Gabriel Dobosz – „Jej ogród”
Piątek wypluł ją jak wymiętolonego, wypalonego aż po filtr peta. Z otchłani zeszłej nocy Lilianna wygrzebała się kwadrans przed południem i dopiero wówczas zaczęła się dla niej sobota. Kolejny dzień słodkiego bezczasu.
– Moja droga, wyglądasz dokładnie tak, jak ja się czuję – powiedziała do swojego odbicia w lustrze, a jej śmiech przypominał bardziej skrzeczenie wrony.
Jak to możliwe, zastanawiała się, że wychodząc zeszłego wieczoru, ledwie parę godzin temu, wyglądała tak dobrze. Musiała wyglądać – mężczyźni, i to młodsi, wciąż jeszcze okazywali jej zainteresowanie. Wczoraj wieczorem miała trzydzieści osiem lat, przez noc przybyło jej co najmniej dziesięć. Szkoda słów. Człapiąc kapciami, powlokła się do kuchni.
Na stole wszystko było już przygotowane. Nie pamiętała, kiedy to zrobiła, zapewne nad ranem po powrocie. W ogóle niewiele pamiętała. Z westchnieniem opadła na taboret, poddając się niemocy i wciąż odczuwanemu lekkiemu kołysaniu. Rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki, dosłownie. Dziś sobota, pomyślała, wezmę się za siebie w poniedziałek. Dziś nie warto nic zaczynać. Nie w weekendowy bezczas. Lepiej od nowego tygodnia.
Drżąca już lekko dłoń przemknęła po gładkim szkle. Oto Lilianna przystępowała do dobrze znanej gry w "chcę, nie chcę". Okrążyła palcem aluminiowy krążek, cieniutką granicę dzielącą ją od tego, czego chciała i bardzo nie chciała zarazem. Pierwsza zawsze była najtrudniejsza do pokonania, choć wszystkie przecież są identyczne. Wystarczył nieznaczny ruch, kilkukrotne przekręcenie palcami i potem wybór, też zawsze identyczny: wybawienie w otchłani zlewu, spuszczenie w kanał zasądzonego wyroku, pozorne uwolnienie, jak u Kafki, lub też chwila zapomnienia, krótkotrwałe zrzucenie z siebie brzemienia wyboru, przechodzące jednakże wkrótce w piekło próżni szklanego dna, pustki, która pozostanie. Potem znów wyjście do sklepu i kolejna bitwa, dużo łatwiejsza. Gdy raz powie się "chcę", wszystko staje się łatwiejsze, bo pozbawione ciężaru decyzji. Dalej to już tylko mgła, cudowny niebyt aż do podobnego dzisiejszemu przebudzenia.
Niezależnie od ostatecznego wyboru, i tak musiała otworzyć. No bo jak inaczej? Chowając do lodówki, czy gdziekolwiek indziej, odwlekała tylko nieuniknione. Palce przekręciły raz, drugi i trzeci. Brzdęk! Krążek spadł na stół. W lewej ręce pełne szkło, w prawej ręce puste szkło – no to hop! Najgorsze za nami! Jedziemy!
Ale Lilianna trwała w bezruchu. Ożywczy zapach dotarł do jej nozdrzy, pobudził zmysły. Zadygotała. Dłonie zacisnęły się na gładkich powierzchniach, mięśnie ramion drżały, gotowe wykonać doskonale przećwiczony tysiącami powtórzeń ruch. Chcę, nie chcę; chcę, nie chcę. W wyobraźni już widziała na ekranie obraz własnego mózgu jarzącego się jak choinka, z neuronami płonącymi niemalże w reakcji na pożądany bodziec. Tak, czytała o tym sporo, to był już ten etap. Chcę, nie chcę; chcę, nie chcę.
