To miał być taki miły dzień - pomyślała, gapiąc się w monitor i przewijając myszką kolejne zdjęcia. W czasie gdy wracały do domu, dostała na Messengera wiadomość z linkiem strony, gdzie można było je obejrzeć. Otworzyła go dopiero na miejscu. Gdy szczęśliwie dojechała do domu i ogarnęła się po podróży. Obok niej kieliszek czerwonego wina. Tego, które w ramach podziękowań, dostała od młodych. I które być może miało poczekać na zupełnie inną okazję. A ona otworzyła je niemalże natychmiast po wyjściu z wanny i przebraniu się w domowe łachy. Na jednym ze zdjęć "ona". Z tym swoim zadartym nosem i tryumfalną miną belfra, który czerpie niespożytą radość z gnębienia swych nierozgarniętych uczniów. Wredna suka - pomyślała o niej - no po prostu... wredna suka. Nic więcej.
- Wyjeżdżasz - spytał zięć, patrząc jak schodzi w dół. Z turkusową walizką w ręku.
- Tak mój drogi. Czas się zbierać.
- A ty aby na pewno dobrze się czujesz?
- Nie... - odpowiedziała - czuję się źle. Nie słyszysz jak mówię?
W dniu wesela siedziała pod klimatyzacją. Przewiało ją nieco. I to jakoś tak inaczej niż zwykle. Rzadko kiedy miewała chrypkę, za to prawie zawsze cierpiała na ból mięśni w okolicach lewego ramienia. Jakby miała zamilknąć i nie mówić nic. Jej odpowiedź była mocno wymijająca. I cholernie oszczędna. Poprzedniego dnia leczyła się cytrynówką. Z niewielkim skutkiem. Nie wpłynęło to pozytywnie ani na jej struny głosowe, ani stan jej umysłu. Po kolejnej nieprzespanej nocy i zaaplikowanej jej w ostatnich dniach dawce upokorzeń i zgryzot, stwierdziła, że pomimo fatalnego samopoczucia, musi wracać do domu. Teraz i już.
Rankiem pobiegła do sklepu i kupiła swatom niewielki prezent. Jakąś kawę, słodycze i bon z Rossmanna. Niech mają. Niech poznają moje chamskie serce - powiedziała siostrze i poszła się pożegnać. W domu był tylko ojciec. Mama poszła odprowadzić swoją przyjaciółkę na autobus.
- Co złego to też ja - oznajmiła ojcu - więc jak coś, to przepraszam. A to taki mały drobiazg. W końcu to wy tutaj o wszystko się staraliście i jestem wam za to bardzo wdzięczna.
- Daj spokój. Nie trzeba - powiedział ojciec.
- Trzeba. Trzeba. Zresztą to nic wielkiego.
- Beatka poszła właśnie odprowadzić na przystanek Jolę.
- Wiem. Spotkałam je. I nawet się z nimi pożegnałam.
- No to wszystkiego dobrego. I dojedźcie dobrze - powiedział jej na pożegnanie - i daj znać jak będziecie na miejscu.
- Jasne. Odezwę się na pewno.
Na Zakopiance panował już spory ruch. Mimo iż długi weekend kończył się dopiero jutro. W niedzielę. Jej przyjaciółka - chrzestna jej córki - wracała do domu w piątek. Chwaliła jej się, że dojechali do domu w ciągu trzech godzin. A ona? Jeszcze przed Krakowem stanęła na jakąś kawę. Za Katowicami zjechała na parking, bo myślała, że za chwilę zaśnie.
- Mam tu jeszcze jednego Red Bulla - powiedziała siedząca obok niej Małgosia. Przyjaciółka i świadkowa na kościelnym ślubie jej córki.
- Daj mi go, bo chyba nie dam rady. Jestem niewyspana i psychicznie wykończona.
- Wcale się Pani nie dziwię. Przecież to było okropne. Sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.
- No cóż... To było jak ostre lądowanie w dół. Z samiutkiego Giewontu albo nawet i z Rysów. Po tych pionowych skałach. Ryjem w dół - była wściekła i bez skrupułów dawała upust zarówno swoim emocjom jak i słownictwu. Pojechała na ślub własnej córki z nadzieją, że to będzie dla nich naprawdę wyjątkowy dzień, a okazał się być dla niej jednym z gorszych w jej życiu. I być może, to nawet jej były mąż przez 18 lat ich burzliwego związku nie zrobił jej takiej przykrości. Od niego przynajmniej wiedziała, czego może się spodziewać. Był mistrzem obrażania. W szczególności jej. Po czym o wszystkim zapominał i zachowywał się normalnie. Oczywiście na miarę jego możliwości.
- Jak ona mogła Pani coś takiego powiedzieć?
- No jak... Przecież ona ponoć taka jest. I w ogóle nie powinnam się nią przejmować.
- Akurat - prychnęła Małgosia - a sama przybiegła do mnie na skargę i powiedziała, że Pani to taka straszna egoistka, bo zjadła chleb jej karmiącej córce.
- Że niby ten suchy tostowy chleb?
W niedzielne przedpołudnie umówiła się na kawę.
- Ty już w domu - dostała wiadomość zwrotną.
- Tak. I lepiej nie pytaj mnie o szczegóły. Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.
Umówili się w Rynku. Na dworze było jeszcze o tej porze bardzo przyjemnie i ciepło. Usiedli więc na zewnątrz. I po kolei - od samego początku, do końca - zaczęła mu to wszystko opowiadać. Jakby sama nie do końca rozumiała. Jakby jego spojrzenie na to, przez co tam przeszła, miało cokolwiek jej pomóc.
- Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim tak naprawdę mogło chodzić. I wiesz, gdybym nie miała obok siebie przyjaciółki mojej córki, to chyba uznałabym, że to ja jestem jakaś walnięta. Ale ona była tym wszystkim tak samo zbulwersowana jak ja.
- No daj spokój. Przecież to była jawna wrogość - stwierdził jej przyjaciel.
- I to nie tylko do mnie. Do całej mojej rodziny. A przecież była nas tam tylko garstka.
- Ciesz się, że masz już to z głowy.
- Ale to jest takie przykre. Myślałam, że to będzie taki piękny dzień. Taki miły. A tu... takie przykrości.
Znajomi pytali o wesele. Jak było i czy wszystko się udało. A ona. Chciała skłamać, ale jakoś nie potrafiła. Rana była zbyt bolesna i świeża. Wiedziała, że emocje będą mówić same za siebie. Że jeśli skłamie, to pytający wyczyta z jej oczu fałsz. Tłumaczyła więc każdemu z osobna. Kojąc w tych opowieściach swoje rozczarowanie, swój smutek i ból.
- No wiesz Iza... Jakby Ci to wytłumaczyć. Wesele może i się udało, ale... wyobraź sobie coś takiego. Ślub o 15-tej. Ja głodna jak pies. Rano zjadłam jakąś kromkę chleba z resztką masła. Potem jakąś jedną parówkę. A później... Wzięłam sobie z chlebaka dwie kromki tostowego chleba. Na to położyłam sobie plasterek żółtego serca, którego w normalnych warunkach za bardzo nie lubię. I nagle słyszę od krzątającej się po kuchni koleżanki mamy młodego: a ty wiesz, że tutaj wszyscy dokładają się Beatce do jedzenia? A ty już dzisiaj jesz trzecie śniadanie...
- Ty chyba żartujesz - Iza patrząc na nią jeszcze chyba nie do końca wierzyła w to, co słyszy.
- Nie no... serio. A niby po co miałabym Ci kłamać.
- No ja jakbym coś takiego usłyszała, to chyba chwilę później by mnie już tam już tam nie było. Ja bym chyba ich wszystkich tam rozniosła. Przecież jak można gościom czegokolwiek żałować.
- Ano chyba taka ich gościnność.
- No to swoje przeżyłaś.
- No wiesz... Jakoś przeżyłam. Ale chyba długo nie będę tego mogła zapomnieć.
W poniedziałek wieczorem zadzwoniła do swojej córki i takim dość stanowczym głosem powiedziała jej, co o tym wszystkim myśli. Krótko i zwięźle. Wcale nie musi lubić jej teściów. W końcu to są dla niej zupełnie obcy ludzie. Ze względu na nią i jej męża, będzie ich tolerować. I, że ma sobie wybić z głowy jakieś wspólne spędzanie świąt. Jak jeszcze kiedyś tam pojedzie, to do hotelu. I nikt nie będzie nawet wiedział, gdzie mieszka, za ile i co robi.
Jej córka wydawała się być tym wszystkim nieco zmieszana. Może nawet jakaś bardziej odległa, niż zwykle. Jakby była po zupełnie drugiej stronie, nie rozumiejąc przy tym jej rozczarowania i złości. Postanowiła nie drążyć więcej tego tematu. Nie było sensu. Pewne sprawy muszą utrwalić się w nas. Ugruntować się. Czasem pomieszać z czymś, co wniesie w nasze postrzeganie jakieś inne światło i co pomoże nam zrozumieć czyjeś zachowanie inaczej. To była jej jedyna córka. Wesele należało do przeszłości. I choć wiedziała, że długo jeszcze nie będzie mogła o tym wszystkim zapomnieć, to wierzyła, że tylko czas może uleczyć rany i naprawić połamane cząstki. Jak złota nić Kintsugi. Posklejać to, co połamane. Pęknięte.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt