Rozdział I
Gdy Fitzwilliam Lawson, mężczyzna czterdziestoletni i przez owe czterdzieści lat nie wykazujący chęci wstąpienia w związek małżeński ani założenia rodziny, oświadczył swoim oburzonym krewnym, że znalazł kandydatkę do roli pani Lawson, jego siostra, pani Seymour, zwątpiła w istnienie czegoś takiego jak Opatrzność Boża. Dowiedziawszy się natomiast, że przyszłą panią siedziby rodziny jej -Limmer Park- ma być nieledwie dwudziestoletnia panna "bez nazwiska", koneksji, czegokolwiek, co można by przy odrobinie dobrej woli nazwać posagiem; zupełnie, krótko mówiąc nie z towarzystwa, straciła zupełnie wiarę w wyżej wspomnianą Opatrzność.
Pan Lawson jednak czyniąc z panny F,. panią Limmer Park nie kierował się bynajmniej żarliwą wiarą w to zjawisko, chęcią złapania bogatej żonki ani tym bardziej przypodobania się rodzinie, z którą łączyły go raczej więzy krwi niż sympatii, a zwyczajnym pragnieniem własnego szczęścia. Co więcej można by nawet powiedzieć, czego dojrzały pan Lawson nie ośmielił się przyznać przyjaciołom, było to o wiele więcej niż owo pragnienie- pełny szaleństwa stan zakochania godny co najmniej osoby dwadzieścia lat młodszej.
Cokolwiek było spirytus movens postępku pana Lawsona, sprawiło, że w ciągu paru miesięcy panna F,. stała się panią Lawson, powszechnie szanowaną gospodynią Limmer Park, osią okolicznego towarzystwa, a po paru latach również matką pięciorga dzieci, co dość wymownie świadczy nie tylko o temperamencie jej małżonka, ale też o temperaturze jego uczuć do niej.
Za każdym razem, gdy do pani Seymour docierała niepokojąca pogłoska o mającym się powiększyć gronie rodzinnym Lawsonów, modliła się goręcej, a częstotliwość jej wizyt w kościele zauważalnie się zwiększała, co mogło mieć pewny związek z tym, że jeśli pan Lawson nie będzie miał męskiego potomka, dziedzicem Limmer Park zostanie jej własny syn. Gdy więc brat pani Seymour został szczęśliwym ojcem, i to aż pięć razy, samych córek, pławiła się ona w szczęściu i marzeniach o przyszłych majętnościach swego cherubinka. Pani Lawson zapewne nie zdawała sobie sprawy, ba nie śniła o takim zaszczycie, iż jej udane pożycie małżeńskie będzie powodem, który przywróci pani Seymour wiarę we wpajane jej w dzieciństwie nauki o Opatrzności.
Pani Lawson bowiem nie miała po prostu czasu, by zastanawiać się nad takimi bredniami. Będąc matką pięciu córek zarządzającą sporym dworem i utrzymującą rozległe kontakty towarzyskie z okolicą była osobą zajętą. Ludzie, począwszy od męża i dziewczynek, a skończywszy na sąsiadach garnęli się do niej. Kiedy była świeżo poślubioną małżonką działo się tak ze względu na jej niepoślednią urodę, wdzięk i żywy umysł, bo nie była zbyt dobrze wykształcona, choć ceniła głęboko to u innych. Po upływie kilkunastu lat jej uroda przeminęła- zostały po niej jedynie duże, brązowe, łagodne oczy- wdzięk zamienił się w bezpretensjonalną dystynkcję, a do bystrości doszły i inne zalety- znajomość i, co ważniejsze, pobłażliwość dla ludzkiej natury oraz prawdziwa wobec innych życzliwość.
Pani Lawson nigdy nie żałowała decyzji o małżeństwie. Zyskała opiekę, dobrobyt, jakiego jej własna rodzina nie byłaby jej w stanie nigdy zapewnić, a także kochającego męża i urocze córki. Pan Lawson był może nieco pochopny, niepraktyczny, surowsi mogliby powiedzieć leniwy, ale potrafił być też czuły i dowcipny.