Zza ściany dobiegał przytłumiony głos prezentera telewizyjnego. Wiekowa sąsiadka nie dosłyszała, telewizor zawsze grał u niej głośno. Zapewne wpatrywała się z uwagą w ekran i nie przyszło jej nawet przez myśl, że w mieszkaniu obok, w kawalerce tej cichej, skromnej, zawsze z szacunkiem mówiącej "dzień dobry" i czasem pomagającej przy zakupach Lilki trwa wojna. Chcę, nie chcę; chcę, nie chcę.
– Odraczam posiedzenie. Wyrok wydam kiedy indziej – Lilianna wychrypiała przez zeschnięte gardło, sięgając po papierosy.
Wzięła jednego z "dyżurnej" kuchennej paczki, zapaliła zapalarką do gazu. Odkładając ją na miejsce, pstryknęła włącznikiem odbiornika radiowego. Równo godzina dwunasta, zaczęli właśnie nadawać hejnał z Wieży Mariackiej. Zaciągnęła się błogo.
Ale szkło dalej stało, gra wcale nie była skończona. Otworzyła, należało więc zrobić coś dalej. Wywietrzeje, nie będzie już tak dobre – zaszeptał jej jakiś głos. Nie, lepiej wywal to przez uchylone okno, ciśnij z całych sił na zewnątrz, wprost w ten słoneczny sobotni bezczas – doradził inny. Chcę, nie chcę; chcę, nie chcę.
Trębacz grał spokojnie, a tu trwała wojna. Głowa Lilianny poddała się wyjątkowo silnej tego dnia grawitacji i spoczęła w zgięciu łokcia na stole. Papieros leniwie dymił w popielniczce. Gdy tak patrzyła na niego, światło dnia przygasło. Mgła jej umysłu rozlała się na cały świat.
Nie potrafiła określić, kiedy ciemność zamkniętych powiek płynnie przeszła w czerń zachmurzonego nieba. Patrzyła na tę jakby grubą, skłębioną zasłonę, rozciągniętą nad pustkowiem sennego świata. Była świadoma, że śni. Zawsze tak było, gdy nawiedzał ją ten sen, a ostatnio zdarzało się to niemal co noc. Na skierowaną ku ciemnemu nieboskłonowi twarz posypały się drobinki szarości. Popiół opadał nieregularnym deszczem mniejszych i większych cząstek. Na czole Lilianny wylądował jakiś nadpalony strzęp. Gdy sięgnęła po niego, rozpadł się w palcach, rozsypał na popiół. Widziała pokryte szarym osadem bezkresne obszary pustki, rozciągnięte aż po mroczny horyzont. W tym śnie wszystko było popiołem. Wszystko prócz ogrodu.
Za plecami jak zawsze miała mur, nieco przewyższającą ją konstrukcję z cegieł, ciągnącą się po kilkanaście metrów w obu kierunkach. Uchwyciła się krawędzi, stanęła na palcach i zajrzała na drugą stronę. Nie dostrzegła wiele, tylko fragment żywopłotu i koronę dębu w centrum.
Lilianna ruszyła wzdłuż muru. W dzwoniącej niemalże w uszach ciszy tego miejsca słychać było tylko szuranie podeszew po zeschłej ziemi. Idąc, zerknęła na wyjałowione, martwe pola i zadrżała. Dotknęła palcami chłodnych cegieł, jakby chwytając się jedynej pewnej tu materii i chroniąc w ten sposób przed pustką wokół. Wkrótce dotarła do furtki.
Przy poprzednich wizytach zaglądała jedynie przez kraty zamkniętego na kłódkę wejścia. Ogród za każdym razem zmieniał się, rozwijał. I tym razem dostrzegła zmiany. Drzewo urosło. Dotychczas trawiastą, zachwaszczoną ścieżkę uprzątnięto i wyłożono drobnym, białym kamieniem. W centrum ogrodu, tuż przy oczku wodnym, ustawiono solidną drewnianą ławkę. Nieopodal, w cieniu sporego dębu dostrzegła również inny nowy obiekt, chyba posąg. Najważniejszej zmiany Lilianna jednak z początku nie zauważyła, skupiona na wnętrzu. Dopiero po chwili przyjrzała się uważniej furtce. Tym razem była otwarta.
Sen zawsze w tym miejscu dobiegał końca. Nie mogła wejść do środka, jedynie patrzyła z zewnątrz. Dziś ktoś usunął kłódkę, kratowane drzwi pozostawiono uchylone. Dotknęła ich lekko i z cichym skrzypnięciem natychmiast otworzyły się na oścież, jakby zapraszająco. Nie ma się czego bać, to przecież tylko sen, pomyślała, ale wcale nie czuła się w nim pewnie; nie z tym wszędobylskim popiołem i przeraźliwą ciszą.
Dała krok naprzód. Pierwsze rzuciło jej się w oczy to, że do ogrodu popiół nie miał wstępu. Spadając z nieba, omijał to miejsce, jak gdyby rozłożono nad nim przezroczystą kopułę. Ostrożnie weszła do środka. Furtka, znów skrzypiąc, samoczynnie zamknęła się za nią.
Ogród zbudowano na planie koła, wpisanego w czworobok otaczającego muru. Ścieżka z białych kamyków biegła na wprost, do centrum, oraz rozwidlała się przy samej furtce, obiegając dookoła cały obszar. Ścieżki ze środka wychodziły w cztery strony świata, łącząc się z tą okrążającą całość. Lilianna popatrzyła najpierw na boki. W narożnikach muru zasadzono ozdobne iglaki, przycięte z wielką pieczołowitością w różne kształty: kule, spirale, czworoboki, stożki. Ścieżki dzieliły wewnętrzny okrąg na cztery części. Każda po zewnętrznej stronie przesłonięta była nienagannie utrzymanym żywopłotem, do centrum zaś skierowane były grządki kwiatów. Lilianna powoli weszła między nie. Róże, tulipany, lilie, dalie – pięknie kwitnące, oszołomiły ją mocą zapachów. Ktokolwiek ich doglądał, znów pokazał swe mistrzostwo, bowiem nigdy jeszcze nie widziała tak idealnie równych, zadbanych grządek.
Nasyciwszy oczy tym pięknem, urzeczona Lilianna popatrzyła ku centrum ogrodu, gdzie zbiegały się cztery ścieżki. W samym środku, na trawiastym placyku znajdowały się oczko wodne, otoczone kanciastymi, płaskimi kamieniami oraz dostawiona tu, najwyraźniej niedawno, ławka. Nieco dalej zaś stał dąb z rozłożystą jeszcze bardziej niż przy poprzedniej wizycie koroną. Teraz, z bliska, widziała lepiej – w cieniu drzewa rzeczywiście stał posąg, mocarna sylwetka zwróconego do niej tyłem człowieka. Dlaczego ktoś postawił go tyłem do wejścia i to w półmroku, gdzie nie był wyraźnie widoczny? – zadała sobie pytanie.
Nagle przystanęła wpół kroku, zdumiona. Zachmurzone niebo przepuszczało jedynie odrobinę światła. Jak to możliwe, że widziała całe piękno tego miejsca pomimo ciemności wokół? Patrzyła na to cały czas, a jednak wcale nie dostrzegała. Ogród delikatnie fosforyzował. Zieleń zdawała się emanować eteryczną poświatą, najmocniejsza zaś biła od wody w oczku. Jedynie pod drzewem zalegał mrok i to w nim skryty był posąg. Zaciekawiona, ruszyła, by go zbadać.
Ciszę znów przerwał chrzęst deptanych kamyków na ścieżce. Przyjrzawszy się im, z początku uznała, że wzrok ją myli, ale gdy podniosła kilka, spostrzeżenie się potwierdziło. Były identyczne, wszystkie, co do jednego! Nie różniły się niczym: ten sam kształt, kolor i rozmiary, jak z taśmy produkcyjnej. Coś takiego mogło wydarzyć się tylko we śnie.
Podniosła wzrok i aż zamrugała, bo oto czekała ją kolejna niespodzianka. Przez te kilka sekund, gdy poddawała oględzinom kamyczki, posąg zniknął. Po prostu, bez najmniejszego dźwięku. Stał tam, a teraz nigdzie go nie było. Nagle zapragnęła stąd wyjść i to szybko.
Już miała ruszyć w kierunku wyjścia, gdy coś chwyciło ją za kark. Lilianna krzyknęła piskliwie, odruchowo sięgając tam ręką. Czyjaś wielka, szorstka w dotyku dłoń trzymała ją mocno, tak że nie mogła się ruszyć.
– OTO JESTEŚ. CZEKAŁEM – głos tuż za nią huknął, jakby rozdarły się zasłony nieba i zagrały naraz wszystkie anielskie trąby.
Skuliła się, porażona. Ogród zdawał się wirować i dygotać, podobnie jak wnętrze Lilianny. Choć głos wcale nie był głośny – przypominał odległe echo niesione w kamiennej jaskini – mocą swą wprawiał w drżenie, jak gdyby cała materia pierzchła w panice, nie chcąc stanąć mu na drodze.
Zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć, młócić rękoma, drapać paznokciami dłoń niewidocznego prześladowcy. Miał bardzo twardą, chropowatą skórę i był nieludzko silny, bo jej podrygi nie osłabiły chwytu ani na jotę. W końcu szok minął, zaprzestała bezskutecznego oporu. Wtedy przemówił znów.
– Ogród jest już gotowy. Zostawiłem dla ciebie otwarte drzwi. – Tym razem, jakby się zreflektował, nie poraził siłą głosu, lecz i tak serce Lilianny zareagowało nerwowym drgnięciem.
– Wiedziałeś, że przyjdę? – zapytała. Spróbowała opanować emocje. To przecież był tylko sen.
– Byłaś już wcześniej, Lilianno.
– Znasz mnie? Kim jesteś?
– Nazywam się Onur.
Na dźwięk tego imienia znów mimowolnie zadrżała. Jak on to robił? – zapytała sama siebie.
– Puść mnie natychmiast!
Zrobił to, lecz gdy chciała się odwrócić i stanąć z nim twarzą w twarz, chwycił ponownie, zmuszając, by patrzyła przed siebie. Obrócił jej głowę bez wyraźnego trudu, pomimo że stawiała opór z całych sił.
– Powiedziałam, puść! – wycedziła, szarpiąc się.
– Nie możesz na mnie patrzeć. – Teraz jego głos był przytłumiony, odległy, lekko niewyraźny; głuchy, jakby płynął z wnętrza studni. Mówił bez akcentu, jak automat, i bez jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego.
– Dlaczego to robisz? Czego chcesz?!
– To dla ciebie.
– Słucham?!
– Stworzyłem ten ogród dla ciebie.
Zdziwiona, aż zaprzestała walki z jego chwytem.
– To wszystko twoje dzieło?
– Patrz. – Skierował jej głowę, by spojrzała w pustą przestrzeń przy oczku wodnym.
Nagle ziemia tam wybrzuszyła się, nabrzmiała jak bąbel. Oniemiała Lilianna patrzyła, jak kipi w agonii, pęka z niepokojącym trzaskiem, wydając z siebie jakiś podłużny kształt. Osypując się z gleby i trawy, spod ziemi wyłonił się kamienny blok.
– Dlaczego...? – wymamrotała.
– Lubisz je.
– Skąd to wiesz?
– Wiem o tobie wszystko, Lilianno.
Przed sobą miała wyrosłą z ziemi w zaledwie parę sekund metrową kolumnę, na której spoczywała mistrzowsko wyrzeźbiona w kamieniu, naturalnych rozmiarów figurka kota.
– Naprawdę zrobiłeś to dla mnie? Dlaczego?
– Podoba ci się tutaj. Wiem to.
Sen stawał się coraz dziwniejszy, pomyślała.
– Już przestało. Chcę wyjść.
– Dokąd? Na zewnątrz nic nie ma.
– Chcę się obudzić. Nie dręcz mnie już.
– Wcale tego nie chcesz.
Dziwne. Zazwyczaj w podobnych momentach marzenie senne rozwiewało się. W ogóle od chwili wejścia do ogrodu wszystko wyglądało niepokojąco realnie. Chwyt wielkich palców Onura – mocny, lecz nie bolesny – był jak prawdziwy. Podobnie inne reakcje jej ciała. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek odczuwała we śnie łomot serca czy szum krwi w uszach.
– Jesteś tylko wytworem mojego umysłu. Rozmawiam sama ze sobą – rzekła bez przekonania.
– Tak pięknie cierpisz, Lilianno. Zachwycasz mnie.
Zdębiała.
– Twoje rozdarcie jest urzekające. Cudowne w swej niedoskonałości. Dzięki niemu cię dostrzegłem.
– Przestań! – warknęła z nagłą złością.
– Nie obawiaj się, Lili. Ja rozumiem.
Dawno nikt tak do niej nie mówił, pomyślała, ostatni raz chyba...
– Babcia. Gdy byłaś małą dziewczynką – odpowiedział na nieubraną jeszcze w słowa myśl.
Naprawdę chciała się obudzić. Natychmiast. Poczuła się jak schwytane w pułapkę zwierzę.
– Ja widzę – wyjaśnił Onur. – Twoje spojrzenie przeszywa powietrze, moje przenika wszystko. Widzę cię, Lili. Całą. Całą ciebie.
– Zostaw mnie, proszę... – wymamrotała.
– Oto jest ogród. Na twój obraz i podobieństwo. Oto jesteś ty.
Z tymi słowy zmroziła ją nagła myśl.
– Czy to możliwe? Czy... jesteś... nim? To... naprawdę TY?
Liliannę przeszedł dreszcz. Taki by był? Tylko na tyle zasługiwała?
– Powiedz to.
– Jeśli jesteś... naprawdę, proszę... błagam... nie chcę tak. Jeszcze nie teraz. – Z trudem wyrzucała z siebie drżące słowa.
– Powiedz – powtórzył tym samym, beznamiętnym głosem.
Bezsilnie osunęła się na kolana. Upadłaby całkiem, gdyby nie jego wciąż trzymająca dłoń.
– Gdy byłam małą dziewczynką, wołałam do ciebie. Klęczałam, jak teraz, i ze złączonymi dłońmi patrzyłam na obrazki z twoim obliczem.
Łzy popłynęły powoli po twarzy Lilianny. Ogród stał się rozmazaną plamą zieleni.
– Byłeś przy mnie... kochałam cię! I cóż się stało, dokąd odszedłeś? Dlaczego pozwoliłeś, bym stała się... taka?
Nic nie odpowiedział.
– Milczysz teraz? Znów, gdy cię potrzebuję, nic nie mówisz? Opuszczasz mnie kolejny raz? Chcesz bym dalej... tak żyła?
Cisza.
– Zaraz! Ale jeśli ty jesteś... czy ogród... czy to właśnie... TEN ogród?! Powiedz mi...
– Nazywam się Onur.
Z bolesnym jękiem Lilianna przycisnęła pięści do oczu. Przetarła je, tarła mocno, aż pod powiekami ujrzała szkarłatne wykwity. Westchnęła ciężko. Wstała.
– Muszę odejść. Przecież wiesz. Mam swoją bitwę do przegrania.
– Nie możesz przegrać jej tutaj?
– To miejsce jest na to zbyt piękne. Zbyt kruche. Dlaczego takim je stworzyłeś? Tak wiele potrafisz. Uleczysz mnie? Zostaw ten ogród, to ja potrzebuję pomocy! Nie widzisz tego?!
– Możesz zostać.
– Nie chcę.
– Tutaj nie będziesz musiała wybierać. Jestem tu tylko ja i ogród.
– A tam, za murem?
– Popiół.
Wypowiedziane głuchym głosem słowo przeszyło ją jak lodowy sztylet.
– Skąd go tu tyle? Co tu się stało, Onurze?
– Jesteś piękna, Lili. Jak ten ogród wśród popiołów. Jeśli odejdziesz, zniszczę go.
– Dlaczego?!
– Minęły wieki, nim znów nauczyłem się tworzyć. I stworzyłem. Dla ciebie.
– Proszę, nie rób tego. Jest taki wspaniały.
Onur milczał.
– Nie zasłużyłam na taki dar. Kiedyś może będę gotowa go przyjąć. Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz. Nie jestem na tyle silna. Boję się... ciągłej walki. Dzień w dzień. W każdej chwili, w każdej sytuacji. Jak to jest w ogóle możliwe, by ktoś zdołał to wytrzymać?! A jednak wielu innym się udało, zmienili się, rzucili to draństwo. Kiedyś... wrócę tu. Obiecuję. Będziesz czekał?
– Czekam już od dawna.
Wahała się, czy zadać to pytanie.
– Co było wcześniej, zanim mnie dostrzegłeś?
– Wspomnienia.
Mocarna dłoń Onura pchnęła ją delikatnie, ale stanowczo. Poruszana jej siłą, Lilianna odwróciła się w kierunku wyjścia.
Przez chwilę szli w milczeniu. Co ciekawe, na kamyczkach ścieżki słyszała jedynie swoje własne kroki.
– Chciałabym zobaczyć jak wyglądasz – powiedziała tuż przy samej furtce.
Zawiasy skrzypnęły.
– Nie możesz na mnie patrzeć – powtórzył swe słowa głos dobiegający z głębin, gdzie nie było nic poza niepojętymi myślami i popiołem.
Jeszcze przez kilka sekund patrzyła na martwe, pogrążone w ciemności chmurnego nieba pustkowia na zewnątrz, nim otworzyła powieki. Liliannę przywitało sobotnie słońce. Radiowy trębacz właśnie raptownie urwał melodię hejnału na pamiątkę swego legendarnego poprzednika. Natychmiast poderwała się ze stołu. Gdy gwałtownie poruszyła głową, coś posypało się na blat.
Popiół.
Przeczesała włosy. Było go tam więcej. Skąd to?! – wykrzyknęła w myślach. Popatrzyła na popielniczkę i dymiącego w niej papierosa. Pewnie stamtąd. Ale aż tyle?
Niepewnym krokiem podeszła do zlewu, trzymając oburącz szklany kształt. Chlupotanie wewnątrz sprawiło, że znów drżała. Przechyliła otwarty wylot w kierunku ciemnej otchłani odpływu. Zastygła wpół ruchu. Skierowała szkło w stronę swoich ust. Znów znieruchomiała. Chcę, nie chcę; chcę, nie chcę.
Zapach rozpalał jej zmysły. Zaciągnęła się nim mocno, zamykając oczy. Tylko powącha, nic więcej, pomyślała. Wszystko pod kontrolą, zaraz się opamięta. Później. Kiedyś.
Uniosła szkło. Otworzyła usta.
W radiu skończył się serwis informacyjny. Nawet nie słyszała, o czym mówili. Teraz grała muzyka. Every time I close my eyes, it's like a dark paradise... – śpiewał kobiecy głos. Lilianna otworzyła oczy.
...Noone compares to you. I'm scared that you won't be waiting on the other side...
Płyn zabulgotał. W niewielkiej kuchni bulgot wylewanej do zlewu cieczy zmieszał się z udręczonym łkaniem.
Wróciła do łóżka, gdzie zakopana pod kołdrą czekała, aż ustąpi niemoc po nocnych szaleństwach. A może by tak pójść do sklepu? – przyszło jej do głowy. Nie weźmie dużo, tylko odrobinę. Byle dojść do siebie po wczorajszym, jako tako zacząć funkcjonować. Przecież jest sobota. Wszyscy tak robią w weekendowy bezczas. Do poniedziałku doprowadzi się do porządku. Wszystko zacznie od nowego tygodnia, z nowymi siłami. Tak, teraz nie ma co zaczynać.
Zacznie kiedy indziej. Jeszcze kiedyś znajdzie siłę, by wrócić.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt