Umarli nie grzeszą. Część I - SylwiaJ
Proza » Obyczajowe » Umarli nie grzeszą. Część I
A A A
Od autora: - Jesteś skóra zdarta z twojej mamy - powiedziała do mnie znajoma mojej mamy. Najpierw na stypie. Drugi raz, gdy przypadkiem spotkałyśmy się na cmentarzu.
Spojrzałam na nią lekko zdumiona. Nie dlatego, żebym słyszała to pierwszy raz. Co najmniej kilka osób powiedziało mi to wcześniej. Tego dnia trafiło to jakby w inne miejsce. To właściwe. Uzmysławiając mi ukrytą istotę tego podobieństwa. Do tej pory zazwyczaj porównywano siostry. Rodzinnej "czarnej owcy". Z skłonnościami do alkoholu. Która zdecydowała totalnie odciąć się od rodziny.
- Róża, Róża - zawołała była sąsiadka, która po latach nieobecności, przyjechała na odwiedziny z Niemiec.
Mizerne to było porównanie. Bardzo powierzchowne. Gdy tymczasem pod tą skórą zdartą z mojej mamy kryło się wiele ciekawych aspektów mnie. Takich, o których nigdy wcześniej nie myślałam.

Mówienie o tym, że żyjemy "tu i teraz" ma swój sens, ale tylko wtedy, gdy odnosimy się do naszych emocji i uczuć. Nie da się odczuwać w czasie przyszłym, ani w przeszłym. Jesteśmy "tu i teraz". W całości. Choć czasem umysłem błąkamy się. To tu. To tam. I wtedy jakby jesteśmy obecni, ale niekoniecznie w 100%. Niemądrym jest jednak mówić, że ani przeszłość, ani przyszłość nie istnieją. Skutki przeszłości potrafią być dla nas bardzo bolesne. Lezą za nami wszędzie. Gdziekolwiek i z kimkolwiek nie zdecydujemy się żyć. Przyszłość - czy ktoś ją widział zanim nadeszła? Raczej nie. Prawdą jest, że to, co wczoraj wydawało się być tylko możliwe, już jutro może stać się naszą rzeczywistością. 

Przeszłość wraca do mnie co jakiś czas. Kształtuje teraźniejszość. Przyszłość, o której w trakcie pisania tych słów nie miałam jeszcze pojęcia, już zdążyła poprzemieniać układ co najmniej kilku zapisanych tu zdań. Może nawet zmieniła zamysł tego wpisu. Dlatego też zastanawiam się czy pisanie na tym portalu jest właściwe. Dynamika bieżących zdarzeń jest tak ogromna, że w momencie gdy wpis się pokazuje, uznaję go już za przestarzały. Nieaktualny. Pozostaje pewien konspekt. Podstawowy ryt. Fundament. Na nim opiera się cała struktura treści, która żywi się moim życiem. 

Był 2011 rok. Maj. Ja na diecie. I nie jakiejś odchudzającej czy oczyszczającej, bo takie nigdy jakoś mnie zbytnio nie pociągały, ale takiej przymusowej. Będącej skutkiem dopiero co przebytej choroby. Wyjechałam na chwilę odetchnąć. Pobyć sama z sobą. Wybrałam Polanicę Zdrój, którą polecił mi znajomy. Choć pewnie wolałabym Krynicę. Miejsce magiczne. Nostalgiczno-sentymentalne. Ale... dzięki temu wyborowi Polanica stała się miejscem podobnym. Ucieczką od rzeczywistości. Na tyle niedalekim, że mogę się tam urwać nawet na parę dni.

Zanim udało mi się wyrwać na ten tygodniowy urlop przytrafiła mi się seria niefortunnych wydarzeń. Nieplanowana przeprowadzka, którą musiałam zorganizować w najgorszym z możliwych okresów. Tuż po niej kolejny zjazd. Windą do samego piekła. Ryjem po nieosłoniętej ścianie goryczy. Choroba, której się nie spodziewałam. Bo i kto z normalnych ludzi ma w planie chorować. Tym bardziej gdy terminy gonią, a złożenie rocznego PIT do skarbówki, to nie byle co.  

