
01/05/2024 21:16
Dzięki. Prawdę mówiąc ten tekst jest tak stary, że o nim… »
Janusz Rosek
01/05/2024 16:09
Dziękuję za komentarz. Mieszkam, żyję i pracuję w Krakowie,… »
Zdzislaw
01/05/2024 13:50
Dzon, no i w porządku ;) U mnie, przy czytaniu na głos,… »
Kazjuno
01/05/2024 12:25
Jako słaby znawca poezji ucieszyłem się, że proza. Hmmm!… »
SzalonaJulka
01/05/2024 00:14
Bardzo dziękuję za zatrzymanie się :) Dzon, ooo, trafiłeś… »
Dzon
30/04/2024 22:22
Bardzo mi się spodobało. Płynie dynamicznie. Jestem fanem… »
Dzon
30/04/2024 22:08
Widać,że tekst jest bardzo osobisty. Takie osobiste… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 02/05/2024 06:22
  • "Mierni, bierni ale wierni", zamieńmy na "wierni nie są wcale mierni, gdy przestali bywać bierni!" I co wy na to? ;-}
  • Dzon
  • 30/04/2024 22:29
  • Nieczęsto tu bywam, ale przyłączam się do inicjatywy.
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
Ostatnio widziani
Gości online:122
Najnowszy:dompol.2024