Milu, nie czytając - tym razem - ani jednego komentarza, parę słów.
Zaznaczę na wstępie, że zaletą tego wiersza, który (co rzadko zdarza się, gdy czytuję współczesną poezje) jest jego komunikatywność.
Tylko czemu jest taki smutny?
Zapewne przesłaniem jest krytyka "wyścigu szczurów", czyli karierowiczostwa. Jakbyś stawiała tezę, choć pewnie dotyczy ona wielu, jak zgubnym działaniem dla człowieka jest wspinanie się za wszelką cenę po szczeblach kariery.
Chyba poruszyłaś ocean tematyczny, jego istotę spłaszczając do karier szpanerskich, że tak je określę. Mam na myśli wolę zdobywania zaszczytów wynikających z niskich pobudek. Powszechnego uznania - na przykład z racji zdobycia tytułu, co za tym idzie też pozycji "mądrego", który zasługuje na lepsze uposażenie finansowe. Choćby było to związane z tytułem doktorskim, a jak wiemy dokonuje się ich zawrotny wysyp wśród osób wykształconych. Wariactwo; "po trupach do celu", nie ważna metoda, dobry i plagiat, a tych w świecie "mądrali" zatrzęsienie.
Przykro kalać własne gniazdo, ale i mój ojciec obronił doktorat nauk technicznych. Był już dobrze po pięćdziesiątce, a sens jego "wyczynu", do dziś pozostaje dla mnie zagadkowy. Nie był pracownikiem naukowym, pisał ad muzom, chyba po to, żeby na jego na nagrobku widniało" DR INŻ. (IMIĘ NAZWISKO) OFICER WP 1939. Choć u ojczulka usprawiedliwiłbym dążenie do moralnego awansu, bo znałem jego podejście do swoich obowiązków dyrektora koksowni. Te dawały mu znikome możliwości autokreacji.
- Wtłoczyli mnie w rolę podłego ekonoma - mówił o zwierzchnikach ze Zjednoczenia Koksowniczo-Hutniczego. Najchętniej daliby nahajkę, żebym walił po mordach moją załogę, wyciskając z nich siódme poty, aby tylko wykonać plan produkcji koksu. Był więc totalnym frustratem.
Kilka lat przed jego emeryturą, pojawił się w koksowni z inspekcją jakiś utytułowany bubek ekspert. (Może z tytułem docenta/?/). Pewnie przejrzał jakieś pisane przez tatę statystyki dotyczące jakości koksu i przeglądając je z mądrą miną, mógł powiedzieć: "No, inżynierze, macie tu ciekawy materiał, na bazie którego moglibyście napisać pracę doktorską".
Pewnie wtedy ojcu odbiło(?). Przysiadł fałdów i po paru latach wrócił z Akademii Górniczo Hutniczej z zapakowanym w tubę rulonem dyplomu doktorskiego. Na egzamin przed gronem profesorskim zabrał matkę, by jako świadek jego sukcesu, potwierdziła jak "olśniewająco" przeprowadził obronę naukowego przewodu. Pamiętam jego słowa skierowane do mnie i brata:
- Matka świadkiem, jakie wrażenie wywarł mój wykład na gronie naukowców. Siedzieli z rozdziawionymi gębami.
Choć nie bardzo wiem, jak ojciec poradził sobie ze znajomością dwóch obowiązujących języków zachodnich i rosyjskim. Owszem, perfekt znał niemiecki, coś stękał po rusku, ale z angielskiego pozaginałby go mój wnuk z czwartej klasy podstawówki.
Ech, to moje gadulstwo! Wybacz.
Wiem, że w "górodołach" nie chodziło Ci dokładnie o obłęd z wysypem tytułomanii. Może jednak też przy okazji...
Cytat:
byle dalej byle prędzej byle iść nie marnując ani jednej w życiu szansy bo nie wolno w żadnym razie wypaść z gry skoro tkwimy niczym pionki już na planszy
Na początku wspomniałem o "oceanie tematycznym", bo możliwości interpretacyjne otworzyłaś na oścież prawie dla każdego.
"Uderzyłaś w stół i odezwały się nożyce", czyli trafiłaś też w moje kompleksy, wszak podgryzałem parę fakultetów, ale nie zostałem nawet magistrem. (Stąd pewnie moja napaść na doktorantów).
Jak więc widzisz, ponownie poczęstowałaś mnie tabletką wielosmakową. Jednak zakotłowała mi w głowie, pstryczkami popędzając szare komórki. Więc jak codziennie miała odżywcze walory.
Dziękując, pozdrawiam, życząc miłego dnia, Kaz