Czy może być gorzej? Pewnie tak. Dla mnie był to na tyle wystarczający cios, który zdołał rozchybotać moje życzeniowo-roszczeniowe podejście do życia. Bo przecież wszystko można sobie zaplanować. Wszystko ma być takie jak się tego chce. Jak widać u mnie chyba coś nie styka z moim oprogramowaniem. Życiowe niedobory. Ktoś źle mnie stworzył. Taki życiowy żart. 

Nie wiem jak potoczyłaby się ta historia, gdyby nie moja najstarsza siostra, która zaniepokojona wyglądem mojej twarzy postanowiła pojechać ze mną na SOR. Pomimo tego, że był to drugi dzień świąt wielkanocnych. Wyniki badań były na tyle złe, że od razu wysłano mnie na chirurgię, gdzie USG wykazało kamienie w przewodach żółciowych. 

- Konieczny jest zabieg - zawyrokował lekarz. Przystojny. Młody. Chyba nawet niegłupi. Choć nie mnie oceniać. 

- A kto zrobi moje zeznania - jęknęłam. Chyba bardziej do siebie niż do niego.

Spojrzał na mnie wymownym wzrokiem. I ani myślał przekonywać mnie do swoich racji. Widać idioci mu nieobcy. Tak stwierdzam dziś. Wiedząc już jakiego ryzyka podjęłam się tamtego wieczoru. 

 

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Ja stwierdzam, że czasami przychodzą do nas tabunami.

Cofnę się nieco w czasie. O jakieś pięć miesięcy od tamtych wydarzeń w szpitalu. Był 3 stycznia. Poniedziałek. Późne popołudnie. Wracając z biura, postanowiłam wstąpić do jednego z moich klientów, którego siedziba firmy znajdowała się w centrum miasta. Stałam akurat na chodniku przy przejściu dla pieszych, gdy zadzwonił telefon:

- Dzień dobry. Ja w sprawie pani umowy najmu - powiedziała - która kończy się z dniem 31 stycznia.

- Taaaaak? Słucham panią.

- No, bo tak się akurat składa, że mamy kupca na to mieszkanie. I... jestem zmuszona panią powiadomić, że albo się pani z niego wyprowadzi, albo je pani kupi. Bo oczywiście ma pani umowę pierwokupu.

Być może zbladłam. Na pewno zawiesiłam się na następne dwa i pół tygodnia. Urobiona po łokcie w biurze, w którym na tamten moment nie miałam nikogo do pomocy, udawałam, że... jeszcze mam czas.

- Mamo, ale my się naprawdę musimy stąd wyprowadzić - powiedziała do mnie kiedyś córka. Naciskając przy tym diabolicznie brzmiący, czerwony guzik. Następnego dnia kupiłam jakąś lokalną gazetę. Wykonałam parę telefonów. Umówiłam się na jakieś oględziny. I nie patrząc już na pierdoły wybrałam opcję "najbliżej".

Mieszkanie nie było ani ładne, ani wygodne. Nie pachniało wprawdzie naftaliną, ale jego wygląd sporo mówił o jego poprzednich mieszkańcach. Meble pamiętające "nie wiadomo co". Wielgachna kanapa. Taka ze "skóry". Z olbrzymią dziurą gdzieś pośrodku. Właściciel? Imbecyl i gbur. Każde jego przyjście po kasę było dla mnie wyzwaniem. 

Zgodziłam się na to mieszkanie z dwóch prostych powodów. Po pierwsze nie miałam czasu na wymyślanie. Po drugie znajdowało się blisko mojego biura. Co za tym szło: przeprowadzka do miasta. Pierwszy raz w swoim życiu miałam zamieszkać w mieście. Co stale podpowiadał mi mój znajomy.

- Powinnaś mieszkać w mieście - powtarzał mi Olek. I nie ukrywam już, że miał co do tego pełną rację. 

 

W biurze okres wzmożonej pracy. Czas zeznań rocznych. Ja - od trzech miesięcy zupełnie sama - nie bardzo wiedziałam w co mam włożyć ręce. 

- A gdzie twoje dziewczyny? - powiedziała do mnie jedna z klientek. Taka, której działalność od kilku miesięcy była zawieszona i która przyszła tylko po to by zrobić rozliczenie. 

- Zwolnione.

- Moja I. szuka pracy. Prosiła, żeby cię zapytać. 

- To dawać mi ją tu. I to już. Niech do mnie zadzwoni. Koniecznie.

Zatrudniłam ją z początkiem lutego. Na umowę - zlecenie. Była bardzo bystra, dokładna i szybka. O wiele lepsza niż dziewczyny, które wcześniej postanowiłam zwolnić. Cieszyłam się, bo nareszcie mogłam sobie choć trochę odpuścić, a po tej przeprowadzce byłam już bardzo zmęczona. Jak widać był to tylko taki spokój przed burzą. Chyba takie zabezpieczenie na czas choroby, o której wtedy jeszcze wiedzieć nie mogłam. 

Poczułam się źle na tydzień przed Wielkanocą. Myślałam, że to żołądek. Nawet poprosiłam siostrę, żeby na obiad zrobiła mi coś gotowanego. Niestety, okazało się że mój stan jest znacznie groszy. Moja siostra - pracująca od jakiegoś czasu w hospicjum - wyczuła, że coś ze mną nie tak. I słusznie zrobiła, jadąc ze mną do szpitala. 

Złożenie w terminie wszystkich zeznań rocznych miało dla mnie oczywiste znaczenie. Niedotrzymanie terminu groziło karami. Klienci mogliby się obrazić i pójść gdzie indziej. Nie mogłam sobie pozwolić na żadną dobrowolność. Nawet jeśli stawką było moje własne życie. Choć dla niejednego może zabrzmieć to dość absurdalnie. 

Ostatecznie na oddział trafiłam dopiero po 4 maja. Pojechałam własnym samochodem. Zupełnie sama. W torbie rzeczy. W ręku książka Elisabeth Gilbert "I że cię nie opuszczę". W głowie... plan odpoczynku przez najbliższe dwa dni. Tyle miał trwać mój pobyt w szpitalu. Niestety... ze względu na złe wyniki badań, przedłużył się do tygodnia. 

Mieszkanie przywitało mnie głuchą ciszą. Córka w szkole. W oddalonej o ponad 200 km Łodzi. Pies u siostry. Ja sama. Spocona. Zmęczona. Głodna. W spodniach i koszulce od piżamy. Tak wracałam do domu, bo w ciągu tego tygodnia zdążyło zrobiło się wiosennie i ciepło, a ja wyjeżdżając na swój przymusowy urlop zabrałam ze sobą tylko jakiś sweterek. Bo wtedy jeszcze było raczej dość chłodno. 

W głowie przerażająca mnie rozpacz. Smutek ściskający serce. I łzy. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Bo jestem sama. Zdana na samą siebie. Ta świadomość była wtedy we mnie tak bardzo dojmująca. Ta myśl: człowiek nie jest bogiem. Bywa stworzeniem bardzo ograniczonym. Wszystkie teorie, których nauczyłam się w Częstochowie powoli zaczęły upadać. Jak kiepskie sny. Iluzoryczna breja. Zaczynało to do mnie docierać. A był to zaledwie początek moich życiowych klęsk. 

Pod koniec maja - po skończonych rozliczeniach za kwiecień - stwierdziłam, że czas odpocząć. Załatwiłam sobie nocleg w Polanicy Zdrój. I pojechałam. Któregoś dnia wybrałam się do Wambierzyc - niewielkiej wsi, w której znajduje się znane mi z dzieciństwa Sanktuarium Matki Bożej Królowej Rodzin. 

Zwyczajny dzień. Dookoła pustki. Przed bazyliką jakieś dwie może trzy grupy zwiedzających. Poszłam posnuć się na niedalekie Wzgórze Kalwarii. To bliższe i to dalsze. Z przykrością stwierdzając, że wiele z tych kapliczek jest po prostu zrujnowana. 

Mój spacer był jak podróż w przeszłość. Wydeptywanie starych śladów siebie. Odgrzebywanie czegoś wewnątrz mnie. Przeszłam prawie całą tą Kalwarię i za nic w świecie nie mogłam dotrzeć do kaplicy Zmartwychwstania. Mimo usilnych starań, nie znalazłam. Pozostał jakiś dziwny niedosyt. Uczucie "niedokończenia". Postanowiłam jednak odpuścić i wrócić z powrotem do hotelu. 

Tamtego dnia znów coś tam we mnie znów pozmieniało. Przemieściło. Powroty w takie dawne miejsca mają swoje znaczenie. Myślę, że to coś takiego jakbyśmy odkopywali kamienie węgielne. Jakbyśmy dogrzebywali się do tych najbardziej wewnętrznych punktów spojrzeń na świat. Tych swoich. Nieprzysypanych czasem i naleciałościami następujących po sobie nocy i dni. 

 

Po trzech latach kolejna przeprowadzka. Tym razem na swoje. A raczej... mamine. Ze względu na własne historie finansowe mieszkanie nie mogło być na mnie. Moja prawie osiemdziesięcioletnia matka kupiła mi mieszkanie. Sama nie byłam w stanie tego zrobić. Taka sytuacja. Zwyczajna. Życiowa. 

Patrzcie państwo!!! Jaki wstyd!!! Sama o siebie zadbać nie mogła!!! Życiowa sierota i niezguła!!! Mam wrażenie, że część bliskich mojemu sercu osób, tak właśnie odbiera to dziś. A ja? Mogę już tylko westchnąć. Nie zamierzam liczyć cudzych domów. Liczę na to, że otaczający mnie ludzie zobaczą we mnie kobitę. I niekoniecznie typową ofiarę. Taką, co to narzeka na swój straszny los. 

Jak dobrze jest mieć pieniądze i w swej szczodrobliwości pomagać innym. Jak kiepsko jest być tą drugą stroną. Tej, której się pomaga. Którą życie potraktowało jak złą sukę, a której dziś przypisuje się rolę życiowej ofiary.

Jedyne, co mogłam ofiarować mojej mamie, to wdzięczność, a po jej śmierci już chyba nic. Jedyne, co mogę to być człowiekiem dla innych. Przekuć to, co dostałam za darmo na "darmo dawanie komuś własnych słów". Może głupich. Może pomocnych. Kto to wie. I chyba głupim jest wciąż to powtarzać. Być może próbuję tym zakleić swój wstyd. Swoje nieprzystosowanie do mówienia ludziom "dość". Bo ofiarność musi mieć jakiś konkretny cel. Nie można tak bez sensu się w życiu spalać. 

Tuż po podpisaniu aktu notarialnego dałam jej moją książkę. I co to niby miało być? Nie jestem nikim znanym i lubianym. Nikt nie cytuje moich tekstów. Pisana przeze mnie proza znajduje się na Dolnej Półce tego portalu. No weź!!! Odpuść sobie!!! Taki obciach? Nie jesteś nikim, z kogo twoja mama mogłaby być dumna. Nie masz żadnych wielkich dyplomów. Nie wybudowałaś żadnego domu. Urodziłaś tylko jedno dziecko... Z taki oskarżeniami spotykam się dziś... I już nawet nie płaczę. Tylko trochę za mocno wzdycham. 

 

Książka w zamian za mieszkanie? To chyba jakiś żart. I nawet na urlop nie byłam w stanie tej mojej mamy zaprosić. Pojechałyśmy, ale każda na własny rachunek. 

 - O wyjazd do Grecji za niecałe 600 zł - mówię na głos do mojej Iwony.

- No, to tylko jechać - powiedziała ona.

- Tylko z kim? Przecież chyba nie zadzwonię do mojej mamy, bo mnie wyśmieje.

Zadzwoniłam. Odebrała moja siostra. Zawołała do mojej mamy. I pokrótce wytłumaczyła jej w czym rzecz. Niecały rok wcześniej to oni zabrali ją na urlop. Na Maderę. Z okazji jej 80-tych urodzin. Miałam jechać z nimi, ale... na taki zbytek nie było mnie stać. A poza tym na urlop z całą rodziną? Za takie pieniądze? Tylko po to, żeby przyjechać zmęczonym? Ale tu... spojrzałam na opcję HB. Niecałe 1.300 zł. Nieźle. Wylot z Katowic. Gdzieś o trzeciej nad ranem. 

Skończyłam płace i zebrałam się do miasta. Najpierw do urzędu. Potem do biura podróży. Na koniec do mojej mamy. Z pytaniem czy naprawdę chciałaby pojechać.

- Jak to czy ja chcę. Ja już jestem spakowana... - powiedziała mi zdziwiona.

Tego się jednak po niej nie spodziewałam. A chyba powinnam. Bo przecież ta kobieta...

- Osiemdziesięcioletnia staruszka - można by rzec. Wiedząc, że to tylko taki żart. 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
SylwiaJ · dnia 23.01.2020 11:17 · Czytań: 343 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty