Sen 18 - grab2105
Proza » Obyczajowe » Sen 18
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

.... Nie dokończyłem, bo jak na komendę wtuliliśmy się w siebie nawzajem. Poczułem młode naprężone ciało szukające mojego. Moje dłonie nerwowo pozbywały się ubrania blokującego dostęp do upragnionego ciała. Po chwili już trzymałem półnagą w objęciach. Zwaliliśmy się na podłogę.

Zrobiło się bardzo późno jak doszliśmy do siebie. Diana już pluskała się w łazience a ja nie mogłem jeszcze oprzytomnieć do końca. To co zaserwowała przeszło wszelkie oczekiwania. Tylko kiedyś z Karoliną dane mi było przeżyć podobne chwile. Byłem dokładnie podmiotem jej pieszczot. To właśnie dla mnie miało być przyjemnie. Ja się liczyłem. Przeciągnąłem się leniwie. Ona była taka cudowna.

Została u mnie na tę noc i następne. Ku zaskoczeniu naszych przyjaciół zamieszkaliśmy razem. Stefan nie mógł wyjść z podziwu. Jak mogłem obłaskawić taką heterę? Teraz często spotykaliśmy się u nas a Diana dawała popisy kulinarne i towarzyskie. Wszyscy zgodnie stwierdzali, - teraz to całkiem inna kobieta. Z dawnej Diany nie pozostało nic.

Minęło kolejnych kilka tygodni. Odżyłem. Stałem się innym człowiekiem. Nawet ta zamknięta w sobie sekretarka zapytała kiedyś. - Co się z panem stało? Uśmiecha się pan. To niebywałe.

Faktycznie poprzednio nie byłem człowiekiem przyjaźnie nastawionym do otoczenia. W pracy byłem raczej służbistą. Nieciekawym facetem.

Pewnego dnia dostaję wiadomość. Jutro będzie u mnie jeden z dyrektorów centrali. Będzie to będzie, - pomyślałem, - pewnie coś związane z kończącym się już kontraktem.

Nie myliłem się. Ale otrzymana propozycja przyprawił mnie o lekki zawrót głowy. Co się okazało?

Firma otwiera nowy oddział w Kanadzie. Mogę zostać tam dyrektorem. Skoro tu spisałem się na medal to i tam nie zawiodę. Nie odpowiedziałem wiążąco tylko, zapytam co żona na to. Ależ żona może jechać z panem. - Odpowiedział. - To byłoby nawet bardzo dobrze, załatwimy wam fajny domek. Poprosiłem o czas do namysłu. Jutro dam odpowiedź.

Wracając do domu wpadłem na szatański pomysł, - ożenię się. A co. Kupiłem pierścionek, wiązankę kwiatów i wszedłem do mieszkania. Nie zdejmując wierzchniego okrycia, trochę teatralnie klęknąłem przed patrzącą na mnie z przestrachem w oczach Dianę.

- Powiedz, będziesz chciała mnie za męża? – Wyrecytowałem.

- Chuchnij no. Piłeś coś?

- Poważnie pytam. Jestem trzeźwy jak niemowlę.

- Żarty jakieś odstawiasz. Nie wygłupiaj się. Wstawaj.

- Rany, kobieto. Popatrz tu jest pierścionek zaręczynowy a tu kwiatki dla ciebie. Naprawdę nie chcesz wyjść za mnie?

- Tego nie powiedziałam. Ale co tak nagle. Pali się czy, co?

- Czy to takie ważne? Zresztą powiem. Będę musiał wyjechać na długo. Na dwa lata albo i dłużej. Chcę abyś pojechała ze mną jako moja żona.

- Czekaj. Wstań i nie rób z siebie cyrku. Rozbierz się, siadaj i opowiadaj po kolei.

Nie było innego wyjścia. Poetykę oświadczyn diabli wzięli. Opowiedziałem wszystko po kolei z najdrobniejszymi szczegółami. Skończywszy odetchnąłem i czekałem na efekt.

Odpowiedziała cisza. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w jakiś odległy punkt przestrzeni. Nie odzywałem się. Po dłuższej chwili szmaragdowe oczy zwróciły się do mnie. Zobaczyłem tam pustkę. Przeraźliwą pustkę. Nie było tam ani krzty życia. Zmroziło mnie.

- Zaskoczyłeś mnie. Wybacz, ale nie wiem, co mam odpowiedzieć. Kiedyś dawno temu przysięgłam sobie, że nigdy nie wyjdę za mąż. Nie przewidziałam, że spotkam ciebie. Co mam teraz zrobić? Złamać daną przysięgę, czy też… - nagle rozpłakała się. Jakoś tak strasznie żałośnie. - Jestem z tobą taka szczęśliwa i nie mogę ciebie stracić. Ale jak mam zdradzić samą siebie. Jestem taka rozdarta. Nagle wtuliła się we mnie z całych sił i wykrzyczała do ucha.

- Niech się dzieje co chce. Wyjdą za ciebie.

Teraz to ja ją chwyciłem w objęcia i zakręciłem młynka. Trwaliśmy tak długo w uścisku nie mogąc przestać wtulać się w siebie.

- Teraz już mi nie uciekniesz moja panno. – Wysapałem.

- Ani myślę uciekać mój kawalerze. – Szmaragdowe oczy lśniły nigdy nie widzianym tam szczęściem.

Szok i radość, tak wyglądała reakcja Stefana i Karoliny na wiadomość o naszym ślubie. Oczywiście ofiarowali swoją pomoc w przygotowaniach. Przeszli już tą ścieżkę zdrowia. Tu każda pomoc była na wagę złota. Czasu nie pozostało już zbyt wiele. Mniej więcej, za trzy miesiące miałem znaleźć się w Edmonton. Trzeba było sprężać się. Na dokładkę miałem jeszcze jednego zgryza. Moich rodziców. Wiadomość o śmierci Su oboje odchorowali. Szczególnie mama przeżyła to bardzo ciężko. To była jej ukochana pupilka.

Teraz trzymałem język za zębami. O istnieniu Diany oczywiście nic nie wiedzieli. A tym bardziej o moim ślubie. Autentycznie bałem się, że odpukując, gdyby teraz coś nie wyszło, nie wiem jakby się to dla nich skończyło. Znając moje wątpliwe szczęście, trudno było nie brać tego pod uwagę. Nic nie ukrywając przed przyszłą żoną, postanowiliśmy powiadomić ich dopiero po fakcie. Trudno, na pewno zrozumieją nasze intencje.

Pewnego wieczoru leżeliśmy już w łóżku kiedy przytuliła się do mnie mówiąc.

- Nim złączą nas więzy małżeńskie powinieneś wiedzieć o mnie wszystko, tak jak ja wiem o tobie. Doceniam twoją delikatność. Nigdy nie dociekałeś mojej przeszłości. Teraz myślę, jest pora na taką spowiedź.

- Daj spokój. To naprawdę nie jest ważne. Dla mnie ważne jest to co jest teraz. Przeszłość niech przykryje całun zapomnienia.

- Masz rację, ale trzeba też rozliczyć się z nią. Ty to już zrobiłeś. Ja też muszę. Zrzucę z siebie odium, które gnębi mnie od lat. Posłuchaj. Wychodziłam za mąż już dwa razy. A mówiąc dokładnie miałam wyjść, bo zawsze tuż przed ślubem kandydat na męża robił brzydki numer. Ulatniał się z inną zostawiając mnie na lodzie, oraz na pośmiewisko gawiedzi. Za drugim razem próbowałam skończyć z sobą, ale nie wyszło, - odratowali. Teraz nie żałuję, ale przedtem - bardzo.

Mało tego. Tych wszystkich wydarzeń moi rodzice nie byli w stanie przeżyć. Najpierw mama a po kilku miesiącach ojciec. Oboje zmarli w przeciągu jednego roku. Nie muszę mówić co czułam.

Wtedy to przysięgłam sobie, że już nigdy nie ulegnę gadkom o ślubie. Stałam się wredną, zdziwaczałą dziewczyną. Mężczyzn traktowałam jak śmiertelnych wrogów. Odczułeś to chyba?

Jak już wiesz skończyłam studia, jestem lekarzem i po latach okropnej samotności, mogę wreszcie przy tobie odetchnąć pełnią życia. Złamałam swoje postanowienie, zaufałam tobie. Jak to mówią, do trzech razy sztuka. Błagam los, aby ten trzeci raz był szczęśliwy.

- No wiesz, u mnie to już prawie czwarty raz. Powiem ci coś, tak całkiem szczerze. Boję się. Jestem jakiś pechowy. Jakieś fatum mnie prześladuje. Zaklinam na wszystko, aby na tym był już koniec. Starczy. Odcierpiałem chyba już wszystkie moje winy. Wiedz, że jak nic tragicznego się nie wydarzy będziemy mężem i żoną. Będziesz matką moich dzieci. Będę najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Przytuliłem ją mocno do siebie.

- Ale zaraz, powiedziałeś, prawie czwarty raz. Tego nie znam. O dwóch wiedziałam, a trzeci?

- To Stefan ci nie opowiadał.

- A niby o czym miał opowiadać?

- No to posłuchaj. Opowiedziałem dość dokładnie moją historię z Karoliną. Kończąc powiedziałem żartobliwie.

- Jak widzisz, to był ten prawie trzeci raz. Gdyby nie jej mama, byłbym teraz jej mężem.

- To głupie, ale nie wiem, jak mam jej dziękować. Powaga. Powiedz, co bym bez ciebie robiła? A swoją drogą, można tylko współczuć. Aż dziw, że mimo wszystko jesteście takimi przyjaciółmi. Niesamowita historia. Wierzyć się nie chce, jakie to meandry trzeba w życiu pokonywać.

- Ale zauważ, jaka to frajda po pokonaniu ich dotrzeć do wymarzonego celu. Owe meandry prowadziły mnie do ciebie bardzo skomplikowaną drogą. Wydawać się mogło - drogą na manowce. Ale nie, w końcu zobaczyłem długą prostą i na jej końcu ciebie, - mój cel życia.

- Masz rację. Jak słyszałeś, moje droga do ciebie również nie była prosta. Ale to już nieważne. Jesteś koło mnie i miejmy nadzieję, na zawsze. Ale wracając na ziemię, nie mówiłam jeszcze, że złożyłam wypowiedzenie w szpitalu. Za miesiąc będę bezrobotną. Nie boisz się tego?

- Czego tu się bać? Miałem prosić ciebie o to. Na głowie mamy ślub i przygotowania do wyjazdu. Twoje dyżury w tym by nie pomogły. Zrobiłaś bardzo dobrze.

- Też tak myślałam. Zajmę się całą resztą. Wiem, będziesz miał gorące dni w firmie i wiele nie pomożesz. Ale nie martw się, wszystko będzie dobrze. A teraz śpij.

Poczułem pieszczotliwą dłoń na policzku i muśnięcie warg. Jak na zawołanie, oczy zamknęły się i odleciałem.

Znowu Stefan pokazał swoją klasę. On ma chyba wszędzie przyjaciół. Wynikł problem z terminem ślubu. Wszystko pozajmowane na ponad dwa miesiące naprzód. Załamanie! Niepotrzebne. Stefan uruchomił co trzeba i problem przestał istnieć. Ślub będzie wtedy, kiedy nam pasuje.

Podobnie z lokalem na przyjęcie, był problem i znikł jak za machnięciem różdżki Stefana. Zresztą oboje strasznie zaangażowali się w organizację naszego ślubu. Czasami wyglądało to śmiesznie, bo wychodziło na to, że jesteśmy ich dziećmi, a oni nam usuwają kamyczki z drogi. Przejmowali się każdym najdrobniejszym kłopocikiem. Jak kiedyś powiedzieli całkiem szczerze. – Mamy być szczęśliwi i już, a oni już tego dopilnują. Wspaniali przyjaciele.

Ustaliliśmy termin ślubu jak najszybciej się da, czyli za dwa tygodnie. Potem będzie konieczna wymiana dokumentów Diany, bo uparła się na zmianę nazwiska. Potem paszport i wizy. To wszystko będzie trwało. Podstawą jest jednak ślub. Ostatnie dni żyłem jak w transie. Ostatnie załatwiania w urzędach i kościele. Nie bardzo zdawałem sobie sprawę z tego wszystkiego. To działo się gdzieś obok, ja byłem tylko widzem, marionetką. Podziwiałem Dianę za zorganizowanie wewnętrzne. Nic nie działo się na żywioł. Wszystko było przemyślane i perfekcyjnie zorganizowane.

Mimowolnie czyniłem porównania do Su. W tym zakresie i nie tylko, przerastała ją o wiele. Była doskonała. Wreszcie wszystko zapięte na ostatni guzik. Jutro ślub!

Ostatni wieczór spędzany przez nas w stanie wolnym.

Co tu dużo gadać, mocno podminowani siedzimy sobie w kuchni przy kolacji. Obojgu nam apetyt jakoś nie dopisuje. Spoglądamy jedno na drugie.

- To już jutro, naprawdę? – Słyszę niezbyt pewny głosik.

- Na to wygląda. – Mój głos nie zabrzmiał rewelacyjnie.

- Boisz się?

- Aha.

- Czego?

- Czy do jutra jakiś diabełek nie namiesza.

- Ja też tego się obawiam. Ale czuję się szczęśliwą kobietą.

- Nie musisz mnie o tym mówić. Ale moje szczęście wybuchnie dopiero jutro, jak zostaniesz moją żoną. Przekonam się, że zło, które mnie prześladowało opuściło mnie.

- Ale to dopiero jutro. Boże, jak chcę aby to upragnione jutro było już i teraz.

- Nie bardziej jak ja.

- Powiem coś. Pamiętasz, mówiliśmy coś o miłości i dewaluacji tego słowa?

- Pamiętam. A co się stało?

- Uśmiejesz się pewnie, ale zakochałam się w tobie. Przyznam, zaskoczyło to mnie. Nie podejrzewałam siebie o takie możliwości. Śmieszne, prawda?

- Nie. To jest niesamowite. Już szereg razy spostrzegłem, że nami rządzą te same odczucia. Żyjemy jakby w symbiozie. Wyobraź sobie, że to samo mogę powiedzieć o sobie. Pozostałaś moim wielkim przyjacielem, ale dodatkowo wyzwoliłaś u mnie coś więcej. Mówiąc po prostu, kocham cię Diano.

- Ja chyba śnię. Dzielą nas tylko godziny od ślubu, a my dopiero teraz dochodzimy do wniosku, że jednak pomimo wszystko , - kochamy się. Normanie dzieje się zupełni inaczej.

- Tak, ale czy z nami było tak całkiem normalnie? Ale powiedz sama, jak miło mieć świadomość odwzajemnionej miłości. A co dopiero iść z tą świadomością do ślubu.

- Masz rację. Ale dość tych pogaduszek. Idźmy spać. Jutro czeka nas ważny, ale ciężki dzień. Za to potem, - uśmiechnęła się wyzywająco, - noc poślubna.

Wczesnym rankiem pobudka. Za chwilkę przyjdzie Karolina ze Stefanem. Dziewczyny pójdą do umówionej kosmetyczki i fryzjera zrobić pannę młodą na bóstwo. Natomiast ja miałem odebrać zamówiony ślubny bukiecik i grzecznie czekać. Tak też się stało. Podskoczyliśmy za Stefanem do kwiaciarni zabraliśmy co było zamówione i grzecznie czekaliśmy w mieszkaniu. Widzę, że Stefana coś gryzie. Wierci się, nie może usiedzieć spokojnie.

- Stefuś, stało się coś? Co cię gryzie? – Zagajam.

- E, nic takiego. –Stęka. – Widzisz, nie mogę zrozumieć jednego. Jak to robisz, że największe zołzy owijasz sobie wokół małego paluszka. Począwszy od Karoliny, bo jednak to zołza pierwszej klasy, po moją kuzynkę Dianę, aparatkę co się zowie. Nie mogę tego pojąć. Wyjaśnij, może czegoś się nauczę. - Gapi się na mnie z wyczekiwaniem w ślepiach.

- Też sobie wybrałeś moment na takie pytania. Ale dobra. Odpowiedź będzie krótka i lakoniczna. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Nie jeden raz zadawano mnie to pytanie. Odpowiedź była jedna, nie mam pojęcia. Czasem żartowałem mówiąc o jakiś fluidach. Od zawsze miałem powodzenie, ot tak bez powodu. Natomiast jeżeli chodzi o Dianę, to całkiem inna sprawa. To bardzo nieszczęśliwa kobieta. Nie wiem czy wiesz, co ona przeszła. Zgroza. Nie dziwię się jej postawie.

- Coś mówiło się w rodzinie na ten temat, ale szczegółów nie znam.

- Mniejsza o szczegóły. Powiem tak, tym razem to ja zabiegałem o jej przyjaźń. Dziwisz się pewnie słysząc przyjaźń, a nie miłość. Nie mogło być mowy o miłości. To budziło moje a w szczególności jej przykre skojarzenia. Rozumiesz?

- Jasne. Ale zaraz ślub, tak bez miłości?

- Widzisz Stefanku, to dobra dziewczyna. Warta więcej niż my razem wzięci. Będę z nią bardzo szczęśliwym człowiekiem. Powiedz tak z ręką na sercu, jesteś szczęśliwy z Karoliną?

- To zależy od dnia. Czasem naprawdę żałuję małżeństwa z nią. Potrafi wleźć za skórę. Ale jednak generalnie kocham ją taką ślepą, głupią miłością. To silniejsze ode mnie. Powiem ci jeszcze coś. Jesteśmy przyjaciółmi, ale cieszę się, że wyjeżdżacie. Dlaczego? Jestem przekonany, że gdybyś tylko kiwnął małym paluszkiem przybiegłaby do ciebie w podskokach. Naprawdę, jestem zazdrosny o ciebie. Ale wiedziałem w co się pakuję i teraz morda w kubeł. Łudzę się, że jak ciebie nie będzie poczuje do mnie coś więcej. Rany, jakbym tego chciał.

- Niepotrzebnie zamartwiasz się. Powiedziałem kiedyś, to już historia. Nie będzie kiwania paluszkiem, paluchem czy łapą. Zapomnij o tym. Ale może masz rację. Nasz wyjazd na kilka lat może dać ci szansę. Mogę poradzić tylko jedno. Stawiaj się jej. Nie pozwól na pomiatanie. Wiem, to ryzykowne zagrania, ale myślę stawka warta jest tego.

- Hm, postawić się jej. Strach się bać Jasiu. A jak odejdzie?

- Jejku, zaraz odejdzie. Sto razy się zastanowi nim to zrobi. W tych kręgach rozwody nie są mile widziane. Nie wiedziałeś?

- Już sam nie wiem. Czuję, że masz rację. Tylko jak się przełamać?

- Poczekaj, wyjedziemy i wtedy marchewka i kijek. Rozumiesz mnie?

- Jasne. - Uśmiechnął się szeroko. – Marchewka i kijek. Znakomite. Wielkie dzięki.

- Nie ma sprawy. Ale do rzeczy, na którą zamówiłeś samochód?

- Jak ustalaliśmy. Nie czternastą pod twoim blokiem. Facet solidny, będzie na czas.

- Super.

Było już dobrze po południu jak usłyszeliśmy szczęk zamka i uchylonych drzwiach zobaczyłem moją Dianę. Gdybym spotkał ją taką na ulicy, - nie poznałbym. Jednak, co to znaczy ręka fachowca. Wyglądała prześlicznie.

- No chłopcy, zakomenderowała wchodząca za nią Karolina, wynoście się do drugiego pokoju. Nic tu po was. Nasza panna młoda musi doprowadzić się do porządku. A pan młody czemu jeszcze nie ubrany? – Spojrzała z naganą w oczach.

Spojrzeliśmy po sobie i jak na komendę wybuchliśmy niekontrolowanym śmiechem.

- Czego rżycie? Padło zaczepne pytanie.

- Nic takiego, to taka głupawka. – Odpowiedziałem, wycofując się chyłkiem.

Trochę jednak trwało nim pozwolono nam wejść do salonu. Stefan aż gwizdnął z wrażenia.

- Diano, z kopciuszka stałaś się księżniczką. Dosłownie jak w bajce. – Kręcił głową z niedowierzaniem.

- Podobam ci się? Spojrzała na mnie z jakimś dziewczęcym zawstydzeniem.

Nie odpowiedziałem. Miałem chyba jakąś dziwną minę, bo usłyszałem kpiący głos Karoliny.

- Tylko mi się tu nie rozpłacz z zachwytu. Nie ma na to czasu.

- Naprawdę zapomniałem języka w gębie. Uff, za dużo szczęścia na raz. Jesteś taka śliczna.

- Teraz pan młody do raportu. – Karolina rządziła.

Nie trwało to długo, ale intensywnie. Posadziła pod oknem zaczęła znęcać się nad moją twarzą. Jakieś smarowania, masaże i Bóg wiedzieć co jeszcze. Ale zajrzawszy do lustra zobaczyłem jakiegoś innego faceta. To nie mogłem być ja. Śmiechu było przy tym co niemiara.

Ani się obejrzeliśmy jak nastała pora wyjazdu. Koniec panieństwa i kawalerki. Nadchodziły inne czasy.

Od ślubu minęły już dwa tygodnie. Cudowne dwa tygodnie radości bycia razem jako mąż i żona. Los w końcu zlitował się nad nieszczęśnikami. Pozwolił cieszyć się sobą nawzajem i życiem.

Pomału szykowaliśmy się do opuszczenie kraju. Sprawy formalne przebiegały sprawnie. Byliśmy optymistycznie nastawieni do czekających nas zmian. Wiedzieliśmy, że razem podołamy nawet najbardziej skrajnym przypadkom. Mój optymizm potęgowała świadomość pewnej niezależności finansowej. Na amerykańskim koncie bankowym, założonym jeszcze za czasów Boeinga, miałem sporo gotówki z otrzymywanych teraz premii i bonusów. Gdyby co, bieda nam nic nie zrobi.

Ale czas był nieubłaganie i minęły kolejne tygodnie Przekazałem swoje obowiązki następcy i żegnany bukietem kwiatów i ukradkowymi łzami sekretarki, pożegnałem moje stare śmieci. Czas na nowe wyzwania. - Pomyślałem trochę zgryźliwie. Za dwa dni nastąpi czas pożegnań.

Co miało nadejść, nadeszło. Stoimy na lotnisku w czwórkę i rozmowa jakoś się nie klei. Jesteśmy jacyś zmieszani, trudno spojrzeć sobie w oczy. Padają jakieś banalne słowa, czynimy nie mniej banalne gesty. Ale pora iść do odprawy. Żegnamy się. Nadeszła kolej na uścisk z Karoliną. Wtuliła się we mnie całych sił i słyszę koło ucha gorący szept.

- Dlaczego to ja nie jadę z tobą? Byłabym taka szczęśliwa.

- Nie ważne. I tak jesteś szczęśliwa.

- To nieprawda. Usłyszałem oddalający się szept.

Taszcząc na wózku sporą ilość bagażu weszliśmy do sali odpraw tracąc ich z oczu. Jakaś karta została zamknięta. Stoimy w kolejce do odprawy słyszę pytanie.

- Boisz się chodź troszkę?

- No wiesz, dreszczyk emocji jest. Ale strach to chyba nie.

- Bo ja jakoś nagle strasznie zaczęłam się bać. Wiem to głupie, ale tak jest.

- Nie ma żadnych podstaw do obaw. Zobaczysz wszystko będzie dobrze.

- Wiem, mówiłeś to wiele razy. To może dlatego, że zostawiam wszystko to, co miałam i jadę z w sumie obcym mężczyzną w nieznane. Wiesz to takie babskie myślenie. – Uśmiechnęła się krzywo.

- Daj spokój. Też wymyśliłaś, z obcym mężczyzną. Jaki to jestem obcy?

- Przepraszam, tak mi się tylko powiedziało. Cholera, z tych nerwów gadam głupoty.

- Za moment będziemy w samolocie i uspokoisz się. To ten tłum ludzi tak na ciebie działa.

Ale uspokoiła się dopiero jak podrzemała sobie. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się. W szmaragdowych oczach nie było już obaw. Zobaczyłem tam radość i czułość.

- Wiesz kochanie - usłyszałem, - nie wiesz jak jest miło otworzyć oczy i zobaczyć ciebie.

- Żartujesz.

- Jasne, ale napiłabym się czegoś.

- Nie ma sprawy. Zaraz coś zamówię. Kawa, sok czy coś mocniejszego.

- No wiesz, kieliszkiem bym nie pogardziła, ale zostawiam to już na później. Teraz jakiś sok.

Rozmawialiśmy tak dość długo snując ambitne plany na przyszłość. Widziałem, że stres minął. W pewnej chwili przytuliła się do mnie, spojrzała jakoś bardzo poważnie i usłyszałem.

- Nie wiem jak to przyjmiesz. Trochę się boję. Ale wszystko wskazuje, że zostaniesz tatusiem.

- Co powiedziałaś? - Zatkało mnie. – Tatusiem? – Wytrzeszczyłem oczy.

- Zły jesteś na mnie. Szkoda? – Zaszkliły się zielone oczy.

- Co za bzdury pleciesz. Jestem szczęśliwym facetem, któremu spełnia się marzenie.

- Naprawdę? - Zielone oczy rozświetlały się blaskiem radości.

- Rany, co za pytanie. A kiedy poród? – Zapytałem rzeczowo.

- Oj, jeszcze długo. To dopiero pierwsze tygodnie.

- A jak się czujesz, nic ci nie dolega? – Przyszły tata zaczynał panikować.

- Daj sobie spokój. Nic mi nie jest.

- To ono tam jest? – Dotknąłem jej brzuszka.

- Aha, i nie może się doczekać, aż tata weźmie na ręce.

- Jejku, jaki jestem szczęśliwy. – Rozmarzyłem się.

- A ja…. – Zamilkła, uśmiechając się zapewne do własnych myśli.

Tak nie wiele więcej rozmawiając, każde będąc we własnym świecie marzeń, znaleźliśmy się na lotnisku w Edmonton. Znałem go z tragicznego pobytu kilka lat temu. Nie czułem się obco. Po wyjścia z odprawy ze stosem bagażu na wózku, zobaczyłem faceta z tabliczką na której widniało moje nazwisko. Dobra, jest jak było umówione. Podszedłem, Okazało się, że to mój zastępca pofatygował się po przyszłego szefa. Przedstawiłem Dianę, i zaraz jak z pod ziemi zjawiło się kilku osiłków zabierając się za nasz bagaż. Po chwili siedzieliśmy w wygodnym samochodzie a nasze bagaże pojechały oddzielnie półciężarówką.

Mojemu zastępcy gęba się nie zamykała. Wiezie nas do fajnego domu, pięknie położonego na skraju lasu i jeziora. Jedyna wada to zimowy dojazd. Trzeba mieć samochód z napędem na cztery koła i taki właśnie czeka na mnie na parkingu przed firmą. Dom przygotowany do zamieszkania. Osobiście wszystko sprawdzał. W lodówkach też coś znajdzie, uśmiechnął się porozumiewawczo. Wyjechaliśmy z centrum i wjechaliśmy na odległe peryferie. Na koniec wjechaliśmy w jodłowy las by za chwilkę zobaczyć śliczny drewniany dom a tle wielkie jezioro. Tu będziecie państwo mieszkać. To naprawdę dobry ciepły budynek. Podjechaliśmy pod dom, gdzie widziani na lotnisku ludzie wnosili już bagaże do środka.

Diana wysiadła z samochodu i zachwytem wodziła wzrokiem po domu i okolicy.

- Wybrał pan znakomicie. Jestem oczarowana – Odezwała się na koniec.

- Bardzo mi miło. – Biedak pokraśniał z uciechy. – Jest pani bardzo miła.

- Przepraszam, ale idę dopilnować. – Skłoniła się i dołączyła do ludzi przy bagażach.

- Ma pan sympatyczną żonę.

- Mamy podobne zdanie. – Uśmiechnąłem się do niego.

- To ja będę jechał. Jutro o ósmej przyjedzie po pana samochód. Wróci już pan swoim. Aha, jeszcze jedno. No dziesiątą przewidziane jest spotkanie pana z kierownictwem. To do jutra.

- Chwila, jeszcze jedno. Mam prośbę. Żona potrzebuje kupić samochód. Może pan jakoś pomóc?

- Oczywiście. To ma być nowy, czy używany?

- Używany ale w dobrym stanie. Nie chcę kłopotów.

- Mam przyjaciela, który prowadzi salon samochodowy. Na pewno jutro pan będzie pan coś wiedział. Znajdzie coś odpowiedniego dla pańskiej żony.

- Wielkie dzięki i do jutra.

- Skłonił się i odjechał.

Mojej żony już nie widziałem. Znikła w domu skąd rozlegały się jej głośne komendy. Była w swoim żywiole. Przygotowywała nasze gniazdko. Po chwili ucichło i w drzwiach pojawili się zgięci w ukłonach faceci od bagażu, a za nimi zadowolona Diana. Poszedłem do niej. Objęła mnie mocno i rozglądając się wokoło wyszeptała:

- To wszystko jest jak bajka. Ta okolica, dom i jego wyposażenie. Wyobraź sobie, że nawet mamy pełną lodówkę jedzenia. Ale co ja będę gadała. Chodź, sam zobacz.

Nie da się ukryć. Wyglądało rewelacyjnie. Cztery pokoje, sypialnia, łazienka i wielka kuchnia. Wszystko wyposażone w eleganckie ale nie fabryczne meble. Tak na oko mogły mieć i z pięćdziesiąt lat. Stare, bardzo solidne wykonanie. Mój zachwyt wzbudził tradycyjny kominek w salonie i cztery wielkie skórzane fotele ustawione przed nim. Na drewnianej podłodze leżała jakaś wielka zwierzęca skóra chroniąca stopy przed zimnem. Chodziliśmy jak obłąkani po budynku, nie mogąc nacieszyć się widokiem. W końcu poczuliśmy głód i za chwilkę na stole pojawiło się smakowite jedzonko. Zasyciwszy głód wyszliśmy na obszerną werandę. Słońce chyliło się ku horyzontowi rozświetlając taflę spokojnego jeziora tysiącem świetlnych fajerwerków. Staliśmy zafascynowani nieziemskim widokiem. Oglądanie widoków przerwał zbliżający się szum samochodu. Pod dom podjeżdżał samochód terenowy. Zaskoczeni zobaczyliśmy wysiadających dwoje starszych państwa, machających przyjaźnie rękoma. Podeszliśmy im naprzeciw.

- Jesteśmy państwa najbliższymi sąsiadami. - Usłyszeliśmy.- Ja jestem Greg, a to moja żona Lucy. Może w czymś trzeba pomóc?

- Miło nam poznać. – Pierwsza zareagowała moja żona. – Ja jestem Diana, a to mój mąż Johnny. Dziękujemy, ale w zasadzie mamy już po największej robocie. Zaskoczyli na państwo. Może wstąpicie na chwilkę. Porozmawiamy. – Wykonała zapraszający gest.

- Dziękujemy ale nie. – Odezwała się Lucy. – Wiemy jak to jest po przeprowadzce. Natomiast, to my zapraszamy jutro wieczorkiem do nas. Będą jeszcze inni sąsiedzi, poznamy się. Musicie wiedzieć, że my tu wszyscy żyjemy jak rodzina. To surowy kraj, inaczej nie można. Trzeba wierzyć, że gdyby co, to można zawsze liczyć na pomoc innych.

- Z wielką przyjemnością poznamy wszystkich. Jak rodzina … jak to pięknie brzmi. Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia. – Komplementowałem przybyłych. - Jak do państwa trafić?

- Mijaliście nasz dom. To jakieś kilkaset metrów w kierunku miasta po prawej stronie. Taki rozłożysty dom po lasem. Trudno nie zauważyć.

- Będziemy na pewno.

- To my uciekamy i do jutra.

- Dziękujemy i do zobaczenia. – Rozległ się wzruszony głos Diany.

- Szum samochodu i za chwilkę znikli za drzewami.

Staliśmy dobrą chwilę z niezbyt mądrymi minami, nim objęci czule poszliśmy do domu.

 Nazajutrz po wejściu do sekretariatu przeżyłem mały szok. Wchodzę i za biurkiem widzę duplikat już trochę zapomnianej Hannah. Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia przyglądając się jej obcesowo.

- Coś nie tak, panie dyrektorze? Odezwała się przestraszona.

- Ależ nie. Myślałem, że zobaczyłem ducha. Przypomina pani do złudzenia moją nieżyjącą już miłość. Niesamowite podobieństwo. Te oczy, cera i włosy. – Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

- Przepraszam, ale jak ona miała na imię? – Zapytała nieśmiało.

- Hann, to znaczy Hannah.

- A pan dyrektor to Johnny, prawda? – Patrzy zdumiona.

- Tak.

- Jestem Nuttit, przyrodnia siostra Hann. Miałyśmy tego samego tatę.

- To Hann miała siostrę? Nie wiedziałem. Posłuchaj Nuttit, teraz nie mam czasu, ale jak się odrobię chciałem z tobą pogadać.

- Będzie mi miło. Tata tyle o panu dyrektorze opowiadał. Ale proszę mi mówić po prostu - Nutt.

To był naprawdę wściekły dzień. Tysiące spraw, w większości błahych do załatwienia od zaraz. Strasznie żałowałem, że nie ma ze mną Pati. Ona miała talent do ustalenia rytmu pracy. Nie dopuszczała do partyzantki. Ale było, jak było. Muszę ustawić odpowiednio Nutt. Musi stanowić mur nie do przebycia dla pierdołowatych spraw. Pod koniec dnia, przychodzi zastępca z informacją, ma dla mojej żony fajne autko. Może jutro pooglądać i podjąć decyzję. Super. Mieszkamy na odludziu i musi mieć jakiś rozsądny środek lokomocji.

Zmęczony jak diabli przyjechałem swoim Jeepem pod dom. Otworzyły się drzwi w których stanęła uśmiechnięta Diana.

- Ale wielkie auto. – Zawołała. – Jak czymś takim jeździć?

- Nie martw się, będziesz jeździła podobnym. Tu zimy są straszne, a my mieszkamy na uboczu. Innym autem nigdzie nie dojedziesz.

- Chyba masz rację, ale wskakuj do domu. Obiad czeka.

Wieczorkiem zapakowaliśmy butelczynę przywiezionej z polski wódki, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy na umówione spotkanie. Istotnie z trafieniem nie było kłopotu. Dodatkową wskazówką było kilkanaście terenowych aut zgromadzonych przed domem. Podjechaliśmy trochę spięci, ale stres nadrabiając minami. Na nasze spotkanie wyszło to samo małżeństwo, które poznaliśmy wczorajszego wieczoru. Zaprowadzili za dom, gdzie wokół pokaźnych rozmiarów rozpalonego grila, siedziało kilkanaście starszych wiekiem osób płci obojga. Wydobywające się smakowite zapachy pieczonego tam mięsiwa, powodowały nieprzyjemne ssanie w żołądku..

W trakcie takiej ogólnikowej rozmowy o niczym, czyli prawienia sobie nawzajem komplementów, dyskretnie przyglądałem się siedzącym. Było co obserwować. Nie wyglądali na tuzinkowych zjadaczy chleba. Każdy z mężczyzn z obfitą brodą i ogorzałą twarzą mógłby stanowić ilustrację traperskiego opowiadania. Natomiast ich żony, to nie damy z salonów. Poorane zmarszczkami twarze i spracowane ręce świadczyły o ich niełatwym życiu. Zaskakująca dla mnie była, ich niesamowita radość życia i zaraźliwy humor. W zasadzie cały czas zaśmiewali się opowiadając sobie jakieś historyjki z przeszłości. Co za towarzystwo, gdzie się oni tak dobrali? – Rozmyślałem w duchu.

- Widzę, że przyglądasz się nam z pewnym zdziwieniem. - Odezwał się jeden z siedzących przy grillu. – Na pewno zastanawiasz się, skąd nas tu wiatry przyniosły? To żadna zagadka. Widzisz, wszyscy tak jak nas widzisz, przywędrowaliśmy tu kilka lat temu z dalekiej północy. Tam też można tak powiedzieć, byliśmy sąsiadami. Może trochę w innym znaczeniu, bo dzieliły nas dziesiątki kilometrów. Lecz przyjaźń była i pozostała. Czym się tam zajmowaliśmy to widać po nas. Dorobiliśmy się tam trochę i na stare lata postanowiliśmy osiąść w bardziej cywilizowanym świecie.

- Czujemy się przy was nieco onieśmieleni. Jesteśmy tutaj nowicjuszami, nie bardzo wiedzącymi co i jak.

- Nie martw się, po pierwszej zimie okrzepniesz. Spokojnie. – Roześmieli się wszyscy.

- Też mam taką nadzieję.

- Dom masz solidny, dobry i ciepły. A nie jesteś ciekaw czegoś bliższego o tym domu?

Gospodarz domu zwracał się tylko do mnie, gdyż zaraz po naszym wejściu kobiety łącznie z Dianą znikły gdzieś w domu. Jakieś babskie sprawy – pomyślałem.

- Czemu nie. Warto wiedzieć gdzie się mieszka. – Wyraziłem zainteresowanie.

- To może ja opowiem.

Głos zabrał właściciel inteligentnych oczu, nijak nie pasujących do zarośniętej i ogorzałej od wiatru i mrozu twarzy.

- To stara historia. – Rozpoczął, wpatrzony w pieczonce się mięsiwo. – Na początku osiemnastego wieku, w miejscu gdzie teraz stoi państwa dom wybudowano faktorię. Miejsce było idealne. Osłonięta zatoczka pozwalała na doskonałe prowadzenie działalności handlowej. To była dość duża osada. Liczyła kilka chat otoczonych palisadą, w których żyło około dwadzieścia osób.

Interes kwitł idealnie do czasu jak doszło do zatargu białych z Indianami. Poszło jakąś zgwałconą młodą Indiankę z plemienia Czarnych Stóp. Zemścili się okrutnie. Pewnej nocy przypłynęli cichaczem łodziami, mordując wszystkich mieszkańców i puszczając faktorię z dymem. Nie oszczędzili nikogo.

Kilka lat trwała lokalna wojna. Przelano masę krwi po obu stronach. Jednak z biegiem czasu wzajemne animozje wygasały. Życie wymuszało inne zachowania. Po kilkunastu latach faktorię odbudowano, teraz już bardzo mocno ufortyfikowaną. Stacjonował tu oddział będący zaczynem Królewskiej Kanadyjskiej Konnej.

I znowu było miło i zgodnie, aż do nasilenia się napływu z terenów amerykańskich, zdziczałych żołnierzy wojny secesyjnej. To był powtórny i ostateczny koniec faktorii. Doszło do regularnej bitwy band z uzbrojonymi mieszkańcami faktorii. Wynik walk tragiczny. Komu nie udało się uciec, ginął z rąk napastników. Faktorię kompletnie zniszczono. Długo ten cieszący się złą opinią teren stał pusty. Dopiero na początku tego wieku, pewien lekarz urzeczony widokiem tego miejsca wybudował ten dom. Żył w nim szczęśliwie aż do swojej bezpotomnej śmierci. Potem dom popadał stopniowo w ruinę. Do aktualnego stanu doprowadził niedawno dopiero nowy właściciel. Jak cieszy pana archeologia, to znajdą się jeszcze w ziemi ślady po zabudowaniach, a może i kości mieszkańców.

- To takie straszne, co pan opowiada. – Niespodziewanie usłyszałem za plecami głos Diany. – Teraz będę bała się tam mieszkać.

- Ależ nie ma obaw. To bardzo spokojne miejsce. – Uspokajał pan domu.

- Ja tam w duchy nie wierzę. – Roześmiałem się. – Ale będę inaczej patrzył na to miejsce.

- Widzę że steki już doszły. – Skonkretyzował jeden z brodaczy. – Jeść mi się zachciało.

Nie bawiąc się w subtelności zabrali się do jedzenia. Odkrawali duże kawałki i po prostu palcami wkładali do ust. Byli w swoim żywiole.

Zasiedzieliśmy się w sympatycznej atmosferze i zrobiło się już ciemno jak wracaliśmy do domu.

- Przesympatyczni ludzie. – Usłyszałem głos Diany.

- Tak, ale i zagadkowi. Nie pasują mi na zwykłych traperów.

- Nieważne kim są. Wyciągają ku nam pomocną dłoń i to jest istotne.

- Masz rację. Powiedz, o czym tak plotkowałyście w domu?

- Wiesz, jak to kobiety, mamy swoje tematy. Ale opowiedziałam, że spodziewam się dziecka i już wiem gdzie się mam zgłosić. Strasznie się ucieszyły. Gdyby była taka konieczność to mam namiar na dobrą opiekunkę dla naszego małego.

- Dla małego? Jesteś tego pewna?

- Oczywiście. Przekonasz się za niedługo.

- Ale byłaby frajda. – Czułem błogi uśmiech rozlewający się po mojej gębie.

- Straszna frajda. – Potwierdziła zerkając na mnie.

Podjeżdżając pod dom, jego otoczenie oświetlone reflektorami wyglądało inaczej, tajemniczo i groźnie. Pod wpływem usłyszanej opowieści, zobaczyłem płonące budynki i usłyszałem krzyki mordowanych. Przeszedł mnie mimowolny dreszcz.

- Wyobraźnie pracuje? - Wtuliła się mocno. – Moja też. Trudno będzie przejść nad tym do porządku dziennego.

- Spokojnie kochanie, to tylko odległa historia. – Grałem bohatera robiąc w gacie.

- Niby tak, ale…

- Ale dość głupot. Jutro moja żona będzie miała swoje fajne autko.

- Jak to autko?

- Po prostu, przyjadę po ciebie, pojedziemy i kupimy. Mam już zamówione.

- Szybki jesteś.

- Nie ma na co czekać. Musisz mieć swobodę ruchów.

- A jakie to będzie?

- To tajemnica. Zobaczysz jutro....

 Ciąg dalszy nastąpi.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 21.08.2020 08:06 · Czytań: 479 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:86
Najnowszy:Janusz Rosek