Prawdziwą osłodą jej życia były córki. Dzięki niezwykłemu wymieszaniu cech wyglądu i charakteru, każda z pięciu panien Lawson była inna i pod względem urody, i osobowości. Najstarsza, dwudziestoczteroletnia Emma najbardziej przypominała matkę- silnie zbudowana, ciemno i wielkooka, nieco blada, z ciężkim węzłem ciemnobrązowych włosów upiętym w dole głowy. Dzięki spokojowi rzadko dającemu się zmącić oraz rozsądkowi stanowiła dla matki prawdziwą podporę i prawą jej rękę. Rodzinną i okoliczną pięknością była dwudziestodwuletnia Frances. Wielu miejscowych i przejezdnych mężczyzn wyjeżdżało ze złamanym sercem z powodu jej błękitnych oczu, różanej cery i mahoniowych loków. Frances natomiast nie narzekała i nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia- uważała się za śliczną, dobrze urodzoną pannę, mającą prawo i wszelkie kwalifikacje takie, jak znajomość literatury, umiejętność zgrabnego poruszania się, tańca i śpiewu, by pozostać wielką panią, żoną bliżej nieokreślonego młodego człowieka z dobrym nazwiskiem, rozległymi włościami i odpowiednimi manierami. Żaden się dotąd taki, w jej przekonaniu, nie trafił, co jej ciotka z pewnością przypisałaby Opatrzności, w którą zresztą Frances nie wierzyła. Uważała bowiem, chociaż w towarzystwie była zupełnym zaprzeczeniem swoich tez, iż epoka kobiet bezradnych i zdających się na los przeminęła. Jako oręż do walki z losem Frances miała zamiar wykorzystać urodę, wymienione umiejętności oraz jedną jeszcze, wcześniej nie wymienioną- schlebiania mężczyznom. Możecie powiedzieć, że Frances była nieco próżna i wyrachowana, wasze prawo, ale nie zmąciłoby to jej pogody ducha, ponieważ dotychczasowe obserwacje tylko potwierdzały słuszność takich poglądów.
Trzecią z kolei, dwudziestojednoletnią, panną Lawson była Mary Jane. Chcąc zestawić zalety umysłu i ciała dziewczyny pierwszeństwo należałoby oddać tym pierwszym. Mary Jane natura obdarzyła nieprzeciętną inteligencją, ostrym dowcipem, bujną wyobraźnią, a ponad to miłością do książek. Poza tym jednak sprezentowała jej wątłą figurkę, bladą cerę, gęstwę brązowych nieposłusznych włosów i jedyną bodaj bardzo ładną cechę jej aparycji- błyszczące, niebieskie oczy w czarnej oprawie. Natura nie była także rozrzutna w przypadku młodszej, osiemnastoletniej Sary- chudej, jasnowłosej i szarookiej dziewczyny, obdarzonej jednak sporym wdziękiem i delikatnością oraz najsłodszym charakterem, bo zawsze najcichszej, najskromniejszej i najmniej zaradnej. Ostatnia już panna Lawson- Lucy- rekompensowała z nawiązką cichość siostry. Impulsywnego, wesołego i trochę głupiutkiego, czy też może raczej jeszcze niedoświadczonego, szesnastoletniego rudzielca o brązowych oczach i piegowatym nosie wszędzie było pełno.
Żadna z kobiet mieszkających w Limmer Park i wiodąca w nim beztroskie i wygodne życie nie mogła się spodziewać, że nadejdzie w ich życiu taki czas, iż niejedna z cech charakteru poddana zostanie ciężkiej próbie. Pan Lawson bowiem, jak to zwykle bywa, zmarł bez przydatnego ostrzeżenia na skutek upadku z ulubionego konia. Na skutek zaś już nie konia, a lekkomyślności i lenistwa biorącego się z niechęci do zagmatwanych spraw prawnych nie zabezpieczył odpowiednio bytu swojej żony i córek. Pani Lawson była zbyt wielką realistką, by sądzić, że rodzina męża, dotąd nie chcąca utrzymywać z nią kontaktu, zechce płacić za jej wygody. Licząc więc na jako takie poczucie przyzwoitości i strach przed utratą opinii hojnych i bogobojnych "państwa Seymour", żegnała się i cicho mówiła:
-Jakoś to będzie!
Chociaż "jak" to będzie nie miała najmniejszego pojęcia.
Jeśli z takim obrotem spraw miała do czynienia jakakolwiek Opatrzność to z pewnością nie Boska, ta jest zawsze sprawiedliwa, raczej też nie Opatrzność pani Lawson, ale tylko i wyłącznie ta, będąca prywatną własnością pani Seymour, która zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci brata wyruszyła w podróż do Limmer Park, bynajmniej nie z kondolencjami.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
emilec12 · dnia 02.01.2009 12:10 · Czytań: 1028 · Średnia ocena: 3,8 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: